14. Asystentka


Lae czuł, jak tępy ból rozsadzał mu głowę, gdy siedział sztywno przed biurkiem i wysłuchiwał ciągłego jazgotu członków Rady.

Hubert Mesarin wraz z Robertem Fardem znudzeni kilkudniowymi poszukiwaniami królewny, postanowili wyładować całą frustrację na generale. Ortamjaare nie rozumiał, dlaczego tak przeszkadzała im jej nieobecność. O ile nie myliła go pamięć, wcześniej wielokrotnie naradzali się nad tym, jak by tu się jej pozbyć. Teraz przecież problem zniknął.

Miał nadzieję, że to nieustające łupanie było jednak wynikiem jego nerwów, nie niebezpieczeństwa grożącego Mertemrze.

Skrzywił się i nieprzytomnie przerzucił papiery przed sobą. Harpie podchodziły blisko umownej granicy z Roternarem, a spanikowani żołnierze wysyłali co dzień raporty i prośby o więcej broni. Stalowe miecze nie wystarczą w starciu z latającym wrogiem, nawet zwykłe strzały i bełty ledwo sobie radziły i...Zacisnął powieki, zakrył twarz dłońmi. Radcy nie przestawali jazgotać.

– Dość, dość, dość! – warknął po chwili, gdy ich głosy zamieniły się w irytujące buczenie na granicy świadomości. – Do rzeczy.

Mesarin skrzywił się i ułożył nonszalanckim ruchem posiwiałego wąsa.

– Poszukiwania księżniczki nie przynoszą rezultatów – zaczął od nowa; Lae mgliście pamiętał, że jakoś na początku całej tej farsy wspominał o czymś podobnym.

To jednak zakończyło się bardzo szybko przepychanką słowną z towarzyszem i tak oto od dobrych dwudziestu minut trwali w kłótliwym zawieszeniu.

– Tak. – Przytaknął generał ze znudzeniem. – Przypominam, że nie jest to moja dziedzina ekspertyzy. Wasz prymus się tym zajmuje i idzie mu średnio. Dostaliśmy rachunek za zniszczenia. – Uśmiechnął się leniwie. – Radco, myśli pan, że powinny to pokryć fundusze armii czy skarb państwa?

Staruch zazgrzytał zębami. Fard najwyraźniej uznał, że to dobry moment, by wciąć się do rozmowy.

– Jak wspominałem – odchrząknął i podrapał się po zakolach – chciałbym poinformować mieszkańców stolicy o tym, co dzieje się poza miastem. Zamknięcie wywołało pewną panikę i...

– Robercie, nie mamy czasu na te twoje gazetki! – wtrącił Mesarin. – Bezpieczeństwo Jej Wysokości jest najważniejsze.

Lae postukał palcem w blat biurka.

– Nie, wysłuchajmy dla odmiany pana Roberta. – Niewzruszony przetrzymał świdrujące spojrzenie przewodniczącego. – Jak pan chce to osiągnąć? Wyśle pan kogoś poza miasto, gdy jest zamknięte? Tak bardzo szanujecie swoje własne obostrzenia?

Tym razem to Fard zazgrzytał zębami. Ortamjaare uśmiechnął się w duchu. Niech mają za ten jego ból głowy. Przynajmniej na moment uciszył to uciążliwe jazgotanie.

– Cóż, chciałem pojechać osobiście. – Po krótkiej chwili głos mężczyzny rozdarł błogą ciszę. – To znaczy, nie sam. Z eskortą żołnierzy, oczywiście. Miałem nadzieję, że pan zabierze mnie ze sobą na granicę.

Lae uniósł brew. Tego się nie spodziewał.

– Ja? – Wyrwało mu się, nim opanował wstępne zdziwienie. – Chce pan pojechać na granicę, właśnie teraz, kiedy harpie nękają naszych żołnierzy? Mało panu wrażeń z ostatniego razu?

Radca pozieleniał i zamrugał nerwowo.

– Harpie coś kombinują?

– Z tego, co mam napisane w raporcie, który próbuję czytać od godziny, to tak. – Ortamjaare pomachał im niewyraźnie zapisaną kartką przed twarzą. – Więc przepraszam, ale chciałbym się zająć obowiązkami.

– Pańskie obowiązki, generale, to właśnie, żeby do takiej sytuacji nie dopuścić – warknął Mesarin i nachylił się nad biurkiem, strącając kilka luźnych papierów krawatem.

