13. Mów mi Hya


Kiedy znacząco oddalili się od Unułki, Rami pozwolił im wyjść ze śmierdzących beczek.

Księżniczka nie wyjeżdżała nigdy wcześniej z miasta, jeśli nie liczyć okazjonalnych wizyt na cmentarzu. Poza stolicą nikt nie znał jej twarzy i raczej nikogo ona nie interesowała. Król sam opuszczał ją rzadko i niechętnie.

Aluda cieszyła się podobną anonimowością – nie znano jej z wyglądu, więc właściwie zeszły już z radaru władz. Wiedziała, że szukano ich pewnie tylko w Unułce, bo Rada raczej nie chciała ich znaleźć, a zniknięcie Hyamare było tym staruchom na rękę. Zajmą się przeszukiwaniem kraju dopiero za kilka dni, a w tym czasie obydwie opuszczą już Roternar. Przynajmniej taki był plan, ale Aluda nie wiedziała jeszcze, jak go osiągną.

Podczas podróży Rami zagadywał ich od czasu do czasu, ale częściej siedział zatopiony we własnych myślach. Hajara czuła się trochę niezręcznie w obecności królewny. Nie mogła już mówić do niej per „Wasza Wysokość", ale używanie imienia – czy też nazwiska – uważała za zbyt poufałe.

– Aludo – odezwała się cicho Mertemra drugiego dnia podróży, wyczesując z włosów resztki kruszącego się koloru. – Wiesz, że możesz mi mówić po imieniu?

Lekarka speszyła się.

Do portu zostało im jeszcze kilka godzin, ale Rami zdecydował się na postój na parę godzin, by rankiem dojechać do celu, i poszedł do okolicznego miasteczka po coś do jedzenia. Kiedy uciekała z Unułki, nie pomyślała, że przydałyby się im racje żywnościowe. Mag miał trochę prowiantu, ale wystarczyło na jeden wieczór. Aluda czuła się źle z tym, że tak go wykorzystywały, ale wansewaj nie wydawał się w żaden sposób zirytowany i tylko machnął na to ręką.

– Wiem, że etykieta i te sprawy – kontynuowała księżniczka niezrażona niezręczną ciszą – ale nikt nie powinien usłyszeć, że zwracasz się do mnie oficjalnie. W końcu mam być twoją kuzynką, prawda? Mów mi Hya.

Aluda podrapała się po głowie i westchnęła.

– W porządku, jeśli nie przeszkadza to Waszej... – Ugryzła się w język i zacisnęła powieki. – Jeśli nie masz nic przeciwko. Ty możesz mi mówić Ludka, chociaż poza Lae... to znaczy, poza generałem, nikt mnie tak nie nazywa.

Dziewczynka zachichotała.

– Długo się znacie z generałem? – zapytała i spojrzała na Hajarę wyczekująco.

Aluda zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Miała wrażenie, że zaraz zostanie bardzo dokładnie przesłuchana z najdrobniejszych zakamarków swojego życia, ale może powspominanie dawniejszych – lepszych – czasów oczyści trochę jej znerwicowane myśli.

– Poznaliśmy się jako nastolatkowie na jakimś szlacheckim balu. Już nie pamiętam. Jeszcze nie był wtedy nawet w Akademii, ale jego siostra zdążyła wyjechać do Farenhaven, więc nigdy jej nie spotkałam.

Hya nic nie mówiła, ale jej wzrok ponaglał ją do mówienia. Z tym że Aluda nie wiedziała nawet, co jeszcze mogłaby dodać. Znajomość z obecnym generałem była wbrew pozorom bardzo zwyczajna. Od czasu do czasu wychodzili na piwo, częściej jednak pijali herbatę w pałacu, kiedy akurat Lae odrywał się od papierkowej roboty. Lekarka wcześniej nie podejrzewała, że rządzenie wojskiem sprowadzało się do biurokracji.

