27. Obrazki na ścianach


Aluda siedziała w swoim biurze i nieobecnie przeglądała stare notatki i codzienne gazety.

Po śmierci radcy Farda armia całkiem przejęła już prasę i chociaż stan wojenny oficjalnie się zakończył, pozycja wciąż świeciła pustkami. Wojskowi z kolei nie do końca przejmowali się tym, co jest drukowane – oznaczało to tyle, że razem z wartościowymi informacjami, na łamach mogła też poczytać całkowite głupoty o połowach ryb w porcie, czy o jakości zbóż gdzieś po drugiej stronie Roternaru.

To drugie było zasługą księżniczki – w ciągu trzech miesięcy od wstąpienia na tron, zdołała trochę otworzyć stolicę na resztę kraju, chociaż Aluda nie rozumiała, dlaczego marnowali papier, jeśli nic się nie działo.

A było spokojnie. Nawet za spokojnie – pomyślała cierpko. Wątpiła w to, że zniknięcie generała przywróciło dawno niewidziany na ulicach Unułki porządek. Traktowała to raczej jako ciszę przed wyjątkowo wredną burzą. Nie chciała zapeszać, ale spokój po wszystkich ostatnich turbulencjach wydawał się iluzorycznym ideałem, a Roternar miał zbyt krótkie ręce, by po niego sięgnąć.

Ostatnimi czasy jej życie zrobiło się do bólu rutynowe i gdyby nie brak Lae, poczułaby się tak, jakby wróciła na stare śmieci. Zapijała się herbatą, od Soheil wyciągnęła kilka przydatnych informacji o ziołach. Męczyło ją to, jak traktowała przyjaciela przed jego odejściem, ale nie mogła nic na to poradzić. Hya kategorycznie zabroniła jej mówić o czymkolwiek, więc Aluda musiała polecenie wykonać. Lepiej było go unikać, niż znosić świdrujące spojrzenia na każdym kroku. Zastanawiała się przy tym, jak wiele informacji zataił przed nią generał z rozkazów króla.

Nie sądziła, że niewinna prośba o „zostanie rycerzem" miała przynieść właśnie takie skutki. Jak dzisiaj pamiętała dzień, w którym Mahavar związał Lae przysięgą. Słowa co prawda zatarły się na przestrzeni lat, ale wiedziała, że nie było to tak proste, jak zwykłe wypowiedzenie „tak". A jednak – skończyła związana tym samym brzemieniem od lat przygniatającym generała. Dzień w dzień sprawdzała w lustrze, czy nie wyrastają jej siwe włosy.

Westchnęła. Cokolwiek się z nim teraz działo, nie miała na to wpływu. Liczyła tylko, że po czasie to zrozumiał. Że jej nie winił. Wiedziała, jaki potrafił być, kiedy ktoś zalazł mu za skórę.

Bezczynność ją dobijała. Zaczęła przeglądać jakieś swoje stare notatki. Potrzebowała odpoczynku od ciągłego stresu, ale taka stagnacja wywoływała zupełnie nowy rodzaj lęku. . Myślała wtedy o wszystkim – o tym, jak zabiła człowieka na statku, o Łowcach; śniła o barbarzyńskich praktykach as'arawajczyków, a imię kobiety, która jej o tym opowiedziała, rozmywało się w mroku nocy i w gwałtowności własnego oddechu. Aluda nie narzekała na bezsenność, ale czasem żałowała, że ciało domagało się odpoczynku.

Od czasu do czasu rozważała, czy nie zapytać Soheil o jakieś zioła na uspokojenie. Podchodziła do dziewczyny z rezerwą, ale Lae najwidoczniej je ufał. Czy wsadził ją do Rady, żeby donosiła mu o prywatnych zebraniach, na które nie miał wstępu? Tego nie wiedziała. Co zadziwiające – nikt w pałacu nie orientował się w specyfice całego procederu. Po prostu się pojawiła. Aluda mogła o to zapytać Rizę, ale wychodzenie z bezpiecznego pałacu – z dala od Hyi – wprowadzało ją w stan ciągłej paranoi.

