| 29 |

Shawn: Nie chcę cię martwić, ale powinnaś szybko przyjść, bo Margo nieźle idzie nastawianie Isaaca przeciwko tobie.

Serce biło mi coraz szybciej z każdym kolejnym przeczytanym słowem. Zacisnęłam mocniej szczękę na myśl, że Margo tak bezsumiennie niszczyła mnie w oczach bruneta, podczas gdy ja nie kiwnęłam jeszcze nawet palcem. Obiecałam sobie, że zrobię coś, aby pokazać jej, że nie mogła bez konsekwencji mnie obrzucać błotem. Nie przychodził mi żaden sensowny pomysł, więc postanowiłam iść na żywioł. 

Wygramoliłam się z łóżka, stając od razu naprzeciw lustra. Nie prezentowałam się najlepiej w potarganych włosach, pryszczem między ustami a nosem i siniakiem nabytym przez Mackenzie. Mimo to założyłam swoje najlepsze jeansy i białą koszulkę, którą związałam na wysokości pępka. Wyglądałam dosyć przeciętnie, kiedy dodałam do tego czarne trampki, lecz w takim wydaniu czułam się najlepiej. Doprowadziłam włosy do ładu, po czym zakryłam delikatnie niedoskonałości makijażem, chociaż z rzęsami przesadziłam. Nie mogłam się oprzeć, żeby nie nałożyć trzeciej warstwy dzięki czemu wyglądały na niemal sztuczne.

Margo nie musiała mnie dłużej prowokować. Dotychczas starałam trzymać dystans do niej, jak i Isaaca, by cała napięta atmosfera magicznie sama znikła. Niestety dziewczyna ciągle wzniecała ogień, więc nie mogłam dłużej czekać i znosić jej zachowania.

Jedyne co ze sobą zabrałam to telefon i pieniądze leżące luzem na biurku. Rozważałam pomiędzy wyborem zwykłej szarej bluzy a czarnej ramoneski, ale nie chcąc tracić więcej czasu postawiłam na opcję drugą. Liczyłam, że doda mi w jakiś sposób odrobinę pewności siebie.

Zeszłam na parter i wykrzyczałam głośno, że wychodzę, po czym ulotniłam się, nim mama zdążyła wyjść z salonu. Zapewne nie chciała, żebym gdziekolwiek szła. Wolała obarczyć mnie nauką, podczas gdy Mylesowi dawała wolną rękę. Niemiłosiernie mnie to denerwowało.

Nie znałam drogi do domu Jakoba, w którym odbywała się impreza. Shawn wysłał mi adres, więc wklepałam go w GPSa i szłam powoli zgodnie z mapą i wskazówkami. Wyciszyłam telefon, żeby nagle nie wydobył się z niego dźwięk typu ,,Za sto metrów na skrzyżowaniu skręć w lewo". Wystarczająco w swoim krótkim życiu zdążyłam się ośmieszyć. Nie potrzebowałam dziwnych spojrzeć przypadkowych przechodniów. Według nadajnika droga pieszo powinna zająć mi około dwudziestu minut, co wcale mnie nie ekscytowało, a jedynie irytowało. Będąc na końcu ulicy, na której mieszkam, z ciężkim westchnieniem wróciłam do domu. Niczym złodziej zakradłam się do garażu z włączoną jedynie latarką w telefonie, żeby nie dawać znaku o swojej obecności. Bezszelestnie wyciągnęłam rower i prędko uciekłam ze swojego podwórka. 

Tym razem odległość pokonywałam znacznie szybciej, a jedyne czego żałowałam, to braku słuchawek. Muzyka na pewno ukróciłaby mi drogę. Z gonitwą myśli i masą zmieszanych emocji przemierzałam uliczki. Kierowałam się przede wszystką złością i chęcią zemsty, kiedy z determinacją opuściłam swój pokój. Przerażał mnie brak jakiegokolwiek pomysłu. Strach kilka razy nakazywał mi zawrócić do domu, żeby nie błaźnić się przed zapewne w większości obcymi ludźmi oraz samym Isaaciem. Rozważałam w głowie możliwe scenariusze chcąc przewidzieć możliwe sytuacje i przygotować się na nie. 

Zatrzymałam się w nieoświetlonym przez latarnię cieniu drzewa. Spojrzałam w swój telefon, który wskazywał dotarcie do celu, po czym uniosłam wzrok na wielki dom. Biała elewacja wyróżniała się od pozostałych domów na ulicy. Wyglądał na nowoczesny, a ogrodzenie wskazywało, że mieszkańcom posiadłości zależało na prywatności. Wysoki mur otaczał parcelę. Przysłaniał cały widok podwórza, dlatego mój stres wzrósł, bo nie wiedziałam czego się spodziewać po przekroczeniu otworzonej bramy. Szereg samochodów stał na uboczu drogi, a dwa kolejne wjechały na teren Jakoba. Nabrałam do płuc powietrze, po czym powoli je wypuściłam. Chciałam trochę się uspokoić, zanim bym spanikowała i uciekła, tym samym znowu pozwalać na triumf Margo.

