17. Miałam sen


Gwałtowne szarpnięcie statku zwiastowało koniec długiej podróży. Po jedenastu dniach i jednym sztormie, Aluda nie potrafiła wyzbyć się ze swoich włosów zapachu soli i zdechłych ryb. Chociaż spokojne, granatowe wody niosły wśród swoich łagodnych fal smród zgnilizny.

Księżniczka za to bawiła się przednio. Nocami wychodziły na pokład i oglądały pojedyncze gwiazdy. Hya z niespotykaną ciekawością wysłuchiwała długich wykładów Aludy o tym, co przeminęło. Monarcha i jego miecz, wściekły pies zjadający słońce czy płacząca Mertameja to były tylko nieliczne historie, które rozpływały się już powoli w nurtach czasu. Rohelczycy widzieli tam Winogrodnika siejącego zboże, Męczennika łapiącego słońce – zawsze fascynowało ją to, jak wiele życia drzemało niegdyś w obecnie martwych skrawkach nocnego nieba. Aluda sama z siebie nigdy nie patrzyła w gwiazdy. Przytłaczało ją poczucie pustki i samotność, a gdzieś wewnątrz czuła irracjonalny strach, że w ten sposób stanie się świadkiem kolejnego Rozbłysku.

Pozbierały rzeczy i jako ostatnie wytoczyły się na ląd. W Grestce przywitało ich piękne, ciemnoniebieskie niebo i niewielkie, ale zielone, drzewka pousadzane przy najszerszych drogach. Po bruku przesuwały się bryczki, a obwoźni sprzedawcy oferowali pachnące, uliczne jedzenie. Hya rozglądała się po wszystkim oczarowana i pociągnęła ją nieśmiało za rękę, wskazując stoisko z pieczonymi ziemniakami. Aluda szukała wzrokiem kogoś, kto mógłby jej wskazać kolejny cel ich wyprawy.

Pamiętała wskazówki generała. Z Grestki miało pływać coś do Portu Handlowego, jednak nie widziała wystarczająco dużych statków na tak długą podróż. Nawet na promie więcej było chyba osób obsługujących piece i wiosła niż samych podróżnych. Statki transportowe mogły być więc naprawdę ogromne, ale poza łodzią, w której przybyły, widziała tylko niewielkie kutry rybackie.

– Aludo? – odezwała się Hya. – Jestem głodna, chodźmy coś zjeść. Proszę.

Popatrzyła na nią błagalnie, a Hajara absolutnie nie potrafiła odmawiać, więc szybko siadły na molo i obserwowały mewy, objadając się pieczonym przysmakiem. Było południe, słońce przyjemnie przygrzewało im policzki. Aluda czułaby się pewnie o wiele lepiej ze świadomością, że to zwykłe wakacje, ale bardzo szybko mrowienie w całym ciele przypomniało jej, że wraca stres.

Znowu mimowolnie rozglądała się wokoło. Po porcie kręciło się kilku marynarzy. Nosili pakunki, ale uznała, że nic się nie stanie, jeśli zada któremuś pytanie. Przełknęła resztkę ziemniaka i pociągnęła królewnę za sobą. Chociaż na molo nie było tłumów, spuszczenie Hyi z oczu mogło się skończyć tragicznie w każdym przypadku, więc ciągała ją ze sobą, uwiarygodniając tylko przykrywkę matki z córką.

Kiedy ludzie brali je za rodzinę, zastanawiała się, czy to ona wyglądała staro, czy Mertemra sprawiała wrażenie jeszcze młodszej.

– Przepraszam? – zagadnęła jednego mężczyznę, który pogwizdywał jakąś szantę, ładując liny do pudełek.

Rzucił jej zagadkowe spojrzenie, na co Aluda uśmiechnęła się niezręcznie.

– Czy pływają stąd jakieś statki do Farenhaven? – zapytała i ścisnęła mocniej torbę.

Marynarz tylko pokręcił głową i pogłaskał się po czarnej brodzie. Krew odpłynęła jej z twarzy.

– Już nie, to za długa droga – mówił nieznajomy. – Teraz pływają z Ormasu. Ludzie w kurorcie narzekali, że im tu za głośno, więc przenieśli się kilka miesięcy temu. – Wzruszył ramionami. – Dużo przy tym roboty. Benek to się tak urobił, że do rzeki wpadł i tyle go widzieli. A bez Benka to ciężko z robotą... Beczki ciężkie, konie się nie słuchają. Jeszcze trza robić za trzech, a matce w gospodarstwie trza pomagać i no wie pani, psia dola. Podobno ktoś jej zabił sąsiadkę i teraz lamentuje dzień w dzień, aż człowieka głowa boli. Ale należało się tej starej prukwie, bo...

