29. Niezręczne spotkania


Lae przyzwyczaił się do tego, że przez ostatnie lata sny przychodziły i odchodziły, ale nigdy nie zostawały z nim na długo. Kiedy już spał, budził się po kilku niespokojnych godzinach i wstawał natychmiast. Roztrząsanie wysnutych przez jego zmęczony umysł majaków mijało się z celem, gdy tak wiele rzeczy czekało na generalską pieczątkę; gdy król po raz kolejny udzielał audiencji i potrzebował kogoś, kto ochroni go własnym ciałem. W ciągu dnia wszystkie wątpliwości zdążyły się zazwyczaj już całkiem rozmyć. Ostatecznie nie pamiętał, czy w ostatnich latach miewał konkretne sny. Może przez drobne chwile – na tyle ulotne, że nigdy nie znalazł czasu, by je rozpamiętywać.

Nie wiedział czy ostatnie miesiące go rozleniwiły, czy było wręcz przeciwnie. Przemierzanie pustkowi pieszo w znoszonych oficerkach, gdy szkarłatne promienie słońca tworzyły jedność z plamami krwi na strzępkach munduru, napawało go zadziwiającym spokojem. Nocą patrzył na gwiazdy i na pustkę po mieczu Monarchy. Potem śmiał się z przewrotności losu i szedł dalej. Bo musiał. Bo gdyby miał wieki pałętać się po opuszczonej ziemi, myślałby za dużo i za często, a myśli te sprowadziłyby jeszcze gorsze szaleństwo na kogoś, kto nie mógł umrzeć.

Może ostatnio mniej się męczył. Może te wątpliwości, które zaprzątały mu głowę, przez swoją abstrakcyjność objawiały się inaczej w umyśle. Lae zawsze śnił o ciemnościach, tunelach i wyciągał dłonie w stronę czegoś, co nie miało ani kształtu, ani koloru. Po obecnych snach, nie był do końca pewien, czy budzi się wyspany, czy może jeszcze bardziej zmęczony. Z ironią lubił myśleć, że nawet bogowie nie wiedzieli, co tak naprawdę dręczyło nocami Laevala Ortamjaare.

Wiedział, że to tylko chaos; obrazy odzwierciedlające to, o czym myślał. Za dużo czasu spędził z Aludą, by się tym wybitnie przejmować. A jednak gdy znowu stanął jako sześciolatek w ogrodzie rezydencji Ortamjaarów, krew zamarzła mu w żyłach. Otoczenie wydawało się zarówno znajome, jak i nieznajome – kolorowe kwiaty i zazielenione drzewa zastąpiły karłowate patyki z pustkowi, zaś na horyzoncie malowały się nieco przyschnięte lasy Roternaru. Po błękitnym niebie co rusz przelatywały pojedyncze ptaki, chociaż Lae szybko spuścił wzrok. Bał się, że jeśli będzie patrzył w górę zbyt długo, to znów zobaczy harpie.

Najchętniej zamknąłby oczy.

Błąkał się po ogrodzie, a ścieżki prowadziły go między nieznanym otoczeniem tylko po to, by zaraz znalazł się ponownie w punkcie wyjścia. Z frustracją wyciągał dziecięce rączki i usiłował przedrzeć się przez chaszcze, ale bezskutecznie. Patyki drapały skórę, wypychały z powrotem na ścieżkę, a w ich szeleście słyszał tylko szydercze śmiechy. Zagryzł wargę i ruszył torem, jaki przyszykowała dla niego własna głowa.

Spodziewał się, że zobaczy znajomy widok – jako dziecko śnił o nim codziennie. Tak często, że już po pewnym czasie przestało to robić wrażenie. Aluda twierdziła, że do śmierci ojca podchodził cynicznie, ale Lae zwyczajnie się do tego przyzwyczaił.

