II. Pamięć
Mężczyzna o orlim nosie nie pospieszał go. Odezwał się dopiero koło południa, kiedy Ennith był w stanie przyjąć do siebie jakiekolwiek informacje.
— Zwą mnie Serrilem — przedstawił się, poprawiając koc, którym wcześniej nakrył chorego; bardziej by przysłonić przed nim jego poważnie odmrożone dłonie niż by zapewnić mu ciepło, którego w pomieszczeniu było wystarczająco.
— Ennith — jego głos był ochrypły, ale pewny. Zamierzał przyjąć swój los godnie, z pokorą. Tak, jakby zrobił to jego brat. Musiał też zorientować się czy jest bezpieczny. I przede wszystkim... — Gdzie jestem?
— W Ioskel. To niewielka wioska. Teoretycznie podlegamy pod księcia Eberharda, ale prawdę mówiąc, nie wiem czy bardzo go to interesuje...— zawahał się, patrząc czujnie na Ennitha. — Pamiętasz... co się stało?
Ennith zdążył zadać sobie to pytanie już wcześniej. Pamiętał wiele ze swojego dzieciństwa, życia w Aterenham. Pamiętał rodzinę, przyjaciół. Ale tereny księcia Eberharda? Jakże daleko było to od jego ojczyzny. Nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle ruszył na wschód...
— Nie — odpowiedział prosto, ale w jego głosie brzmiał tłumiony niepokój. — Jak... Jak się znalazłem... w pańskim domu?
— Parę dni temu była śnieżyca. Potworna; najstarsi takiej nie pamiętają — Serril westchnął ciężko i potarł czoło. — Dziwna ta pogoda, szczególnie, że zima skończyła się już jakiś czas temu. Zazwyczaj najgorsze śnieżyce są na początku zimy. Potem tylko mróz i... Ale to nieważne. Mój przyjaciel Domagoj wracał z synami do domu. Znaleźli cię w śniegu i zabrali do mnie. Byłem kiedyś uzdrowicielem, dlatego. Zająłem się tobą, Domagoj i jego żona trochę pomogli; ona jest zielarką... I oto jesteś.
— Dziękuję — powiedział Ennith i było to najwięcej, na co się zdobył. Przełknął ślinę i wbił wzrok w sufit. Przez chwilę czuł na sobie spojrzenie Serrila, potem starszy mężczyzna wstał z krzesła i przetarł oczy.
— Pewnie nie będziesz w stanie nic zjeść, ale mogę odgrzać ci trochę bulionu, który przyniosła wczoraj Parmm. — Wyszedł z pomieszczenia, zanim dostał odpowiedź.
Ennith zacisnął zęby. Miał w umyśle przebłyski wspomnień, jakieś wyjaśnienia, ale ilekroć starał się je odczytać, rozpływały się w nicość. Były jak legendarny wyraz na końcu języka. Tak blisko, ale nie mógł ich dosięgnąć. Westchnął z frustracją.
— Byłeś w silnym szoku, gdy cię znaleźli — Serril stał przed nim z parującym kubkiem w dłoni. Ciepły zapach południowych przypraw wypełnił izbę. — Najprawdopodobniej twoje wspomnienia wrócą, ale może zająć to jakiś czas.
— Ile?
— Parę dni, do półtora tygodnia, tak sądzę. Ale czasem zajmuje to dłużej.
Ennith nie odpowiedział. Serril odstawił kubek na krzesło i bardzo wolno podniósł leżącego do pozycji prawie-siedzącej. Wsunął mu dwie poduszki pod plecy.
Ennith zamknął oczy, ale nie zatrzymało to zawrotów, które pojawiły się w jego głowie. Mdłości także powróciły.
Starał się unormować oddech.
— Powiedz, gdy poczujesz się lepiej — usłyszał głos z lewej strony.
Minęła chwila, dwie, trzy i rzeczywiście mdłości go opuściły, zawroty głowy przekształciły się w tępy ból w okolicach skroni. Czuł się lepiej.
Serril pomógł mu napić się bulionu. I znowu trwało to bardzo, bardzo długo. Musiał robić przerwy, zupa wystygła. Ale Ennith poczuł się znacznie lepiej. Czuł miłe ciepło w ciele, gardło nie było już zasuszone na wiór. I poczuł głód — znak, iż organizm wraca do pracy, że walczy, że leczy się.