Aluda kiwała cierpliwie głową, chociaż usłyszała już wszystko, co chciała. Mężczyzna wydawał się jednak niezwykle sfrustrowany całą sytuacją z morderstwem sąsiadki i potrzebował się komuś wygadać, dlatego co jakiś czas się do niego uśmiechała i potakiwała.

– Kurwa, Kubuś, pakuj te liny, bo to jutro wyjeżdża! – Inny marynarz znienacka strzelił jej rozmówcę w głowę. – Przepraszam za niego, pewnie panią zagadał.

– Ależ nie! – odparła uprzejmie. – Pytałam o to, jak dotrzeć teraz do Farenhaven.

Obcy zacmokał w zadumie.

– No stąd pani nie dojedzie, trzeba konno. Z Grestki tylko jeden prom i rybacy teraz.

– Zależy mi na czasie... – mruknęła nieco przygaszona.

– Mogłaby pani do Ormasu, ale tam pasażerów nie wożą... Chyba że na wiosła, ale pani mi nie wygląda na taką do wiosłowania – strapił się marynarz.

Zaśmiała się niezręcznie.

– Ależ skąd, siły mam za dziesięciu chłopa – skłamała gładko. – Można tu gdzieś kupić konie?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Tego to nie wiem, wiem tylko, że statku pani nie kupi.

Za takie pieniądze pewnie bym mogła – przypomniała sobie o banknotach poupychanych w różnych kieszonkach. To zawsze było jakieś wyjście, ale kutrem rybackim raczej nie dopłynęłyby daleko. Podziękowała nieznajomym i pociągnęła Hyę w głąb miasta. Jeśli nic nie pływało do Ormasu, to nie powinny marnować czasu w porcie.

– Właściwie to czemu nam się tak spieszy? – zagadnęła ją księżniczka, gdy szły przez jeden z wielu placyków w miasteczku.

Pośrodku stała niewielka fontanna leniwie przelewająca wodę. Wokół niej porozstawiano kilka ławek, które obecnie obsiadały głównie mewy. Jakieś dziecko rzucało ptakom okruszki i śmiało się głośno, gdy te trzepotały skrzydłami. Grestkę okalał specyficzny spokój, którego Aluda nigdy nie czuła w Unułce. Może to ten brak drutów – pomyślała kwaśno i westchnęła cicho.

– Bo jesteśmy całkiem same. – Zamrugała. – To ty powinnaś się martwić bardziej niż ja. Przecież zwykle chodziłaś z obstawą, nie?

Hya pokręciła głową.

– Obstawą? Zawsze był przy mnie tylko generał – odparła. – Ale teraz jest nawet fajnie. Nigdy nie byłam tak daleko od domu.

Aluda zapatrzyła się przed siebie.

– Ale ja nie jestem generałem – wymamrotała cicho. – Nie umiem się bić i jeśli ktoś nas zaatakuje, to cię nie obronię. Im szybciej znajdziemy się w Farenhaven, tym lepiej. Potem mogę porozmawiać z Laevalem, żeby zabrał cię w jakieś ładne miejsce w Roternarze, dobrze?

Hya niechętnie przytaknęła. Szły chwilę w ciszy. Hajara patrzyła po wystawach sklepowych, oglądała karczmy i pojedyncze hotele. Mogłyby spać w luksusach, ale wolała się chyba tak nie afiszować z pieniędzmi. Im dalej od portu się znajdowały, tym gorsze elewacje widziała na budynkach. Skrzywiła się. Nic z tego. Grestka może i była mniejsza od Unułki, ale dalej ciągnęła się przez wiele ulic. Obejście całości mogło zająć wiele godzin. Musiała dowiedzieć się od kogoś, skąd wziąć transport do Ormasu.

– Wiesz, co robi siostra generała? – zapytała księżniczka, kopiąc kamyki w stronę najbliższego drzewka.

Aluda wróciła do rzeczywistości. Pociągnęła Hyę w przeciwną stronę, szukając jakiegoś schludnie wyglądającego miejsca na nocleg.

– Nie mam pojęcia – odparła szczerze nim uznała, że to mało pokrzepiająca odpowiedź. – Ale podobno poślubiła jakiegoś szlachcica, więc nie będzie trudno jej znaleźć... Tak podejrzewam.

