6. Po staremu

Lae półleżał rozłożony na kozetce w dawnym pokoju Erivol i dojadał zimne resztki z obiadu.

Aluda stała przed fikuśnym lustrem cała sztywna i zestresowana. Krawcowa skakała wokół niej jak wróbel i mierzyła każdą możliwą część ciała, szczebiocząc wesoło o najnowszych trendach wśród arystokracji. Ortamjaare cierpliwie czekał na swoją kolej.

Kobieta wymamrotała formułkę, a przyrządy tańczyły wokół niej jak stadko dzieci na jakimś balu. Zwykle ałemuzi nie afiszowali się ze swoją magią, ale to Lae pomógł krawcowej znaleźć pracę po ucieczce z Rohelu – szybko założyła swój salonik i zaczęła szyć suknie dla jego matki, a mundury dla niego. Efekty jej pracy poniosły się po rodzinach szlacheckich i wkrótce ponad połowa Unułki zamawiała od niej ubrania.

Ałemuzi mogli rzucić określoną ilość zaklęć na dzień. Zastanawiał się więc, czy był naprawdę godzien takiego zaszczytu, szczególnie gdy stracił swoją pozycję i wszystko to, co wzbudzało dotychczasowo szacunek wśród ludzi.

Ciało szczypało go po kąpieli. Szorował się szarym mydłem tak długo, że na rękach pozostały czerwone ślady. Przez moment miał ochotę zdrapać z siebie całą skórę, ale w końcu parszywy humor mu przeszedł. Częściowo.

Nie ważne jak długo, jak często i jak mocno wmawiał sobie kłamstwa, życie wolne od skomplikowanych obowiązków nie należało do niego. Użeranie się z zaborczą matką i przesiadywanie wśród tych paskudnych, kolorowych ścian wymieniłby z przyjemnością na miesiące spania w gnijących koszarach pod granicą z Sołłennają. Było coś przyjemnego w podpisywaniu raportów, rozmowach z dygnitarzami Farenhaven czy nawet odbieraniu kolejnej zmordowanej ptaszyny od harpii – albo po prostu popadł już w taki pracoholizm, że nagle normalny tryb dnia wybijał go z dotychczasowego rytmu życia.

Wystarczyło jedno spojrzenie na przyschnięty orzech w ogrodzie, a zbierało mu się na mdłości. Mimo wielu lat zaniedbania durne drzewo nie kwapiło się całkiem uschnąć. Nie rozumiał dlaczego matka nie kazała go jeszcze ściąć, ale może dziwnie się przywiązała – w końcu nie ona, a właśnie to drzewo jako ostatnie trzymało Yilana Ortamjaare w swoich czułych objęciach.

Odstawił jedzenie. Nie był już głodny.

– Spódnica będzie z karminowego aksamitu, czy woli pani może satynę? Zieleń i błękit są teraz w modzie – zaćwierkała krawcowa, czym wybiła go z napływu czarnych myśli.

Aluda spojrzała na niego pytająco. Oczy jej błyszczały, ale wyglądała na zdezorientowaną.

– Czemu się na mnie gapisz? – Zaśmiał się. – To ty to będziesz nosić, weź co ci się podoba.

Odwróciła się.

– Mogę to wszystko?

Starszej kobiecie rozpromieniło się oblicze i zaczęła coś żwawo notować w kajeciku.

– Oczywiście, oczywiście. Ach, Ortamjaarowie to moi najlepsi klienci, będzie nawet zniżka. – Mrugnęła do niego. – A co tam u pani domu?

Dobry humor Lae ulotnił się tak szybko, jak zdążył wrócić.

– Po staremu – odparł wymijająco i zapatrzył się za okno.

Za oknem huczała noc, a ciężkie chmury zasnuwały niebo. Nad Unułką unosiła się delikatna łuna latarni miejskich i rozświetlonych domów. Padało od paru godzin, chociaż deszcz zdążył się już uspokoić. Kiedy żegnał ciotkę Avalle i kuzynostwo, ich koń ochlapał go błotem. Najwidoczniej zemścił się za poranną sprzeczkę.