Lae powstrzymał się od drastyczniejszej reakcji. Na to jeszcze przyjdzie pora – pomyślał zgryźliwie i w ciszy zebrał dokumenty. Radcy wywiercali mu wzrokiem dziurę w głowie, ale jeśli miecz nie mógł go zabić, to tym bardziej mentalne gierki tego nie potrafiły.

– Tak, szkoda tylko, że podobnych standardów nie utrzymywaliście przy moim poprzedniku – rzucił jadowicie i odchylił się na krześle. Wyprostował świeżo uszyty mundur. – Ja robię to, co do mnie należy. Nie jestem już rycerzem króla, bo króla nie ma. Jesteście tylko wy, a ja nie jestem członkiem waszego małego kółka teatralnego, przykro mi.

Nigdy specjalnie nie przejmował się Radą, a teraz, gdy nie mogli bezpośrednio zagrozić księżniczce, tym bardziej nie miał powodu, by się nimi zajmować. Może staruchy doszły do podobnego wniosku, dlatego przyszli wykłócać się osobiście do jego biura, żeby przypomnieć mu o swojej obecności. Cóż – nie podlegał radcom, wojsko w Roternarze cieszyło się statusem odrębnej instytucji. Jeśli już komuś brak jego wkładu w rządzenie krajem miałby się rzucić w oczy, to właśnie szacownej Radzie.

– Myśleliśmy, że będzie pan bardziej ugodowy po ostatnich zmianach w państwie, generale. – Mesarin się nie poddawał. – Chyba umawialiśmy się na coś innego.

– Ależ ja jestem bardzo ugodowy, szanowni panowie. – Lae bawił się nieprzytomnie frędzlem z epoletu. – Gdybym nie był, służba już zmywałaby was z podłogi. – Na widok skonsternowanych twarzy nieproszonych gości, uśmiechnął się w duchu. – W każdym razie, jeśli pan, panie Fard, jest tak zdecydowany na wyjazd poza miasto, to mogę panu nadać status specjalny i wsadzić do pociągu na Korhe-nai. Mam tylko nadzieję, że ma pan tam już gotowy nagrobek, tak na wszelki wypadek.

Robert Fard poprawił zsuwające się od potu okulary i przełknął nerwowo ślinę. Nie miał tak gadane jak Mesarin, ale czasami potrafił zaskakiwać.

– To groźba? – zapytał i zmrużył oczy.

Lae prychnął szczerym śmiechem.

– Groźba? – Odgarnął włosy z oczu. – Gdzieżby. Gdybym chciał pana zabić, to zrobiłbym to już dawno. Na granicy nic nie jest pewne. Nie musiałbym kiwać nawet małym palcem, żeby ugryzł pana skorpion, wąż, zadziobał sęp albo dopadła harpia. Właśnie dlatego próbuję odwieść pana od tego pomysłu.

Wzruszył ramionami i czekał na odpowiedź. Radcy wymienili ze sobą jakieś porozumiewawcze spojrzenia, chociaż generał nie potrafił wyczytać z nich niczego konkretnego. W końcu przewodniczący odchrząknął.

– W porządku, więc tę sprawę mamy załatwioną. Połowicznie. – Fard próbował coś wtrącić, ale jedno skinienie skutecznie go uciszyło. – Pozostaje jeszcze kwestia wybrania nowego członka Rady królewskiej. Pan Rostr zginął tragicznie, ale nie możemy pozwolić, by szpitale w całym kraju trwały w paraliżu.

– Słusznie. – Lae kiwnął głową; po raz pierwszy słyszał, by któryś z nich mówił z sensem. – Ale chyba od tego muszę umyć ręce. Jeśli skończyliśmy dyskusję o wyjeździe, to naprawdę muszę wracać do moich obowiązków.

– Szpitale wojskowe także podlegają pod jurysdykcję Rady. Połowicznie, bo podlegają też pod pana. Dlatego uważam, że to nasz wspólny obowiązek, by znaleźć kogoś, kto zajmie się służbą zdrowia.

Generał czuł, jak ćmiący go ból głowy znów powrócił ze zdwojoną siłą. Skrzywił się i zapatrzył na blat biurka. Mesarin miał oczywiście jakąś tam częściową rację, ale Lae nie miał ani czasu, ani sił, by pomagać w „rekrutacji" do Rady. Szczególnie, że jej skład od lat pozostawał taki sam. Nie wiedział nawet, jakie kryteria musiał spełniać kandydat.

– Panie generale? – Jedna ze służących nieśmiało zapukała w otwarte drzwi i zajrzała do środka.