Natarczywe pukanie wybiło ją z myśli. Przez chwilę nie pamiętała, co powiedzieć, ale szybko z ust wykrztusiła zachrypnięte „proszę". O wilku mowa – pomyślała w tej samej chwili, gdy w futrynie pojawiła się piegowata twarz Siyantsev. Miała rozwichrzoną grzywkę i niedbale zawiązanego warkocza sięgającego końca pleców. Nosiła ciemnozielony sweter z golfem, w czym Aluda widywała ją właściwie zawsze. Pasował jej do oczu, chociaż ich zieleń nie wydawała się aż tak intensywna. Przy pasku nosiła jakieś saszetki z ziołami, a tym razem pod pachą trzymała książki.

– Cześć, Aludo! – przywitała ją z niewinnym uśmiechem i położyła rzeczy na biurku.

Hajara przez chwilę walczyła z chęcią, by do nich sięgnąć, ale powstrzymała się. Nie wiedziała w końcu, co to i dla kogo to. Odwzajemniła niemrawo powitanie i zaczęła skubać paznokcie.

– To dla ciebie, nie krępuj się. – Dziewczyna musiała zauważyć niezdecydowanie Aludy. – Poprosiłam Erivol, żeby pomogła mi zorganizować przeprowadzkę. To moje podręczniki ze studiów. Pomyślałam, że ci się spodobają.

W ułamku sekundy jedna z książek znalazła się w dłoniach lekarki. Podniszczone kartki Soheil ozdabiała szlaczkami na marginesach i drobnymi notatkami, jednak wszystko pozostawało czytelne. Aluda zwykle polegała na swojej magii, jednak od czasu do czasu wystarczały zioła. Pamiętała jednak przypadek swojej matki, która niechcący otruła się podczas eksperymentów – zrobienie czegoś nie tak miało więc czasami tragiczne skutki, a Hajara wolała nie zabawiać się cudzym życiem.

– Dziękuję... – mruknęła niepewnie. – Ale nie będziesz ich potrzebować?

Soheil mrugnęła do niej i postukała się w skroń.

– Wszystko jest tutaj! – oznajmiła. – W każdym razie, mam też do ciebie sprawę.

Oparła się o ścianę i czekała na reakcję Aludy. Lekarka uniosła brew i wzruszyła ramionami.

– Ostatnio udało mi się zatrudnić kilku lijasen – zaczęła radna. – Ale ja się na tym nie znam, więc gdybyś miała czas, może mogłabyś ich nauczyć tego i owego?

Hajara zamrugała.

– Czego mam ich uczyć? To nie jest wiedza o ziołach. A o kościach przecież mogą poczytać.

Soheil chwilę myślała nad odpowiedzią. Nie wyglądała tak, jakby chciała ją przekonać, ale biorąc pod uwagę ostatnie zmiany w służbie zdrowia, prawdopodobnie jej na tym zależało.

– No, ja właśnie nie wiem – odezwała się w końcu. – Nie znam się. Ale wydaje mi się, że wiedza o tym, gdzie są dane kości czy wnętrzności, różni się od naprawiania ich. Myślałam, że może im coś doradzisz. – Wzruszyła ramionami. – W większości to świeżaczki i boją się kogokolwiek dotknąć.

Aluda prychnęła.

– Oni się boją dotykać, a ludzie boją się być dotykani. Więc może magia w szpitalach to nie jest najlepszy pomysł?

Soheil przekrzywiła głowę.

– Z doświadczenia wiem, że wszystko im jedno, kto się nimi zajmuje, kiedy umierają – powiedziała obojętnie. – W każdym razie, przemyśl to. Moi rodzice się o ciebie martwią, dawno ich nie odwiedzałaś. Mogłabyś od czasu do czasu wyjść z pałacu.