– Dlaczego ma białe włosy? – odezwała się w końcu królewna.

Hajara drgnęła. Podejrzewała, że Mertemra nic nie wie o klątwie – inaczej chciałaby wziąć generała ze sobą do ochrony bardziej niż słabą lekarkę. Jednak usłyszenie tego pytania zbiło ją z tropu. Nie wiedziała, czy powinna jej to teraz wyjaśniać. Uwierzyłaby jej, ale takie skomplikowane sprawy wolała zostawić na czas, kiedy dotrą już do Farenhaven. Aluda obawiała się, że gdyby księżniczka poznała prawdę, chciałaby natychmiast wracać do Unułki i jakoś to wykorzystać. Tak naprawdę żadna opcja nie była idealna – niebezpieczeństwo czyhało na nie wszędzie. Z jednej strony groziła im Rada, z drugiej zwyczajni bandyci.

Ale jak trudne będzie dotarcie do Erivol? Ludzie często podróżowali z kraju do kraju. Po Wielkim Rozłamie wiele rodzin zostało rozłączonych i chociaż stosunki dyplomatyczne mieli napięte, nigdy nie wpływało to na...

Z zamyślenia wybiło ją miarowe stukanie w ramię. Hya patrzyła na nią zmartwiona.

– Zamyśliłaś się – oznajmiła i zaczęła zaplatać włosy w warkocza.

Aluda zaśmiała się niezręcznie i poskubała rękawy.

– Przepraszam, jestem trochę nerwowa – odparła i wbiła wzrok w wyschniętą trawę.

Siedziały na niewielkim polu, które kiedyś było pewnie łąką. Dalej malowały się zarysy domów z pobliskiego miasteczka, jakieś rudziejące drzewa i znaki prowadzące podróżnych do portu. Wieczorny wiatr przyjemnie muskał jej twarz i wywiewał smród zdechłych ryb. Bogowie, jak Rami to znosił tak całe dnie?

– Widzę. – Mertemra zamrugała parę razy i odchrząknęła. – Pewnie znasz się lepiej na tym, co jest poza miastem.

Hajara westchnęła i zmierzwiła dziewczynie włosy. Jedyne jej doświadczenie minęli już dawno. Aluda pochodziła z przedmieść Unułki – kiedyś była to niezbyt przyjemna dla oka plątanina pordzewiałych, metalowych bloków, krzywo wbetonowanych w ziemię. W wietrzne dnie metal huczał niczym nadchodząca burza i nie dawał domownikom spać. Nic dziwnego, że wszyscy większość czasu spędzali na zewnątrz.

Przypominała sobie, jak matka leczyła okolicznym dzieciom zadrapania po bójkach. Pamiętała rozkradanie słodyczy ze sklepów; szorstkie smagnięcie miotły po plecach, gdy złapał ją sprzedawca. Smród mokrego metalu pomieszany z ziołami, echo śmiechów rozpływające się gdzieś w dudnieniu wiatru. Lokalnych bandytów, maskujących się w hałasie nocy. Zadrżała.

Na prośbę jej matki, królowa Visara oddelegowała kogoś do przebudowy przedmieść, a dotychczasową ludność relokowano do pustych mieszkań w stolicy. Teraz budowano tam z reguły puste akademiki, hotele i knajpy. Podczas deszczu podobno ciągle czuło się tam rdzę i mało kto chciał tam mieszkać.

Przyjaźń zmarłej królowej i jej matki zawsze była dla Aludy zagadką. Ale jeśli nie potrafiła uchronić dawnej władczyni przed chorobą, to mogła chociaż dbać o jej córkę.

– Nie do końca znam się na Roternarze – mruknęła zawstydzona. Nie powinna się przyznawać, jeszcze zmartwi tym królewnę. Ale taka była prawda. – Ale nie jesteśmy jedynymi podróżniczkami... więc pewnie nie ma się czym przejmować. Ja zawsze jestem nerwowa. – Dorzuciła i uśmiechnęła się krzywo, tak dla dodania otuchy, chociaż nie wiedziała, czy to coś dało.