Ortamjaare rzucił jej przelotne spojrzenie. Dziewczyna poczerwieniała, gdy napotkała w linii wzroku także Radców i zaczęła się nisko kłaniać.

– Ktoś do pana. – Oznajmiła w końcu, kiedy uznała, że wystarczy ukłonów. – Mówiła, że zatrudnił ją pan do pracy?

Lae zamrugał. Na początku nie wiedział, o kogo chodziło. Przez ostatnie kilka dni tylko siedział w biurze i okazjonalnie jechał do baraków, żeby skontrolować przywożoną i wywożoną broń na harpie. Dopiero po chwili w bolącej głowie pojawiło się imię, które sprawiło, że miał ochotę po prostu wyparować.

Soheil.

Podrapał się po głowie.

– Odeślij ją, nie mam teraz czasu – odparł po chwili namysłu.

– Jak to, nie ma pan czasu? – Najpierw zobaczył warkocz, potem w drzwiach pojawiła się cała sylwetka Siyantsev wraz z jej zarumienioną twarzą.

Na widok radców trochę się speszyła, ale nie miała chyba wystarczającej wiedzy, by powiązać ich z konkretnymi nazwiskami. Stłumił chęć cichego jęku i wstał z krzesła.

– Kto to? – Zaciekawił się przewodniczący Rady i podszedł do dziewczyny z wyciągniętą ręką.

Soheil chętnie ją uścisnęła i uśmiechnęła się szeroko.

– Pan generał mówił mi o tym, że będzie dla mnie miejsce do pracy w pałacu. Jestem lekarzem.

– Ach. – Mesarin pokiwał głową w udawanej zadumie. Lae tylko zacisnął zęby. – Nasz generał ma naprawdę dużą słabość do lekarzy, tak mi się wydaje. W takim razie co to za praca?

Ortamjaare szybko wszedł między tę dwójkę i wykrzesał z siebie niezręczny uśmiech. Ból głowy blokował mu wszystkie te spójne i niespójne myśli, a serce biło nierówno.

– Napomknąłem o wakacie do Rady – wtrącił się nerwowo, nim Soheil zdołała cokolwiek powiedzieć. – Ale nie mówiłem, że będzie to coś pewnego. Przepraszam panów za zamieszanie. Jak mówiłem, doszedłem do wniosku, że jednak zostawię selekcję wam.

Rzucił dziewczynie bardzo dosadne spojrzenie. Ta tylko uniosła pytająco brew i poprawiła nonszalancko zielony sweter. Jednak milczała, więc może częściowo załapała, że to nie był czas na jej paplaninę. Nie w pałacu, nie przy tych ludziach.

– Ależ, panno...? – Mesarin zbytnio bał się wyminąć generała w drzwiach, ale nachylił się nieznacznie w jej stronę.

– Siyantsev.

Lae miał ochotę wyrwać sobie włosy z głowy. Powinna była skłamać.

– Panno Siyantsev, z przyjemnością rozważymy pani kandydaturę do Rady bardzo dokładnie. Jeśli zechce pani pójść z nami na drugie piętro, to spiszemy...

Ortamjaare odchrząknął.

– Skoro ochrona zdrowia to problem zarówno Rady, jak i wojska, to z chęcią zajmę się podaniem pani Siyantsev. – Przerwał i wciągnął dziewczynę do biura.

Mesarin zmarszczył brwi i już chciał coś powiedzieć, ale znowu ubiegł go generał.

– Jeśli nie mają panowie nic więcej do przedyskutowania, to proszę mi wybaczyć, ale obowiązki czekają – powiedział trochę ostrzej niż zamierzał, ale kończyła mu się już cierpliwość.

Patrzył jak wychodzą i zatrzasnął za nimi grube, dębowe drzwi. Rzadko kiedy je zamykał, ale uznał, że jeśli będzie musiał znosić widok tych staruchów chwilę dłużej, to pałac królewski doczeka się niechcianej renowacji skrzydła. Soheil obserwowała go cierpliwie, gdy czekał, aż głośne kroki całkiem ucichną. Potem zajrzał jeszcze przez szparę na zewnątrz, by upewnić się, że nikt ich nie podsłuchiwał. Wziął głęboki oddech.

– Dobrze, to w takim razie, co ty tutaj robisz, do kurwy nędzy? – warknął i usiadł ciężko za biurkiem.

