Odrobina Nadziei


Ciepło. Przyjemne, delikatne ciepło wypełniło jego ciało. Dawno już nie czuł czegoś takiego. Między Bogiem, a prawdą, dawno już nie czuł nic. Powoli otworzył oczy...

Gdzie ja jestem?

Obecność. Otaczała go jakaś ogromna obecność. A może.... Miłość?

WRÓCIŁEŚ DO MNIE.

Kto to powiedział ?- zastanawiał się Charlie. Głos był głęboki, rozlegał się jakby w nim samym, w jego wnętrzu.

WITAJ W DOMU.

KOCHAM CIĘ.

Staruszek, nie mógł nawet zwątpić. On to czuł, chłonął całym sobą.

Ktoś tu na Ciebie czeka

I właśnie wtedy, gdzieś w oddali, niemożliwego do opisania pomieszczenia, dostrzegł sylwetkę. Ona. Miłość jego życia. Obok niej - jego dzieci.

Nie wiedział, co ze sobą zrobić. A może tutaj nie musiał już tego wiedzieć? Po prostu był. A oni byli przy nim. Czy liczy się cokolwiek innego? Co jest sensem życia, jeśli nie obecność? Obecność bycia DLA drugiego człowieka. Miłość. Czysta, bezinteresowna, budząca radość. Radość z samego przebywania w pobliżu CZŁOWIEKA.

-Ale JAK? Powiedziałeś, że nas opuściłeś...

TO NIE BYŁEM JA.

ROZMAWIAŁEŚ Z KŁAMCĄ.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top