2. Matka i syn, syn i matka
Dor Montavami-Ortamjaare nie była kochającą matką – właściwie to wcale nie była matką, a przynajmniej nie dla niego. Dobrze radziła sobie z interesami rodzinnymi, organizowała gale charytatywne i dbała o prestiż nazwiska po byłym generale. Lae nie wtrącał się w jej sprawy, ona nie wtrącała się w jego życie. Taka niepisana umowa trwała między nimi odkąd starsza siostra wyjechała za granicę.
Kiedy obejmował pozycję generała i wyprowadził się z tej parszywej rezydencji, miał nadzieję, że gdy następnym razem tu powróci, to dlatego, że matkę złożą w grobowcu rodzinnym na Korhe-nai. Jak zwykle się przeliczył. Siedział przy długim stole w jadalni i niemrawo dźgał widelczykiem przesłodzony deser. Kobieta natomiast dzień w dzień rzucała w jego stronę jakimiś podrzędnymi brukowcami, gazetami i ulotkami, wyśmiewającymi nagłe odwołanie z pozycji i całą porażkę, jaką była śmierć króla Roternaru.
Lae zaczynał żałować, że naprawdę nie umarł w tym pałacu – może wtedy dziennikarze podchodzili by do sprawy całkiem inaczej i nie mieszali jego wizerunku z błotem. Był następcą Yilana Ortamjaare; dla niego król z czeluści historii wygrzebał stary tytuł rycerza. To on został osobistym ochroniarzem rodziny Mertemrów, pierwszym od lat. To on wygrał niezliczone turnieje w Farenhaven, przebudował armię i sprawił, że wojsko sąsiadów przestało dyszeć na granicach Roternaru niczym wściekłe psy. To on uspokoił harpie w Sołłennaji i kupował im czas, którego nie mieli. A oni wyrzucili go jak ostatniego śmiecia. Osiągnięcia ostatnich kilku lat straciły znaczenie; zachlapała je czarna smoła wstydu.
Ścisnął przedmiot w dłoni tak mocno, że metal najpierw się wygiął, a potem pękł w pół. Siedząca naprzeciwko Dor tylko się wzdrygnęła, gdy resztka widelca wylądowała obok niej. Bez słowa rzuciła przed siebie jedno z plotkarskich pisemek, drukowanych na rwącym się papierze. „Splendor" był tym najgorszym podgatunkiem czasopisma umiłowanym przez lokalną szlachtę. Na okładce widniała bardzo koślawa karykatura wyprana z wszelkich kolorów poza uderzającą czerwienią na ustach jego matki, narysowanych w kształt kaczego dziobu. Prychnął pod nosem, przypatrując się swojej podobiźnie – wyglądał na niej jakby nigdy w życiu nie widział miecza i najprawdopodobniej jedzenia. Odsunął od siebie pisemko, a pod wpływem tarcia kilka kartek odkleiło się od grzbietu i rozsypało po stole. Matka rzuciła mu zdegustowane spojrzenie. Wzruszył ramionami.
– Przynajmniej ty wyglądasz całkiem podobnie – mruknął i wrzucił sobie bezceremonialnie resztki ciastka do ust.
Okruszki zebrał palcem. Doskonale wiedział, że Dor śledziła każdy jego ruch bacznym spojrzeniem. Lae tego dnia znowu nie prezentował się jak szlachcic, co najwyżej sierota nosząca ubrania po starszym rodzeństwie. Górne guziki koszuli nie chciały się dopiąć, spodni nie mógł wcisnąć nad biodra, a nogawki kończyły się o wiele za wysoko. Tak ubrany wolał się publicznie nie pokazywać, wystarczyły natarczywe spojrzenia pokojówek matki, podążające za nim niczym sępy. Z wspaniałomyślnej propozycji pozostania strażnikiem postanowił zrezygnować. Niech sobie radzą bez niego – stwierdził złośliwie i przez ostatnie dziesięć dni leżał bykiem w swoim starym pokoju. Męczyła go świadomość tego, że w pałacu zostało mnóstwo papierkowej roboty, a jego następca najprawdopodobniej się tym nie przejmował. Może więc i odpoczywał, ale chodził ciągle zmęczony. Do pogrzebu króla zostało pięć dni, trzeba było załatwić eskortę, zapytać jednostek na granicy, czy szlachta mogła tam bezpiecznie pojechać... Próbował sobie tym nie zawracać głowy, ale brak obowiązków ciążył mu chyba gorzej, niż ich natłok.