Dziewczynka bawiła się końcówką warkocza.

– Może to dobrze – odezwała się zrezygnowana. – Wtedy na procesie... Wiedziałam, że Rada za mną nie przepada, ale chyba nigdy nie spodziewałabym się, że mnie zabiją. A przecież powinnam, prawda? Bo zabili mojego ojca i...– Zająknęła się i zaczęła gwałtownie mrugać. – Teraz też myślę sobie, że to dobrze wyrwać się z pałacu i zostawić to za sobą, ale przecież kiedyś muszę przejąć tron po ojcu i powinnam...

– Nic nie powinnaś – przerwała jej Aluda, ostrzej niż chciała. – Jesteś jeszcze młoda. Jasne, ktoś normalny powinien cię nauczyć wszystkiego, co się robi na... twoim stanowisku, ale to nie znaczy, że masz zaprzepaścić całą radość z dzieciństwa. – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się łagodnie, ignorując zaszklone oczy Hyi. – Jeśli cieszysz się z wyprawy, to dobrze. Ja się pomartwię za nas obie.

Puściła oczko. Mertemra pospiesznie otarła łzy z oczu i wyszczerzyła zęby. W międzyczasie Rami zdążył wrócić ze świeżym pieczywem i wodą. Cały wieczór Aluda zerkała niespokojnie w stronę portu – potem zasnęła równie niespokojnym snem. Śnili jej się sprzedawcy z przedmieść i ich szczypiące rózgi.

⚜⚜⚜

Dotarli do portu rankiem. Powietrze wrzało od krzyków ludzi i mew.

Po dokach kręciło się mnóstwo osób – od kapitanów kutrów rybackich po wioślarzy i mechaników. Pachniało solą. Aluda wzięła głęboki oddech i skrzywiła się, gdy poczuła też wątłą nutę nieświeżych ryb. Buty ubrudziły jej się od mułu.

Rami pożegnał się z nimi pojechał w sobie znaną stronę. Ona i Hya zostały prawdziwie same, a Aludzie nie podobało się to, że z ich dwójki tylko ona była dorosła. Zbyt często polegała na generale, a teraz, gdy przyszło jej coś załatwiać na własną rękę, czuła się boleśnie zagubiona. Ścisnęła ciążącą jej torbę z ubraniami.

Rozejrzała się. Wokół doków stały różnego rodzaju budki. Jedne sprzedawały świeże, lub nie, ryby; inne rekrutowały wioślarzy do porannych połowów i kusiły zarobkiem. A trafiały się też takie, które handlowały biletami na promy.

Pociągnęła księżniczkę za nadgarstek. Dziewczynka ociężale podążała za nią, wlepiając oczy w prosty horyzont niemal czarnego Oceanu Bogów. Dla Aludy nieruchoma tafla wyglądała bardziej przerażająco niż imponująco. Przypominała jej to morze nagrobków na Korhe-nai, od którego kręciło jej się w głowie. Wszystko spowijała łagodna mgła, rozgarniana przez marynarzy rozplątujących sieci. Przez statyczność wód po porcie niosły się nieprzyjemne zapachy. Kiedyś, przed Rozbłyskiem, w co Aluda nie potrafiła w pełni uwierzyć, nad Sodalonem krążyły dwa księżyce i kontrolowały tak wodę w oceanach. Powodowały nieokiełznane, dzikie fale, więc każdy kto zapuszczał się poza bezpieczną wstęgę wybrzeża, dostawał łatkę bohatera, a na jego cześć nazywano zatoki, morza, wyspy. Obecnie wody nawet nie drgnęły. Statki pływały rzadko, zawsze trzymając się lądu. Na dłuższe wyprawy kapitanowie nie znajdywali chętnych do wiosłowania. Jakby Sodalon jedną magię, pierwotną magię z niebios, zastąpił nową – która jednak zwaliła się na nich jak uciążliwa, niepotrzebna choroba.

