8. Zrób coś


Lae nie powstrzymywał pewnej dozy zdrowego podziwu wobec królewny.

Kapłani zwinnie poprzesuwali ławki tak, że szlachta musiała naprawdę ściskać się po bocznych nawach świątyni, by dostrzec cokolwiek z tego, co działo się na środku. Być może przed Rozbłyskiem właśnie do tego służyło to miejsce – tamci ludzie też rozstrzygali problemy walką zamiast spokojnie sobie wszystko wyjaśnić.

Hyamare obserwowała cały proceder z ambony. Rozmawiała z kapłanem Awo i obrońcami, którzy dotychczas siedzieli cicho. Ostateczne zdanie i tak miał sędzia Laksman. Kapłan żywo gestykulował, ona zaś zbywała go marszczeniem brwi i zaciśniętymi ustami.

Obecny generał nie mógł się pojedynkować o pozycję wraz z wansewajem. Ale wansewaj mógł już wyzwać generała na pojedynek o honor, o ile miał świadków i wystarczający powód. Gdyby generał przegrał, Rada i władca mogliby uznać wynik za podstawę do odwołania i zaprzysiężenia kogoś innego.

Cwana z niej bestia – myślał z podziwem, podwijając rękawy.

– Bogowie. – Aluda doskoczyła do niego, a na rozgryzionej wardze lśniła krew. – Nie wiedziałam, że to się tak potoczy.

Uśmiechnął się wesoło. W walce czuł się najlepiej, więc szczególnie się nią nie przejmował.

– Przynajmniej już jesteś oczyszczona z zarzutów. I powinnaś coś zrobić z tymi nerwami, bo kiedyś zjesz sobie skórę z twarzy.

Zrobiła nadąsaną minę. Kiedy z niej żartował, podszedł do nich kapłan Awo, zostawiwszy znudzoną Mertemrę. Mężczyzna był stosunkowo młody, ale wszyscy członkowie religijnych kast mieli w Roternarze bardzo mało do powiedzenia. Może dlatego wpychali się wszędzie, gdzie ich nie chciano, tylko po to, by sprawiać wrażenie, że kraj ich potrzebuje.

– Synu, przed walką o honor ważne jest błogosławieństwo boga – zaczął podniosłym tonem.

Lae parsknął śmiechem, czym zwrócił na siebie uwagę. Czasami zastanawiał się, czy nie wychodził na szaleńca. Z drugiej strony ktoś, kogo zaprzysiężono na generała w tak młodym wieku, nie mógł być przecież całkiem normalny.

– To nie ja potrzebuję błogosławieństwa w tej walce – odparł tonem sugerującym kapłanowi, że ma odejść.

Darował sobie wszystkie tytuły i tylko uśmiechnął. Aluda zrobiła zażenowaną minę i ukryła twarz w dłoniach.

– Jesteś okropny – powiedziała, kiedy urażony mężczyzna ruszył w stronę Arany. – Ta pewność siebie kiedyś cię zabije, Lae.

– Uważaj, do kogo to mówisz – parsknął. Przeciągnął się z trzaskiem kości. Dzięki leczeniu Aludy i jakiejś maści od Rizy, rana w boku przestała sprawiać mu większe problemy. – Chcesz być moim sekundantem, Ludko?

Przewróciła oczami.

– Przecież jest sędzia i księżniczka, i mnóstwo innych osób. – Westchnęła. – Poza tym ja nie znam się na walce.

Wzruszył ramionami.

– Twoja strata. Myślałem, że chcesz sobie pooglądać widowisko z pierwszego rzędu.

Wydęła wargi.

– Chyba wolałabym nie. – Urwała. – Idzie sędzia z tym durnym radcą. Powodzenia!

Poklepała go po ramieniu i usunęła się z widoku, stając za jedną z kolumn. Cała Aluda. Lae odwrócił się w stronę Laksmana. Wydawał się znudzony całym tym zajściem, jakby nie było prawdopodobnie najgłośniejszą sprawą w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

– Panie Ortamjaare – zaczął uroczyście, a Lae stłumił chęć zazgrzytania zębami. – Pojedynek z panem Araną będzie trwał do pierwszej krwi. Jednak... biorąc pod uwagę pańską... przypadłość – jąkał się – Rada zarządziła, by walczył pan tą bronią.