– Jak będziesz się zachowywał jak świnia, to nikt nie zgodzi się na małżeństwo, Laevalu – odezwała się matka, a jej głos jak zwykle potrafiłby zamrozić najbardziej kapryśny wulkan. – Teraz, kiedy tak nas ośmieszyłeś, nie możemy sobie pozwolić na etykietowe wpadki.
Prychnął.
– Czemu ktokolwiek miałby się zgodzić na małżeństwo ze mną? Ja się nie zgadzam.
Kobieta, o ile było to w ogóle możliwe, wyprostowała się jeszcze bardziej.
– Ty już nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia. – Upiła łyk herbaty, a jej usta zostawiły czerwony ślad na białej filiżance. – Dałam ci żyć po swojemu, ale najwidoczniej się do tego nie nadajesz.
– Przez osiem lat wychodziło mi to całkiem dobrze – zauważył kąśliwie.
– Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, Laevalu. – Zebrała pojedyncze kartki „Splendoru" i skupiła się na wkładaniu ich w odpowiednie miejsca. Parsknęła ostentacyjnie. – Myślisz, że mnie też się podoba twój powrót do domu? Wiesz, jak dobrze wreszcie żyło mi się samej?
Uśmiechnął się z irytacją.
– Mnie także – odparł beznamiętnie. – Więc przyznajesz, że po prostu chcesz się mnie pozbyć. A moglibyśmy po prostu sobie nie wchodzić w drogę. I tak nie przychodzisz na moje piętro, więc czemu nie mogę sobie gnić w łóżku przez resztę moich dni?
Które zapewne skończą się, gdy Rada zechce pozbyć się królewny – pomyślał cierpko, ale tego już nie powiedział na głos.
– Laevalu, ja w przeciwieństwie do ciebie mam jakieś życie. Nie chcę, żebyś po raz kolejny psuł mi wieczorek towarzyski. A co jak urządzę jakąś galę? Jeśli się zjawisz, narobisz mi wstydu. Jak nie przyjdziesz, narobisz mi wstydu. Wolę, żeby ktoś inny znosił twoje wybryki, bo ja już nie mam do nich siły.
Przewrócił oczami.
– Moje wybryki? A jakie to wybryki, kochana mamusiu, znosiłaś do tej pory? Trzymałem się tak daleko od tej twojej szlachty, jak to tylko możliwe.
Zacisnęła usta. Szminka ubrudziła jej zęby, kiedy wreszcie odezwała się po chwili namysłu – a może po prostu tłumiła gniew.
– Ty nawet nie wiesz, że cokolwiek robisz, odbija się na mnie echem. Nie myślisz o konsekwencjach. Pamiętasz, jak obciąłeś ucho temu generałowi z Farenhaven? Miesiącami szeptali, że mój syn jest szalony i to wszystko moja wina! – wysyczała i ścisnęła mocniej „Splendor" w dłoni aż zbielały jej palce. – I co, że niby to nie jest moja sprawa?
Lae machnął ręką.
– Prosił się o to. A potem i tak udało nam się dogadać, więc w czym problem?
– W czym? W tym, że zupełnie nie przejmujesz się rodzinną reputacją. Zupełnie niczym się nie przejmujesz, Laevalu, i właśnie dlatego zatruwasz mi teraz życie.
Zastanawiał się, czy był sens się z nią kłócić. Rozmowy z matką zawsze go męczyły, dlatego się wyprowadził. Czegokolwiek by przy niej nie zrobił, robił to źle.
– Jestem... Byłem generałem – poprawił się szybko, mimo że świadomość, że wszystko przeminęło niczym najpiękniejszy sen, rozdrapywała mu wciąż niezagojoną ranę. – Cokolwiek robiłem jako generał, to była sprawa wojska, a nie sprawa szlachty. Tylko że wy zawsze musicie się znajdować w centrum i być całym światem. To, co sobie wymyślają te twoje dziumdzie z kółeczka towarzyskiego to już nie moja sprawa.
Matka wstała gwałtownie i uniosła dłonie do góry, a nieszczęsne pisemko rozsypało się w drobny mak.