– Ciekawe jaka jest – Drążyła Mertemra, trochę do Aludy, a trochę chyba do siebie. – Mówisz, że nigdy jej nie spotkałaś?

Hajara wzruszyła delikatnie ramionami.

– Widziałam tylko jej portrety, kiedy była nastolatką. Jeśli jest taka, jak jej matka, to... – Wzdrygnęła się. – Ale generał wspomina ją dość ciepło. W tej chwili chyba nią martwię się najmniej.

Dziewczynka już się nie odzywała tylko truchtała za nią posłusznie. Aluda czuła się z tym trochę źle – może naprawdę przesadzała i nie powinny się tak spieszyć, ale z drugiej strony... Nie wiedziała, co działo się w stolicy. Może i Grestka wydawała się spokojna i bezpieczna, a one podróżowały incognito, jednak właśnie w takich kurortowych miastach ginęło najwięcej ludzi. A przynajmniej to wyczytała z książek. Lae zawsze mówił jej, że tanie romansidła nie oddawały w pełni rzeczywistości, ale skądś to wszystko musiało się brać. Ostrożność przecież jej nie zabije. Jeszcze będą mieć czas, żeby pozwiedzać, o ile właśnie przeżyją tę eskapadę.

Weszły do jakiegoś niewielkiego hoteliku. Przy recepcji siedziała znudzona kobieta i czytała jakąś książkę. Na ich widok gwałtownie się ożywiła i wstała.

– Witamy w „Błękitnym Muśnięciu"! – wykrzyknęła z entuzjazmem. – Najlepsze łóżka i najlepsze jedzenie w Grestce!

Aluda lekko się wzdrygnęła i przełknęła ślinę. Zerknęła na cennik wymalowany na niebieskiej ścianie.

– Poprosimy pokój dla dwóch osób na jedną noc. – Wsunęła recepcjonistce banknot mogący opłacić jeszcze przynajmniej dziesięć noclegów. – Wie pani, jak dotrę stąd do Ormasu?

– Ach, po co ten pośpiech! – Kobieta klasnęła w dłonie, a na widok pieniędzy błysnęły jej oczy. – Dla tak ekskluzywnych gości nasz hotel oferuje śniadania, obiady i kolacje w cenie. Mamy basen i bardzo przytulny ogródek, a także świetny apartament...

– Obawiam się, że trochę nam się spieszy. – Hajara uśmiechnęła się przepraszająco, ale szybko dodała: – Proszę przyjąć resztę jako napiwek, jeśli powie nam pani, gdzie kupimy jakieś konie.

Recepcjonistka zastanawiała się tylko chwilę i wyciągnęła mapę zza biurka. Potem czerwonym długopisem zaczęła wyrysowywać jakąś trasę.

– To tak, pójdzie pani tędy, potem skręci w lewo, prawo i później prosto chwilę trzeba iść. Tam będzie taka stajnia. Tylko proszę uważać, okolica jest taka sobie, ale lepszych koni pani nie znajdzie.

Aluda pokiwała głową i podziękowała kobiecie, chociaż ta zajęła się już podziwianiem swojej nowej fortuny. Dostały schludnie wyglądający pokoik na pierwszym piętrze. Z okna miały widok tylko na budynek naprzeciwko. Hya miała nieprzenikniony wyraz twarzy, ale zawzięcie milczała.

Kiedy Hajara wyciągała ubrania z torby, przypomniała sobie, że powinny zrobić gdzieś pranie. Jednak utrzymujący się w jej włosach zapach zdechłych ryb pokierował ją od razu do kąpieli.

⚜⚜⚜

Poranki w Grestce były jeszcze zimniejsze niż w Unułce. Mgła spowijała senne uliczki, a cisza dzwoniła w uszach. Nie słyszała nawet żadnych dźwięków dobiegających od strony portu. Księżniczka przecierała zaspane oczy, ale dzielnie truchtała za Aludą. Lekarka czujnie rozglądała się po szarym otoczeniu, ale miasteczko wydawało się tak opustoszałe, że dała sobie z tym spokój.

– Nie sądzisz, że wyszłyśmy za wcześnie? Stajenny pewnie jeszcze śpi – szepnęła dziewczynka.

Hajara tylko wyciągnęła mapę z trasą i zaczęła iść w określoną stronę.

– Zanim tam dojdziemy, na pewno wstanie – stwierdziła nieobecnie.