Sen zmorzył go krótko potem.
Obudził się rankiem, następnego dnia.
Szybko przypomniał sobie, gdzie się znajduje i resztki otumanienia opuściły go zupełnie, jak po kąpieli w lodowatym strumieniu.
Ból był największy w lewej dłoni i głowie, ale każdy fragment jego ciała zdawał się być mniej lub bardziej jego źródłem.
Skóra piekła i swędziała, najbardziej na kończynach i nosie. Stawy miał spuchnięte i to chyba najbardziej utrudniało mu poruszanie się. To i osłabienie. Czuł się pozbawiony sił. Prawie w zupełności.
Był tak głodny, że przerodziło się to w coś na kształt mdlącej pustki, zaraz poniżej splotu słonecznego. Znał dobrze te uczucie. Podróżował często z bratem przez Puszczę Brzozową, mniej więcej wzdłuż Szlaku Zachodniego. Podczas takich wędrówek, polegali na swoich umiejętnościach łowieckich i jeszcze bardziej na szczęściu. Jeśli zwierzyna pojawiły się w okolicy — jedli; jeśli nie — wędrowali głodni. Zdarzało się, że nie jedli większego posiłku przez parę dni z rzędu.
Galvyn, jego brat. Pamiętał go dobrze i tym bardziej zaskakiwał go, że jest sam. Nigdy nie podróżował dalej niż do brzegu rzeki Label bez starszego brata. Zawsze wędrowali razem...
Dopiero teraz zauważył jak tłusta i lepiąca była skóra na jego plecach i klatce piersiowej. Lniana koszula — nie należała do niego, zapewne dostał ją od Serrila — była pełna żółtawych plam. Gdy był nieprzytomny nacierano go zapewne jakimiś rozgrzewającymi maściami. Wiedział, że robi się je często na bazie smalcu.
Nie znał się jednak na tym zbytnio. Co innego Galvyn — on posiadał dużą wiedzę. Gdyby nie częste podróże, może mógłby doszkolić się na uzdrowiciela. Niejednokrotnie opatrywał Ennitha i swoich przyjaciół po potyczkach z nieprzyjaciółmi, niejednemu uratował życie.
Ennith czuł dziwne kłucie w sercu na myśl o bracie. Wiedział, że Galvyn nie pozwoliłby mu podróżować samemu na wschód. Dlaczego więc nie było go tutaj, wraz z nim?
Serril pojawił się po jakimś czasie. Piętnastu minutach? Godzinie? — trudno powiedzieć. Pomógł mu z codziennymi czynnościami, przebrał go w świeżą koszulę, zmienił opatrunek. Potem zajął się karmieniem go kaszą jęczmienną.
— Widziałem się dzisiaj z Domagojem i Parmm — powiedział, cierpliwe czekając, aż Ennith przełknie łyżkę kaszy. — Domagoj chciałby z tobą porozmawiać. Jak będziesz na siłach, mogę go tu zaprosić. Parmm obiecała też, że gdy zaczniesz jeść normalne jedzenie, będzie ci przynosiła część obiadu, który gotuje dla rodziny. Będziesz miał okazję poznać jej wybitny talent kulinarny — zaśmiał się. — Parmm to moja kuzynka.
Ennith patrzył na niego, w milczeniu żując kaszę.
— Serrilu — zaczął, przełknąwszy. — Wtedy... Kiedy Domagoj mnie znalazł... byłem sam? Chodzi mi o to, czy nie zauważono jakichś śladów po... jeżeli ktoś ze mną był, bo myślę, że nie podróżowałem sam. Czysta głupota w obecnych czasach i...
— Domagoj i jego synowie sprawdzali teren pobieżnie podczas zamieci i dokładniej następnego dnia — westchnął. — Przez ostatnie dni pogoda ociepliła się znacznie, śniegi zaczęły topnieć. Synowie Domagoja wraz ze swoimi towarzyszami przeszukują te lasy, bo wiesz... mamy trochę problem ze zbójami i teraz, gdy śniegu prawie nie zostało, na pewno odnaleźliby... zwłoki. Na tym błocie też dobrze widać ślady. Jakby ktoś przeżył i poruszał się po lasach, znaleźliby go. Na pewno. Jak chcesz to poproszę Warneriusa by przyszedł i powiedział ci dokładnie. To pierworodny Parmm i Domagoja, przewodzi tak zwanej „drużynie patrolowej".