Nie tym razem.

Wysłałam wiadomość do Shawna, że czekałam na niego przed bramą. Zeszłam z roweru i przeszłam na drugą stronę jezdni. Nie wiele myśląc, co powinnam zrobić z rowerem, oparłam go niedbale o murowane ogrodzenie.

– Wilma – głos Shawna ukoił moje nerwy, kiedy odwróciłam się w jego stronę, a on posłał mi szeroki uśmiech. Przytulił mnie na powitanie, po czym położył swoje duże dłonie na moich ramionach. Zagryzł na moment dolną wargę. 

Zmarszczyłam czoło.

– Nie daj się jej gierkom – powiedział, patrząc mi w oczy i niemal błagając, bym zachowała zdrowe zmysły.

Skinęłam niepewnie głową. Shawn opuścił luźno ręce, powtarzając powoli mój gest. Wyglądał na zmartwionego sytuacją, co było bardzo urocze. Cieszyłam się, że starał się mnie wspierać i dawał cynk o tym, co wyprawiała Margo.

Westchnęłam ciężko i spojrzałam na duży dom, w którym chyba każde możliwe światło ktoś zdążył włączyć. Ciężko mi było stwierdzić, czy muzyka była tak cicha, czy właściciele zadbali o wygłuszenie ścian. Do moich uszu nie docierały prawie żadne oznaki toczącej się imprezy w środku, poza szmerem rozmów na podwórzu. Jedynie duże okna, jak na nowoczesny dom przystało, ukazywały w niektórych pomieszczeniach na piętrze bawiących się nastolatków. Uniosłam wysoko brwi, gdy w jednym pokoju zauważyłam obściskującą się parę, jednak chłopak zasłonił rolety, kiedy jego dziewczyna zdjęła koszulkę.

To chyba nie impreza dla mnie.

– Chodźmy zanim się rozmyślę – powiedziałam, wciąż patrząc na zasłonięte okno. Cienie sylwetek wciąż zdradzały, co się działo, a ja nie mogłam uwierzyć, że ktoś chciał uprawiać seks, kiedy w domu krążyło mnóstwo ludzi. Potrząsnęłam głową.  – Chodźmy – powtórzyłam i pociągnęłam za sobą przyjaciela.

Shawn zaśmiał się cicho, ale byłam zbyt przejęta, by mu przyłożyć, czy chociaż coś powiedzieć. Po prostu szłam przed siebie i rozglądałam się, by zlokalizować drzwi wejściowe. Kilka osób siedziało w ogrodzie. Palili papierosy, rozmawiając wesoło. Wypatrywałam w ich towarzystwie Isaaca, jednak nie dostrzegłam go, dlatego otworzyłam ciężkie dębowe drzwi. Nawiązałam kontakt wzrokowy z Shawnem, nim weszliśmy do środka. Uśmiechnął się delikatnie, co odwzajemniłam z mniejszym entuzjazmem.

W ogromnym salonie wymijaliśmy tańczące osoby, aż dotarliśmy do kuchni. Shawn stwierdził, że najpierw powinnam się czegoś napić, chociaż niezbyt mi to pasowało. Zdecydowałam się na wódkę z colą, gdyż wiedziałam, że alkohol mógł wzbudzić moją kreatywność, jak i odnaleźć złudną pewność siebie. Nawet taka była lepsza, niż żadna.

Nachyliłam się nad wysepką kuchenną, opierając łokcie na blacie. Piłam woli trunek i rozglądałam się po wnętrzu. Dziwiło mnie, że wszystko było utrzymane w większości w bieli, a i tak wyglądało na idealnie czyste i zadbane. Ja zapewne już pierwszego dnia swoją niezdarnością coś bym poplamiła.

Leniwie przeniosłam wzrok na przejście do salonu. Zaśmiałam się pod nosem na widok trójki chłopaków pijących piwo i grających na konsoli, jakby to był zwykły nudny wieczór w domu. Mój uśmiech ulotnił się, kiedy zrozumiałam, że to Noah, Isaac i Myles. Otworzyłam szeroko oczy, bo nie wierzyłam, że brat mógł tak spokojnie siedzieć w towarzystwie Isaaca. Nie rozumiałam, jak to mogło być możliwe.

Dopiłam na raz resztę alkoholu z kubeczka i gwałtownie się wyprostowałam. Shawn posłał mi zdziwione spojrzenie. Chciałam go wyminąć, by skonfrontować się z roześmianym towarzystwem, kiedy akurat dołączyła do nich Margo. Zacisnęłam pięści, gdy wplotła dłoń we włosy Isaaca i usiadła mu na kolanach. Czułam, jak złość wzbiera we mnie z każdą sekundą. Niewiele myśląc chwyciłam w połowie pełny kubek alkoholu, który ktoś zostawił na blacie. Chciałam czymś rzucić w tą parszywą blondynę, a butelka raczej była zbyt drastyczne, więc chociaż mogłabym coś na nią wylać.