Wisielec dyndał na wietrze, a uschnięty orzech trzeszczał złowieszczo, jakby zaraz miał się złamać. Yilan Ortamjaare patrzył na niego bez wyrazu, tym samym dziwnym wzrokiem, który z uporem maniaka powielali malarze na wszystkich oficjalnych portretach. Biały mundur, emblematy generalskie lśniące w słońcu i czarne oficerki unoszące się nad ziemią – były generał nawet umierać potrafił nienagannie, w przeciwieństwie do swojego syna.

Hipnotyzujące spojrzenie trupa szybko zmieniło się z zielonych oczu w ziejące pustką dwie dziury. Mężczyzna cofnął się o kilka kroków, gdy zaczęły wypadać z nich kartki schludnie zapełnione pismem ojca. Strzępki słów tłukły mu się po głowie echem: Korhe-nai, Hael, przepraszam, mam dosyć, zabij mnie, a Lae nie wiedział już, czy był to głos ojca, czy może jego własny.

Obudził się gwałtownie, ale przy tym nie poruszył o milimetr. Tylko otworzył oczy, a w pokoju miał ciemno, jak w grobie. Nim przypomniał sobie, gdzie się znajdował, zdążył już wstać i odsłonić zasłony. Trzęsły mu się ręce i niechcący oderwał jedną żabkę od karnisza. Firanki pachniały detergentem i kwiatowym proszkiem do prania. Odetchnął.

Za oknem panowała noc, rozświetlana niemrawo przez nieliczne miejskie latarnie. Patrzył na opustoszały chodnik przed „Wesolutką Gęsią" i na trawę pokrytą szronem. Na drutach wywieszono już ozdoby na zimowy festiwal organizowany na cześć Waneji, bogini dobrobytu i szczęścia. Lae przypomniał sobie słowa Korhe – chociaż im dłużej o tym myślał, tym częściej dochodził do wniosku, że była halucynacją. „Waneja jeszcze śpi". Dlaczego spała? Czy zawsze tak było? A może bogowie nie istnieli i w tych rozpaczliwych momentach chwytał się wszystkiego, co mogło odwrócić uwagę od nadchodzącej wieczności umierania? Może wciąż siedział w klatce w Alłajanie i ostatnie trzy miesiące to była tylko iluzja?

Oparł czoło o chłodną szybę i przez krótką chwilę liczył oddechy. Musiał się czymś zająć.

Po ciemku wymacał włącznik i pomieszczenie zalało żółtawe światło. Przy łóżku leżały jakieś ubrania i ręczniki, a na materacu położono koc, żeby jego znoszone ubrania nie pobrudziły beżowej pościeli. Lae nie miał okazji jeszcze podziwiać się w lustrze i właściwie to nic go do niego nie ciągnęło, ale podejrzewał, że na jednej kąpieli się nie skończy. Potrzebował zmyć z siebie zbyt wiele rzeczy.

Czuł się źle, wykorzystując gościnność Siyantsevów już po raz kolejny. W ostatnim czasie stał się przecież dla nich kolejnym źródłem problemów, na równi z ambitną, chociaż dość roztrzepaną córką. Znów wplątał Soheil w nową aferę, a przecież obiecał sobie, że będzie trzymał się daleko od wszystkich, żeby nie narażać nikogo na kolejną dozę zmartwień i niebezpieczeństw.

Początkowo nie planował zostawać na długo w Unułce. Chciał tylko porozmawiać z Mesarinem i upewnić się w kwestii kilku rzeczy. Czytał pamiętniki ojca, w których ten rzucał bardzo niejednoznacznymi zdaniami zakrawającymi pod bełkot szaleńca. Nabrały sensu dopiero teraz, ale liczył, że radca dostarczy mu nowych informacji. Ostatecznie i tak wszystko sprowadzało się do Korhe-nai, pierwszej wojny z harpiami i do efemerycznej „ceny" wymykającej mu się wciąż gdzieś poza pojmowanie. Lae rozumiał z tego coraz mniej – korzeń i źródło całego tego problemu leżały głęboko zaplątane i zapieczętowane w podziemnej jaskini, a jemu do kopania dano zaledwie niewielką łyżeczkę.