Najpierw w lewo, potem w prawo i prosto – powtarzała sobie, manewrując między coraz to bardziej odrapanymi elewacjami. Wkrótce mgła ustąpiła, a Ałda nieśmiało oświetlała kurort. Przestały mijać już placyki z fontannami i weszły do dzielnicy, w której musieli mieszkać zwyczajni ludzie, nie turyści. Stragany z owocami i warzywami dopiero się rozkładały. Sprzedawcy rzucali im zaciekawione spojrzenia, kiedy brnęły obok jak dwie błyskawice.

Zatrzymała się przy rozwidleniu i znowu popatrzyła na mapkę. Kiedy stała nieruchomo i próbowała rozczytać nazwę ulicy zapisaną na zardzewiałym znaku, usłyszała zduszony pisk. Chciała się obrócić, ale dłonie zasłoniły jej usta. Zakrztusiła się i zaszamotała, ale ktokolwiek ją trzymał, miał żelazny uścisk.

Aluda spanikowała. Mapa wypadła jej z dłoni. Dopiero po chwili dotarło do niej, że nie jest całkiem bezsilna. Musiała się tylko skupić.

Wyczuła równe bicie serca człowieka tuż za nią. Nie wiedziała dokładnie, jak zatrzymuje się serca, więc spróbowała z czymś innym. Wkrótce znalazła płuca i gwałtownie odcięła im dostęp do powietrza. Uścisk natychmiast zelżał. Jak się okazało, jakiś mężczyzna, złapał się za gardło i rozkaszlał. Drugi trzymał Hyę za nos i wpatrywał się w nią z niemym zaskoczeniem. Aluda zerwała się i zdążyła musnąć jego odkrytą skórę. Oczy uciekły mu do tyłu i uderzył z głuchym stukotem w bruk. Ten, który trzymał ją wcześniej, poderwał się z chwilowego szoku i pociągnął ją za kurtkę. Hajara straciła równowagę, ale jej dłonie napotkały kaprawą twarz napastnika. Znowu spróbowała z powietrzem i tym razem mężczyzna również upadł na ziemię, ciągnąc jej kurtkę ze sobą. Wyplątała się z ubrania. Złapała księżniczkę za rękę i pociągnęła w głąb uliczki.

W kurtce trzymała część pieniędzy, ale wolała ją poświęcić, niż znowu się z kimś szamotać. Powinno dalej wystarczyć na dwa konie. Biegły, dysząc ciężko. Zatrzymały się dopiero pod stajnią.

Aluda oparła łokcie o kolana głośno się rozkaszlała. Hya rozglądała się natomiast niepewnie po okolicy, chociaż mgła zdążyła już całkiem ustąpić.

– Chodźmy może po te konie – zasugerowała, gdy obydwie złapały oddech.

Policzki miała zaróżowione od chłodu i biegu, ale Hajara widziała też ślady po palcach napastnika. Skrzywiła się. Miała problem z unieszkodliwieniem dwóch osób, co mówić o całej bandzie. Zdecydowanie musiały znaleźć się w Farenhaven jak najszybciej.

Weszły do głównego budynku. Aludę w nozdrza uderzył zapach siana i końskiego łajna, który przywodził jej na myśl nieliczne wycieczki na Pustkowia. Nie była najlepszym jeźdźcem, ale umiała utrzymać się w siodle. Królewna na pewno miała swoje lekcje jazdy, więc nie musiała się o nią specjalnie martwić. Poza tym i tak nie znajdą tak szybko żadnego transportu. Wolała nie jeździć z obcymi ludźmi, a kupno wozu uznała za przesadnie ostentacyjne.

Jakiś starszy mężczyzna przesypywał właśnie owies do pojedynczych wiaderek. Na ich widok zadrżały mu dłonie i otworzył szerzej oczy.

– Panie wyglądają, jakby was sama śmierć tu przygoniła – stwierdził i zaśmiał się sympatycznie.

Aluda zachichotała niezręcznie. Tak było – przemknęło jej przez myśl. Żałowała trochę tego napiwku, jaki podarowała recepcjonistce w hotelu. Wolałaby jednak gorsze zwierzęta, ale z lepszej dzielnicy.

– Chcemy kupić dwa konie. – Zbyła jego uwagę i zaczęła grzebać po torbie w poszukiwaniu resztki pieniędzy.

– Oczywiście! – Starzec klasnął w dłonie. – Duże, małe, czarne i białe, mamy wszystko, co sobie panie zamarzycie...

– Wszystko nam jedno...

– Chcę siwego – wtrąciła się Hya.

