Epilog
Soheil postawiła pudełko z dokumentami w wolnym pokoiku na poddaszu „Wesolutkiej Gęsi". Westchnęła cierpiętniczo. Na parapecie stały kwiaty asuaju, które do życia potrzebowały gnijącego mięsa. W komnatach pałacowych przynajmniej smród nie dawał się aż tak we znaki, ale tutaj metraż miała mniejszy. Zdążyła się już też przyzwyczaić do nowego łóżka z baldachimem, a teraz wracała na stare śmieci do niewygodnych materacy.
Jej rodzice zareagowali na rewelację właśnie tak, jak się spodziewała. Matka załamywała ręce, ojciec tylko uniósł pytająco brwi i przytulił żonę. A ich córka mogła się zaledwie niezręcznie uśmiechnąć, gdy okutany od góry do dołu bóg pomachał im na powitanie. Zza szalików wystawały jedynie zielone oczy.
Gwiedoł był zadziwiająco „grzeczny" – robił to, o co go prosiła, nie wychylał się i przez większość czasu tylko siedział nieruchomo na krześle. Jak jakiś posąg. Soheil w ciszy zajmowała się dokumentami i chodziła coś czasem przekąsić. Zawsze pamiętała, by zamykać za sobą drzwi na klucz. Oczywiście ufała swoim rodzicom, ale... Po kimś odziedziczyła ciekawskie usposobienie, a Riza i Miyali mieli wystarczającą ilość lat na karku, by skojarzyć byłego generała po wyglądzie. Nawet gdyby jego rysy zatarły im się w pamięci, Yilan i Lae wyglądali jak dwie krople wody, więc wnioski nasuwały się same.
– A co jakbyś się przebrał? – zagadnęła boga jakiś czas po przeprowadzce, kiedy wszystko zdążyło się już jako tako uspokoić.
Gwiedoł otworzył oczy i popatrzył na nią pytająco. Soheil przeszły ciarki. W ciemności szopy tego nie dostrzegła, jednak w świetle dnia zielone tęczówki wyglądały jak u trupa. Biały mundur dodawał twarzy bladości i eksponował siną szyję. Dziewczyna nieco żałowała, że bóg nie miał wspomnień ciała, które zamieszkiwał. Poniekąd miało to sens, w końcu w religii Awo podobno istota człowieka zawierała się w umyśle. To stawiało przed nią jednak wiele pytań, na które Gwiedoł pewnie nie mógł dostarczyć jej wystarczających odpowiedzi.
– Nie mogę się przebrać, to ciało zawsze cofa się do pewnego momentu w przeszłości – wyjaśnił po chwili, jakby zrozumiał dopiero, co miała na myśli. – Gdybym zdjął ubrania, to zaraz pojawiłyby się na mnie z powrotem.
– Szkoda. – Przygryzła końcówkę ołówka. – Mogłabym cię wtedy zabrać na spacer po mieście. – Zamyśliła się. – Tak właściwie, to dlaczego dalej siedzisz w ludzkim ciele? Nie masz jakiejś swojej boskiej formy? Nie możesz wrócić tam... no gdziekolwiek urzędują bogowie?
Mężczyzna zaśmiał się sucho.
– Mam, ale gdybym wrócił na swoje stanowisko, to mógłbym tym obudzić resztę moich braci i sióstr. – Wzruszył ramionami. – Dlatego tak ważne jest, by nikt mnie nie zabił.
Westchnęła.
– No to mogłeś zostać z nimi na cmentarzu, wtedy byłbyś pewnie bezpieczny.
– Ale nie chciałem.
Soheil wlepiła spojrzenie w dokumenty. Łatwo zapominała, że siedział przed nią najprawdziwszy bóg. Ludzki wygląd hamował część szoku, ale wciąż musiała się liczyć z tym, że jeśli taki będzie miał kaprys, zrobi coś, co nigdy jej się nie śniło. Na przykład zniszczy miasto.
Zbladła.
– A tak w ogóle, jeśli chodzi o te twoje boskie umiejętności...
– Są zapieczętowane, kiedy jestem w ludzkim ciele – uspokoił ją. – Przynajmniej większość jest. Jak wiesz, ludzie mówią przy mnie zawsze prawdę i tego raczej nie da się... po waszemu, wyłączyć.
Kiwnęła głową, a serce zaczęło znów bić spokojnym rytmem. Tyle dobrego. Znów przeniosła uwagę na papiery na biurku, ale nie mogła się skupić. Wiedząc, że Gwiedoł nie kłamał, mogła mu zadać mnóstwo pytań i dostać jakiekolwiek odpowiedzi. Kto by się przejmował pracą?