Wyślizgnął się do łazienki na korytarzu i zrzucił z siebie kradziony płaszcz i strzępki munduru. Za nim będzie tęsknił – wytrzymały materiał idealnie zatrzymywał ciepło, ale także chłodził podczas upałów. Obecnie jednak nie nadawał się nawet do wycierania podłogi. Lae cierpliwie czekał aż przestanie spływać z niego czarna woda – nie wiedział, jak długo siedział pod prysznicem, nim ostatnie resztki brudu nie znalazły się w ściekach. Bolał go każdy skrawek skóry.

Ubranie, które dostał, było nieco zbyt ciasne. Podejrzewał, że użyczył mu go Miyali, więc nie mógł narzekać, szczególnie że gospodarz nie należał do dobrze zbudowanych osób. Jeśli już, to generał powinien zacząć się martwić, że stracił za dużo kilogramów. Podwinął nieprzyjemnie sztywne rękawy do łokci i zrezygnował z zapinania koszuli pod szyję, chociaż nienawidził zostawiać swojej blizny na widoku. Niestety opięty materiał nie pozostawiał mu wyboru.

Kiedy wyszedł na korytarz, z dołu dobiegły do niego jakieś rozmowy. Niedbale związał jeszcze wilgotne włosy rzemykiem na karku i po cichu zszedł po schodach. W karczmie świeciło pustkami, jak zwykle. Przy barze siedzieli natomiast Siyantsevowie i o czymś rozmawiali, jednak na jego widok Riza poderwała się ze stołka i zamknęła generała w niedźwiedzim uścisku. Jak przez mgłę pamiętał, że gdy przyszedł tutaj nad ranem, zrobiła to samo.

Cóż, teraz przynajmniej się nie ubrudziła.

– Nu-aneh! Spałeś cały dzień, ale mam nadzieję, że chociaż sobie odpocząłeś – mówiła z przejęciem i nastawiła gorącej wody.

Lae tylko niemrawo przytaknął, pomijając wzmiankę o nieprzyjemnym śnie. Szczegóły i tak już powoli się zacierały. Do jutra zapomni.

Miyali zaczął opowiadać mu o rzekomym poruszeniu w mieście za sprawą zniknięcia kolejnej gwiazdy, zaś Soheil uporczywie zezowała na odsłonięte ręce generała. Chyba myślała, że robi to dyskretnie, a Lae za bardzo bawiła jej dziwaczna mina, więc nawet poruszył je tak, by mogła poprzyglądać się nowym bliznom. Szpony harpii zawsze zostawiały paskudne szramy, ale było to coś, co musiał po prostu zaakceptować. Wiedział, że dziewczynę korciło zapytać, ale hamowała się przy rodzicach. Słusznie – pomyślał cierpko. Siyantsevowie zasługiwali na życie bez zmartwień i trosk, mimo że mieli ich zbyt dużo. Nadużywał ich gościnności, nie miał zamiaru dokładać do tego jeszcze łzawych historii o poprzednich miesiącach. Lae doskonale wiedział, że gospodarze zaczęliby mu współczuć, może nawet próbowaliby się na nim litować. Takie uczucia mu nie przeszkadzały, jeśli mógł je wykorzystać – w tym wypadku czułby się zbyt niezręcznie. Już i tak nie wiedział, co powiedzieć, a wszystkie myśli kotłowały mu się chaotycznie w głowie tak, że ledwo słyszał, co do niego mówią.