Aluda złożyła ostatecznie zamówienie na trzy spódnice, dwie sukienki, kilka koszul i jakieś elementy bielizny. Krawcowej świeciły się oczy. Z niespotykanym wigorem zapisywała koszty wyrobu i dodatek za szybką pracę. Lae doskonale wiedział, że planowała zedrzeć z nich całkiem pokaźną sumę, ale właśnie z tym wiązał się tytuł najlepszego klienta – albo płacił, albo na następny dzień dostawał koszulę z dziurą pod pachą. Może cieszyła ją wizja szybkich pieniędzy, a może myślała już o tym, jakie plotki rozsieje na salonikach. Nie żeby informacje o rzekomym romansie Lae z Aludą nie krążyły już od lat po dworach i szlacheckich rezydencjach.

Były generał nigdy nie wplątał się osobiście w żadną grubszą awanturę. Śmierć ojca dość długo wędrowała po językach w kraju, ale on i Erivol nie skończyli wtedy nawet dziesięciu lat. Jako dorosłego, nikt nie widywał Lae w pobliżu burdeli ani w towarzystwie potencjalnych partnerów. Hajarę z kolei nakrywano z kimś od czasu do czasu, przez co arystokracja trochę się złościła, bo doskonale wiedziała, że plotki o ich miłości były właśnie tym – plotkami. Nie mogli znaleźć ukrytych informacji o czymś, co w zasadzie nigdy specjalnie się nie ukrywało – Lae nie wstydził się tego, że nikim się nie interesował. Mógł patrzeć na najpiękniejszego człowieka świata i właściwie tylko tyle. Pięknych ludzi, romanse i związki podziwiał raczej z daleka. Jak eksponaty w muzeum albo ozdobne meble.

Najbardziej ubolewała jego matka. Posada generała zawsze równała się pewnemu ryzyku zawodowemu. Gdyby umarł, bogactwa Ortamjaarów przeszłyby na siostrę jego ojca, zaś Dor musiałaby się wynieść z rezydencji i wrócić do Montavamich. Lae za dobrze ich nie znał, chyba nie utrzymywali z kobietą przyjaznych relacji. Brak małżonki stawiał ją też w niekorzystnym świetle teraz, kiedy Lae nie pełnił żadnej znaczącej funkcji w kraju.

Krawcowa dźgnęła go w ramię.

– No, paniczu, teraz pańska kolej.

Stanął przodem do lustra. Po kąpieli nie chciało mu się ubierać w nic bardziej skomplikowanego niż bokserki i stary podkoszulek, który teraz nieprzyjemnie schodził mu się na ramionach. Krawcowa zabrała się do mierzenia, nucąc pod nosem jakąś wesołą melodię. Kątem oka widział, że Aluda gładziła jeden z drogich materiałów z niespotykaną czułością. Żałował, że nie zwrócił uwagi, na co właściwie się zdecydowała. Zwykle widywał ją w prostych, kremplinowych spódnicach do połowy łydki i jasnych koszulach. Starała się wyglądać schludnie, by utrzymywać wizerunek sterylnej lekarki. Poza tym ukochany przez nią błękit kontrastował zawsze z ciemną skórą i włosami. Wyróżniała się z tłumu, gdziekolwiek by się nie znalazła.

Skrzywił się nieznacznie, gdy krawcowa trochę za mocno ścisnęła go miarką w pasie. Rana po dźgnięciu goiła się z irytującą powolnością. Od Rizy wziął trochę ziołowej maści, ale chociaż przynosiła efekty, to i tak dzień w dzień znosił irytujące kłucie w boku. Ból ćmił gdzieś z tyłu głowy i krępował gwałtowniejsze ruchy, a ostatnie wyczyny z magią wydłużyły tylko mozolny proces gojenia.

Starsza kobieta nie dostrzegła chyba jego grymasu, bo kontynuowała mierzenie. Lae tylko zacisnął zęby i wpatrzył się sobie w zmęczone oczy. Złapał kontakt wzrokowy z Aludą.

No tak, tej nigdy nic nie umykało.

– Dobrze, paniczu, to co zamawiamy? – Uśmiechnęła się krawcowa i dwuznacznie spojrzała na swój kajecik.