– Poczekaj – powiedział spokojnie Shawn, po czym chwycił mocno moją prawą rękę, żebym nie zdołała się wyrwać z jego uścisku.

Spiorunowałam go wzrokiem. Przyszłam się zemścić, więc nie zamierzałam czekać. Jeszcze raz zilustrowałam Margo przymilającą się do Isaaca i przysięgam, że to był najgorszy widok na świecie. Pierwszy raz zależało mi na jakimś chłopaku tak bardzo i nie dość, że nasza relacja miała trochę komplikacji, to jeszcze musiałam walczyć ze swoją przyjaciółką o jego względy.

Boże, jak ja nisko upadłam.

Zazgrzytałam zębami, nie wiedząc, co innego mogłam zrobić.

– Puszczaj! – oburzyłam się, ale Shawna to raczej nie ruszyło. Zabrał plastikowy kubek z mojej dłoni i odstawił na blat, przez co miałam ochotę go dotkliwie skrzywdzić.

– Posłuchaj. – Chwycił obie moje ręce, by zwrócić całe moje ciało w jego stronę. Niechętnie spojrzałam na niego, bo wolałam mieć już za sobą jakże mądre rady. W tym momencie nie obchodziło mnie nic poza rywalizacją. – Wiem, że może cię boleć to, że on pozwala jej na to, ale...

– O dzięki – burknęłam, krzyżując ręce pod piersiami. – W taki sposób jeszcze nie myślałam. Umiesz pocieszać, dodać otuchy, zagrać do walki, dać...

– Wilma – przerwał mi z rozbawieniem, jak ja zrobiłam to wcześniej. Spojrzał na mnie z uniesioną jedną brwią, a kpiący uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Czy ty upiłaś się jednym drinkiem? – zapytał. Pokręcił głową z jeszcze większym rozbawieniem. – Może wyjdźmy na patio – zaproponował.

Otworzyłam szeroko oczy. 

– Ma patio!? Takie z prawdziwego zdarzenia!? – zapytałam podekscytowana. Sama zdziwiłam się, jak moje emocje szybko uległy zmianie. Wciąż myślałam o zemście, jednak wszystko nagle wydawało się bardziej interesujące i bajkowe, a zarazem niewiarygodne.

Przyjaciel potarł jedną dłonią swoją twarz, po czym rozchylił lekko palce, by spojrzeć na mnie z iskierkami w oczach. Wyglądał głupio. 

– A jakie to patio ''z prawdziwego zdarzenia''? – zakpił, ale mnie ucieszyło to pytanie. Więc zaklaskałam w dłonie i zaśmiałam się radośnie.

– Miejsce na małe ognisko, dużo poduszek, piękne krzesła, a nawet hamak! – Przymknęłam oczy, niemal wyobrażając sobie w głowie idealne patio, po czym wyrzuciłam ręce w powietrze ze śmiechem. Otworzyłam oczy, błądząc po twarzy przyjaciela. Opanowałam głos, by nie wydawał się już taki entuzjastyczny. – Gwieździste niebo, czerwone wino... albo sok. Sok wydaje się fajny.

– Ma hamak – sprostował Shawn, zaburzając tym całą moją wizję. Rozejrzał się po kuchni, po czym chwycił karton jakiegoś soku, po czym się uśmiechnął i popchnął mnie lekko, wskazując kierunek na patio.

Wymijałam ludzi, torując sobie drogę i korzystając ze wskazówek przyjaciela typu ,,teraz w lewo'', ,,za tymi drzwiami". Miałam żywą nawigację. Z dumną miną przepraszałam ludzi, by nie odpychać ich niemiło na bok, kiedy przecisnęliśmy się na drugą stronę salonu, po czym weszliśmy po schodkach składających się z trzech stopni. Zaraz obok były schody prowadzące na piętro, co mnie zainteresowało, ale wtedy Shawn wskazał mi patio za szklanymi, szerokimi drzwiami.

Usiadłam na hamaku, prosząc o karton z sokiem, więc Shawn podał mi go. Wykrzywiłam twarz w grymasie, oglądając dokładnie etykiety.

– A szklanka? – zapytałam, patrząc wyzywająco na przyjaciela.

– Pij z gwinta.


________________________

1651 słów

Miałam trochę inny pomysł na ten rozdział, ale myślę, że tak też może wam się spodobać. Zapraszam do komentowania! 

Mam ok. 17 rozdziałów nieopublikowanego opowiadania, które kiedyś pisałam. Zastanawiam się, czy teraz wrzucać po 1 rozdziale na tydzień, czy czekać cierpliwie do zakończenia Szeptem. Co o tym sądzicie? Mogłabym też wrzucić aby jakiś prolog albo pierwszy rozdział na razie, a z resztą poczekać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top