Hajara zacisnęła pięści. Tęskniła za wypadami do „Gęsi", ale teraz to już nie było to samo. Za dużo rzeczy zmieniło się od ostatniego razu, kiedy ona, Lae i Siyantsevowie we czwórkę pili piwo w środku nocy i plotkowali o zatkanej wannie w łaźni królewskiej.

– Podziękuję. W takim razie możesz zabrać podręczniki – odparła sucho.

Soheil pokręciła głową i nacisnęła klamkę.

– Nie przyniosłam ich w formie łapówki. Zrób z nimi, co chcesz, chociaż wolałabym, żebyś ich nie spaliła – zażartowała. – Moje zaproszenie będzie aktualne, jeśli zmienisz zdanie. Tak samo jak moich rodziców... – Zamyśliła się i dodała cicho: – Wiem, że my się nie znamy, ale moja mama traktuje cię jak córkę. Kazała mi przekazać, że zawsze będziesz u nas mile widziana.

Wyszła z cichym zgrzytem ciężkich drzwi. Aluda siedziała chwilę w ciszy nad pomazaną książką i spojrzała w stronę koślawych patyczaków nabazgranych na stronie o kwiatkach asuaju. Były niezwykle ładne, ale nie potrafiła skupić się wystarczająco nad tekstem. Podrapała się po głowie i wyjrzała przez okno. Ałda już powoli zachodziła.

Westchnęła. Może jutro – pomyślała i spojrzała z tęsknotą na wieszak z płaszczem.

⚜⚜⚜

Soheil od kilku dni towarzyszył zadziwiająco szampański humor, chociaż nie mogła nigdzie dopatrzeć się jego źródła. Dni mijały wciąż tak samo, a temperatury malały wraz z powolnym zakończeniem jesieni. Nie lubiła chłodu, ale wraz z nową porą roku, mieszkańcy Unułki świętowali urodzajne zbiory i próbowali zyskać przychylność na łagodną zimę. Brakowało jej w Roternarze różnych festiwali, a przez wojnę i chaos wynikający z odejścia generała, miasto przegapiło Dożynki. Być może cieszyło ją to, że wreszcie będzie mogła się rozerwać.

Nie zdążyła się dobrze przyzwyczaić do obecności Lae, a ten już gdzieś zniknął. Przynajmniej zaprzyjaźniła się z jego siostrą. Erivol na początku trzymała ją na dystans, ale po ponad miesiącu ciągłego stykania się w pałacu, gdy Soheil meblowała nowe biuro, zaprosiły się nawzajem na kubek herbaty i obecnie Siyantsev szła do jednej z lokalnych cukierni, by zjeść z nią ciastko.

Catenata pomogła jej nawet sprowadzić wszystkie rzeczy z niewielkiego mieszkanka w Bałcharnie, a jej mąż wystosował pismo do Akademii. Kilka dni później przysłali jej dyplom. Nie chciała przyznać, ale jednak posiadanie dobrze sytuowanych znajomych się opłacało. Chociaż wcale nie planowała wykorzystywać siostry Lae, by skończyć studiowanie trochę na lewo.

W cukierni było całkiem przytulnie. Erivol siedziała już przy stoliku i zezowała na ladę, za którą stały najróżniejsze słodkości – od lizaków i cukierków do babeczek i fikuśnych tortów. Na widok Soheil, kobieta wyraźnie się ożywiła.

– No, moje burczenie w brzuchu słyszał chyba każdy mieszkaniec Unułki – zażartowała i wstała, żeby się przytulić. Była od niej niższa, ale uścisk miała tak silny, jak żołnierz. – Siadaj, ja dzisiaj stawiam.

