3. Inaczej wojna

Do tej pory Aluda siedziała w pociągu na Korhe-nai tylko raz.

Jechali wtedy wszyscy, łącznie z arystokratami, pożegnać królową Visarę. Wówczas Hajara siedziała w pierwszym wagonie razem z rodziną królewską i nie pamiętała z tej podróży nic poza tym, że zajadała stres ciastkami. Nikt nie winił jej za śmierć starej przyjaciółki matki, jednak może, gdyby miała wtedy te same umiejętności co teraz...

I ostatecznie nic dobrego nie przyszło jej z tego żalu – bo tego dnia znalazła się w ostatnim wagonie, oddzielonym od całej reszty pociągu, jako więzień jadący na skazanie. Kilku sympatycznych strażników przeszmuglowało trochę jedzenia, kiedy usłyszeli jak burczy jej w brzuchu. Lae czasami zabierał ją na treningi, gdzie leczyła tym ludziom wieloletnie urazy i stłuczenia, więc przynajmniej mieli tyle serca, by teraz się odwdzięczyć.

Ostatnie dni spędziła w jakiejś opuszczonej rezydencji, strzeżona przez kilku wojskowych. Raiser Arana, nowy generał, przychodził dzień w dzień i oferował jej coraz to nowsze farmazony w zamian za ułaskawienie. Była już tym zmęczona i chociaż bała się tego całego procesu, to liczyła, że przyniesie jakąś ulgę. Ulgę od napuszonego osiemnastolatka, ulgę od ciągłej obecności straży i może przywróci to normalność. Częściowo. Zastanawiała się, czy Lae przeżywał utratę pozycji, czy wręcz przeciwnie. Znała go na tyle dobrze, że obydwie opcje wydały jej się równie prawdopodobne. Przyjaciel nauczył ją, że nie powinna się martwić rzeczami, które nie leżały w jej kwalifikacjach i sam żył wedle tej samej zasady.

Aludzie to nie wychodziło. Bez przerwy trzęsły jej się ręce, a w ustach czuła posmak krwi z rozgryzionej wargi. Rozdrapywała sobie skórę na dłoniach, kiedy próbowała chociaż trochę je ustabilizować. Westchnęła. Ortamjaare siedział pewnie teraz w jednym z przedziałów ze swoją rodziną i zapychał się zatęchłymi ciastkami. Aluda z kolei pociągała łyk za łykiem wody, udając, że to wino. Cokolwiek wymyśli Rada, miała jeszcze trochę czasu, żeby się uspokoić.

Z Unułki pociąg musiał wyjechać wcześnie rano, by jeszcze przed południem zajechać do Korhe-nai. Co gorliwsi mieszkańcy zaczęli pielgrzymki na cmentarz już w dniu śmierci króla. Dla nich nie było żadnego innego transportu – samochody, tramwaje czy autobusy padły na zawsze wraz z Rozbłyskiem. Tylko niektóre, stare modele, dało się przywrócić do dawnej świetności. Wymagały częstej konserwacji, jak wszystko z tamtego czasu. Jednak nawet one kiedyś przestaną działać. Tajemnicze światło na niebie zabrało im wiele rzeczy. Stracili większość książek, zapomniano, jak wydobywało się biedymn. A bez biedymnu świat prędzej czy później musiał się zatrzymać – surowiec odpowiadał za wszystkie udogodnienia poprzedniej cywilizacji. Nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez bieżącej wody, ogrzewania czy elektryczności. Próbowała ostatnio czytać przy świecach i wolała prędzej oślepnąć.

Całą drogę patrzyła na niebo – czerń powoli zmieniała się w granat, gdy Ałda nieśmiało wschodziła nad uschniętymi drzewami. Zapowiadał się piękny dzień, ale Hajara zamiast rześkiego powietrza poranka, czuła tylko dym lokomotywy i papierosów. Żaden ze strażników nie palił, ale ten smród był głębszy; siedział już na zawsze zatopiony w ciemnym drewnie.