Soheil przycupnęła na wysłużonej kanapie. W tamtej chwili jej twarz była dla niego zagadką nie do rozszyfrowania – być może kłębiło się na niej tyle emocji, że wyrażała tylko całkowitą pustkę; może nie widziała w swoim zachowaniu niczego złego.

– Czekałam bardzo grzecznie przez kilka dni, ale nie przychodziłeś, więc stwierdziłam, że wezmę sprawy w swoje ręce.

Pomasował skronie i oparł się na blacie. Miał jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, ale czuł, jak opuszczają go wszystkie siły.

– I dlatego przyszłaś do pałacu? – zapytał słabo.

Zamrugała.

– Jesteś zły?

Czy był zły? Na pewno. Czy ból głowy pozwalał mu na złoszczenie się? Już niekoniecznie. W odpowiedzi otworzył tylko szufladę i podniósł drugie dno. Potem wstał i dał jej kartkę do ręki.

– Wwiezienie kogoś do zamkniętego miasta nie jest trudne, ale wywiezienie wymaga trochę więcej gimnastyki – zaczął i usiadł obok niej. Miał wrażenie, że strzyknęły mu wszystkie kości. – Udało mi się coś ugrać, żeby załatwić ci wyjazd do Farenhaven, ale podejrzewam, że teraz będzie z tym... lekki problem.

Przekręciła głową.

– Niby dlaczego?

– Bo spotkałaś przewodniczącego Rady.

Soheil zamrugała skonsternowana i chyba wreszcie dotarła do niej waga sytuacji. Odgarnęła grzywkę z czoła nerwowym ruchem i nasunęła sweter na twarz, ciągle wpatrując się intensywnie w zawartość kartki. Lae napisał tam pobieżnie instrukcję, gdzie powinna pójść i kiedy, żeby żołnierze bez problemu wypuścili ją z Unułki, ale gdy jej nazwisko znał Mesarin...

– I co teraz? – zapytała cicho.

Lae przymknął oczy i oparł się wygodnie o zagłówek. Chociaż wygodnie to powiedziane za dużo – kanapa już od dawna tylko pogarszała stan jego pleców, jednak na spanie w łóżku jakoś nie mógł się zdobyć.

– Cóż, jeśli nagle znikniesz z miasta, to będzie podejrzane, szczególnie że znają twoje nazwisko. Kiedy nie dostaną twojego zgłoszenia to też coś wywęszą... – Przejechał dłonią po twarzy. – Ale moglibyśmy zrobić jedną rzecz, z tym że to niepotrzebnie ryzykowne i nie jestem przekonany. Właściwie to zapomnij o tym, że to mówiłem.

Usłyszał ruch. Kiedy uchylił jedną powiekę, Soheil patrzyła na niego wyczekująco lśniącymi oczami.

– Za kilka dni jadę na Korhe-nai. Mógłbym cię tam przepchnąć jako polowego lekarza, nadać status specjalny i mogłabyś stamtąd pojechać do Farenhaven. – Widząc jej podekscytowanie dodał szybko: – Ale to jest... bardzo ryzykowne. Harpie kręcą się pod granicą, nie ma stamtąd pociągów i trzeba przedzierać się przez pustkow... Słuchasz mnie w ogóle?

Studentka wydęła wargi i przestała bawić się końcówką warkocza. Z takiej odległości widział dokładnie każdy pieg na jej naburmuszonym nosie.

– Słucham. Z wielką chęcią zobaczę cmentarz i granicę. – Uśmiechnęła się zadowolona.

– Przed sekundą powiedziałem, że możesz tam zginąć. – Westchnął cierpiętniczo. – Zresztą zapomnij o tym. Twoja matka w życiu ci nie pozwoli, a ja nie mam zamiaru się jej narażać.

– Oj, daj spokój! Przecież będziesz tam ty i mnóstwo żołnierzy, co niby może się stać?

– Ostatnio umarł tam członek Rady, stąd cała ta farsa – odparł beznamiętnie, ale dziewczyny to w żaden sposób nie rozstroiło. – Jeśli chcesz kontynuować studia, to śmierć jest raczej niepożądaną przeszkodą. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Przewróciła oczami i wstała. Krążyła wokół zapełnionych regałów, a Lae patrzył tylko, czy czegoś przypadkiem nie strąci. Obcasy stukały na marmurowej podłodze i każdy jej krok wbijał mu się tylko głębiej i głębiej w czaszkę. Czy to z królewną działo się coś niedobrego? Czy to po prostu nerwy? Dalej zadawał sobie to pytanie, ale wśród wszystkich obowiązków dnia nie znalazł jeszcze czasu na odpowiedź.