Mesarin wyciągnął zza pleców drewniany miecz.

– Czy to są jakieś żarty? – Nie było mu do śmiechu. – Przecież ten miecz pęknie w starciu z normalną stalą.

Wziął broń do ręki. Wydawała się toporna, ale wolałby chyba nawet tępy scyzoryk. Jak miał nim kogokolwiek zranić? Z takim narzędziem, całą nadzieję musiał powierzyć temu, że Arana zrani się przez przypadek drzazgą, która rychło odpryśnie z drewnianego ostrza przy zwarciu.

– Cóż, przy pańskiej... przypadłości – tłumaczył się Laksman – nie ma możliwości całkowitego potwierdzenia, czy walka jest sprawiedliwa. Dzięki temu będziemy wiedzieli, czy nie używa pan magii.

Myślą, że upadłem tak nisko, by oszukiwać w walce z tym szczylem? – pomyślał z irytacją. A może właśnie spodziewali się, że gdyby Lae dostał normalny miecz, Raiser Arana nie miałby najmniejszych szans. Musieli wymyśleć jakąś głupią wymówkę, ale na tyle sensowną, by uwierzyła w to szlachta.

Obrócił przedmiot w dłoni. Na pewno wytrzyma kilka ciosów zanim całkiem się rozpadnie. Ostrze było wyszczerbione, co oznaczało, że było wytrzymalsze niż się wydawało. Lub że już powoli dogorywało. Faktycznie, gdyby chciał użyć chociaż trochę swojej magii, drewno rozprysłoby się na kilka drobnych kawałków – obawiał się jednak, że jego zwyczajowa siła mogła doprowadzić do takiego samego wyniku.

Nic więcej nie mówił. Sędzia wyraźnie się speszył i razem z Mesarinem podeszli do jego przeciwnika. Arana patrzył na niego z triumfem w oczach. Lae wziął głęboki wdech.

Tym razem złamie mu nos w taki sposób, że nawet Aluda nie poskłada go do kupy.

Środek świątyni z sukcesem przekształcono w tymczasową arenę i stał gotowy do walki. Płytki stukały pod ich wojskowymi butami, kiedy stanęli po dwóch przeciwnych stronach. Arana zajął miejsce pod kolumną boga sprawiedliwości. Nad Lae wisiała rzeźba Korhe, pani śmierci. Niezły omen – pomyślał zgryźliwie i poprawił uchwyt na drewnie. Szepty powoli przycichały, gotowe na nadchodzące widowisko. W Roternarze często urządzano turnieje, ale Lae całkiem z nich zrezygnował, kiedy niechcący wywołał kryzys dyplomatyczny, walcząc z zawodnikiem z Farenhaven. Obecny pojedynek był więc pierwszą okazją, kiedy szersze szlacheckie grono mogło obejrzeć osławionego Ortamjaare w akcji.

Nawet jeśli ten musiał walczyć zabawką.

Nie wiedział, czy z daleka ludzie widzieli w ogóle, czym przyszło mu wymachiwać. Pierwsze rzędy zaś plotkowały zawzięcie, roznosząc co soczystsze informacje do innych skrawków i bawiąc się w głuchy telefon. Jakaś jego część nie mogła się doczekać plotek. Inna z kolei rozważała opcje.

Nie mógł zranić Arany w żaden sposób, używając drewna. Musiał do tego podejść inaczej, sprytniej. Zmusić obecnego generała, by zranił się sam, a w najgorszym wypadku, jeszcze bardziej pokiereszować mu nos. W końcu taka krew też się liczyła.

Rycerz uśmiechnął się pewnie. W dłoni trzymał stalowy miecz lśniący nowością. No tak, stary rozpadł się na Korhe-nai przy starciu z harpią. Lae miał nadzieję, że jeszcze nie przyzwyczaił się do nowego oręża. Jakby nie patrzeć, nawet w takiej sytuacji były generał miał przewagę. Był szybszy i bardziej doświadczony.