Jeśli wcześniej wydawało mu się, że wyszedł z formy, to teraz był już tego całkowicie pewien. Nawet gdyby nie zaplanowana podróż na cmentarz, Lae powoli zaczynał wątpić w to, że wróci do pełnienia dawnych obowiązków. Mógł winić tylko siebie, ale im dłużej o tym myślał, tym bardziej zastanawiał się, co dokładnie pchnęło go do podjęcia decyzji wtedy na Pustkowiu. Dlaczego się na to zgodził? Z każdym dniem wydawało mu się to coraz bardziej irracjonalne. Męczyły go te dziury w pamięci, dziury w planach i poszatkowane wspomnienia, ale nie mógł nic na to poradzić. Może Korhe mogłaby mu wytłumaczyć niektóre wątpliwości, gdyby nie to, że przestała się do niego całkowicie odzywać.

Z własnej głowy wyciągnął go kubek owocowej herbaty przed nosem. Riza spoglądała na niego zmartwiona, więc tylko uśmiechnął się lekko i złapał za ucho, a przyjemne ciepło bijące od naparu rozgrzewało mu zmarznięte palce.

– Jeszcze się nie obudziłem – wyjaśnił, co było zarówno prawdą, jak i kłamstwem; Lae po prostu nie wiedział już, co działo się naprawdę, a co sam wyśnił. Ścisnął kubeczek mocniej. – Przepraszam za kłopot.

Miyali oburzony machnął ręką.

– Jaki kłopot? – prychnął. – Ty i Aluda jesteście dla nas jak dzieci. Kiedy ta niewdzięcznica – skinął żartobliwie na Soheil, a dziewczyna udała, że się obraża – wyjechała do Farenhaven, to byliście jedynym, co nam zostało. Nie mów takich głupot. Zawsze będziesz tu mile widziany, nawet jeśli całe miasto będzie chciało ci odciąć głowę.

– Misiu, nie zapeszaj – wcięła się Riza i oboje buchnęli śmiechem. Kobieta obwiązała niebieski fartuszek w kwiatki wokół pasa i pociągnęła męża za rękaw. – Zaraz zrobimy wam coś na kolację. Chodź stara mendo, pomożesz mi obierać kartofle.

Soheil czekała na ten moment, bo tylko gdy jej rodzice zniknęli za drzwiami, przysunęła się do Lae bliżej o kilka stołków.

– Wisisz mi dużo wyjaśnień.

Upił łyk herbaty i kiwnął głową. Nagle zalało go zmęczenie i miał ochotę znów położyć się spać.

– A nie mogą poczekać aż wrócę z Korhe-nai?

Przewróciła oczami i założyła ręce na piersi. Lae spuścił tylko wzrok, ale żadne słowa nie chciały mu przejść przez gardło.

– Jak mi nic teraz nie powiesz, to pojadę z tobą na cmentarz. – Zagroziła i chociaż starała się zabrzmieć żartobliwie, Lae wiedział, że i tak będzie chciała się wepchnąć jako nadprogramowy bagaż.

Świat mógł stanąć na głowie, ale Soheil nigdy nie przepuściłaby takiej okazji. W pierwszym odruchu chciał zaprotestować, ale znowu coś ścisnęło go za gardło. Dlaczego właściwie planował tam jechać znowu całkiem sam i wystawiać się jeszcze mocniej na zwodnicze działanie swoich myśli? Roternar był praktycznie wyludniony, cała podróż nie wydawała się więc w żadnym stopniu niebezpieczna. Najwyżej natrafiliby na wychudzone kojoty i szalone jelenie wskakujące czasami w ogniska. Lae zapatrzył się na pobliźnione ręce.

– Dobrze, jeśli zastanawiasz się, od czego zacząć, to może powiesz, co ci strzeliło do głowy, kiedy zgadzałeś się na taką wymianę z harpiami. – Soheil nie dawała za wygraną, pochyliła się jedynie mocniej na stołku.

Lae przekrzywił głowę i westchnął cicho. Herbata pozostawiała w nim przyjemne ciepło i poczucie bezpieczeństwa, które zgubił gdzieś między szóstym a trzynastym rokiem życia.

