10. Ta jasna, samotna


Soheil od godziny stała przy oknie ubabrana ziemią po pachy i z czułością sadziła w niej nasionko po nasionku.

Lato w Roternarze było zimne i nieprzyjemne, chociaż wolała to od duszącego pyłu i żaru Farenhaven. Powroty do domu kojarzyły jej się zawsze odpoczynkiem w chłodzie i spokoju. Tego wieczoru „Wesolutka Gęś" stała zresztą zamknięta. Nie żeby miała przyciągnąć rzeszę klientów w taki deszcz. Ruch w knajpce z reguły ograniczał się tylko do pojedynczych zagubionych gości, którzy trafili w progi jej rodziców, bo szukali innego przybytku. Soheil to specjalnie nie przeszkadzało – mogła się zająć swoimi sprawami i nikt nie zmuszał jej do kelnerowania.

Siyantsevowie świętowali dzisiaj trzydziestą rocznicę ślubu i wybyli do teatru na jakąś sztukę. Ona została sama w „Gęsi" i uznała, że zrobi matce niespodziankę, sadząc w oknie kwiatki. Niestety kapryśne roślinki uporczywie nie chciały rosnąć w doniczce. Soheil próbowała wszystkiego – szeptała czułe słowa, śpiewała nieszczęsnym kwiatkom i groziła. Wszystko na nic. Nawet magiczne umiejętności nie potrafiły przekonać nasionek do poprawnego kiełkowania.

Westchnęła. Na studiach zajęła zaszczytne pierwsze miejsce w rankingu osób panujących nad ziołami, jednak niektóre gatunki w ogóle jej nie słuchały. Szkoda, że były to właśnie lewkonie. Matka uwielbiała ich zapach, ale sama w natłoku długów zapominała sadzić kwiaty. Soheil liczyła, że mile ją zaskoczy, skoro i tak pasożytowała na rodzicach ilekroć wracała do domu w przerwie wakacyjnej.

Jej depresyjne rozmyślania przerwało skrzypnięcie bocznych drzwi. Rodzice wyszli do teatru stosunkowo niedawno, więc zamarła przerażona, gdy czarne myśli zalały strachliwy umysł. Ktoś się włamywał? Doniczka z uschniętymi kwiatkami nie nadawała się na dobrą broń, więc złapała kijek do otwierania okien i wymierzyła w stronę, z której nadchodziło potencjalne niebezpieczeństwo.

W obrębie światła mrugającej żarówki pojawiła się wysoka postać w kapturze. Zostawiała za sobą obfite kałuże z wody.

– Kto ty! – zapiszczała Soheil, a cała jej brawura powodowana dzierżeniem drewnianego kija uleciała w mgnieniu oka.

Nieznajomy drgnął i stanął sztywno. Ściągnął kaptur z głowy i powoli uniósł obie dłonie w górę. Wydawał się równie zaskoczony, co ona. Na palcu dyndał mu breloczek z głową kaczki, przyczepiony do klucza. Soheil poznawała tę ozdobę – sama od matki dostała ich chyba dziesiątki. Dzierganie zwierzęcych główek było ulubionym zajęciem Rizy na zimowe wieczory. Rozdawała to potem wśród przyjaciół i wkładała im do portfeli, kiedy nie patrzyli. Knajpa rodziców nie przynosiła wystarczających dochodów, by ktoś zadawał sobie taki trud upozorowania wiarygodności.

Odetchnęła i opuściła tymczasową broń.

– Wybacz. – Skinęła na gościa. – Myślałam, że ktoś się włamuje.

Usiadła przy barze i ostentacyjnie wpatrzyła się w obcego. Mężczyzna cieszył się całkiem porządną posturą i wzrostem. Z długich włosów ściekała woda, a wyglądały one dość ekscentrycznie. Były prawdopodobnie rozjaśniane przy czubku głowy, końcówki zaś odcinały się nierówno ciemnym kolorem. Że też miał czas i pieniądze. Sprawiał wrażenie jakiegoś arystokraty – nie podejrzewała, że jej rodzice zdobyli wysoko postawione koneksje, ale przecież ktoś te długi im odpuszczał albo spłacał. W każdym razie, widziała człowieka po raz pierwszy. W lewym uchu błyszczały mu kolczyki, na palcach zaś zauważyła drogo wyglądające sygnety i pierścionki.