– Wszystko to wojsko, sprawa wojska! Tak, to samo mówił twój ojciec, obaj jesteście siebie warci – wrzasnęła. – Tylko te wasze strategie, taktyki, żołnierze i dyplomacja. I co wam z tego przyszło, co? Ciebie wyrzucili, on się powiesił, a ja muszę ratować wasze żałosne nazwisko przed kompromitacją.
Tupiąc wysokimi obcasami podeszła do wysokich drzwi prowadzących na korytarz.
– Uważaj, żebym następnym razem nie odciął ucha jakiejś twojej szlacheckiej koleżance! – zawołał za nią, a potem usłyszał tylko dosadny trzask drzwi.
Kiedy został sam, jedna ze służących wyłoniła się z kuchni, żeby pozbierać puste naczynia. Mądrze. Ostatnio, gdy rozmawiał z matką przy obiedzie, na śmietnik poszła cała zastawa jeszcze sprzed Rozbłysku, a trzem osobom musieli płacić rekompensatę za uszczerbek na zdrowiu. Tym razem ucierpiał tylko samotny widelczyk.
Uśmiechnął się do starszej kobiety przepraszająco i wstał, otrzepując spodnie. Pojutrze miała do nich przyjechać jego ciotka, Avalle, która po historycznym mezaliansie wyprowadziła się gdzieś za miasto. Do Unułki zjeżdżały teraz wszystkie rodziny szlacheckie, które wcześniej wybrały życie na spokojnej wsi, bo tylko ze stolicy wyjeżdżał pociąg na cmentarz. A kto normalny odpuściłby udział w spektaklu, mającym rozegrać się wkrótce na Korhe-nai? Pogrzebem króla nikt się specjalnie nie przejmował; zresztą staruszek od dłuższego czasu nie interesował się tym, co działo się w Roternarze i dawał wolną rękę wszystkim wokół. Szlachta i mieszczanie w podzięce nie interesowali się więc władcą. Za to proces na pogrzebie był ewenementem i przepuszczenie takiej okazji na soczyste plotkowanie długie miesiące po fakcie w szlacheckich kręgach zakrawało na zbrodnię.
Lae pogodził się z tym, że przyszłość Aludy leżała już w rękach losu. Przez ostatnie dni zastanawiał się, co zrobić, żeby wybawić ją z opresji, ale jako generałowi, nawet byłemu, nie wypadało łamać otwarcie prawa. Związali mu ręce – nie wiedział, co dokładnie planowali. Mógł tylko gdybać, a najpewniej i tak go zaskoczą. Wolał więc działać na bieżąco, bo to wychodziło mu najlepiej.
Westchnął. Prześlizgnął się do swoich pokoi na piętrze i rzucił przelotne spojrzenie na widok za oknem. Tradycyjnie już, jak to podczas roternarskiego lata bywało, deszcz obficie siąpił z granatowego nieba i rozchlapywał wszędzie błoto. Pogrzebał w szafie, wyciągając z niej każde możliwe ubranie – stare koszulki, kiedy jeszcze był brzdącem, potem pierwsze mundury kadeta Akademii Wojskowej, aż natrafił na te szmatki, które ostatnio nosił jako osiemnastolatek. Czarna peleryna była nieco zbyt krótka, ale uznał, że po butach nikt go nie rozpozna, a skutecznie schowa białe włosy pod kapturem. Część starych ubrań podarł i wyciągnął miecz spod łóżka.
Podszept był rodzinną pamiątką – ostrze wykonano z najwytrzymalszego surowca na całym świecie, biedymnu. Matowa klinga pochłaniała światło, a wytarta rękojeść świadczyła o długiej tradycji. Mimo to trzymał się świetnie, a pamiętał jeszcze pewnie czasy, które dawno spłonęły wraz z kronikami sprzed Rozbłysku.
Troskliwie owinął miecz materiałem. Teraz, gdy prawo zabraniało mu nosić broni, ciotka na pewno zacznie się o niego upominać. Jako siostra jego ojca, miała równe prawa do rodzinnej pamiątki. Lae zagarnął ją sobie po prostu ze względu na pozycję. Dlatego musiał przechować ją poza rezydencją w bezpiecznym miejscu i jedno już miał na myśli.