– Na pewno cię to nie zaskoczy, ale nie wiem. – Widząc jej zirytowaną minę, dodał pospiesznie: – Tym razem mówię całkiem szczerze, Soheil. Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłem. To tak, jakbym to nie ja podjął tę decyzję, tylko ktoś inny.

– Lae, bez urazy, ale znam twoje wcześniejsze decyzje i...

– Nie – przerwał jej. – Nie rozumiesz. Moje wcześniejsze pomysły... Przyznaję, że nie zawsze myślę nad wszystkim tyle, ile powinienem, ale miałem nad tym jakąś kontrolę. Wysłać księżniczkę za miasto? Niepotrzebne, ale logiczne, jeśli Rada chce się jej pozbyć. Wojna z harpiami? Trochę bez sensu, ale rozumiem, dlaczego przyszło mi to do głowy. Ale to? – Pokręcił głową. – Nie chciałem przecież opuszczać Roternaru, ale musiałem się zgodzić. I tego nie rozumiem. Ani trochę. Coś tu jest nie tak, a ja... nie...

Zawahał się i zamilkł. Soheil patrzyła na niego uważnie. Czy uważała, że już całkiem mu odbiło? A może wierzyła w to, co właśnie powiedział? Wtedy byłaby jedyna, bo Lae przestał ufać nawet swoim własnym słowom.

Ukrył twarz w dłoniach. Nigdy nie czuł się równie zagubiony mimo pozornej czystości umysłu, jaka przyszła do niego, gdy uwolnił się z więzienia harpii. Nagle patrzył na całe swoje życie tak, jakby siedział na widowni, a nie grał główną rolę – jakby przez te ostatnie kilka lat był zaledwie marionetką jakiejś siły wyższej, a nie generałem Laevalem Ortamjaare. I miałby tak wrócić do wojska?

Soheil wyrwała go po raz kolejny z rozmyślań i przytuliła łagodnie. Lae nie miał wyboru i mimo dezorientacji musiał poddać się uściskowi. W ostatnim czasie odzwyczaił się od towarzystwa i najwięcej czasu spędzał zatopiony we własnej głowie.

– To nic, nieważne. – Westchnęła i łagodnie pogłaskała go po plecach. – Wierzysz Mesarinowi? Mam wrażenie, że wczoraj wszystko poszło trochę zbyt lekko.

– Pamiętasz te pamiętniki, które znalazłaś w szpitalu? – odezwał się po chwili i wyplątał z jej ramion. Nie chciał tego przyznawać otwarcie, ale poczuł się minimalnie lepiej, chociaż zmęczenie wciąż zgrzytało mu w kościach jak kamienie za zębami. – Mój ojciec był... pragmatyczny. W pamiętnikach zapisywał tylko suche informacje, jakby sporządzał kronikę. Ale zapiski z wojny są całkiem inne. Przede wszystkim są chaotyczne, dużo tam kreślenia, złości... I powtórzenia tego, o czym mówił Mesarin. – Przełknął ślinę. – Nie powiedział nam o wszystkim. Było coś, co przekonało jego i mojego ojca o tym, że Hael ma powrócić, ale obaj unikali sprecyzowania, co to właściwie jest.

Kiwnęła głową i zamyśliła się.

– I to niby ma związek z Korhe-nai? – spytała. – Dlaczego to właściwie takie ważne miejsce? Przecież nie toczono by wojen o zwykły cmentarz.

Lae podrapał się po głowie. Po prawdzie sam tego nie rozumiał. Roternarowi daleko było do fanatycznych zapędów rodem z Rohelu ani nie pozwolił na rozdzielenie władzy między politykami a kościołem, jak to zrobiło Farenhaven. „Święte ziemie Awo" były więc tylko pustym, religijnym symbolem. Takim, którym rozgarnięty król i generał raczej nie powinni się przejmować.