Rozświetlone promieniami słońca, mijali pojedyncze, zaniedbane wioski. Niektóre opustoszałe, niektóre żywe, jednak na skraju śmierci. Mignęło jej kilka rozmazanych twarzy, które musiał obudzić huk pociągu telepiącego się po zardzewiałych torach. Przed Rozbłyskiem wszystkie te tereny należały do Sołłennaji i dla niektórych ludzi dalej tak było. Jednak teraźniejsza Sołłennaja nie przypominała w żadnym stopniu tej zamierzchłej. Zamieszkana przez harpie, domagała się terenów utraconych w Wielkim Rozłamie. Szczególnie na nerwach zagrał im Yilan Ortamjaare, ojciec Lae, który czterdzieści lat temu odbił Korhe-nai z ich przerażających szponów. Od tamtej pory harpie nalegały na zwrot, nękając nieustannie Roternar i Farenhaven i grożąc im wojną. Aluda nie lubiła się zapuszczać tak blisko granicy, nawet jeśli obok miała Lae. Harpie potrafiły być nieprzewidywalne i o wiele bardziej niebezpieczne niż korupcja i niesnaski królewskiego dworu.

Pociąg stanął z piskiem i szarpnął. Hajara zachwiała się i spadła z ławki. Jeden ze strażników pomógł się jej podnieść i z przepraszającym wyrazem twarzy zakuł ją w kajdanki. Rada doskonale wiedziała, że gdyby chciała kogoś zabić, takie metalowe świństwo nie mogło jej zatrzymać. Liczyli jednak, że będzie grzeczna, bo za dobrze ją znali. Westchnęła – żyła na dworze praktycznie całe swoje dzieciństwo, ale dalej nie potrafiła zmusić się do tego, by grać nie fair czy, chrońcie bogowie, przywdziać jakąś oficjalną maskę. Widziała Lae, który te maski zmieniał jak rękawiczki – jedną miał dla arystokratów, inną dla króla, a jeszcze kolejną trzymał zarezerwowaną dla żołnierzy i strażników. Aluda po arystokrackim terenie poruszała się jako tako, jednak nigdy nie opanowała sztuki ukrywania emocji.

Dlatego czuła, że jej drżące ręce, dolna warga rozgryziona do krwi i sztywne ramiona mówiły zdecydowanie za dużo o jej stanie. I sprawiały radość osobom, którym najchętniej przyłożyłaby w twarz.

Korhe-nai nie wyglądało w minimalnym stopniu tak, jak na starych fotografiach, ilustracjach; cmentarza nie oddawały nawet opisy rozciągnięte na kilka stron w encyklopediach. Święta ziemia Awo na mapie była zaledwie kropką. W rzeczywistości nagrobki, żwirowe ścieżki i karłowate wierzby ciągnęły się aż poza horyzont, muskając wybrzeże. Niektóre miejsca spoczynku porosły mchy i chwasty, wpijając się w kamień jak żmije. Łagodnie owinięte mgłą, Korhe-nai zapierało jej dech w piersi. Ałda leniwie wschodziła na granatowe niebo, gładząc granitowe płyty, zupełnie jakby sama bogini śmierci objawiła się w tej chwili, by przyjąć króla w swoje objęcia. Zapach wilgoci osiadał jej na skórze. Nie wiał wiatr; miejsce było idealnie ciche. Martwe.

Pasuje, pomyślała żałośnie Aluda. Jeśli miała dzisiaj umrzeć, pocieszała się, to przynajmniej umrze w pięknym miejscu. Mity mówiły, że najlepszą porą na śmierć jest świt. Bogini Korhe kojarzono nie tylko z czterema wymiarami zmarłych, ale także ze wschodem. Ludzie umierali i przychodzili do niej, jednak ona pilnowała tego, by świat każdego dnia budził się do życia. Hajara wreszcie poczuła się tak, jakby szła na stracenie. Ostatnie kilka godzin w pociągu spędziła ignorancko zapatrzona i zamyślona, a mogła przynajmniej pomyśleć nad tym, co powie, kiedy w końcu ją zabiją.

Zadrżała. Czy Lae coś wymyślił? Czy może oboje byli skazani na bezwolne poruszanie się wraz z zawirowaniami losu?

Stała obok swojego wagonu i widziała w oddali, jak szlachta idzie w stronę nagrobka królowej. Znajdował się na obrzeżach cmentarza, bo dobudowano go stosunkowo niedawno. Przez poranną mgłę nie mogła dostrzec, czy jacyś pielgrzymi ustawiali się na miejscu. Nagle podszedł do niej Raiser Arana, a Aluda stłumiła chęć oplucia mu butów.

Uśmiechnął się do niej drwiąco.

– Moja propozycja dalej jest aktualna.

Zazgrzytała zębami.

– Wolę śmierć.

Złapał się za serce i przewrócił oczami.

– Aleś ty dramatyczna. Może właśnie i śmierć wybierasz, kiedy tak niemiło mi odmawiasz. „Raiser, jesteś niezwykle pociągający, ale pieprzę już Ortamjaare, byłbyś dla mnie za dobry" – przedrzeźniał ją. – Tak ciężko powiedzieć prawdę?