– Przyszedłem do właścicieli – mruknął niepewnie. – Są może...?

Pokręciła głową.

– Nie, poszli do teatru. Siedzę sama.

– A ty jesteś?

– Soheil, córka właścicieli. – Wstała i podała mu rękę. – Na pewno dużo o mnie opowiadali.

Uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemnił słabo uścisk. Po człowieku jego postury spodziewała się czegoś lepszego, ale jeśli był szlachcicem, to pewnie nigdy nie musiał ciężko pracować. Nie przedstawił jej się.

– Tak, twoja matka strasznie przeżywa twoje wyjazdy – powiedział tylko, trochę nieprzytomnie.

Usiadł obok niej przy barze i przejechał dłonią po mokrych włosach. Wyglądał na zmęczonego. Soheil trochę żałowała, że nie potrafiła obsługiwać baru, bo chociaż nalałaby mu piwa. Zamiast tego przeniosła doniczkę z nieszczęsnymi lewkoniami na blat i zaczęła rozgarniać ziemię. Chciała o czymś porozmawiać, ale mężczyzna ją ubiegł.

– Jesteś ałsadem? – zapytał, przyglądając się z ciekawością jak obracała w dłoniach niewielkie nasionka.

– Tak, kończę studia w Akademii Bałcharnu – pochwaliła się. To zawsze smakowało słodko na języku. – Uczę się medycyny dla magów.

Pokiwał głową z uznaniem. Po chwili podciągnął rękawy, ukazując brzydkie rozcięcia na rękach. Skrzywiła się.

– Kto cię tak urządził?

– Nieważne – mruknął. – Umiesz to zaleczyć tak, żeby nie zostały blizny?

Zacmokała i przyjrzała się ranom. Cięcia były czyste. Na dłoniach zauważyła pomniejsze ślady po dawnych urazach i zamyśliła się.

– Myślę, że po kilku dniach dałoby radę – odparła. – Mogę przygotować maść.

Podrapał się po głowie.

– A po jednym dniu? – Nalegał, a w głosie brzmiała mu desperacja. – To ważne.

– Jesteś za stary, żeby kryć się z czymś takim przed rodzicami – zażartowała, ale kiedy ten się nie zaśmiał, westchnęła cierpiętniczo. – Nie wiem, pożyczę parę rzeczy od matki. Nie zniknie, to mogę ci powiedzieć, ale będzie wyglądało...na stare blizny. Może być?

Kiwnął ochoczo głową. Soheil zastanawiała się, czy takie nacięcia go bolały, ale jeszcze bardziej fascynowało ją to, że nie krwawiły. Na pewno przeciął sobie tętnicę, ale nawet nie był specjalnie blady. Miał zdrowo zarumienione policzki i poruszał się normalnie. Zastanawiała się, czy powinna go dopytywać o szczegóły. Matka pomagała bezinteresownie wielu ludziom, więc pewnie trafiła na jednego z jej klientów w potrzebie. W takim razie nie powinna być zła, że córka grzebie w jej maściach.

– Dobra, to chodź na górę. – Poklepała go po mokrym ramieniu. – Tylko zdejmij płaszcz, żebyś nie pobrudził dywanów.

Potencjalny arystokrata bez słowa zawiesił ociekające ubranie na wieszaku. Pod spodem miał, co nieco ją zawiodło, zwykłą koszulę i wojskowe spodnie wraz z wiązanymi butami do kolan. Grzecznie szedł tuż za nią po schodach.

– Jesteś żołnierzem? – zapytała zanim zdążyła ugryźć się w język.

Soheil, nie ładnie tak pytać rannych ludzi o zawód – skarciła się w myślach. Dobrze, że nie widział jej twarzy.

– Niestety – odparł, a dziewczyna nie mogła w pełni wyczuć tonu jego wypowiedzi.

Przynajmniej wyjaśniała się geneza jego ran. Słyszała, że Roternar nie zatrudniał ałsadów i lijasen w szpitalach, bo ludzie się ich bali. Ona by to chętnie zmieniła. Zawsze chciała pomagać ludziom i tylko Farenhaven pozwalało jej to robić otwarcie. Nie chciała się ukrywać z mocą jak Riza. Co nie zmieniało faktu, że w Bałcharnie tęskniła za domem. Nie można mieć wszystkiego.