– W teorii pierwszą wojnę wywołały harpie, ale prawda jest taka, że rozdrażnił je mój ojciec na rozkaz króla. Mahavar powiedział, że jego żonie nie zostało wiele czasu, ale chciałby jej zapewnić godny pochówek w świętym miejscu. Z tym że królowa Visara zmarła dopiero siedem lat temu, a jej zdrowie podupadło dłuższy czas po wojnie. – Lae oparł się o bar i przywoływał w pamięci skrawek po skrawku pamiętnik ojca. – Wojen by nie było, gdyby Korhe-nai zostało na terenach harpii. Najwidoczniej król wiedział to samo, co one. Musi tam być coś ważnego, co ma związek z powrotem Haela. Pytanie jest takie: dlaczego harpie chciały zachować ten teren na własność?

– Może mają z Haelem coś wspólnego?

Nie mogą, inaczej Korhe by już go zabiła – pomyślał, ale ugryzł się w język. Soheil uwierzyła w jego wcześniejsze słowa, ale to nie oznaczało, że powinien testować jej cierpliwość. „Zawarłem układ z boginią śmierci" brzmiało kuriozalnie i o wiele gorzej niż chwilowy kryzys tożsamości.

– Może – przyznał tylko. – Ale w to akurat wątpię. Harpie na pewno chciałyby powrotu Haela.

Gdyby o nim coś wiedziały – znów przyszło mu na myśl. Siedział jednak cicho. To, co stało się w Alłajanie po jego ucieczce, miało na zawsze pozostać w Sołłennaji.

Soheil przekrzywiła głowę i postukała palcem w dolną wargę. Lae z lekkim rozbawieniem zauważył, że wciąż chodziła w tym samym zielonym swetrze. Mechacił się przy golfie, a ona nieświadomie wyskubywała pojedyncze kłębki.

– A może jest tam coś, co zagraża harpiom? – Myślała na głos. – Ukryta jakaś broń albo zaklęcia... Ale to duże miejsce. Na pewno ma wiele dziwnych sekretów, chociaż nie wiem, czy rozkopywanie czyichś grobów to dobry pomysł.

Zaśmiał się cicho.

– A co mi zrobią? Ożyją? – Prychnął. – Nikt nie zapuszcza się na Korhe-nai, a chowają tam tylko szlachtę i królów. Większość zakopanych tam rodów już całkiem wymarła. – Widząc jej zdegustowane spojrzenie, przewrócił oczami. – Przecież nie będę im kradł kości, Soheil. O ile coś z nich w ogóle zostało.

– To w takim razie jaki jest sens jechania tam? Nie wiesz, co musisz znaleźć. Chyba że twój ojciec o czymś wspomniał.

Pokręcił głową.

– Nic nie pisał. Ale może coś akurat wpadnie mi w oko, kto wie? – Wzruszył ramionami. Liczę, że moja wyimaginowana bogini znowu się tam do mnie odezwie – tę myśl również przemilczał. – W każdym razie... Może wskazówka jest o wiele bardziej oczywista, niż nam się wydaje. Nie wiem. Dlatego chcę tam pojechać i to sprawdzić.

Kiwnęła głową i poprawiła warkocza. Lae zaś przełknął ciężko ślinę. Sam nie wierzył w to, co chciał jej zaproponować, ale uznał, że kolejne dni skazania jedynie na własne myśli mogły się dla niego źle skończyć.

– Możesz ze mną pojechać – wtrącił cicho i szybko dodał: – O ile nie masz żadnych naglących spraw związanych z Radą i twoi rodzice nie dostaną od tego zawału.

Drgnęła i spojrzała na niego tak, jakby właśnie do reszty oszalał.

– Gdybyś nie był magiem, to założyłabym, że dostałeś gorączki. – Zażartowała i skrzyżowała ręce na piersi. – Oczywiście i tak się tam wybierałam.

– Dlatego chciałem cię ubiec. – Uśmiechnął się lekko i dopił wystygłą herbatę. Pora na zmianę tematu. – Czemu zostałaś w Roternarze?

Zmrużyła oczy.