I mówiąc to, prawie pofrunęła do kasy, gdzie zamówiła przynajmniej pięć różnych ciast. Reszta rozmowy z ekspedientką zaginęła gdzieś w szumie innych klientów. Erivol wybrała miejsce przy oknie, praktycznie na końcu przytulnej salki. Drewniane ściany ozdabiały girlandy i rysunki. Soheil widziała kiedyś, jak córka właścicielki tworzyła jedno z tych „arcydzieł", a dumna matka natychmiast wieszała je na ścianie. Uśmiechała się wtedy z nostalgią do własnego dzieciństwa, kiedy przychodziła do domu cała zabrudzona ziemią i przynosiła swoim rodzicom nadgniłe liście. Riza skrzętnie zasuszała każdy taki chwast w książce z przepisami.

Erivol tymczasem postawiła przed nią kubek parującej herbaty i sama rozsiadła się w fotelu naprzeciwko. Zbliżał się już wieczór, a miejskie latarnie powoli obejmowały ulice łagodnym światłem. Przechodnie co jakiś czas zaglądali przez okno, z tęsknotą patrząc na słodkości.

– Dostałaś już paczkę z książkami? – zaczęła i wlała sobie do napoju trochę mleka. – Rij mówi, że przyjdzie jeszcze jedna i to chyba będzie tyle.

– Całe szczęście... – Soheil westchnęła. – Dziwię się, że stara Kilatowa nie robiła problemów.

– Wiesz, pewnie zamachał jej papierami gubernatora i musiała się zamknąć. – Zachichotały obie. – Powiedział, że nie dziwi się, że wolałaś wrócić do Roternaru. Jak wytrzymałaś w tej szopie tak długo?

Siyantsev zaśmiała się niezręcznie. Erivol może i była sympatyczna, ale w dalszym ciągu urodziła się w szlacheckiej rodzinie, co na wielu płaszczyznach ich znajomości tworzyło niewielkie pęknięcia. Soheil bała się, że zburzy jej światopogląd, gdy powie, że mieszkanie starej Kilatowej, jak na standardy stolicy, zaliczało się do zadbanych i porządnych. Płaciła za wynajem krocie.

– Chciałam skończyć studia... ale jak widzisz, nawet mnie skończyła się cierpliwość.

Catenata pokiwała głową ze zrozumieniem. W międzyczasie właścicielka osobiście przyniosła im do stolika zamówione jedzenie. Chyba chciała je zagadać, ale w cukierni rozległ się dzwonek i starsza kobieta drgnęła. Przeprosiła je i pobiegła z powrotem do lady. Erivol obserwowała jej ruchy. Soheil wolała się nie obracać, bo wyglądało to nieuprzejmie, więc śledziła reakcje towarzyszki. Na jej twarzy mieszała się obojętność przemieszana z niewielką dozą ciekawości, ale nagle to wszystko zmieniło się w całkowite przerażenie. Siyantsev chciała się ruszyć, ale kobieta ścisnęła ją za nadgarstek i pokręciła gwałtownie głową. Rozmowy pozostałych klientów ucichły.

Ukryła twarz za burzą kasztanowych loków i wlepiła spojrzenie w stolik. Soheil wbrew jej oczywistym sugestiom, odwróciła się w stronę lady, by zobaczyć wysoką kobietę w granatowej sukience. Ekspedientka kłaniała jej się, pakując w pudełka część z bogato zdobionych tortów.

– Szanowna pani, jak miło, że zaszczyciła nas pani osobiście! – Ćwierkała, chociaż nawet z daleka jej twarz wahała się między niezadowoleniem a sztucznym entuzjazmem. – Cztery torty na dziś wieczór, proszę!

Jakaś nieszczęsna służka złapała pakunki i kłaniając się, uciekła z cukierni. Nowa klientka zaś wyciągnęła pieniądze z torebki i położyła na blacie.

– Czasem mam ochotę się przejść po mieście – powiedziała. – To dobra okazja.

– Ależ oczywiście! Może napije się pani herbaty? Czekolady?

– Ach, nie. Spieszy mi się, ale dziękuję.