Zatrzęsła się ze złości i uniosła ręce. Dzwonienie kajdanek przywróciło ją jednak do rzeczywistości. Może skuto ją właśnie po to, by nie mogła przyłożyć Aranie? Ten tylko zachichotał kpiąco i zaczął wydawać rozkazy strażnikom. Aluda dalej nie wierzyła, że zastąpili Lae tym knypkiem. Nosił pomięty mundur, za duży o kilka rozmiarów i jasną apaszkę. Generalskie emblematy dyndały mu krzywo przypięte na piersi. Przy pasie wisiał mu miecz ze zwykłej stali, w dodatku był na tyle ciężki, że rycerz co jakiś czas dyskretnie poprawiał spodnie. Hajara usłyszała, że mieli poczekać jeszcze kilka minut, żeby żołnierze zdążyli rozstawić podest. Potem Raiser sobie poszedł, chybocząc się w długich wojskowych butach.

Krew odpłynęła jej z dłoni. „Podest". Chowali króla i chcieli zrobić z niej przy okazji pośmiewisko przed całą szlachtą? Zaczęła znowu przygryzać wargę – zastanawiała się, czy całe to upokorzenie Rada chciała wymierzyć w nią, czy w Lae. Ortamjaare nawet odarty ze wszystkich swoich tytułów najprawdopodobniej nie dawał po sobie poznać, że coś go ruszyło. Może to była jakaś chora zagrywka, żeby zmusić go do kajania się na kolanach ku uciesze gawiedzi?

Opcji było wiele, a ona długo miotała się między nimi wszystkimi – między rychłym nadejściem śmierci, wyśmianiem i dożywotnim więzieniem. W końcu strażnicy złapali ją delikatnie za ramiona i poprowadzili pod królewski grobowiec.

Na ziemi złożono kwiaty, które zdążyły lekko zwiędnąć. W Unułce i tak nie rosło nic poza prostymi chwastami, więc dużo osób uznało, że chabry i mlecze nadadzą się na wykwintne bukiety. Podest wyglądał niebezpiecznie i niestabilnie. Po prawej zebrała się na nim cała Rada wraz z księżniczką Hyamare. Aluda nigdy nie zadała sobie trudu, by zapamiętać nazwiska, imiona i ich funkcje, w końcu każdy z nich jej unikał. Obok siedział Arana nastroszony jak paw. Po lewej stronie zaś zostawiono jedno samotne krzesełko dla skazanej.

Aluda potknęła się, widząc rzędy ławeczek pozostawione dla arystokracji. Wszyscy patrzyli się na nią z ciekawością, kilka osób może i ze współczuciem. W tłumie mignęła jej też biała głowa Lae. On i jego matka nie patrzyli jednak w jej stronę. Przełknęła gulę w gardle. Szmer rozmów, ciężkie powietrze i skrzypienie podestu – nie tak sobie to wszystko wyobrażała. Każdy krok wciskał ją tylko głębiej w ziemię. Rzeźby na nagrobkach wydawały się z niej śmiać, kiedy szła po żwirowej ścieżce i kamyczki wpadały jej do pantofelków. Miała prostą sukienkę do kostek, pożyczoną z szafy opustoszałej rezydencji.

Krzesło okazało się równie niewygodne na jakie wyglądało. Aluda przelotnie złapała kontakt wzrokowy ze zdezorientowaną księżniczką. Nie było między nimi większej przyjaźni, ale Hajara była w końcu jej lekarzem. Dziewczyna wyłamywała nerwowo palce i zerkała co jakiś czas na członków Rady. Bogowie, gdyby ona miała coś do powiedzenia...

– Zebraliśmy się tu, na świętej ziemi Awo-ułduz, by celebrować życie i opłakiwać śmierć naszego wspaniałego władcy, Mahavara Mertemry. Niechaj Korhe złoży jego umysł w agbale. – Zaczął najstarszy członek Rady.

Po tłumie poniósł się niewyraźny pomruk. Aluda widziała, że pielgrzymi i zwykli ludzie stali w pewnej odległości od grobu, wytyczonej przez strażników. Głos jednak niósł się echem w ciszy cmentarza.

Było jej przeraźliwie zimno. Zaczęła się trząść.

– Jednakże zanim wyślemy najwspanialszego króla w zaświaty na wieczny odpoczynek, musimy rozsądzić sprawcę jego przedwczesnego odejścia. – Starszy mężczyzna odchrząknął i spojrzał na nią bez wyrazu. – Aluda Hajara, kobieta z gminu i magiczka, dopuściła się zbrodni najwyższej. Z zimną krwią zabiła króla.