Kiedy wyszedł na zewnątrz, przywitało go chłodne, rześkie powietrze. Deszcz nieco ustał, chociaż z ciężkich chmur co rusz skapywały pojedyncze krople. Wymijał kałuże i uparcie wbijał wzrok w ziemię. Bliznę przypudrował, ale z powodu wcześniejszej funkcji jego twarz znało bardzo dobrze całe miasto. Lae nigdy nie żałował sobie spacerów po centrum, zakupów na straganach i kontroli, czy strażnicy dobrze wywiązują się z obowiązków. Ludzie całkiem go lubili, często witali i zagadywali; przekradając się chyłkiem ulicami doskwierała mu cisza i samotność.
Unułkę w głównej mierze zapełniały wysokie, murowane budynki sprzed Rozbłysku. Niebo przecinały grube pręty wykonane jeszcze z biedymnu, transportujące elektryczność do wszystkich domów w mieście. Poczerniałe od upływu czasu elewacje porastał wściekle zielony bluszcz, a mech wbijał się w pojedyncze pęknięcia między cegłami. Wystawy sklepowe zachęcały kolorami, rozgarniając szarość deszczowych chmur.
Przemykał się sobie znanymi przejściami, żeby szybko dotrzeć na przedmieścia. Te dobudowano stosunkowo niedawno, więc kolory w porównaniu ze starociami w centrum wydawały się żywsze, a chodniki bardziej zadbane. Wokół ulicy stały różne budynki od barów po hotele i akademiki. Mieszczanie zajmowali wysokie bloki bliżej swoich prac i straganów – tutaj najczęściej chodzili się rozerwać wieczorami, więc za dnia okolica świeciła pustkami. Jemu to było na rękę.
W „Wesolutkiej Gęsi" zresztą rzadko kiedy pojawiały się tłumy. Lae często wpadał tam na piwo z Aludą, a z czasem zaprzyjaźnili się z gospodarzami. Jednak sporadyczni klienci nie dawali rady opłacić wszystkich rachunków, więc knajpka tonęła w długach. Nie zamknęli jej jeszcze tylko dlatego, że jakiś czas temu Lae przyjacielsko ścisnął ramiona pewnemu bankierowi i szepnął mu kilka pokrzepiających słówek do ucha. Podejrzewał jednak, że wraz z jego odwołaniem, „Wesolutkiej Gęsi" został przy sprzyjających wiatrach może jakiś miesiąc funkcjonowania.
Kiedy wszedł do środka, przywitała go znajoma twarz. Barman wyraźnie rozpromienił się na jego widok i rzucił uścisnąć. Nie protestował nawet wtedy, gdy rana zapulsowała tępym bólem. Miło było wiedzieć, że przynajmniej jeszcze jakaś osoba cieszyła się na jego widok.
– Nu-aneh! – zawołał pieszczotliwie. – Jużeśmy myśleli, że ciebie też mają sądzić. Piwka?
Lae kiwnął głową i nieśmiało przysiadł przy barze. Miecz oparł o siedzenie obok. Pomieszczenie jak zwykle witało klientów przytulnym oświetleniem i ciepłymi kolorami. Gdyby ktoś zapytał go kiedyś, które miejsce uznaje za swój dom – rezydencję czy pałac, prawdopodobnie wybrałby „Wesolutką Gęś".
Miyali Siyantsev gwizdał cichą melodię pod nosem, nalewając piwa do kufla. Na blacie leżał słownik rozmówek z Farenhaven. Lae słabość gospodarza do obcych języków doskonale znał, w końcu ten uparł się, by nazywać go „nu-aneh", ale nie sądził, że zajrzy do czegoś jeszcze.
Miyali musiał dostrzec, że były generał wpatruje się w książeczkę i wyraźnie się rozmarzył. Postawił napój na stole i zaczął kartkować słownik nieobecnym ruchem.
– Nasza córka wraca niedługo z Bałcharnu. Stary człowiek, ale jeszcze by jej zaimponował.
Lae uśmiechnął się pod nosem i upił łyk piwa. „Wesolutka Gęś" przynajmniej nie serwowała typowych pomyj, ale i to tylko ją zadłużało. Pogrzebał w kieszeni ciasnych spodni, ale znalazł tylko wysokie nominały. Znał Siyantsevów już długo, więc doskonale wiedział, że nie przyjmą aż tak hojnego napiwku. Zwykle starał się rozmieniać pieniądze i wsuwać je ukradkiem, ale dzisiaj się nie przygotował.