W pokoju rodziców jak zwykle panował przyjemny porządek. Soheil zapaliła światło i zaczęła grzebać po szufladach, wyszukując odpowiednich ziół. Gość przysiadł na łóżku i wydrapywał sobie brud spod paznokci.

– Powiedz, wiesz może, gdzie twoja matka przechowuje ważne rzeczy?

Ałsadka podniosła głowę znad medykamentów. Nie patrzył na nią, spoglądał gdzieś na biurko.

– Nawet jakbym wiedziała, to bym ci nie powiedziała. – Uśmiechnęła się przepraszająco, gdy w końcu zaszczycił ją spojrzeniem. – Nie znam cię. Wybacz.

Miała wrażenie, że on też się przelotnie uśmiechnął, ale zwaliła to na karb migotliwego światła. Ułożyła najpierw wszystko na tacce i położyła obok niego na łóżku.

– Właściwie to skąd znasz moją mamę? – zapytała i wyciągnęła zasuszoną migotkę z fiolki.

Obróciła ją w dłoni trzy razy i polizała. Smakowała kwaśno. Potem przeciągnęła listkiem po ranie, nucąc cicho melodię. Skóra zaczęła się powoli zasklepiać.

– Przychodzę często do „Gęsi" z przyjaciółką. Poza tym twoja matka też pomaga młodym magom stanąć na nogi i tak się właściwie poznaliśmy.

Soheil pokiwała głową. Wiedziała, że część pokoi rodzice wynajmowali za bezcen, żeby pomóc uciekinierom z Rohelu. Wojska Farenhaven nieustannie tłukły się z tymi fanatykami na granicach pustkowi, przez co w Bałcharnie denerwowano zwykłych ludzi wiecznymi próbnymi ewakuacjami. Dźwięk trąbki śnił się jej po nocach po tym, jak wielokrotnie wychodziła na nocny mróz w samych kapciach i podomce.

– Moja mama jest wspaniała, wiem. – Soheil uśmiechnęła się ciepło na myśl o Rizie i jej listach z pieniędzmi i czekoladkami. – Czasami mi tam jej brakuje. Na studiach. Wiesz, w zeszłym roku oblałam egzaminy i powtarzałam przedostatni rok, ale nic nie mówiła, tylko wysłała mi jakieś drobne i kazała kupić sobie ciepłą zupę... – Rozmarzyła się. – Przepraszam, gadam za dużo. Ale jak już mogę gadać po naszemu to gadam w nieskończoność. Osiem lat w Farenhaven robi swoje. Ostatnio obraziłam jakiegoś kapłana, bo niechcący powiedziałam „na Rozbłysk".

W międzyczasie nakładała na jego ręce maść. Żołnierz zaśmiał się delikatnie przez jej gadaninę i przyglądał się spokojnie jej pracy. Zwykle ludzi odstręczały wszystkie te pomniejsze rytuały. Rośliny jednak je lubiły i dzięki temu pozwalały magowi się kontrolować. Mężczyzna specjalnie nie przejmował się tym, że Soheil trzy razy chuchnęła na listek pokrzywy, żeby nie patrzył, a potem polizała go z obydwu stron. Doświadczył już tego typu leczenia, co uważała za logiczne, skoro przyszedł właśnie tutaj.

Jest żołnierzem, pewnie codziennie ktoś go bije – pomyślała, karcąc się za własną głupotę.

Chwilę jeszcze siedzieli tak nad ziołami. Rany prawie całkiem się zasklepiły. Blizny nie odznaczały się znacząco na jasnej skórze, więc Soheil uznała to za sukces. Uśmiechnęła się szeroko.

– No! – Klasnęła w dłonie. – Zrobiłam co mogłam.

Przyglądał się chwilę rękom i kiwnął głową z uznaniem.

– Dziękuję. Naprawdę. – Zapatrzył się na ścianę, ale szybko przeniósł spojrzenie na nią. – Słuchaj, nie chcę być problemem, ale nie wiesz nic o żadnym mieczu? Nic a nic?