– A opowiesz mi coś? – Odsunęła krzesło od biurka i siadła naprzeciwko boga. – Wiesz, jakieś ciekawostki ze stworzenia świata. Zawsze mnie ciekawiło, jak to się stało, że świat urodził się z łez.
Popatrzył na nią nieprzeniknionym spojrzeniem. Soheil pochyliła się na krześle i oparła dłonie na brodzie. Świdrowała go wyczekująco aż ten w końcu się złamał.
– To nie bogowie stworzyli świat. – powiedział, jakby było to niezwykle oczywiste.
Zamrugała.
– Hę?
Gwiedoł wzruszył ramionami.
– Nie znam szczegółów. Kiedy zostałem stworzony, wszystko tutaj już było, nawet ludzie. – Poprawił się na krześle. – Były ustalone hierarchie, a wy się rozwijaliście. My mieliśmy tylko pilnować, by wszystko szło w dobrą stronę. Tak doraźnie.
Soheil wstała i podeszła do okna. Uchyliła szybę i podmuch mroźnego powietrza wdarł się do środka. Próbowała sobie przypomnieć słowa bogini z cmentarza i żałowała, że ta najwidoczniej nie lubiła się uzewnętrzniać.
– Korhe mówiła coś o Stwórcy i Wszechświecie – napomknęła. Miała nadzieję, że to jakoś ożywi boską pamięć. Może jeszcze się w pełni nie obudził? – To chyba powinna być wiedza powszednia wśród bogów, nie?
Bóg zaśmiał się melodyjnie i pokręcił głową. Przyglądała się twarzy Yilana Ortamjaare – uśmiech wyglądał na nim wyjątkowo nienaturalnie.
– Moja siostra zawsze wiedziała trochę więcej niż my wszyscy. – Zapatrzył się na widok za oknem. – Śmierć nie dotyczy tylko ludzi i zwierząt. Obejmuje wszystko, od światów, przez gwiazdy, do Wszechświata.
Dziewczyna świdrowała Gwiedoła wzrokiem. Przez moment odpowiadał równie intensywnym, chociaż nieco trupim spojrzeniem, ale w końcu zmiękł. Siedział jednak jak posąg i poza okazjonalnym wzruszeniem ramionami nie potrafiła wyczytać z niego żadnych emocji. Może ich nie miał – był przecież bogiem. Spotkała do tej pory tylko Korhe, ale ona wydawała jej się o wiele bardziej przerażająca. Może nawet cyniczna – Soheil doskonale pamiętała jej chrapliwy głos i śmiech mrożący krew w żyłach.
– Nie znam szczegółów, dziecko. – Gwiedoł przekrzywił nieznacznie głowę. – Wszechświat to byt absolutny, a jego zasadom podlega wszystko, co się w nim znajduje, również i my. Jednocześnie ceni sobie balans i równowagę. A z tego co wiem, wasz świat tę równowagę zaburzył. Pan Chaosu to tylko jedna z dróg, jaką objął Wszechświat, by pozbyć się czegoś dążącego do perfekcji.
Siyantsev wsłuchiwała się w jego słowa, ale nie wiedziała, czy rozjaśniają jej one cokolwiek. Wszechświat, równowaga, chaos – jakie to miało znaczenie dla nich tu i teraz?
– Duże znaczenie, dziecko. – Drgnęła, kiedy Gwiedoł zachichotał cicho. Musiała swoje przemyślenia niechcący wypowiedzieć na głos. – Wasze życia zależą od kaprysów Wszechświata, a on nie chce, żebyście żyli. Ba, on sam chyba też nie chce żyć. Jest zmęczony.
– Jak byt absolutny może być zmęczony? – burknęła i oparła się o ścianę, wdychając rześkie powietrze.
Świeciło słońce, a odkryta ziemia przybrała szary kolor. Tego dnia mróz był wyjątkowo dotkliwy. Chłód sprawiał, że cała okolica zdawała się bardziej wymarła niż zwykle.
– Mówiłem, Wszechświat nie lubi perfekcji. Wszystko przechodzi cykle życia i śmierci, nawet coś, co jest z założenia absolutne. Bogowie są po to, by ten cykl wydłużyć. – Gwiedoł mówił spokojnie, cicho. Soheil włoski na karku stanęły dęba. – To, co trwa, kiedyś się skończy. To, co żyje, kiedyś zaśnie. Zasną ludzie, zwierzęta, gwiazdy i zaśnie Wszechświat.
Westchnęła i znów przycupnęła na krześle.
– Więc? Skoro byt absolutny postanowił, że nas zniszczy, to chyba nie mamy tutaj nic do gadania? – Oparła brodę na dłoniach, a bóg obdarzył ją dobrotliwym spojrzeniem.
– A nie chcesz żyć? – spytał filozoficznie. – Bogowie chcą. Ludzie zapewne też.