Podrapał się po głowie. Właściwie to nie interesowało go nic z tego, co mężczyźni obecnie nosili w modzie, a jako generał zawsze zakładał na każdą możliwą okazję mundur. Gdy otworzył usta, usłyszał natarczywe pukanie do drzwi. Uniósł brwi, wymienił spojrzenia z Aludą i powoli otworzył. Na progu stała zdyszana służąca.

– Panie Ortamjaare, pani domu życzy sobie pańskiej obecności na parterze – oznajmiła sucho, drżała jej dolna warga.

Otaksowała jego sylwetkę z góry do dołu i natychmiast odwróciła speszona wzrok. Lae zastanawiał się przez moment, czy zmęczenie odcisnęło na nim aż tak straszne piętno, nim przypomniał sobie, że był półnagi. Może to dlatego.

– Zdejmuję miarę, przyjdę później – odparł i chciał zatrzasnąć drzwi, ale służka pokręciła histerycznie głową.

– Nie, proszę... er, panie Ortamjaare, matka chciałaby widzieć pana natychmiast. Przepraszam. Powiedziała, że to bardzo ważne i wymaga obecności głowy rodziny i że wszystkiego dowie się pan na dole.

Jak natychmiast, to natychmiast – pomyślał rozbawiony i wzruszył ramionami.

– Ludko, zamów mi coś ładnego – rzucił i wyszedł na korytarz.

– Lae, a spodnie...? – Usłyszał tylko, nim zamknęły się za nim drzwi.

Służąca się zarumieniła, ale tylko odchrząknęła i zaczęła prowadzić go na dół. Szedł boso i cicho po marmurze, rozcierając zmarznięte ramiona. Na zewnątrz panowało lato, ale w domu zawsze nieprzyjemny chłód wgryzał się w ciało i nie odpuszczał. Odkąd tu wrócił, nie przespał chyba żadnej nocy w całości – łapał godziny między skrzypieniem starych mebli a dudnieniem wiatru w opustoszałych pokojach. Korytarze oświetlały pojedyncze, błękitne lampki, skrywając w mroku sufit pokryty pajęczynami.

Zastanawiał się, co też jego matka tym razem wymyśliła. Zdążył się domyśleć, że miało to związek z którymś z gości, bo zwykle wieczorki kończyły się o tej porze. Potrzebowała jakiejś jego zgody? Ktoś z pałacu przyniósł dla niego wiadomość? Opcji było wiele.

Tej się jednak nie spodziewał.

Służka zaprowadziła go do salonu, gdzie czekała już na niego Dor. Mimo że reprezentacyjne pomieszczenie rezydencji szczyciło się niespotykaną przestronnością, w powietrzu wisiał zaduch co najmniej trzydziestu różnych rodzajów perfum. Część gości już opuściła rezydencję, ale kilka kobiet siedziało przy stolikach, wachlowało się koronkowymi ozdobami i na jego widok otwarło szerzej oczy. Widział, jak matka zamiera, jak coś się w niej gotuje – na skroni wystąpiła jej pulsująca żyłka, usta zaś ścięła w wąską kreskę.

– Synu. – Uśmiechnęła się i ucałowała go w policzek.

Nad wargą wystąpił jej pot.

– Zostałem poproszony, by przyjść natychmiast – powiedział ostentacyjnie głośno, by reszta zdołała go usłyszeć. Nie chciał obwiniać służącej, w końcu to nie ona zawiniła. Ale gra w szlachtę była grą wybitnie nieczystą. – Więc jestem. Cóż takiego nie cierpiało zwłoki, droga matko?

Dobierał uważnie ton i słowa. Gdyby nie brzmiał uprzejmie i spokojnie – nawet lekko naiwnie – może ktoś pomyślałby sobie, że kpi z nieszczęsnej Dor. Pani domu złapała podprogowy przekaz, jednak kilka panien zachichotało kpiąco. Muszę być dla nich taki uroczy, kiedy nic nie wiem – pomyślał z irytacją i odgonił irracjonalną złość na te wszystkie dworskie zabawy.