Znowu poniósł się cichy szmer. „Ona? Przecież zaraz zdmuchnie ją wiatr" – usłyszała i gdyby nie paraliżujący strach, uśmiechnęłaby się pod nosem. Nie była wcale taka mała, ale pożyczona sukienka, za duża o kilka rozmiarów, przemawiała nagle na jej korzyść. Szukała wzrokiem Lae, ale nie mogła się skupić na jednym punkcie. Serce miała prawie na języku.

– Prawo zaś mówi jedno: zabójcę należy potraktować jego własną...

Usłyszała głośne uderzenie skrzydeł. Nagły wiatr rozwiał jej włosy, a arystokraci krzyknęli w unisono. Aluda zaczęła się rozglądać, próbowała skupić wzrok. Arana wstał z krzesła i wrzasnął, wyciągając miecz.

– Ludko, księżniczka! – usłyszała znajomy głos z tłumu i wiedziona już chyba tylko instynktem, gwałtownie się podniosła.

Wyminęła przerażonego rycerza, wyminęła członków rady i rzuciła się na zdezorientowaną Hyamarę. Księżniczka wydała tylko zduszony okrzyk, kiedy zaraz po tym podest zaskrzypiał i spróchniała deska przeleciała w miejscu, w którym wcześniej siedziała. Drewno jednak nie poddało się całkiem i dzielnie utrzymywało ciężar, cokolwiek się na nim znalazło.

Hajara odwróciła głowę, by zobaczyć za sobą potwora.

Harpia wczepiła się w podłogę. Stała na ugiętych kolanach, a jej całe nogi porastały szkarłatne pióra. Górowała nad wszystkimi – twarz i budowę miała ludzką, ale jednocześnie wyglądała obco. Wokół oczu rosły jej drobne, błękitne piórka, zamiast ust rysował się czarny, ostry dziób. Nie miała uszu ani włosów, a z pleców wyrastały jej różowe skrzydła, złączone błoną ze szponami. Jeśli Aluda wcześniej bała się o swoje życie, to właśnie teraz była całkowicie przerażona.

– Jak śmiesz, potworze! – wydarł się Arana i zamachnął mieczem.

Harpia ścisnęła stal i złamała broń w pół. Kawałki ostrza upadły na podłogę z hukiem. Nagle zapadła idealna cisza. Aluda słyszała chrapliwe oddechy członków Rady i oddalone bicie skrzydeł.

Wysoko na niebie krążyły dwie inne harpie. Lekarka odwróciła wzrok i spojrzała na księżniczkę. Hyamare szlochała cicho.

– Co się teraz stanie? – zapytała szeptem.

Aludzie pękało serce.

– Wszystko będzie dobrze, obiecuję – powiedziała kojąco.

Jeśli nie umrą, to spełni obietnicę. A jak ich zabiją, to przynajmniej nie będzie miał jej kto tego wypominać.

– Gdzie jest generał? – zaskrzeczała harpia.

– Tutaj! – zapiszczał Arana. Nagle brzmiał jak prawdziwy nastolatek.

Aluda usłyszała dziwne chrapanie i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że potwór się śmiał.

– Ty nie jesteś generałem. Gdzie jest Laeval Ortamjaare?

Cisza. Hajara zacisnęła powieki. Błagam, Lae, rusz dupę – modliła się w myślach.

– Tu jestem. – Zachrobotały kroki na żwirowej ścieżce. – Ale jest mi przykro poinformować was, że...

– Że generał doznał urazu i na pogrzebie jest po cywilnemu. Dlatego załatwiliśmy zastępstwo – wciął się członek Rady, który kulił się obok.

Podest zaskrzypiał, a Aluda poczuła gorący oddech harpii na swoim karku.

– Nie z tobą rozmawiam.

Nie płacz, nie płacz, nie płacz.

Lae zaklaskał.

– Przynajmniej sam nie muszę tego wyjaśniać. – Zaśmiał się naturalnie. – Musisz mi, pani Desalin, wybaczyć. Ten uraz to dla mnie rzecz trochę zawstydzająca.

Harpia zeskoczyła z podestu. Konstrukcja jęknęła, ale wytrzymała. Aluda podniosła się z niewygodnej pozycji i pomogła księżniczce usiąść. Za nimi siedział martwy członek Rady, który przyjął na siebie spróchniałą deskę. Hajara złapała Hyamarę za ramię i niemo przekazała, że ma się nie odwracać.