Soheil wiedziała tylko, że matka zabroniła jej zaglądać do szafy przy obcych, a żołnierza jednak nie znała. Nie mogła jednak zignorować jego oczu zbitego psa. Kompletnie nie wyglądał jak doświadczony wojownik. Zaczęła aż podejrzewać, że kłamał, mówiąc jej o swojej tożsamości. Farenhaven kręciło się wokół wojska, widywała więc często umundurowanych ludzi na ulicach. Pobliźnioną skórą przypominali źle pocerowany materiał, a z charakteru były z nich straszne buce. Wyglądali jednak przerażająco i chyba taki cel im przyświecał, gdy afiszowali się wszędzie swoją obecnością.

– No a kto pyta? – Westchnęła zrezygnowana. – Szukasz swojej rzeczy? Nie mam nawet jak tego sprawdzić, możemy poczekać na dole aż rodzice wrócą.

Wyciągnął coś z kieszeni i jej pokazał. Soheil stężała. Na jego dłoni leżała czarna wstążka łącząca słońce i dwie złote gwiazdki. Każde dziecko, nawet takie, które przez osiem lat mieszkało za granicą, znało emblematy generalskie. Znano je zresztą nawet w Farenhaven. Plotki, że obłąkany roternarski generał odciął ucho komuś na turnieju dalej chodziły po Bałcharnie niczym smaczna lokalna legenda, bo wydarzenie zamknięto dla cywili.

A ona właśnie patrzyła na tego strasznego, szalonego generała.

– Na Rozbłysk, to znaczy, bogowie, eee... – Zająknęła się. – Generale. Przepraszam. Było tak od razu.

Uśmiechnął się przepraszająco.

– Daruj sobie tytuły. To ja powinienem cię przeprosić. Rzadko trafiam na kogoś, kto mnie kompletnie nie zna.

– I postanowiłeś się zabawić moim kosztem? – fuknęła, ale natychmiast przypomniała sobie, z kim rozmawia i dodała: – Panie generale.

– Mów mi Lae – poprosił łagodnie. – Jeszcze raz cię przepraszam. To co, wiesz może, gdzie jest ten miecz?

Wzruszyła ramionami.

– Nie, ale sprawdzę w szafie. – Soheil podeszła do mebla i odgarnęła ubrania matki. Miała ochotę coś powiedzieć, ale ugryzła się w język. Jednak nie wystarczająco mocno, bo zaraz wypaliła: – Nie wyglądasz jak generał.

Usłyszała tylko jego chichot.

– Jestem za młody czy za ładny? Słyszałem obie wersje.

Przynajmniej się nie złościł. Ałsadka na ślepo macała wszystkie szmaty z tyłu szafy.

– Jesteś za mało bucowaty – odparła szczerze. – Wiesz, w Akademii często mamy próbne ewakuacje prowadzone przez różnych kapitanów i zawsze jest to samo. Krzywo łazisz, zwiąż włosy, źle salutujesz... – Westchnęła. – No ale tak poza tym, to wszyscy ci wojskowi są brzydcy jak siedem nieszczęść, to prawda. Czasami oglądam parady wojskowe zamiast się uczyć i nie ma na czym oka zawiesić. Zawsze się z nas śmieją, że uciekniemy z wojskowym, żeby nie zdawać egzaminów, ale nie ma za bardzo w kim wybierać. Już wolę kuć całą noc i...

Jęknęła, kiedy jej dłoń natrafiła na coś twardego i ciężkiego. Usłyszała szelest pościeli i Lae bez słowa pomógł jej wyplątać zawiniątko z kupy zatęchłych szmat. Nie kłamał, że chodziło o miecz. Patrzył na broń z niespotykaną czułością. Kiedy wysunął nieznacznie ostrze, zauważyła, że wykuto je z biedymnu. Szarozielony materiał nie odbijał światła. Poza tym wyglądał niespodziewanie prosto – kojarzyła uzbrojenie farenhaveńskich wojsk, całe wysadzane jakimiś sztucznymi cekinami i diamentami. Taka zwyczajność nie pasowała jej do kogoś, kto zarządzał armią. Ale Soheil chyba nic w nim nie pasowało.

Nie ukrywała się z ostentacyjnym gapieniem, na co ten odpowiedział tylko znaczącym chrząknięciem.