Odchrząknęła, ciągle utrzymując na ustach szeroki uśmiech. Żyłka na czole pulsowała dalej. Lae usłyszał głośne tupanie obcasów i przed oczami stanęły mu dwie identycznie ubrane kobiety. Miały falbaniaste sukienki w kolorze wściekłej zieleni. Nawet uczesały się podobnie. Umalowały. Gdyby nie widoczna różnica wieku, założyłby, że patrzy na bliźniaczki. Rysy twarzy córka jakby zdjęła z matki – różniły się tylko kolorem oczu. Dziewczyna ciągle odwracała wzrok i czerwony rumieniec przebił nawet grubą warstwę porcelanowego pudru na twarzy.

– Laevalu, to Marta Hawrysz wraz z córką, Tamarą.

Ukłonił się nieznacznie, by zachować resztki godności. Czuł, że wszyscy zebrani goście patrzą mu na nogi. Albo coś innego. Kojarzył Hawryszów jako jedną z tych bogatszych rodzin, jeszcze starszych i jeszcze bardziej tradycyjnych niż wszyscy Ortamjaarowie razem wzięci. Starszy brat Tamary przez długi czas walczył o rękę Erivol, długo przed jej decyzją poślubienia gubernatora z Farenhaven.

Bogowie.

– Miło mi. – Uśmiechnął się dyplomatycznie i ukrył dłonie za plecami.

Kiedy szlachcic dotykał panny, to oznaczało, że ta jakoś mu się podoba. Mógł jej chcieć zaoferować wszystko od posiłku po małżeństwo. A były generał szybko domyślił się powodu całej tej farsy. Dziewczyna na dworskie standardy cieszyła się ponadprzeciętną urodą, ale Lae nic do niej nie ciągnęło, więc musiał skończyć ten cyrkowy występ jak najszybciej.

– Cóż, na pewno można pochwalić waszą rodzinę za stawianie kawy na ławę. – Starsza arystokratka przerwała niezręczną ciszę i zaśmiała się piskliwie.

Matka ścisnęła go za nadgarstek i włożyła mu do ręki pierścionek. Lae wpatrywał się tępo w ozdobę, kiedy Dor przyciągnęła go bliżej siebie i zaczęła konspiracyjnie szeptać do ucha.

– Błagam cię, Laevalu, rób co mówię. To świetna kandydatka. Wiem, że to nagle, ale nie rób...

Ortamjaare zręcznym ruchem wcisnął sobie ozdobę na najmniejszy palec u ręki. Uśmiechnął się promiennie w stronę zażenowanej Tamary.

– Niewiele kobiet jest w stanie konkurować z twoją urodą, panno Tamaro. – Dziewczyna zatrzepotała rzęsami i nieśmiało zaczęła wyciągać prawą dłoń. Oczywiście, że dogadały się wcześniej z matką. Nie czułby się tak zażenowany, gdyby biedna Hawryszówna skończyła chociaż dwadzieścia lat. – Pozostaje mi pozazdrościć pani przyszłemu mężowi takiego skarbu. Poznanie waszej rodziny to dla mnie czysta przyjemność. Miłego wieczoru.

Obrócił się na pięcie. I wyszedł.

Pierścionek pulsował mu na palcu. Zdecydowanie nie nadawał się na męskie dłonie, ale Lae nawet z ulgą przyjął tymczasowy ból. Matka wypadła z salonu, kiedy był w pół kroku do schodów.

– Co ty sobie myślisz! – krzyczała szeptem.

Próbowała go wyciągnąć na taras w ogrodzie, z daleka od wścibskich uszu pozostałych gości, ale nie drgnął. Albo konfrontowała go na korytarzu, gdzie marznął w bokserkach, albo sobie szedł. Poddała się.

– Ja? – zapytał z niedowierzaniem. – Co ty sobie myślisz, mamo? Lata ci tłumaczę, że nie zamierzam się żenić, a ty...

– Ale ty jesteś głupi! – krzyknęła i złapała się za głowę.

Ot, reputacja przestawała mieć znaczenie, kiedy pani domu robiła się wściekła.

– Żałuję, że twojego ojca tu nie ma, może chociaż jego byś się posłuchał!

Głos jej się łamał z krzyku, jednak nawet w półmroku korytarza Lae widział bardzo wyraźnie, że nie płakała.

– Może byś chociaż przez chwilę pomyślał. – Ciągle krzyczała. – Straciłeś pozycję, na którą twoja rodzina pracowała latami. Nic innego ci nie pozostało, Laevalu.