Wygram.

Laksman poczekał, aż dołączy do niego kapłan wraz z księżniczką. Hyamare wydawała się poirytowana obecnością młodego mężczyzny, ale natychmiast przybrała poważny wyraz twarzy, gdy stanęła na wyznaczonym miejscu. Kapłan zmówił krótką modlitwę, ona kiwnęła głową i gong zabił donośnie. Walka się rozpoczęła.

Arana ruszył pierwszy. Lae zdołał odbić jego ciosy stosunkowo niewielkim kosztem. Zamiast iskier leciały drzazgi. Ortamjaare układał broń w taki sposób, by stal ześlizgiwała się po szczerbatym drewnie i ciągle uciekał. Ale to nie było dobre wyjście. Mogliby wymieniać tak ciosy w nieskończoność. Próbował zaatakować. Ostrze jego broni zaskrzeczało niebezpiecznie, kiedy odepchnął Aranę.

I wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy.

Lae poślizgnął się na podłodze. W ostatniej chwili zdążył odzyskać równowagę i sparować cios. Miecz Arany świsnął mu jednak prawie obok nosa. Kapłani wytarli wcześniej płytki i sprawdzał, że były całkiem stabilne. Kiedy odbijał kolejny cios, rozwiązał mu się but. Zaklął pod nosem; dlatego wolał zwykłe oficerki. Niemniej wydało mu się to równie podejrzane, co wcześniejszy poślizg.

Skrzywił się, znów zmuszony do defensywy. Śliska podłoga, rozwiązane buty i drewniany miecz. Po tym wszystkim, co zrobił dla Roternaru, ten kraj tak mu się odwdzięczał. Arana uśmiechnął się wrednie i wymierzył cios prosto w twarz Lae. Ten wykorzystał kolorowe promyki światła wpadające przez witraż i ustawił się tyłem do okien. Stal głucho świsnęła w powietrzu, kiedy Raiser zmrużył oczy i zmarszczył brwi. Ortamjaare obserwował jego kroki.

Nie ślizgał się.

– Nie masz szans tego wygrać – zauważył obecny generał.

Ortamjaare nic nie odpowiedział. Skupił się na tym, by nie zniszczyć swojej jedynej broni. Nie udało się – jelec z jękiem oderwał się od ostrza. Po widowni poniósł się wzburzony okrzyk. Lae zdołał w ostatniej chwili złapać dłuższą część nieszczęsnego miecza i wymierzył nią w Aranę jak kijem. Rycerz zaśmiał się jadowicie i tylko przyspieszył. Cięcia spadały jak grad. Ostrze rozcięło mu koszulę, ale nie dosięgło skóry. Próbował kopnąć nogę Raisera, ale ten ani drgnął. Jakby przykleił się do podłoża.

Znowu odbił cios przeciwnika tak, by światło wpadło mu do oczu, sam zaś przetoczył się po podłodze i natychmiast wstał. Wiedział, że Arana nie nabierze się trzeci raz na tę samą sztuczkę, więc musiał wymyśleć coś nowego i to szybko. Bolały go już ręce. Coś w jego głowie krzyczało, że cała ta walka była ukartowana. Niesprawiedliwa. A Arana coś ukrywał.

– Po prostu się poddaj – szepnął słodko rycerz.

Lae warknął. Nie jestem moim ojcem. Odepchnął przeciwnika kopniakiem rozwiązanego buta. Zatoczył się do tyłu. Wykorzystał okazję i zamachnął się ułamanym ostrzem.

Sznurówki zawiązały mu się w węzeł. Wiele go kosztowało, żeby po prostu się nie przewrócić. Miał wrażenie, że zgrzytaniem połamał sobie już wszystkie zęby.