– Na Rozbłysk, to znaczy... – Potarła oczy. – Nieważne. Przepraszam. Pierwszy raz rozmawiam z generałem z bliska, a poza tym krążą o tobie różne plotki i w ogóle, jakoś tak... no nie wiem.

Uniósł brwi, jakby zachęcał ją do mówienia. A nawet gdyby chciał, żeby się zamknęła, Soheil postanowiła kontynuować wywód.

– Wiesz, w Farenhaven jest mnóstwo generałów, a każdy robi co innego, ale raczej nie odwiedzają podrzędnych karczm, w których przechowują miecze – paplała. – Poza tym wyglądasz strasznie młodo i to mnie trochę zbija z tropu. Mój kolega z grupy ma więcej zmarszczek od ciebie. No i wyglądasz jak arystokrata, a nie jak generał, jakbyś w ogóle nigdy się nie bił, a jak mi uścisnąłeś wcześniej rękę, to myślałam, że ci ją wyrwę ze stawu. Nie karmią cię w domu? Mogę poprosić mamę, żeby ci coś ugotowała, wiesz, robi świetne pierogi ze śliwkami...

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że Lae zaczął się śmiać, przyciskając miecz do piersi.

– Skończyłaś? – zapytał rozbawiony i otarł łzy z oczu. – Tak, panowie w Farenhaven uważają, że jestem za młody, żeby dowodzić armią i niespecjalnie mnie lubią. Dla nich udział w walce to zaszczyt, dla mnie jest nim unikanie walki za wszelką cenę. – Cały humor się z niego ulotnił. – W każdym razie... Dziękuję za pomoc. Karmią mnie całkiem nieźle, ale chętnie wpadnę na pierogi ze śliwkami w wolnym czasie. Teraz mi się trochę spieszy. Odprowadzę się do drzwi.

Pomachał jej na pożegnanie, a Soheil przez chwilę zmartwiła się, że czymś go obraziła. Ale przecież się śmiał, więc chyba to nie przez nią tak nagle spochmurniał? Wzruszyła ramionami sama do siebie i zaczęła sprzątać. Nie mogła się doczekać aż opowie o całym zajściu rodzicom.

⚜⚜⚜

– Jak to „miasto zamknięte"?! – Obruszyła się się Soheil i rzuciła gazetą na blat. – Księżniczka porwana, miasto zamknięte! Co oni nie umieją przypilnować jednej trzynastolatki? Ja w jej wieku jadłam kurz spod łóżka.

– Wiem, Sójko, i cieszę się, że ten nawyk porzuciłaś – odpowiedziała jej żartobliwie matka, która czyściła ze spokojem szklanki.

Studentka zmarszczyła brwi i zignorowała przytyk Rizy, zatapiając się w swoich myślach. Do nowego roku akademickiego został jej niecały miesiąc, czyli jakieś dwadzieścia siedem dni. Liczyła, że do tego czasu sytuacja w mieście się uspokoi. Do Farenhaven jechało się jakieś trzy dni, jeśli wiedziało się, kiedy odjeżdża jedyny pociąg. Niektórzy śmiałkowie przemierzali pustkowia konno i po dotarciu do Bałcharnu umierali na pylicę. Soheil była od nich mądrzejsza, więc nie zamierzała wymykać się z Unułki chyłkiem i kluczyć gdzieś po zapomnianych przez bogów terenach. Mogła poczekać. Ostatni rok i tak nie zawierał żadnych zajęć i skupiał się na praktykach w klinice. Może gdyby udało jej się załatwić coś takiego w Roternarze... Ale stolica nie miała chyba żadnego renomowanego szpitala. Ilekroć wracała do domu, zastanawiała się nad tym, jak to państwo jeszcze w ogóle stoi.

– Co mam robić przez tyle czasu? – jęknęła. – Przecież wiesz, że czuję się jak pasożyt.

W „Wesołej Gęsi" jak zwykle nikt nie siedział. Zresztą jeszcze nie dochodziło nawet południe. Ojciec odsypiał wczorajszy wypad do teatru, ale ona i matka zawsze zrywały się wcześnie rano. Riza zdążyła już zrobić drobne zakupy na targu.