Ortamjaare chciał coś powiedzieć, ale drzwi do knajpki skrzypnęły i huknęły. Były generał podskoczył i przygotował się do odparcia ataku, kiedy w futrynie dostrzegł znajomą postać. Riza Siyantsev skonfundowana patrzyła na efekt swojego nieopatrznego czynu i otrzepała krople wody z kaptura.
– Misiu, znowu opadły. Pewnie od wilgoci – zawołała.
Miyali westchnął rozdzierająco, ale nim zdążył się ruszyć, Lae zsunął się z krzesła i zatrzymał go ruchem ręki. Riza na jego widok klasnęła w dłonie i cmoknęła w policzek.
– Pan generał! – ucieszyła się.
Ortamjaare uśmiechnął się krzywo i złapał drzwi. Dla niego praktycznie nic nie ważyły, więc szybko znalazły się z powrotem na miejscu, a ciepłe powietrze przestało uciekać z pomieszczenia.
– Już nie generał – poprawił ją smętnie.
Ścisnęła go za policzek, ten bez blizny, i wytarmosiła.
– Dla mnie, mój drogi, zawsze będziesz generałem. – Ściągnęła przemoczony płaszcz i postawiła na ziemi siatki z zakupami.
Miyali bez słowa zaczął je rozpakowywać. Lae jak zwykle przypatrywał się tej sielance zwykłego życia. Czy gdyby urodził się w jakiejś mieszczańskiej rodzinie, to jego ojciec z matką też by się tak zachowywali? Zawsze zadawał sobie to pytanie, ale zazwyczaj bał się postawić jakiejkolwiek odpowiedzi – obawiał się, że za bardzo będzie tego potem żałować.
– To co, wiesz coś ciekawego o całej tej sytuacji?
Lae klasnął w dłonie i z impetem usiadł na stołku.
– Wiem tyle, co wy – oznajmił z niespotykanym wcześniej zadowoleniem. Skąd mu się to wzięło? Nie potrafił tego wyjaśnić. W niewiedzy jednak odnalazł jakiś zadziwiająco podniecający element. – Odwołali mnie zanim zaczęli snuć plany na przyszłość.
Riza pokiwała głową ze zrozumieniem i poklepała go po ramieniu.
– Słyszałam, że pognali cię boso po mieście.
Zaśmiał się cicho, ale nie zaprzeczył. Ktokolwiek wtedy widział jego przemarsz wstydu, na pewno zapamięta ten widok jeszcze przez długie lata.
Miyali wrócił do krzątania się przy barze. Kobieta zaś usiadła obok i obrzuciła pytającym spojrzeniem zawiniątko. Lae musnął dłonią rękojeść Podszeptu i westchnął z bólem. Rozstawał się praktycznie z własnym dzieckiem. Odchylił szczątki materiałów i odkrył matowe ostrze. Riza zamrugała gwałtownie.
– Co ty...
– Chciałbym, żebyście mi go przechowali – zaczął bez ogródek. – Nie jestem oficerem, więc nie wolno mi nosić broni, a moja ciotka już od lat się czai, żeby mi go odebrać. Wolę, żeby go nie było w domu, kiedy przyjedzie... – Widząc jej nietęgą minę, zaśmiał się cicho. – Spokojnie, przecież przechowywanie miecza to nie zbrodnia. Poza tym twój mąż nie jest przecież magiem. Na zakupy go nie będziecie brali. Możecie go wsadzić gdzieś na strychu albo do piwnicy... Jak moja rodzina wyjedzie, to po niego wrócę.
– Wiem, wiem. Przecież byś go tu nie zostawił na zawsze. – Pokręciła głową z rezygnacją. – Schowam go, spokojnie. I postaram się przeczyścić z kurzu od czasu do czasu.
Lae uśmiechnął się szeroko. Miyali za to niezręcznie odchrząknął.
– Lae, a co z naszą dotychczasową umową? – zapytał.
Ortamjaare powrócił do rzeczywistości – ostatnie dni spędził, błogo nic nie robiąc. Chociaż trochę obowiązków mogło paradoksalnie pomóc mu wyrwać się ze spirali myśli, w jakie wpędzało go ponowne mieszkanie w rezydencji. Wzruszył ramionami.