Twoja rodzina – pomyślał cierpko. Ale nie ja.

– No i? Nie wybieram się do Korhe. Możesz sobie żyć spokojnie, wyciskając z funduszu Ortamjaarów ostatnie pieniądze. Gdybyś się uparła, nawet nie musiałabyś mnie oglądać. Oboje lepiej byśmy na tym wyszli.

Zacisnęła oczy, policzyła pod nosem do pięciu.

– Tak, bo nie marnowałbyś mi tylu nerwów! – warknęła.

– Och, odzywa się ta, która nikomu nigdy nie grała na nerwach – prychnął.

Zaczynała go ogarniać irytacja. Słyszał szuranie krzeseł w salonie. Wszyscy przenieśli się do drzwi, by lepiej ich słyszeć. Zatupał nogą.

– Ja ci gram na nerwach? – Położyła dłoń na piersi. – Bogowie, słyszycie to? Gdybyś tylko się mnie słuchał...

– Nie słucham się, więc powinnaś odpuścić – przerwał jej ostro. – Może gdybyś umiała odpuszczać, ojciec jeszcze by żył.

Otworzyła szeroko usta i milczała. Lae uznał, że zakończyło to ich konwersację i chciał wejść na schody, ale złapała go za koszulkę.

– Laevalu Ortamjaare – zagrzmiała. – Nie życzę sobie takich oskarżeń, dobrze wiesz, że ojciec...

– Skończył ze sobą, bo miał dosyć. Wiem. Ja też już powoli zbliżam się do tej granicy. – Wyrwał się z uścisku. – Widzisz, ja również nie życzę sobie wielu rzeczy. W tym aranżowania związków z dziewczętami młodszymi ode mnie o połowę. Jeśli zamarzy mi się ślub, będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie. Nie masz prawa...

Urwał. Urwał, bo nie chciał kończyć. Zamiast tego wyszedł na ten nieszczęsny taras, a kłótnię uznał za skończoną. Jak zwykle nic z niej nie wynikło – wydzierali się tylko na siebie i wyzywali, a on wyszukiwał słów, które mogły najbardziej zaboleć. I nawzajem. Wiedział, że od dawna takie oskarżenia nie ruszały już matki, a przejęła się tym tylko dlatego, że ich podsłuchiwali. Pozory i jej własne plany były przecież ważniejsze od wszystkiego dookoła.

Rześkie powietrze po deszczu przyjemnie go otrzeźwiło. W ciemności, nieznacznie oświetlonej zewnętrznymi lampkami, nie dostrzegał nieszczęsnego orzecha. Wspomnienia i tak do niego przyszły. Niewiele pamiętał z wczesnego dzieciństwa poza drobnymi urywkami. Tylko smak słowa „tato", wypowiedzianego po raz ostatni wżarło mu się w kości. Zapach letniego wiatru. Błysk na butach Yilana Ortamjaare. Cały był tym okropnym wydarzeniem; wrzaskiem i paniką. Wyrzutami sumienia.

Przysiadł na drewnianym schodku i schował głowę między kolanami. Był taki czas, kiedy zazdrościł Erivol, jeszcze zanim przeniósł się do pustych koszar poza miastem. Nikt nie chciał tam siedzieć poza nim. Po prawdzie jemu też to nie odpowiadało. Świadomość powrotu do obcego domu z obcą matką, która albo na niego nie spojrzy, albo zacznie na niego krzyczeć, za bardzo go przytłaczała. Nie wiedział w pewnej chwili, co wolał. Brak uwagi, czy może jednak to pojedyncze spojrzenie, wyczekiwane podświadomie, jakby miała się tam zatlić iskierka nieistniejącego uczucia.

Matka, ojciec. Obydwoje byli siebie warci.

Udawać w domu nie potrafił. Jako generał uwielbiał swój profesjonalizm i wypracowaną latami uprzejmość. Bywał surowy, ale przecież nic nie wyprowadzało go nigdy z równowagi. Żonglował swoimi odczuciami jak kuglarz, ale dopiero w rezydencji Ortamjaarów okazywało się, że co najwyżej zasługiwał na miano klauna. Wystarczyło parę słów matki, by obudził się w nim ten bachor krzyczący tylko po to, by ktoś mógł mu odpowiedzieć.