– Nazywacie życiem spanie w czyichś ciałach na cmentarzu? – prychnęła.
– Owszem. Bo kiedyś się obudzimy. – Wzruszył ramionami, a Soheil miała ochotę go udusić. – Jeśli wojant Korhe zabije Chaos, to tylko kolejna, bardziej osobista ingerencja Wszechświata będzie w stanie zniszczyć wasz świat. Myślisz, że śpiący byt będzie męczył się wnikaniem w coś tak nieistotnego?
Milczała. Była zbyt słabo wierzącą osobą, by prowadzić metafizyczne dyskusje z bogiem mieszkającym w ciele człowieka martwego od dwudziestu lat.
– Wszechświat wysłał do nas pana Chaosu, by pomógł doprowadzić ten świat do końca. Uśpiliśmy go, sami decydując się na poświęcenie. Minęły lata, a Wszechświat się nie zorientował. Korhe zrozumiała wtedy, że perfekcja we Wszechświecie jest możliwa i zatrzymuje ją tylko nieidealność bytu absolutnego. Dlatego zaproponowała, żeby sprowadzić na Chaos sztuczną śmierć. Ale jak wiesz, sen oznacza, że kiedyś się obudzi, co właśnie zrobił. – Bóg rozłożył ręce. – Chaos wciąż chce spełnić swoje zadanie wyznaczone mu przez Wszechświat. A jeśli to zrobi...
Gwiedoł przerwał i spojrzał wyczekująco na drzwi.
Soheil zajęło chwilę wrócenie do rzeczywistości. Nigdy nie miała w sobie pierwiastku religijnego. Do niedawna myślała zresztą, że bogowie nie istnieją. Teraz wszystkie rewelacje o Wszechświecie i Chaosie mieszały się w jedną papkę. Zawsze uważała, że nie ma bytów absolutnych – uzależnianie całego świata od czyichś kaprysów brzmiało po prostu kuriozalnie. Prawda o świecie – o ile w ogóle istniała – musiała zostać pogrzebana pod ruinami dawnej cywilizacji, dlatego chcąc nie chcąc, Soheil niechętnie przyjęła do wiadomości, że cel ich istnienia owijał się w niewyraźne, filozoficzne ramy.
– Sójeczko? – zmartwiony głos matki przebił się przez oszołomienie.
Dziewczyna poklepała się po policzkach.
– Tak, mamuś?
– Jakaś pani do ciebie przyszła...
Soheil nie zdążyła nawet unieść brwi w zaskoczeniu, gdy kolejny, dziwnie znajomy, głos zadźwięczał zza drzwi.
– Nie jestem „jakąś panią"! – obruszył się. – Jestem Dor Ortamjaare! Próbuję się skontaktować z radną Siyantsev od dłuższego czasu! To brak profesjonalizmu, żebym musiała się tłuc po całym mieście i po tak podejrzanych dzielnicach.
Dziewczyna momentalnie zbladła i popatrzyła na boga. Na jego twarzy odmalowało się zainteresowanie całą sytuacją, ale jednostronne, bo Soheil go nie podzielała. W pokoju nie było miejsca, by go ukryć. Nie miała nawet szafy! Łazienka znajdowała się na korytarzu, płaszcze i szaliki trzymała w składziku. Pozostawał tylko pled na kanapie, który na pewno nie ukryje mężczyzny wystarczająco dobrze przed jego żoną.
Poza tym co robiła tutaj matka Lae?! Dziewczyna wstała z krzesła i zaczęła bez celu krzątać się po pomieszczeniu. W końcu kazała Gwiedołowi usiąść w kącie, żeby nikt nie dostrzegł go, gdy otworzy drzwi. Odchrząknęła, poprawiła włosy i wyprostowała plecy, a potem nieśmiało nacisnęła klamkę.
– Proszę mi wybaczyć, jednak nie przyjmuję niestety petentów... – zaczęła, ale to nie powstrzymało Dor.
Kobieta była wysoka, a potrzebnych centymetrów dostarczały jej buty na obcasie. Poświęciła Soheil tylko sekundę, a potem wepchnęła się bezceremonialnie do środka pokoju. Dziewczyna wybałuszyła oczy w panice i zatrzasnęła drzwi tuż przed nosem matki.
– Nie może tak pani wchodzić bez zaproszenia! – jęknęła i sięgnęła za siebie, żeby złapać rękę szlachcianki.
Niestety na reakcję było już za późno. Dor wpatrywała się w ciało zmarłego męża, zaś ten odwzajemniał ze spokojem spojrzenie skamieniałej żony.
Soheil ukryła twarz w dłoniach. Wpakowała się w bagno.
_______
Edit: 20.08.24
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top