Raiser Arana musiał być ałemuzem. Nic innego nie wyjaśniało tych niewielkich niedogodności i tego, że tylko Lae się z nimi mierzył. Ałemuzi mogli rzucić tylko określoną liczbę zaklęć dziennie, ale Ortamjaare nie potrafił stwierdzić, jaki był jego limit. Śliska podłoga, rozwiązane i splątane sznurówki i niespotykana stabilność na parkiecie – naliczył cztery czary. Większość magów tego typu miała swój limit około pięciu. Wystarczyło tylko jakoś zmusić go do osiągnięcia tego limitu. Jeśli oczywiście ta teoria się sprawdzi.

Chciał, żeby się sprawdziła. Miał dosyć. Bawili się w kotka i myszkę. Lae czuł wszystkie drzazgi z drewna, wbijające mu się w dłonie. Łatwo byłoby teraz użyć własnej magii i skończyć to dwoma ciosami. Mógł jednak tylko się bronić. Arana nie szczycił się wybitną szermierką, więc nie znajdywał w tym większej trudności, ale niezwykle go to męczyło. Krótka broń nie pomagała. Trzymał ją jak nierówno ociosany kij i wymachiwał.

Opcje miał dwie: albo ogłuszy głupiego rycerzyka, albo wyczerpie jego magiczne możliwości.

Niezmordowanie parował cięcia. Wyprowadzał niezgrabnie własne ciosy. Kilka razy miał wrażenie, jakby drewno wyślizgiwało mu się ze spoconej dłoni. Głowa zaczynała niemiłosiernie go łupać, ale nawet nie pozwalał sobie zerknąć w stronę królewny. Robił, co mógł z poplątanymi sznurówkami, ciągnącymi się za nim jak wyjątkowo wredna para węży. Jedyne, co jeszcze pchało go do działania to chęć starcia triumfującego uśmiechu z twarzy przeciwnika.

Arana poruszył ledwo zauważalnie ustami. Resztka drewnianego miecza pękła w pół. Po raz kolejny widownia, wcześniej zamarła w skupieniu, jęknęła rozdzierająco. Piąte zaklęcie. Lae nie miał już wyjścia. Początkowo chciał zdzielić Raisera w twarz płazem miecza, ale niewiele z tego miecza mu pozostało.

Ustawił się tak, by resztką broni wymierzyć w nogi Arany. Już raz próbował i nie wyszło, ale przeciwnik od razu zinterpretował jego ruch i obniżył swoje ostrze. Lae wykorzystał sytuację. Schylił się i z całej siły, jaką potrafił wyłuskać bez magii, wymierzył kopniaka. Prosto w nieszczęsny nos rycerza. Ten wrzasnął i złapał się za twarz. Trysnęła krew i ochlapała jasny mundur. Miecz z hukiem opadł na parkiet. Lae z kolei pozwolił sobie stracić całkiem równowagę i upadł na plecy z jękiem.

Publiczność siedziała cicho.

Westchnął. Może nie był to najbardziej honorowy sposób na zakończenie walki, ale on mógł się bronić i uciekać w nieskończoność. Chcieli skopać leżącego, ale to leżący w całym tym starciu dostał ostatniego kopniaka. Zaśmiał się pod nosem i usiadł.

Księżniczka uśmiechała się triumfalnie. Nic jej nie groziło, przynajmniej na pierwszy rzut oka, więc Lae uznał, że głowa bolała go z nerwów. Bawiła się końcówką jednego z warkoczy i spoglądała co rusz na poirytowanych radców. Aluda zdążyła już doskoczyć do jęczącego Arany, zalanego łzami i krwią. Nie wiedział, czy naprawiała mu nos ze zwykłej lekarskiej troski, czy właśnie upokarzała go w sobie tylko znany sposób. Lae rozplątał sznurówki i obwiązał niedbale wokół nóg. Hyamare trąciła sędziego. Odchrząknął.

– Tak, więc... Generał Raiser Arana zmuszony będzie wycofać wszystkie swoje oskarżenia w związku z panem Ortaamjare. Wynik pojedynku jest jasny: generał przegrywa.

Po sali poniosły się gromkie oklaski. Szlachta nie przepadała za arystokratą i cudownym dzieckiem, Laevalem, ale uwielbiała dobre widowisko. Może właśnie upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu i trochę mu odpuszczą.