– Sójeczko, ale dla mnie nigdy nie będziesz pasożytem. – Obruszyła się kobieta. – Wybij to sobie z głowy i przestań mnie tak obrażać. Cieszę się, że możesz jeszcze trochę tutaj posiedzieć. Wiesz, że strasznie za tobą tęsknię.

Soheil złapała matkę za rękę i ścisnęła pokrzepiająco. Nie przeszkadzało jej siedzenie u rodziców, ale wiedziała o wszystkich ich długach. Liczyła, że jako renomowany lekarz da radę chociaż część spłacić. Pomijając już to, że wariowała, kiedy nie miała nic do roboty. Leżenie plackiem na tyłku było przyjemne może tylko przez kilka dni.

– Wiem, mamuś. Ale gdybyś wiedziała o kimś, kto szuka pracownika, to wiesz, że...

Przerwał jej huk otwieranych drzwi. Obydwie kobiety wzdrygnęły się, gdy do karczmy wpadła grupka gwardzistów. Soheil serce stanęło w gardle i od razu przypomniały jej się próbne ewakuacje. Na ich czele stał młody chłopak, który wykrzywiał nieprzyjemnie twarz. Miał wściekle fioletowy mundur i równie siny nos.

– Wojsko, szukamy zbiega – oznajmił tylko sucho i wskazał piętro gwardzistom.

– A z jakiej to racji szukacie zbiega w mojej karczmie? – zapytała matka z irytacją, ale nie doczekała się odpowiedzi. – I kto w ogóle zbiegł? Może go znam?

Jakby jej w ogóle nie zauważyli. Rozbiegli się po zapleczu, a z góry dobiegł zduszony krzyk jej ojca. Miała nadzieję, że nikt nie zrobił mu krzywdy. Zagryzła wargę i zabębniła palcami o blat. Jako ałsad, jej możliwości stawiania oporu niestety ograniczały się tylko do trucizn. Żadnych ze sobą nie nosiła, czego właśnie pożałowała.

– Kapitanie Arana. – Dotarł do niej znajomy głos.

Ucieszyła się i chciała pomachać generałowi, który właśnie pojawił się w drzwiach, jednak Riza złapała ją za rękę i pokręciła ledwo zauważalnie głową. Lae wyglądał zupełnie inaczej. Co prawda nie założył oficjalnego munduru, ale z suchymi włosami, upiętymi w ciasnego koka, nie sprawiał już wrażenia takiego zmęczonego. Czarną wstążkę tym razem przypiął do białego płaszcza, sięgającego do kolan. W lewej ręce trzymał ten sam miecz, jakiego wieczorem szukała w szafie.

– Arana, do mnie. Natychmiast. – Powtórzył, tym razem głośniej.

Spojrzał na matkę kulącą się za blatem i przelotnie mrugnął pokrzepiająco. Riza trochę się uspokoiła, ale Soheil, trzymając ją za rękę, czuła jak wali jej serce. Przejścia z wojskiem znieczuliły studentkę na takie sytuacje, chociaż nie potrafiła całkiem wyzbyć się uporczywego dudnienia w piersi.

Chłopak w fioletowym mundurze wyłonił się niezadowolony z mroku korytarza. Lae patrzył na niego tak, jakby miał zaraz złapać go za ucho i wyprowadzić z „Wesołej Gęsi" jak niesfornego nastolatka. Zamiast tego wywołany Arana tylko niechlujnie zasalutował.

– Tłumaczyłem ci, jak się szuka zbiegów i przepytuje świadków – mówił generał. – Powtarzam, przepytuje, a nie bezprawnie robi się im burdel w domu. Pamiętaj, że po dzisiejszym fiasko nie możesz sobie pozwolić na błędy, inaczej pożegnasz się z szansą na pułkownika i ja o to zadbam.

Kapitan zazgrzytał zębami i cały się napuszył. Soheil doszła do wniosku, że ostatnie dni nie okazały się dlań specjalnie łaskawe. Z profilu nos miał nieodwołalnie połamany w wielu miejscach i nawet utalentowany lijasen nie potrafiłby kości poskładać do kupy. Jakoś nie czuła współczucia.

– Przepraszam, panie generale.

Lae westchnął.