– Nic się nie zmienia. Na szczęście to nigdy nie było zależne od mojej pozycji.
„Wesolutka Gęś" z założenia była knajpą, ale przez ostatnie kilka miesięcy, kiedy sytuacja na granicach Farenhaven i Roternaru robiła się coraz bardziej napięta, Siyantsevowie udzielali schronienia różnym magom. Magowie nie byli szczególnie tępieni na ulicach miasta, jednak ludzie i władza za nimi nie przepadali i narzucali im różne irytujące zakazy. Aluda zawsze prowadziła tutaj skonsternowanych przyjezdnych; zwykle wystarczyło kilka tygodni by zaczęli zarabiać jako aptekarze, ogrodnicy czy poławiacze ryb.
Riza sama była jednym z magów. Jako ałsadka zajmowała się ziołami i leczeniem, jednak nie afiszowała się z umiejętnościami. Na ogół nazwiska umieszczano w odpowiednim spisie, ale Lae dbał o to, by Siyantsev nigdy się tam nie pojawiło.
Oczywiście teraz musieli zacząć uważać. Zagryzł wargę i położył zrezygnowany głowę na blacie.
– Nu-aneh, wyglądasz na bardziej zmęczonego niż przez ostatnie lata – zauważył Miyali żartobliwie, chociaż Lae w jego głosie słyszał jedynie troskę.
Nigdy nie wiedział, czy podobało mu się to, że Siyantsevowie traktowali go jako syna, czy może jednak w jakiś sposób godziło to w jego honor.
– Mam za mało rzeczy do zrobienia – odparł zgodnie z prawdą. – I za dużo czasu, żeby być zmęczonym.
Riza prychnęła i poklepała go po plecach.
– Może wreszcie te lata ignorowania zdrowia wreszcie przyszły się na tobie zemścić? – rzuciła kąśliwie.
– Bardzo śmieszne – wymamrotał w rękaw. Miał wrażenie, że napięta do granic możliwości koszula zaraz na nim pęknie, więc wyprostował się powoli. – Nic mi nie jest, a poza tym...
Zamilkł, kiedy rozdzierający ból głowy na moment przerwał tok wszystkich jego myśli. Znowu opadł na blat i zacisnął powieki. O coś go pytali, ale na moment przestał słyszeć otoczenie. Skrzywił się. Tak szybko jak przyszło, tak szybko minęło.
Otworzył szeroko oczy. Siyantsevowie zmartwieni obserwowali każdy jego ruch. Wziął drżący oddech i pokręcił głową. O cokolwiek by go nie zapytali, Lae nie mógł im tego powiedzieć.
Odwołanie ze stanowiska generała bolało jeszcze w jeden, o wiele dotkliwszy sposób, jakiego radcy nie potrafili sobie nawet wyobrazić. Lata temu król przerażony możliwością zdrady ze strony swojego najsilniejszego sprzymierzeńca, postanowił połączyć ze sobą życie Ortamjaare i Mertemrów. Tak długo, jak żyła księżniczka, tak długo Lae mógł chodzić po świecie, żeby ją chronić – niezależnie od tego, ile razy ktoś zechciałby przebić mu serce. Za każdym razem, gdy członek rodu znajdował się w niebezpieczeństwie, były generał doskonale to wiedział.
Radcy planowali pewnie, jak ją zabić. A gdy zginie ona...
Przełknął ciężko ślinę, rozgarniając ponure myśli. Może jeszcze mógł coś zrobić? Opcji miał stosunkowo niewiele, ale przecież musiało być coś... Cokolwiek.
Nieprzytomnie wypił jednym haustem pozostałość piwa i rzucił niedbale banknot na stół. Zanim któreś z Siyantsevów zdążyło zaprotestować, uciekł na zewnątrz bez pożegnania. Deszcz się uspokoił, a przeszywający wiatr rozgarniał chmury, ukazując prawie bezgwiezdne niebo.
Niechętnie narzucił kaptur.
Z klątwą zdążył się już pogodzić. Po latach już tylko go to śmieszyło. Król bał się zdrady, więc zaklął osobę, która miała najmniej do zyskania, zdradzając koronę. Mahavar nie ufał mu i nigdy nie zaczął.
Bo Lae był magiem siły. I to najpotężniejszym z nich wszystkich.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top