– Wyście to się chyba zgubiły – odezwał się ktoś niespodziewanie i lekarka stanęła gwałtownie.

Hyamare zderzyła się z jej plecami. Aluda zaś odwróciła się w stronę głosu i jej oczom ukazała się barczysta kobieta. Na głowie miała zawiązaną chustkę i jako jedyna pachniała w porcie pieczywem a nie zamuloną wodą.

– Szukamy sprzedawcy z biletami na prom. – Hajara przełknęła nerwowo ślinę. – Może wie pani...

Nieznajoma machnęła ręką.

– Jaka tam pani. Sprzedają o tam. – Wskazała jeszcze zamkniętą budkę. – Otwiera się zwykle w południe, ale sprzedaż otworzyli wczoraj i te wszystkie bogate pannice mało co się nie pozabijały. – Splunęła. – Nie wiem, co się dzieje w stolicy, ale wszyscy spieprzają w podskokach.

Aluda wpatrywała się w kobietę jeszcze przez chwilę i w końcu pokiwała ochoczo głową.

– My też uciekamy. Nie żyje król, jest jakieś zamieszanie z władzą i robi się niebezpiecznie...

– Król nie żyje? Szkoda – westchnęła nieznajoma. Uśmiechnęła się z politowaniem i poklepała lekarkę po ramieniu tak mocno, że prawie ugięły się pod nią kolana. – W takim razie powodzenia. Ciężko jest być samotną matką, coś o tym wiem.

Zaczęła iść w swoją stronę. Aluda chciała powiedzieć, że nie, to dziecko to w zasadzie jej kuzynka, a właściwie... Szybko doszła do wniosku, że nic dobrego z tego nie wyjdzie, więc ugryzła się w język. Hya patrzyła na nią trochę spłoszona.

– Słyszałaś, mamy czas do południa. – Hajara odchrząknęła i wyciągnęła z kieszonki w spódnicy pieniądze od Lae. Zawsze nosił ze sobą nominały widywane najczęściej tylko przez obrzydliwie bogatych arystokratów i kiedy spojrzała na liczby, te wcale jej nie zdziwiły. – Chodź, kupimy coś słodkiego. Muszę to rozmienić.

Meandrowały między dopiero otwierającymi się straganami. Kilku sprzedawców kręciło nosem, kiedy podsuwała im pod nos tak duże nominały, więc dopiero po pewnym czasie znalazły starszego pana na stoisku z knedlami, który stwierdził, że „coś wymyśli".

– Panie się tak nie afiszują, że bogate – mówił, gotując pierożki w wielkim garnku.

Zapach ciasta i owoców wypierał powoli portowe zapachy. Wraz ze wschodem słońca robiło się także cieplej, a chociaż port na moment opustoszał z kutrów rybackich, szybko na powrót zapełnił się straganami i mieszkańcami miasta, robiącymi codzienne zakupy.

– A gdzie tam bogate... – Aluda zaśmiała się piskliwie. – To tylko oszczędności.

Mężczyzna pokiwał w zadumie głową i zamieszał knedlami.

– Tak czy siak... różni ludzie się kręcą. Nie wiem, co się dzieje w stolicy, ale pewnie nie za dobrze. Moja zmarła żonka dobrze mówiła, że jak do władzy się dobierze szlachta, to nic dobrego z tego nie wyjdzie.

– Nie macie tu gazet? – zapytała zdezorientowana Hya.

– Gdzie tam, malutka. – Sprzedawca westchnął cierpiętniczo. – Ino tutejsze. Rzadko coś ze stolicy do nas przyjeżdża, no chyba że ktoś ważny.