Lae stał na ścieżce między przerażonymi szlachcicami skulonymi w ławkach, a rozpadającym się drewnem. Skrzydła Desalin od tyłu wyglądały jeszcze bardziej imponująco. Były generał wydawał się w porównaniu do niej mały. Ubrał się niezobowiązująco w jasną koszulę i skórzane spodnie. Stał z rozłożonymi ramionami i uprzejmym uśmiechem.

– Nie odpisujesz na listy – zauważyła oskarżycielsko harpia.

Najwyraźniej nie lubiły się bawić w półsłówka.

– Jak wspomniał jeden z miłych panów, jestem... tymczasowo na urlopie. Przykro mi, że wasze listy nie otrzymały odpowiedzi, jednak straciliśmy króla. Jestem pewien, że gdybyście poczekali jeszcze...

– My nie czekamy. – Desalin wymierzyła w niego szponem. – Był termin. Oddajecie nam te ziemie albo jest wojna.

Laeval stał niewzruszony.

– Po pierwsze – zaczął spokojnie – to nie było żadnego terminu. Po drugie, oczywiście sprawę da się załatwić, ale...

– Znajdujecie się na świętej ziemi! – przerwał mu Arana i wymierzył w harpię kikutem miecza.

– Nie! – Zaskrzeczała w odpowiedzi. – To wy znajdujecie się na naszej ziemi!

Poderwała się w powietrze i zamachnęła na rycerza. Ten tylko patrzył, a Aluda ścisnęła księżniczkę i zasłoniła jej oczy. Jednak zanim szpony zdążyły porysować buźkę chłopaka, zatrzymały się w powietrzu.

– Spokojnie. – Lae brzmiał neutralnie, ale Hajara posłała mu przelotne spojrzenie.

Wyglądał na zdenerwowanego. Marszczył brwi, a włosy opadały mu na oczy. Trzymał jedną ręką ostre palce harpii, drugą natomiast opuszczał broń Arany.

– Spokojnie? – Potwór splunął. – Ignorujecie nasze listy przez wiele dni i teraz macie jeszcze czelność pojawiać się na naszej ziemi!

– A jaki użytek ma Sołłennaja z ziem Awo? – Były generał nie ukrywał już poirytowania. – Twierdzicie, że jesteście ponad ludźmi. Dlaczego więc ubiegacie się o ludzkie ziemie? Może powinienem wspomnieć o Ostatniej Bibliotece i wszystkich skradzionych książkach?

Desalin skrzeknęła głośno i jej towarzyszki nieznacznie się obniżyły. Aluda stężała. Co on wyprawiał? Dowódczyni ruszyła szponami i z jej gardła wydobył się nieludzki wrzask.

– Puść moje skrzydło.

Lae uśmiechnął się przepraszająco.

– Ach tak, ostatnim razem odrastały prawie cały rok, prawda? Nie chcemy się w to bawić kolejny raz. – Ukrył krwawiącą dłoń za plecami. – Proponuję taki układ: wy pozwolicie nam pochować króla w spokoju, a ja porozmawiam z księżniczką o terenach spornych. Jeśli przedstawicie nam dowód, że zajmiecie się nimi lepiej niż Roternar, oddamy je wam bez gadania.

Patrzył na harpię wyczekująco. Aluda widziała tylko jej zamyślony profil. Nie przewidziała jednak ataku. Lae nie zdążył nawet mrugnąć, ale zadziałał refleks. Szpony przecięły powietrze, kiedy cofnął się do tyłu. Harpia warknęła i zamachnęła się po raz drugi. Tym razem były generał chwycił jej nadgarstek i złamał, jakby ten był gałązką. Okrzyk bólu potwora niemal całkiem ją ogłuszył.

– Akceptujecie ten układ, czy mam złamać ci drugą rękę? – Lae sam skrzywił się z bólu, kiedy ostre chrząstki przebiły mu skórę. – Musisz zrozumieć, Desalin, że bez króla niczego nie załatwimy. Chcecie ziemi, nie ludzi. Muszę zaplanować przesiedlenia, ale nie mam władcy.

– Dobrze. – Harpia wzbiła się w powietrze. – Spodziewajcie się kolejnego listu. Lepiej, żeby nasza przywódczyni otrzymała odpowiedź. Inaczej weźmiemy to siłą.

____________

Ze względu na długość, która wyszła trochę przesadna nawet jak na mnie, podzieliłam ten rozdział na dwie części. Dlatego może kończyć się w dziwnym miejscu, a następny tak zaczynać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top