Aluda wyciągnęła ostatni banknot z ukrytej kieszonki i rzuciła księżniczce pytające spojrzenie. Dziewczynka wydawała się nie zwracać na nią najmniejszej uwagi. Jej wzrok krążył po wszystkich podkowach i sprzęcie jeździeckim porozwieszanych na ścianach i rzuconych niedbale na pojedyncze krzesła. Stajenny zauważył chyba fascynację klientki i zaśmiał się głośno. Poklepał Mertemrę po ramieniu i przyjął od lekarki banknot. Gwizdnął.

– Za takie pieniądze będą dwa ładne i wyszkolone siwki. A, no i dorzucę coś w gratisie – powiedział i poprowadził je do drugiego budynku.

Aluda zbladła. Więcej pieniędzy nie miały. Nie umiała się targować, więc nie wynegocjuje niższej ceny, ale jakoś musiały przecież popłynąć z Ormasu do Farenhaven... Perspektywa wiosłowania takiej drogi przyprawiła ją o mdłości chyba mocniej niż nieprzyjemny zapach w stajniach.

Poklepała zaszytą kieszonkę w ulubionej spódnicy. Gdyby przyszło co do czego, mogła sprzedać spinkę Lae. Nie była ze złota, ale na pewno udałoby się jej kogoś oszukać, przynajmniej chwilowo. Wolała już więcej nie kraść. Wyrzuty za skradziony bilet męczyły ją przez całą podróż. Z drugiej strony wiedziała, że przyjaciel będzie niepocieszony, kiedy przyzna mu się, że oddała komuś jego jedyny prezent od siostry.

Podrapała się po głowie i jęknęła cicho. Przecież mi wybaczy, to on mnie tam wysłał – pomyślała, chociaż w żaden sposób nie ukoiło to jej nerwów.

Królewna od razu rzuciła się głaskać konie, podczas gdy stajenny coś jej tłumaczył. Aluda nie miała do tego głowy, więc tylko przytakiwała i zapłaciła, kiedy uwaga Hyi padła na dwa zadbane wierzchowce. Staruszek zaoferował, że dorzuci im sprzęt i po krótkiej rozmowie, obydwie wyszły ze stajni, trzymając konie za wodze.

– Nie wiedziałam, że lubisz jeździć – zagadnęła ją Aluda.

Mocowała się chwilę z jukami nim ruszyły w stronę obrzeży Grestki. Kierowały ich różne znaki. Niektóre już pordzewiały, jednak strzałka wskazująca zachód z niewyraźnym „Or..." sugerowała, że szły w dobrą stronę. Końskie kopyta stukały po bruku i rozgarniały ciszę. Mertemra nie przestawała głaskać swojego siwka, podczas gdy kara klacz Aludy parskała niecierpliwie.

– Tata mówił, że mama uwielbiała konie. Często jeździliśmy na krótkie przejażdżki za miastem – przyznała smutno.

Hajara żałowała, że w ogóle zapytała. Lae zazwyczaj narzekał na nawyki rodziny królewskiej, ale nigdy nie wspominał o żadnych eskapadach za miasto. Podejrzewała, że księżniczka umie jeździć, przecież nawet miała od tego spodnie, ale nie sądziła, że dziewczynka tak się tym fascynowała.

Aluda umościła się w siodle i chociaż chwilowo wydawało się wygodne, po kilku godzinach odpadną jej nogi. Klacz prychnęła i zatupała kopytami.

– Jak ją nazwiesz? – zapytała Hya.

Lekarka zagryzła wargę. Nie chciała być niemiła ani gasić dobrego humoru Mertemry, ale zadecydowała już, że gdy tylko znajdą się w Ormasie, spróbują jak najszybciej sprzedać konie za miejsce na statku. Takie ładne wierzchowce mogły częściowo zwrócić cenę, za jaką je nabyły (szczególnie, że była wygórowana). Otworzyła usta. Nim głos wydobył się jej z gardła, ktoś pociągnął ją za rękę.

Aluda nie zdążyła nawet wrzasnąć. Uderzyła głową o ziemię i zobaczyła mroczki przed oczami. Gdzieś w tle zadudnił jej pisk królewny, ale lekarka nie potrafiła utrzymać dłużej przytomności.

Zamknęła oczy. Śniły jej się harpie.


__________

Dzisiaj dla odmiany trochę krótszy rozdział i jeśli ktoś myślał, że Aluda jest na wakacjach i świetnie się bawi, to chyba został brutalnie wyprowadzony z błędu. Powoli wchodzimy w tę część historii, która paradoksalnie powstała jako pierwsza, a do której musiałam wymyśleć cały ten nudny początek :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top