Księżniczka wydęła wargi i nic już nie mówiła. Mężczyzna wyciągnął jeszcze parujące knedle z garnka i dał im na niewielkich talerzykach, a sam zajął się rozmienianiem banknotu. Pogwizdywał cicho, grzebiąc w metalowej skrzynce z drobnymi.

– Więc co was przywiewa ze stolicy? – Zagadywał. – Może powiecie staremu wdowcowi coś nowego.

Aluda musiała zastanowić się nad słowami. Nie chciała palnąć niczego podejrzanego. Chociaż jeśli stolica naprawdę była tak zamknięta dla reszty kraju, nawet gdyby przyznała się, że dziewczynka obok to następczyni tronu, każdy pewnie by ją wyśmiał.

– Jakiś czas temu zmarł król – zaczęła. – Rada królewska nie radzi sobie z obowiązkami, odwołuje ważnych ludzi i uznałam, że nie jest już tam bezpiecznie.

– Widzisz, złociutka, my nawet nie wiemy, że coś takiego się stało. Nic się tutaj nie zmieniło. Dalej mamy zamówienia do miasta i wozy dalej jeżdżą a łodzie wypływają. – Wzruszył ramionami. – Ja się czasem zastanawiam, po co nam to wszystko.

Hya odwróciła wzrok i zapatrzyła się w wody oceanu. Aluda uśmiechnęła się natomiast do staruszka i poprosiła o spakowanie knedli. Potem przeprosiła za problem z pieniędzmi i pociągnęła dziewczynkę za sobą.

– Ludko, po co my w ogóle uciekamy? – odezwała się, kiedy przysiadły na jakimś murku. Wpatrywała się w dłonie i nerwowo bawiła zadbanymi paznokciami. – Ludzie i tak o niczym nie wiedzą. O co w ogóle walczy Rada? Czym ja miałabym niby rządzić?

Hajara zajadała stres pozostałymi knedlami. Słysząc te pytania tylko gwałtownie przełknęła kulkę i czuła, jak powoli i boleśnie wędruje po jej przełyku.

– Nigdy nie byłam dobra w takie sprawy, wiesz? – powiedziała gorzko. – Ale możliwości przecież masz wiele... Mogłabyś to wszystko na przykład zmienić. Zwolnić Radę, połączyć miasteczka. Może właśnie dlatego nie chcieli ci dać władzy. Bo bali się, że stracą pozycję.

Minęła ich grupa roześmianych panien. To je miał chyba na myśli sprzedawca, kiedy przestrzegał przed afiszowaniem się bogactwem. Długie, zdobione suknie powiewały na wietrze. Za nimi wędrowali natomiast słudzy z niewielkimi kuferkami i rzucali swoim pracodawczyniom długie i zirytowane spojrzenia. Aluda stłumiła chęć zaśmiania się – zastanawiała się, czy Lae też tak na nią patrzył, kiedy kazała mu przenosić swoje szpargały.

Na tę myśl spochmurniała. Aluda nie uważała się za specjalnie egoistyczną osobę, ale żałowała trochę, że jednak jej poczucie obowiązku wygrało nad zwykłą chęcią trzymania jedynego przyjaciela blisko siebie. Zawsze byli nierozłączni i dopiero ostatnie cyrki w Roternarze zdołały ich rozdzielić na dłużej niż parę godzin.

Ba, świadomość, że opiekując się królewną, nie tylko odpowiadała za jej życie, ale też za jego, doprowadziła do tego, że Hajara zdążyła wsunąć już wszystkie knedle i zaczęła zagryzać posmak śliwki własnymi paznokciami.

– Może masz rację – mruknęła Hyamare bardziej do siebie niż do niej.