Dołożyła kolejny banknot i odwróciła się ze stukotem szpilek. Suknię miała prostą bez zbędnych ozdobników, ale leżała na niej perfekcyjnie i podkreślała idealne kształty. Soheil poczuła ukłucie zazdrości; też chciała tak wyglądać, ale nie potrafiła sobie odmówić czekoladek. Kiedy nieznajoma się odwracała, na jej ramieniu mignęła tylko pojedyncza gwiazdka, która przywiodła radnej na myśl generała. Na szczęście kobieta nie spojrzała nawet w ich stronę, tylko od razu wyszła na zewnątrz. Gdy zamknęły się za nią drzwi, wszyscy w środku odetchnęli.

– Kto to? – odwróciła się do Erivol, wciąż zastygłej w pozie niemego horroru.

Minęła chwila, nim Catenata otrząsnęła się z szoku i wzięła parę głębokich oddechów.

– Moja matka – odparła cicho i wyjrzała za okno, żeby się upewnić, że niebezpieczeństwo naprawdę minęło.

Zaczęła się zajadać ciastkiem, chociaż Soheil zauważyła, że robiła to o wiele łapczywiej, niż normalnie. Całą sytuację uważała za dziwną, ale wolała poczekać cierpliwie aż emocje przeminą. Erivol w końcu nieco się uspokoiła i znowu odchyliła na fotelu.

– Mój brat ci o niej nie opowiadał? – odezwała się w końcu i uniosła brew.

– Wydaje mi się, że nie. Założyłam, że nie żyje – odparła zgodnie z prawdą Soheil, co przynajmniej na chwilę rozśmieszyło kobietę. – A poza tym wydaje mi się, że nie znaliśmy się tak długo, żeby się aż tak uzewnętrzniał.

Siostra Lae posłała jej zaskoczone spojrzenie, ale nie skomentowała tego. Zaczęła grzebać widelcem w cieście, a jej wzrok biegał po całym pomieszczeniu. Radna nie chciała rozdrażniać znajomej. Zdążyła się domyśleć, że ciężka atmosfera, jaką roztaczała matka Ortamjaarów, nie wpływała pozytywnie na nikogo, a już szczególnie nie na jej dzieci.

– Matka była znośna przed śmiercią ojca, ale potem trochę jej odwaliło... Chociaż teraz, po latach, podejrzewam, że przy nim się hamowała. Kiedy umarł, po prostu pokazała swoje prawdziwe kolory. – Dźgnęła biedną malinę tak, że rozprysła się na cały talerzyk. – Miałam nadzieję, że jej nie spotkam, ale przynajmniej mnie nie poznała. Najważniejsze są te jej durne wieczorki.

Soheil pokiwała głową, chociaż nie rozumiała tego zachowania ani trochę.

– A może powinnaś z nią porozmawiać? – zasugerowała nieśmiało. – Opowiedzieć coś o...

– Absolutnie nie! – Erivol zdała sobie sprawę, że powiedziała to za głośno i odchrząknęła niezręcznie. – Z nią się nie da rozmawiać, ale na szczęście jej nie znasz, to nie wiesz. I oby się to nie zmieniło, oby jak najszybciej wsadzili ją do pociągu i wywieźli na Korhe-nai. Nawet żywą, nie obchodzi mnie to.

Siyantsev upiła łyk herbaty. Cokolwiek mogła na to odpowiedzieć, nie wydawało się odpowiednie. Catenata musiała dostrzec jej zakłopotanie i poprawiła rozwichrzone włosy.

– Przepraszam. To musi być dziwne dla kogoś postronnego, ale po prostu nie znoszę mojej matki i podejrzewam, że mój brat podziela... podzielał ten sentyment, cokolwiek teraz robi. – Uśmiechnęła się blado.

– Rozumiem. Podejrzewam, że skoro nic nie mówił, to musicie mieć w tej kwestii podobne odczucia.

Wbiła wzrok w stół. Czasem zapominała, że nie wszyscy wiedzieli o „przypadłości" generała i niektórzy naprawdę myśleli, że nie żył. Chciała powiedzieć, że wszystko z nim w porządku, ale dla jego siostry zabrzmi to jak puste pocieszanie, więc wolała milczeć.