Westchnął. Żałował, że parę lat temu rzucił palenie.

Poprawił włosy. Na nich i na skórze przysiadła nocna wilgoć i resztki wcześniejszego deszczu. Nawet gdyby nie klątwa, pewnie zacząłby siwieć przez matkę. Wstał i złapał za klamkę do środka, ale ani drgnęła.

Zamknęła go na tarasie.

Ogarnął go pusty śmiech. Laeval Ortamjaare, głowa rodziny, stał w środku nocy na tarasie w bokserkach. W dodatku wilgotnych. Mógł się dobijać do środka siłą – ba, mógł rozwalić te drzwi w drobny mak – albo przesiedzieć do rana na dworze jak bezdomna sierota. Nie miał ochoty ani na jedno, ani na drugie. Chwilę jeszcze kręcił się pod drzwiami i zaczął iść wzdłuż ścian, szukając tej rozświetlonej na drugim piętrze.

Ortamjaarowie lubili przepych i udawanie, że byli o wiele bardziej religijni niż normalni ludzie. Gzymsy zdobiły większą część posiadłości. Na rynnach udało im się nawet uwiecznić podobizny świętych wraz z ich zwierzętami. Za dnia mogły wyglądać pięknie, jednak jemu służyły właśnie za wygodne podparcie. Histerycznie bawiło go włamywanie się do własnego domu. Użył trochę magii i zaczął się wspinać, a wiatr podwiewał mu kuse bokserki. Dzięki mocy szło mu lekko, jakby sam nic nie ważył.

Wyłamał cicho zawiasy w swoim oknie i wtoczył się do środka. Szyba i tak była nieszczelna, nie robiło mu to różnicy. Przebrał się z mokrych ubrań, ale nerwy skutecznie odganiały senność i zmęczenie. Stał chwilę na samym środku, obejmując tęsknym spojrzeniem łóżko. Ileż by dał za umiejętność snu na zawołanie – myślał chwilę, a potem do głowy wpadł mu pewien pomysł. Nie chciał dawać matce satysfakcji, że jakoś wrócił do środka, więc znowu wyślizgnął się oknem, przeszedł kilka metrów i zaczął miarowo stukać do Aludy.

To po światle z jej pokoju trafił na odpowiednią ścianę, stąd podejrzenie, że jeszcze nie spała. Usłyszał poruszenie i dziewczyna niepewnie uchyliła okiennicę. Pomachał jej wesoło.

– Masz ochotę na małą wspinaczkę? – zapytał.

Z tego co zauważył, Hajara właśnie szykowała się do snu. Po krawcowej nie zostało nawet śladu. Dziewczyna za jego przykładem natomiast siedziała w samej koszulce i bieliźnie. Oboje byli ubrani wybitnie niestosownie jak na nocną schadzkę.

– Co się stało? – Zaczęła niezgrabnie wdrapywać się na parapet.

Lae złapał ją mocniej w talii aż kwiknęła, gdy straciła kontakt z podłożem.

– Spokojnie, przecież cię nie puszczę – prychnął, podparł się gzymsem i podskoczył wyżej.

Aluda zasłoniła oczy i mamrotała do siebie. Dla Lae właściwie nic nie ważyła i trzymał ją pod pachą jak delikatny materiał. Wiatr rozwiewał jej wilgotne włosy. Trzecie piętro, piętro ojca, odwiedzała tylko Dor i okazjonalnie Lae, wracając na rocznicę jego śmierci. Bo tak wypadało. Jemu było właściwie wszystko jedno. Nie zdążył dobrze poznać staruszka i pamiętał go jak przez mgłę.

Odstawił Aludę na oszklony taras. Wcześniej otworzył tam okna, żeby trochę przewietrzyć, więc powierzchnia była śliska. Dziewczyna człapała boso i rozglądała się po otoczeniu z ciekawością. Kiedyś matka hodowała tu jakieś kwiatki. Obecnie stały tam tylko doniczki z suchą ziemią, oświetlane przez błękitne światełka nocne. Włożył rękę przez uchylone okno i złamał kłódkę do drzwi. Otworzyły się z cichutkim jękiem.