Patrzyła na statki. Najbliżej stał właśnie ów nieszczęsny prom do Grestki. Najczęściej jeździli nim arystokraci, by dostać się szybko i prosto do kurortu Dwóch Jezior. Sama podróż trwała dobre dwanaście dni – nikomu się w końcu nie spieszyło. Nie chodziło tu zresztą o prędkość tylko o prestiż. Aluda próbowała opracować jakiś plan działania, ale się poddała. Nie wiedziała, czy coś mogło zawieźć ich stamtąd do portu transportowego. Zawsze mogły na kilka dni zostać w kurorcie – pieniędzy miały aż nadto. Wolała więc poczekać z decyzjami, gdy będą już na miejscu.

Siedziały tak jeszcze trochę czasu. Mertemra powoli się rozchmurzała, kupiły też trochę czekoladek. Księżniczka była niesamowicie ciekawa życia Aludy, jej matki i przede wszystkim samego generała. Hajara nie lubiła się tak uzewnętrzniać, ale opowiedziała jej kilka historii o tym, jak ona i Lae uprzykrzali arystokratom życia na balach. Pamiętała, że jednym podpalili kiedyś firanki, innym przez przypadek zbiła się bardzo cenna zastawa. W końcu otworzyła się budka z biletami.

– Dwa na prom do Grestki – zaćwierkała Aluda wciąż w dobrym humorze.

– Nie ma. – Znudzona sprzedawczyni nawet na nią nie spojrzała zza jakiejś kieszonkowej książki.

Lekarka podsunęła jej pod nos jeden z banknotów.

– Na pewno? – Widziała, że starszej kobiecie zaświeciły się oczy. Już sięgała po pieniądz dłonią, gdy Hajara cofnęła rękę. – To są, czy nie ma?

– Nie ma! – Warknęła nieprzyjemnie, ale zaraz złagodniała jak baranek. – Ale mam do Mirejki.

Aluda zmarszczyła brwi.

– Mirejka jest w drugą stronę – odparła z irytacją. – Widzi pani, bardzo mi zależy, ale jak tak...

Schowała banknot, na co starowince powróciła burkliwa maniera.

– To było kupować wczoraj. Nie ma, do widzenia! Bo wezwę straż portową!

Przegoniła ich spod okienka i wróciła do czytania. Aluda zacisnęła dłonie w pięści i stłumiła ochotę na krzyk. Zaczęła rozglądać się po porcie. Prom wypływał co dziesięć dni, z tym że ten, na który się wybierały, odpływał właśnie dzisiaj. Nie mogły zostać tak blisko stolicy przez tak długi czas. Zazgrzytała zębami. Jakoś musiały się tam dostać. Nie ważne jak.

– I co teraz? – zapytała przerażona Hya, łzy szkliły się jej w oczach.

Aluda nie odpowiedziała jej od razu. Obserwowała ludzi – widziała kilku dokerów, krzątających się przy promie. Z godziny na godzinę zaczynało się też coraz bardziej roić od wszystkich wymuskanych panienek. Zobaczyła też tę trójkę, która minęła ich wcześniej.

– Mój narzeczony – mówiła jedna – powiedział, że zobaczymy się w kurorcie. Czyż to nie romantyczne?

– A wasi rodzice wiedzą?

– Oczywiście, że nie! Ale mówili, że każda dziewczyna w moim wieku powinna już przeżywać swoje przygody, więc ucieszyli się, kiedy powiedziałam im, że kupiłam dwa bilety na prom. Barnt ma być moją przyzwoitką, ale wiecie...

Pozostałe dwie kiwały ochoczo głowami. Aluda przypomniała sobie, jak za dzieciaka kradła dorosłym pieniądze na słodycze i plan urodził się w jej głowie. Ścisnęła Hyę, gestem nakazała jej milczeć i podążyła za tymi dziewczynami.

Wszystkie miały podręczne torebeczki, założyła więc, że to tam będą trzymać bilety. Jeśli wsadziły je do kuferków, to równie dobrze Aluda mogłaby się rzucić w przepastną taflę oceanu i już nie wypływać. Bogowie mogli jej pomóc chociaż raz.