– Pozbieraj żołnierzy i przeproś panie. Ja się zajmę tą knajpą, a wy idźcie do sąsiadów. Migiem, nie będę czekał. Wykonać.

Kolejny salut, tym razem trochę porządniejszy. W mgnieniu oka gwardziści usunęli się z „Gęsi", a kapitan ukłonił się głęboko i wymamrotał przeprosiny bez przekonania. Generał patrzył, jak wychodzą i przewrócił oczami.

– Wybaczcie, uczy się – zażartował. Wyciągnął coś z kieszeni i położył na blacie. – To za drzwi.

Soheil nigdy nie widziała tylu banknotów z wysokim nominałem naraz. Matka chyba też nie, bo otworzyła szerzej oczy.

– Kogo szukacie? – zapytała.

Lae podrapał się po czole. Wodził spojrzeniem po stole aż natrafił na gazetę.

– Jak wiecie, porwano księżniczkę. Razem z nią zniknęła Aluda. Rada podejrzewa, że to ona ją porwała, ale oficjalnie nic nie wiadomo. W każdym razie miasto jest zamknięte, a Arana, jako osobisty rycerz pani Mertemry, teraz jej szuka. Ja go pilnuję.

Uśmiechnął się wrednie pod nosem.

– Jak długo Unułka będzie zamknięta? – odezwała się Soheil z nową nadzieją. – Jak wam idzie?

– Do odwołania. Przykro mi, to sprawa państwowa – odparł wymijająco i odchrząknął. – Przepraszam za niedogodności.

Zasalutował żartobliwie i wyszedł. Studentka wydęła wargi. Do odwołania – przedrzeźniła go w myślach.

– Kim jest Aluda? – Zwróciła się do matki.

W gazecie nic o kimś takim nie wspomniano. Wcześniej to imię rzuciło jej się w oczy przy okazji jakichś dziwnych historii o pogrzebie króla, ale szybko porzucono ten temat w prasie.

– Lekarką królewską. – Riza wróciła do czyszczenia szklanek, ale trzęsły jej się ręce.

Soheil przekrzywiła głowę. Nawet taki kraj jak Roternar potrzebował lekarzy... Rozmarzyła się. Taka praca musi świetnie wyglądać w historii zatrudnienia.

No właśnie.

Zerwała się gwałtownie z siedzenia.

– Mamuś, zaraz wracam! – krzyknęła i zaraz jej nie było.

Drzwi jęknęły w zawiasach, gdy po raz kolejny otworzono je z hukiem. Soheil wybiegła na niewielki placyk przed „Gęsią" i zaczęła się rozglądać we wszystkie strony jakby nagle dostała wścieklizny.

Muszę od czasu do czasu gonić za marzeniami – pomyślała zadowolona, gdy wyłapała wśród przechodniów także jasną czuprynę generała.

Uśmiechnęła się do siebie i pobiegła w jego stronę.

______________

Tak jak w rozdziale z nazwiskiem siostry Lae, tutaj też sypnę ciekawostką, a co. 

Soheil al Fard - (radcę Farda mieliśmy okazję już poznać) to nazwa jednej z gwiazd w gwiazdozbiorze Hydry. Nie jest to jej jedyna nazwa, bo głównie kojarzy się ją jako Alphard. Soheil al Fard to nazwa nadana tej gwieździe w kalendarium arabskim. Oznacza właśnie to, co mamy w tytule rozdziału "ta jasna, samotna", zaś samo Alphard oznacza po prostu "samotnik". Technicznie jest to męskie imię, ale kto by się tam przejmował... 

Gdybyście byli zainteresowani trochę innymi ciekawostkami gwiazdowymi, następnym razem mogę też wspomnieć o Ałdzie (słońcu) i jej technicznych szczegółach. Nie będzie to raczej żadnym spoilerem fabularnym :D Przy tworzeniu tego świata inspirowałam się dość mocno astronomią i astrofizyką, chociaż pewnie na pierwszy rzut oka tego nie widać. No ale wyjaśni się to wszystko w swoim czasie, a jakieś ewentualne niedopowiedzenia wynikające z niewystarczającego poziomu wiedzy na świecie, chętnie wyjaśnię w formie ciekawostek pod rozdziałami :> 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top