W środku zawirował kurz, ale Lae nie czuł zaduchu. Sięgnął, by zapalić światło. Aluda trzepnęła go w nadgarstek.

– Chcesz, żeby wszyscy wiedzieli, że tu jesteśmy? – szepnęła gorączkowo. – Co się w ogóle stało, dlaczego wchodziłeś oknem?

Wzruszył ramionami.

– Chcesz iść po ciemku, to chodź. – Złapał ją za rękę i poprowadził w stronę gabinetu ojca.

Korytarz był pusty – na ścianach nie wisiało nic poza ledwo widocznymi światełkami. Szli prawie w ciemności, zdając się na pamięć Lae. Ojciec kazał zamurować wszystkie okna, kiedy jeszcze żył. Przez brak obrazów mógł się dopatrzeć grudek po nierównym nałożeniu zaprawy murarskiej. Ojciec urzędował na samym końcu korytarza, żeby nie słyszeć hałasów z dołu, jednak szybko okazało się, że po pustym korytarzu niosło się wyraźne echo. Minęli łazienkę i garderobę pełną starych mundurów pogryzionych przez mole. Wymacał ozdobną klamkę i wpuścił Aludę do środka.

Powietrze trąciło starym papierem i stęchlizną. Zawsze mu się wydawało, że tak pachniały miejsca po martwych ludziach.

Światło oblało meble przykryte prześcieradłami i wirujący kurz. Ściany pomalowano na delikatny błękit, a na kopułowatym suficie dawno zapomniany artysta wymalował fresk z całą ósemką bogów Awo. Farba powoli się kruszyła i rozpadała, ale Dor nie wpuszczała na to piętro nikogo obcego, więc obraz był z góry skazany na przegraną w walce z czasem. Lae chwilę patrzył na abstrakcyjne formy, składające się pokrętnie w opowieść o stworzeniu świata. Bajeczki – prychnął pod nosem i opadł na kanapę.

W regałach generała stały różne książki o strategii wojskowej i broni, która już nie działała. W muzeach wisiały bagnety, karabiny i rewolwery, ale wraz z zaniechaniem wydobywania biedymnu, przestano produkować do nich kule. W związku z tym, część ksiąg o strategiach wojskowych nie miała sensu. Lae i tak je przeczytał – mogły mu się przydać, a jeszcze jako mały szczyl czuł, jakby zbliżało go to bardziej do ojca.

Aluda od razu podeszła do niewielkiej biblioteczki. Obok książek ojciec ustawiał często swoje dzienniki. Mimo że Lae przewertował je od deski do deski, nigdzie nie znalazł powodu jego śmierci. W końcu się poddał.

Hajara wyciągnęła jeden z nich z namaszczeniem i usiadła na zakrytym biurku. Yilan Ortamjaare miał równe, schludne pismo. Coś, czego Lae zazdrościł mu nawet dwadzieścia lat po śmierci.

– No dobrze, panie generale – odezwała się, zapominając najwyraźniej, że ten tytuł nie należał już do niego. – To wyjaśnisz mi, dlaczego wchodziłeś do swojej rezydencji oknem?

Skrzywił się.

– Matka zamknęła mnie na tarasie – przyznał z zażenowaniem.

– I wolałeś wchodzić oknem, zamiast... nie wiem, zapukać? Obejść dom i wejść głównymi drzwiami?

– A dlaczego nie? – Droczył się. – Od czasu do czasu przydaje się mi w życiu trochę zabawy.

Patrzyła na niego sceptycznie. Bawiła się chwilę dziennikiem, ale w końcu odłożyła go na bok i wstała. Lae wiedział, co chciała zrobić i odsunął się od niej kilka kroków, ale stanowczo pokręciła głową i wskazała na kanapę.

– Siadaj i nie wymyślaj – rozkazała, a jemu pozostało tylko rozkaz wykonać.

Nawet nie miał siły na sprzeciw. Aluda przyłożyła mu palce do skroni i zamknęła oczy. Lae poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku i naszły go mdłości. Dziewczyna nieznacznie się skrzywiła.

– Bogowie, tęsknię za czasem, kiedy musiałam leczyć damy dworu – przyznała kąśliwie. – Bo ty jesteś przypadkiem beznadziejnym. Naprawdę miałeś siłę się wspinać w takim stanie?