– A nie mógłbyś mi nadać statusu specjalnego bez wyjazdu na tę granicę? – odezwała się w końcu i, ku jego uldze, stanęła w miejscu.

Skrzywił się lekko.

– Status specjalny nadaje się tylko w konkretnych przypadkach. Jest to na tyle rzadka procedura, że musiałem się do niej dogrzebać siłą, gdy przeglądałem dokumenty z ostatniej wojny... to znaczy, zamknięcia miasta. – Rozłożył ręce. – Muszę mieć dobry powód, gdyby Rada zechciała mnie kiedyś skontrolować.

– Dlaczego mieliby to robić? – mruknęła nieprzekonana. – Przecież jesteś generałem.

Uśmiechnął się krzywo. Rozpuścił włosy, mając nadzieję, że przyniesie to jakąkolwiek zmianę. Soheil bacznie przyglądała się jego ruchom. Szeleściła cicho kartką i mięła ją w dłoniach.

– Bo Rada za mną nie przepada. Z wzajemnością. Niemniej... – Oparł łokcie na kolanach i zapatrzył się w swoje niewyraźne odbicie w podłodze. – Nie chcę przesadzać. Robienie niektórych rzeczy po kątach jest w porządku, ale chodzi właśnie o to, że robię to po cichu. Status specjalny jest zbyt głośny. Wystawiłabyś rodziców na niebezpieczeństwo, gdybyś dostała go od ręki i sobie uciekła.

Odłożyła kartkę na biurko i westchnęła głośno. Obkręciła się wokół własnej osi i wyciągnęła coś z kieszeni spodni.

– Masz, widzę, że głowa cię boli. – Podała mu jakiś listek.

Lae chwile zezował na nią i na zielsko w jej dłoni. Uznał, że nie ma nic do stracenia, więc przeżuł gorzką zieleninę i zadrżał.

– Zawsze nosisz takie rzeczy przy sobie? – zapytał, gdy smak w ustach zrobił się nieco bardziej znośny.

– Nawet nie wiesz, jak często się przydaje.

Usiadła na kanapie z impetem i założyła nogę na nogę. Generał siedział chwilę nieruchomo i próbował nad czymś pomyśleć, ale jego próby spełzły na niczym.

– Dobra, po prostu wpiszę twoją kandydaturę do Rady i miejmy nadzieję, że cię nie przyjmą. – Wstał. Widząc jej pytające spojrzenie dorzucił: – Gdybym tego nie zrobił, to byłoby podejrzane... Widzisz, w co się wplątałaś. Nic tu nie jest proste. Wszędzie jest ta pieprzona biurokracja.

Usiadł powoli na niewygodnym krześle i zaczął szukać pióra i kartki. Musiał przyznać, że cokolwiek dała mu Soheil, zaczynało już powoli pomagać. Nie było to drastyczne polepszenie, ale jakieś.

Przytruchtała do niego jak grzeczny kot i zajrzała przez ramię. Ortamjaare chciał się jakoś zasłonić, ale nic by z tego nie wyszło. Dalej wstydził się swojego pisma – chociaż próbował, jego charakter zmieniał się w zależności od pióra, długopisu i ołówka. Częściej nie dało się go w ogóle rozczytać. Jego ojciec stawiał proste, schludne litery. Lae zaś wypisywał mniej lub bardziej symetryczne szlaczki. Na szczęście podwładni nabyli już wprawę i rozczytywali bazgroły, jakby rozszyfrowywali tajny kod.

– Tak właściwie nie wiem, co powinno być na tym podaniu – przyznał po chwili pisania. – Masz, podpisz się i... nie wiem.

Westchnął. Nie był dzisiaj w formie.

– Może jeśli źle je napiszemy, to nie będą mnie brali pod uwagę – zażartowała i nachyliła się nad blatem.

Lae zacisnął usta. Nie – wiedział, że ją przyjmą. Wątpił w to, by Radcy specjalnie zajęli się szukaniem kandydatów, a jeszcze bardziej nie chciało mu się wierzyć, że zgłosi się na to stanowisko ktoś kompetentny. Tak naprawdę Soheil wydawała się optymalną opcją. Miała wiedzę, zapał i energię, by cokolwiek zmienić. Z tym że dla Mesarina i jego świty Siyantsev stawała się łakomym kąskiem. Wybiorą ją tylko dlatego, że uwierzą w możliwość zmanipulowania młodej, roztrzepanej dziewczyny. Nie znał studentki wybitnie, spotkali się zaledwie parę razy, ale zdążył już zauważyć, że raczej z nią to nie wyjdzie. Może dlatego ta świadomość tak go martwiła – jeśli się im narazi, Radcy zaczną grzebać w działalności jej rodziny, może oskarżą ją o szpiegostwo i...