— To znaczy... — Ennith zawahał się. — Jeśli to nie kłopot, chciałbym jeszcze poczekać z... widzeniem się z ludźmi — mimowolnie spojrzał w kierunku lewej dłoni, ukrytej pod kocem. Gdy spotkał wzrok Serrila, od razu pożałował, że to zrobił. Nie chciał by mężczyzna zaczął się teraz nad nim użalać.
Przy poważnych odmrożeniach mógł stracić obie nogi lub ręce — dwa palce nie będące kciukiem, w niedominującej dłoni, nie były tragedią. Nie będą też generować wielu ciekawskich spojrzeń, gdyż w obecnych czasach trwałe uszkodzenia ciała i blizny nie były rzadkością. Wręcz przeciwnie.
Na razie ciężko było mu zaakceptować poniesione szkody na ciele, ale wiedział, że da radę. Potrzebował tylko nieco czasu.
Cztery lata temu, jego prawe ramię zostało mocno poszarpane przez niedźwiedzia. Sama rana nie była bardzo głęboka, ale wdarło się zakażenie i groziła mu amputacja kończyny. Był wtedy dużo młodszy, mniej doświadczony. Gdyby nie wsparcie brata, zapewne by sobie nie poradził. Sytuacja ta dała mu jednak sporo do myślenia na temat kalectwa. Pamiętał jak błagał Boga, by oszczędził mu prawą rękę, przysięgając, że jest gotów stracić lewą, ale prawą tak bardzo chciał zachować. Gdyby nie te godziny spędzone na rozmyślaniach, modlitwach i rozmowach z bratem, byłby teraz w o wiele gorszym stanie. Ale Serril oczywiście o wszystkim nie wiedział. W jego spojrzeniu było tak dużo litości.
Resztę dnia spędzili na rozmowie. Głównie o wiosce, jej mieszkańcach. Serril opowiadał także o Ishyevel, siedzibie księcia Eberharda — był tam trzy lata temu. W międzyczasie nakarmił Ennitha zupą jarzynową.
Dochodziła czwarta, gdy Ennitha ostatecznie zmorzyło wyczerpanie. Serril pomógł mu ułożyć się na boku — musiał leżeć w różnych pozycjach by uniknąć tworzenia się odleżyn.
Sen przyszedł szybko.
Tej nocy dręczyły go wszystkie możliwe koszmary, jakie mógł sobie wyobrazić. Budził się parokrotnie i niemal od razu zapadał z powrotem w sen.
Około drugiej, może trzeciej — leżąc na łóżku trudno było określić pozycję gwiazd i księżyca — wybudził się zupełnie.
Leżał i myślał. Głownie o snach, które — o dziwo — pamiętał wyraźnie. Jak prawdziwe wspomnienia. I część z nich naprawdę była prawdziwymi wspomnieniami. Poczuł zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, gdy tylko sobie to uświadomił.
Myślał. Sklejał ze sobą chaotycznie rozrzucone w pamięci fragmenty i analizował je. Jedno wspomnienie ciągnęło za sobą kolejne i tak w jego umyśle zaczął tworzyć się coraz bardziej kompletny obraz kilku miesięcy.
Świtało, gdy Serril podszedł do niego, sprawdzić czy wszystko dobrze. Spodziewał się zapewne, iż zastanie go śpiącego, zaniepokoił się więc nieco, szczególnie iż chory sprawiał wrażenie wycieńczonego.
Ennith porzucił świdrowanie wzrokiem sufitu i zwrócił oczy ku starszemu mężczyźnie.
— Jak się czujesz? — zapytał Serril, siadając na swoim standardowym miejscu.
— W miarę dobrze.
— Wyglądasz na zmęczonego. Jak spałeś?
Ennith wahał się chwilę. Doszedł do wniosku, że powinien opowiedzieć mężczyźnie wszystko. Biorąc pod uwagę, ile dobra i bezinteresownej troski od niego otrzymał, był gotów mu zaufać, a nawet był mu to winien. Poza tym, Serril był jedyną osobą, która mogła mu teraz pomóc.
— Moje wspomnienia wróciły — powiedział cichym, acz pewnym głosem.
Serril wyprostował się na krześle.
— Opowiadaj zatem — powiedział. — Jeśli chcesz, oczywiście.
Ennith skinął głową. Westchnął głęboko i zaczął opowieść.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top