– Nie! – Wrzasnął rycerz i wyrwał się Aludzie. – On oszukiwał! Użył magii!

Lae wstał z podłogi i prychnął głośno.

– Że niby ja użyłem magii? Przestań się kompromitować, Arana.

– Pojedynek miał być na miecze – kontynuował niewzruszony Raiser. – Nie na kopniaki.

Nos spuchł mu na pół twarzy, ale Hajara zdążyła zatamować krwotok. Ciągle kucała na ziemi i w odpowiedzi na jego histerię tylko przewróciła oczami.

– To było dać mi miecz. – Były generał kopnął resztki drewnianej zabawki. – I było nie bawić się ze mną w takie głupie podchody. Bogowie, wiązanie sznurówek? To, że ty mentalnie nie przekroczyłeś dziesięciu lat, nie znaczy, że...

Urwał. Ból głowy oślepił go na moment. Zacisnął powieki, a kiedy je otworzył, oczom ukazał mu się nieprzyjemny obrazek.

Radca Mesarin w jednej dłoni trzymał nóż, w drugiej zaś ściskał księżniczkę za ramię. Zbielały mu palce. Ostrze drżało nieznacznie tuż przy jej szyi. Dziewczynka zbladła i rozglądała się dookoła spanikowana. Lae momentalnie napiął wszystkie mięśnie. Miecz Arany leżał blisko jego nogi, ale nie dostatecznie blisko. Nie zdąży.

– Panowie – zaczął Mesarin łagodnie, jakby przemawiał do dwójki małych dzieci, a świątynia pełna arystokracji nie śledziła ze zgrozą wszystkich jego ruchów.

Lae żałował, że nie ćwiczył magii tak często, jak powinien. Może wtedy zamiast ogólnego panowania nad własną siłą, mógłby zmiażdżyć radcy głowę na odległość. Wolał nie ryzykować z szarżowaniem na ślepo, w końcu nie wiedział, czym jeszcze przewodniczący rad był ich wszystkich zaskoczyć. Niestety, żeby pozbyć się całkiem problemu, musiał dyplomatycznie odsunąć ostrze od szyi Mertemry.

Zapanowała ciężka cisza.

– Wasze kłótnie są... zabawne. – Mesarin uśmiechnął się leniwie i wpatrzył w jedną z rzeźb. – Gwiedoł na pewno świetnie się bawi, słuchając naszych przekomarzanek.

– Gwiedoł na pewno nie pochwala pańskiego zachowania, radco. – Mertemra przełknęła ślinę, jej gardło musnęło nóż. Zadrżała. – Co to ma znaczyć?

– Miałem, a właściwie mieliśmy nadzieję, że wynik tego starcia będzie nieco inny. – Starszy mężczyzna poprawił uścisk. – Gdyby Raiser Arana wygrał, nie byłoby tej sytuacji, Wasza Wysokość. Muszę jednak przyznać, że jesteś bardzo sprytna. Nie doceniliśmy cię.

– Pracujesz... z innymi członkami Rady, prawda? – szepnęła, a jej wzrok spoczął na Lae. Oczy zaszły jej łzami.

Zrób coś – błagały.

– Oczywiście. Wszyscy byliśmy co do tego zgodni, oprócz twojego ojca. Widać bogowie uznali naszą wyższość. – Zachichotał dwuznacznie. – Liczyliśmy, że ty będziesz bardziej ugodowa, Wasza Wysokość. Ale jak wspominałem... nie doceniliśmy cię. Możesz jednak okazać się przydatna, jeśli zechcesz się nas słuchać, tak od czasu do czasu.

– Jest coś złego w tym, że królewna chce decydować o sobie i przejmuje się dobrem kraju? – Wtrącił się Lae.

Mesarin przeniósł na niego pusty wzrok. Ścisnął mocniej rękojeść noża. Głowa zakuła po raz kolejny.

– Nie. Masz rację, panie Ortamjaare. Chodzi o to, że królewna nie ma pełnego oglądu na sprawę. A raczej coś go jej przysłania.