– Oj tam – żachnął się. – Już prawie nic mi nie jest.

– Prawie by ci nic nie było, jakbyś sypiał w nocy – mruknęła, co wesoło zignorował.

Chwilę jeszcze tak stała i gasiła potencjalne ogniska bólu. Lae musiał niechętnie przyznać, że faktycznie czuł się nieco lepiej i nawet zaczynał robić się senny. Ale nie umiał spać w rodzinnej rezydencji jeszcze bardziej, niż nie potrafił spać poza nią. Senność tylko sprawiała, że robił się zmęczony i musiał tak funkcjonować aż nie padł całkiem z wycieńczenia.

Aluda zmierzwiła mu włosy i usiadła obok. Wreszcie mogli zaznać upragnionego spokoju bez histerycznych wrzasków i wścibskich spojrzeń. Prywatność trzeciego piętra miała swoje plusy. Poza tym wyglądali teraz niezwykle dwuznacznie i służba poużywałaby sobie samymi tymi plotkami przez następne dni. Jego to szczególnie nie obchodziło, ale jeśli miałby wysłuchiwać narzekań matki, chyba całkiem by oszalał, a w ciągu tych kilkunastu dni czuł, że zbliżył się niebezpiecznie do granic wytrzymałości.

– Trochę was podsłuchałam – przyznała się niechętnie. – Ale to wasza wina. Darliście się tak, że było was słychać na drugim piętrze.

Zaśmiał się głośno.

– Niczego innego się po tobie nie spodziewałem, Ludko.

Siedzieli chwilę w ciszy, ale dziewczyna wierciła się niezręcznie na miejscu, a kurz wirował w powietrzu i osiadał na odsłoniętej skórze.

– O co poszło? – zapytała w końcu.

– O małżeństwo. Jak zwykle – odparł krótko.

– I dlatego oskarżaliście się nawzajem o to, kto doprowadził twojego ojca do śmierci?

Wzruszył ramionami i wymusił uśmiech.

– Myślę, że oboje mieliśmy taki sam wkład w jego samobójstwo – zażartował, a Aluda posłała mu bardzo łagodnego kuksańca.

– Lae, nie mów tak. Przecież to nie twoja wina. – Zamilkła na chwilę. – Jej też nie, mimo że jej nienawidzę.

Prychnął głośnym śmiechem i poklepał ją po plecach.

– Wiem, wiem...

... chociaż gdyby widział mnie teraz, to pewnie zabiłby się drugi raz, tym razem ze wstydu – pomyślał cierpko; wolał jednak nie mówić tego na głos.

– Paniczu Ortamjaare?! – Po korytarzu poniósł się głośny krzyk.

Lae podniósł się gwałtownie. Coś się stało? Gestem nakazał Aludzie zostać w gabinecie, a sam wyślizgnął się przez drobną szparę. Światło oświetliło częściowo przerażoną głowę jakiejś służki, która jednak nie zdobyła się na przekroczenie niewidzialnej bariery i przestąpienie ostatniego schodka.

– Całe szczęście, że tu pan jest. – Westchnęła zdyszana. – Pilna depesza do pana i pani Aludy Hajary. Odebrać osobiście.

Lae uniósł brew i wzruszył ramionami.

– Ludko, list do ciebie – zawołał.

Służka spłonęła rumieńcem, gdy półnaga Aluda pojawiła się na korytarzu i dygnęła nerwowo.

– Proszę wybaczyć, ja... – Zakrztusiła się. – Poczekam na państwa na dole.

Wymienili z przyjaciółką zażenowane spojrzenia. Liczył, że matka nie dowie się o ich małym wypadzie na trzecie piętro, ale w takim razie, jeśli jutro zakończy się tylko na spoliczkowaniu, Lae będzie miał oficjalnie szczęście.

Na dole posłaniec królewny, czy teraz Rady, nawet nie mrugnął na ich widok. Uroczyście przekazał im listy, kazał podpisać poświadczenie i wyszedł. Aluda otwierała kopertę drżącymi dłońmi.

– Proces za dwa dni – powiedziała sucho, zamrugała dwa razy i zemdlała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top