– Tobie się nie chce, ale ja mam się spowiadać? – fuknęła, chociaż na jej twarz szybko powróciło rozbawienie. – Właściwie to przez chwilę rozważałam wyjazd z twoją siostrą, ale Erivol została w mieście. Pomogła mi nawet załatwić dyplom z Akademii.

Wskazała na ścianę. Lae wcześniej nie rozglądał się po pomieszczeniu, ale nad drzwiami prowadzącymi na zaplecze zawisła nowa ramka. Z daleka nie widział dokładnie, co znajdowało się w środku, ale założył, że był to dowód na skończenie studiów przez Soheil.

– Dalej mieszka w pałacu? – Niespokojnie obracał kubkiem w dłoniach, bojąc się, że odpowiedź będzie przecząca.

– Tak. – Nie udało mu się chyba ukryć westchnienia ulgi, bo Soheil uniosła brwi. – Właściwie to wczoraj w cukierni spotkałyśmy waszą matkę, chociaż nawet na nas nie spojrzała. O co z tym wszystkim chodzi? Pokłóciliście się, czy coś?

Lae skrzywił się i pokręcił głową. Rodzinna sytuacja Ortamjaarów czasami wydawała mu się o wiele bardziej skomplikowana niż pertraktacje dyplomatyczne czy wojenne zagwozdki. On sam przecież należał do elementów zbitki wywołującej jedynie ból głowy. Jako dziecko z przymusu, zawsze egzystował gdzieś na pograniczu bycia zauważonym i snucia się niczym cień po zimnych korytarzach. Matka nigdy nie chciała drugiego potomka, wystarczyła jej ukochana córka, zaś Ortamjaarowie nalegali na syna, który mógłby kontynuować „dumną" tradycję rodziny i piąć się po szczeblach wojskowej kariery. Ojciec nie przejmował się dziećmi, rzadko wracał do domu, a Lae już dawno zapomniał jego prawdziwej twarzy i wizerunek, jaki miał w głowie, był zaledwie mglistą reprodukcją setek portretów rozsianych po rezydencji i Akademii Wojskowej.

– Matka jest specyficzna – odparł tylko. – Wydaje mi się, że kocha Erivol na swój własny sposób, ale przeszkadza jej w tym typowy dla szlachciców kij w dupie. To drażliwy temat. – Uśmiechnął się krzywo i odstawił kubek na blat, chociaż zrobił to trochę zbyt gwałtownie. – Co z Aludą? Arana wrócił?

Soheil pokręciła głową.

– Nikt nie wie, co się z nim stało. Od tego jednego momentu, o którym ci mówiłam, nikt nie widział go w Unułce. Wojsko wysłało za nim list gończy, ale po tym ślad się urwał.

Lae słuchał tego w milczeniu. Raiser okazał się trochę ważniejszym elementem całej tej układanki, niż się spodziewał. Był w pałacu w dniu, w którym zabito króla. Współpracował z Radą – co było zresztą oczywiste. Generał od początku podejrzewał, że Arana maczał palce również i w jego śmierci. Jego zniknięcie jednak wydawało mu się po prostu dziwne i bezsensowne – skoro tak aktywnie działał na niekorzyść Unułki, to dlaczego miałby nagle przestać i usunąć się gdzieś w cień?

Z rozmyślań wybiło go skrzypnięcie bocznych drzwi. Początkowo myślał, że to Siyantsevowie uwinęli się już z gotowaniem obiadu, ale hałas nadszedł z innej strony. Soheil zmarszczyła brwi, a Lae napiął się cały do ataku. Nie spodziewał się jednak zobaczyć Aludy, która musiała wślizgnąć się do „Gęsi" bocznym wejściem, a w dłoni dyndał jej żółty breloczek wykonany przez Rizę. Na jego widok tylko stanęła jak wryta i otworzyła szeroko oczy. Lae pomachał jej niezręcznie.

– Cześć, Ludko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top