Lae schował pięści za plecami i uśmiechnął się dyplomatycznie.

– Myślę, że dojść do konsensusu możemy bez grożenia sobie nożami, szanowny radco. – Zignorował wcześniejszą uwagę. Z szaleńcami wolał nie dyskutować, ale musiał poprowadzić rozmowę na przyjaźniejszy ton. – O ile wiem, prawo wciąż pozostaje takie samo. Za grożenie panującej dynastii, obecny tutaj sędzia Laksman mógłby pana skazać na dożywocie w najgorszym roternarskim lochu.

Księżniczka przełknęła ślinę, kiedy uścisk Mesarina na broni nieznacznie zelżał. Opuścił nóż, ale Lae wciąż bał się wziąć głębszego oddechu.

– Dobrze, cokolwiek powiedziałem wcześniej, nie wybrzmiało tak, jak powinno. – Na nowo przybrał manierę starego urzędnika. – Pan, panie Ortamjaare, jest paskudnie czepliwy, jak to zresztą widać i nie da się z panem dogadać po dobroci. A królewna z jakiegoś powodu próbuje pana przywrócić na stanowisko.

– Być może królewna po prostu wie, że pan Arana nie nadaje się do pełnienia takiej odpowiedzialnej funkcji. – Rozejrzał się po sali pełnej zesztywniałej szlachty i nieznacznie podniósł głos. – Kilka dni temu błagaliście mnie, żebym wrócił, bo pojawiły się harpie. Myśli pan, że to odosobniony przypadek? – Prychnął teatralnie. – Ale z przyjemnością dostosuję się do waszych warunków, szacowna Rado. Chcecie, żebym wyjechał? W porządku. Pojadę do siostry do Farenhaven, nigdy więcej mnie nie zobaczycie, ale zostawcie królewnę w spokoju.

Na twarzy radcy malowało się zaskoczenie pomieszane z dziwnym zadowoleniem. Lae nie podobał się taki wyraz, więc szybko dodał:

– Nie gwarantuję jednak, że w Farenhaven nie podzielę się wspaniałomyślnie legendą mojego ojca i jego strategiami, w końcu jestem jego synem i żadne tajemnice nie będą mnie już obowiązywać.

Mesarin natychmiast spoważniał i zacisnął usta na dłuższą chwilę. Ortamjaare miał nadzieję, że karta przetargowa, dzięki której od lat górowali nad sąsiadami, okaże się wystarczająca. Nie zamierzał się wyprowadzać. Zmuszony do wyjechania z dala od Roternaru, oszalałby chyba z niepewności.

– Wygrał pan pojedynek. Jest pan rzeczywiście najlepszym możliwym kandydatem. – Staruch westchnął rozdzierająco; najwidoczniej zdecydował się dołączyć do zapoczątkowanego przedstawienia. – Gdyby tylko było jakieś dobre wyjście... Właściwie to jedno jest. Ale musielibyśmy zawrzeć kontrakt.

Lae nawet nie mrugnął. Kontrakt przy świadkach mógł sprawić pewną trudność, ale chyba nikt nie będzie miał mu za złe, jeśli naruszy go bez uszczerbku na zdrowiu Mertemry. Właściwie to szlachta i tak przejmowała się tylko sobą...

– Proszę bardzo. – Namyślał się tylko sekundę. – Róbcie co chcecie. Za życie księżniczki.

Mesarin z satysfakcją podniósł wzrok na zgromadzonych i odchrząknął. Przerażenie wypełniało duszne powietrze. Lae czuł, jakby przylepiało mu się do skóry – jego własny stres wymieszany z niepewnością ściskały go za gardło.

– Nadchodzi czas powrotu bogów. Nadchodzi czas wojny i nędzy – grzmiał radca. – Przed chaosem ochronić nas może tylko sam Chaos. Szlacheckie bogactwa i pycha monarchii nic nie znaczą, gdy przyjdzie Hael. Jego gniew możemy złagodzić tylko jeśli zmienimy nasze rozpustne życia. Kraj nasz, cudem uwolniony ze szponów harpii, nie może popaść przecież w zapomnienie, bo zaślepiają nas głupie tradycje i podziały.