Szlachcianki zatrzymały się przy stoisku z biżuterią. Wyroby były tandetne i pewnie zbyt tanie na ich gusta, ale Hajarze to wystarczyło. Stanęła za jednym z tragarzy i ledwie zauważalnie dotknęła jego dłoni. Przepraszam – pomyślała bez skruchy, kiedy oczy mężczyzny uciekły w głąb czaszki i zwalił się na nią niczym worek ziemniaków.

Aluda wrzasnęła teatralnie – tyle by było z niezwracania na siebie uwagi – i szybko skinęła na Hyę. Miała nadzieję, że dziewczynka będzie wiedziała, co robić.

– Bogowie, Barnt? – Jedna z dziewcząt szybko się odwróciła i zbladła. – Co się stało?

– Ja pani powiem! – obruszyła się lekarka i wzięła pod boki. – Pani sługus upadł tuż na moją córkę!

W tym samym czasie królewna jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęła płakać i wyć w niebogłosy. Wszystkie spojrzenia zwrócone były na nich.

– Ale... to nie... – Jąkała się szlachcianka, a jej twarz spąsowiała. – Przecież...

– Staram się! Wypruwam żyły, żeby dziecku dogodzić. Wyrzucam całe oszczędności na słodycze, bilety na prom, ładne błyskotki, żeby moje biedne dziecko miało miłe wspomnienia z podróży, a pani! Pani w ogóle nie pilnuje swoich pracowników? Mają tak sobie upadać na niewinne dziewczynki? – krzyczała niewzruszona.

Dor Ortamjaare byłaby z niej na pewno bardzo dumna, o ile potrafiłaby jeszcze wykrzesać z siebie takie uczucia.

Miała nadzieję, że jej popis zasugerował, czego oczekiwała od niewinnej dziewczyny. Zrobiło jej się trochę szkoda, w końcu zrobiła aferę bardzo nieproporcjonalną do czynu, ale uczyła się od najlepszych. Szlachcianka natomiast nerwowo otworzyła torebeczkę i zaczęła w niej grzebać. W tym samym czasie obudził się tragarz, ogłuszony zaledwie na moment i podnosząc się gwałtownie, wytrącił swojej pracodawczyni przedmiot z ręki. Ta pisnęła, gdy banknoty zaczęły rozsypywać się po bruku. Hya rzuciła się, by pomóc jej pozbierać dobytek, a Aluda schyliła, by pomóc wstać tragarzowi. Torebka leżała tuż obok jej nogi – musnęła wnętrze dłonią i niepozornie wysunęła ze środka dwa bilety, wetknięte za lusterko i przyrządy do makijażu.

Bilety wylądowały w jej rękawie, zaś skołowany Barnt drapał się po głowie i rozglądał zdezorientowany. Po wyjaśnieniu całej sprawy zaczął solennie przepraszać zgromadzonych. Aluda ostatecznie odmówiła pieniędzy i przeprosiła za swój wybuch, wyjaśniając go stresem przed pierwszą wycieczką. Zależało jej na tym, by szlachcianki nie podejrzewały ją o kradzież. Te wydały się nawet całkiem sympatyczne i życzyły jej miłej podróży, chociaż miały pewnie nadzieję, że nie spotkają się na pokładzie.

Kiedy odeszły od zbiegowiska, zaczęto już wpuszczać ludzi na prom. Wraz z Hyą stanęły w kolejce. Królewna nerwowo przestępowała z nogi na nogę.

– I co teraz? – zapytała szeptem.

Aluda wyjęła bilety z rękawa i mrugnęła uspokajająco. Mertemra otworzyła szerzej oczy, ale nic już nie mówiła.

Kiedy stały na pokładzie, usłyszały tylko głośny wrzask i szloch – to wcześniej poznana dziewczyna szukała zagubionych biletów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top