Soheil posunęła mu podpisane podanie pod nos. Zamrugał i wrócił do rzeczywistości.

Nie powinien jej tego wszystkiego mówić. Przynajmniej jeszcze nie teraz; może jego czarne myśli okażą się tylko głupim przypuszczeniem znerwicowanego umysłu. Mimo że ostatnio wszystko szło po prostu źle i nie tak, Rada miała szansę pozytywnie go zaskoczyć. Pierwszy raz.

– W porządku... – mruknął do siebie, przybił pieczątkę i odłożył kartkę na bok. – Coś wymyślę, żebyś mogła wrócić na studia, nie przejmuj się. Tylko proszę, nie rób mi więcej niezapowiedzianych wizyt, bo...

...znów spanikuję – pomyślał gorzko, ale tego już nie powiedział. Zdecydowanie coś z nim działo się nie tak, jak powinno, ale Lae nie miał czasu roztrząsać w najmniejszym szczególe swojej sytuacji wewnętrznej. Może to brak Aludy, niepewność o własne życie – co zdarzało się chyba po raz pierwszy od paru lat – generał czuł się zwyczajnie rozbity.

Odchrząknął. Soheil cierpliwie czekała na resztę wypowiedzi, ale kiedy przywitała ją cisza, coś musiało ją tknąć.

– Wiesz, mnie wcale aż tak bardzo nie zależy, żeby wracać do Farenhaven – powiedziała, a Lae wyczuł w jej głosie nutę smutku. – To znaczy... chciałabym dyplom, ale... to skomplikowane.

Uniósł brew.

– Biorąc pod uwagę to, ile zamieszania narobiłaś, to bym cię o to nie podejrzewał – zażartował, ale bez przekonania.

Zaśmiała się nerwowo i założyła kosmyk włosów za ucho.

– Chcę skończyć studia. Inną kwestią jest życie w Farenhaven. Daleko od domu, nie mam tam znajomych, a każda praca jest chwilowa i nudna... – Wbiła wzrok w czubki butów. – Jeśli znajdę tu dobrą pracę zamiast praktyk w Bałcharnie, to jest spora szansa, że zdobędę ten dyplom... No po kosztach, wiesz. To jak zjeść ciastko i mieć ciastko.

Lae pokiwał głową, chociaż nie do końca ją rozumiał. Może w jakimś drobnym aspekcie – pewnie gdyby jego rodziną byli Siyantsevowie, to też nie chciałoby mu się wyjeżdżać do innego kraju. Kiedy myślał o swojej matce, doceniał niewygodne krzesło i wysłużoną kanapę, a przede wszystkim ciszę. Brak nagabywania na małżeństwo, brak rzucania w niego brukowcami... Nawet w nawale obowiązków cieszył się gdzieś z tej pozornej wolności.

– Niech ci będzie, ale praca w Radzie to nie jest dla ciebie dobre miejsce. Zresztą to nie jest dobre miejsce dla nikogo.

Postukał paznokciami o blat. Ból głowy ćmił gdzieś w tle, ale listek od Soheil faktycznie mu pomógł. Przynajmniej miał pewność, że księżniczce nic nie groziło. Jeszcze. Gdyby odzywała się klątwa, najsilniejsze przeciwbólowe zioła nic by nie wskórały.

Spiął włosy w luźnego koka. Drewniana spinka ciągnęła go za pojedyncze kosmyki i zastanawiał się, czy ona nie dokładała się jakoś do problemu, ale jeśli oddał prezent od siostry, nie mógł narzekać. Gdzieś w głębi ducha liczył, że ten dowód wystarczy, chociaż stres powoli zżerał go od środka. Chyba właśnie tak czuła się Aluda, gdy czymś się martwiła. Kiedy w końcu wróci, Lae przestanie z niej ciągle żartować.

Jeśli wróci – coś szepnęło mu w głowie, ale stłumił wszelkie obawy i gwałtownie wstał. Soheil drgnęła przestraszona. Generał uśmiechnął się przepraszająco i zaoferował jej ramię.

– Odprowadzę cię do drzwi. – Zaproponował, a studentka odwzajemniła uśmiech.

Gdzieś po drodze słyszał, jak rodziły się nowe plotki w pałacu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top