Ortamjaare przewrócił oczami. Pierdoły nawiedzonych szaleńców. Bzdury hipokrytów. To oni przecież dzielili mieszkańców Unułki i ignorowali resztę kraju przez ostatnie dziesięć lat.

Szlachta jednak drżała.

– Generale. – Lae chwilę zajęło skojarzenie, że zwracają się znowu do niego. – Nasza współpraca, na co liczę, będzie owocna, jeśli zgodzi się pan na te warunki. Przede wszystkim, pragniemy, by Raiser Arana pozostał rycerzem w służbie Hyamary Mertemry.

Chciał zaprotestować, ale ugryzł się w język.

– Po drugie – kontynuował Mesarin, nieświadomy jego wewnętrznej walki – nikt nie może wjechać i opuścić stolicy. Proszę zarządzić całkowitą blokadę miasta do odwołania.

Arystokraci zaczęli protestować. Część z nich przybyła na proces z wsi przylegających do miasta. Dużo rodzin wykupiło sobie dworki bliżej portu, dalej od zgiełku miasta. Cieszył się, że jego rodzina jednak zdecydowała się zostać u siebie – kolejnych dni by z nimi nie wytrzymał. Lae nie rozumiał, skąd ten zakaz, ale musiał się zgodzić.

– A po trzecie – głos odbijał się po auli jak katowskie ostrze – księżniczka nie zostanie koronowana na króla. Zamiast tego mianujemy ją członkinią Rady, by mogła wraz z nami obradować nad losem kraju. Jak równy z równym. Pan natomiast zajmie się tym, czym zawsze się pan zajmował. Harpie, Farenhaven, proszę z nimi korespondować do woli. Musimy być gotowi na przyjście Haela.

Mężczyzna widział, że kapłan Awo chciał wtrącić swoje trzy grosze. Najwyżej cała ta bluźniercza gadanina o bogach średnio mu się podobała. Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, Lae kiwnął ochoczo głową.

– Zrobione. – Rozłożył ręce. – Zaraz zamknę miasto. Nie interesują mnie wasze problemy tak długo, jak kraj będzie bezpieczny od wojny.

Wśród szlachty poniosły się szepty niedowierzania i oburzenia. Lae natomiast kłamał jak z nut. Może wiedza o tajnych sprawach Unułki nie należała do jego obowiązków i kompetencji, ale zawsze próbował się orientować w problemach trapiących stolicę. W końcu ostatnie czego potrzebował, to jeszcze wojna domowa. Urodził się w szlacheckiej rodzinie; wścibskość leżała w jego naturze, czy tego chciał, czy nie.

Jeszcze nie wiedział, co zrobi. Opcji było wiele i jednocześnie czuł, jakby miał związane ręce. Jeden z radców, który do tej pory siedział cicho, bez słowa wstał i odpiął z zakrwawionego munduru Arany generalskie emblematy. Niewielkie słońce połączone czarną wstążką z dwiema gwiazdami jeszcze nigdy tak nie ciążyło mu w dłoni. Może mu się to należało za wszystkie te lata grania radcom na nerwach. Teraz wykorzystali jego pozycję odzyskaną na nowo, by wymusić całkowite posłuszeństwo.

Dlaczego wszyscy zakładali, że będzie się buntował? Nikt nie grał fair.

Mesarin puścił królewnę. Podbiegła do Lae i ścisnęła go mocno za koszulę, wtulając głowę w jego bok. Dał się zwieść jej krasomówstwu i pozornej powadze – znowu zapomniał, że dalej miała te nieszczęsne trzynaście lat. Westchnął i objął ją ramieniem, klepiąc po plecach. Wiedział, że robiła to po to, by nikt nie widział jej łez.

Ciężar nowych problemów i powracających obowiązków zwalił mu się na ramiona. Powietrze, nerwy i oczekiwania ścisnęły za szyję.

Kiedy zgromadzeni szurali ławkami i wychodzili ze świątyni, posąg Korhe ze świstem roztrzaskał się na drobne kawałki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top