– Nawet się nie przejęła – zaczęła Erivol ze złością, czym znów zaskoczyła nieszczęsną radną. – Wiesz, kiedy ogłosili, że mój brat... Powiedziała tylko, że w sumie to jej przykro, ale skoro jestem w mieście, to ja się zajmuję rodziną i wiesz co...! Ta suka... – mamrotała już bardziej do siebie. Lae i ona najwidoczniej nieświadomie wyrobili w sobie ten sam nawyk. – W każdym razie, ona wie, że jestem tutaj i ja wiem, że jeszcze dycha. Ale nie wchodzimy sobie w drogę i tak jest chyba lepiej. W ciągu tych trzech miesięcy ani razu nie chciała się ze mną zobaczyć i nie wysłała mi zaproszenia na te swoje wieczorki towarzyskie.

– Cóż, jeśli dzięki temu jesteś spokojniejsza...

– Nie jestem. – Erivol zacisnęła pięści. – Codziennie się boję, że ją spotkam, tak jak tutaj. Nie chcę cię tym zarzucać. Nasze rodzinne problemy są specyficzne, a skoro Laeval nic ci o tym nie mówił, to najwidoczniej wolał ci tego oszczędzić. Następnym razem po prostu wybiorę nam inną cukiernię, co ty na to?

– Jasne. – Soheil przekrzywiła głowę. – Właściwie to następnym razem powinnyśmy się spotkać w knajpce moich rodziców.

– Co tam sprzedają?

– Piwo...?

Kobieta skrzywiła się na ułamek sekundy.

– Ale mój tata robi naprawdę świetną gorącą czekoladę – zreflektowała się radna. – Rzadko są tam jacyś klienci i na pewno nie spotkasz tam matki. Twój brat często tam przychodził.

Erivol wahała się przez chwilę, ale w końcu tylko kiwnęła głową i wymusiła uśmiech. Resztę wieczora spędziły na niezobowiązujących rozmowach o ich życiu w Farenhaven. Soheil z lekką zazdrością słuchała o luksusach domu Catenatów, a siostra Lae krzywiła za każdym razem, gdy ta relacjonowała jeden ze swoich wielu powrotów z popijaw.

Siyantsev podejrzewała, że kobieta zabija w ten sposób samotność po oddelegowaniu męża z powrotem do sąsiedniego kraju, ale z drugiej strony, ona robiła to samo. Po powrocie księżniczki pałac zrobił się jeszcze chłodniejszy; bardziej obcy. Wszyscy przygotowywali się do koronacji zaplanowanej na festiwal zimowy. Soheil i Erivol jako jedyne były wyjęte gdzieś z tego całego rozgardiaszu i potrzebowały się nawzajem, by całkiem nie oszaleć. Magowie pozostali w Roternarze i cesarz nie chciał ich jak na razie wycofać, skazując Catenatę na to życie w zawieszeniu. Radna z kolei pochodziła z zupełnie innych kręgów społecznych, a od dziecka wiedziała, że bogactwa i luksusy nie były jej pisane. Różniły się diametralnie, jednak czasem, by przetrwać, musiały zawierać niecodzienne sojusze.

Soheil wcisnęła w siebie ostatni gryz ciastka i westchnęła zadowolona. Nie było szans, by kiedykolwiek schudła do takiej sylwetki, jaką przedstawiała matka Ortamjaarów. Czy ta kobieta coś w ogóle jadła? Kusiło ją spytać, ale zauważyła już, że sprawy rodzinne drażniły zarówno Erivol jak i jej brata.

Wyszły z cukierni, kiedy na dworze zdążyła zapaść już noc. Na czarnym niebie migały nieśmiało pojedyncze gwiazdy, przyćmione ulicznymi latarniami. Pożegnały się i rozeszły w różne strony. Soheil planowała wrócić do pałacu i trochę posprzątać w biurze i swoich pokojach. Mimo że dostała je już jakiś czas temu, ciągle panował tam niesamowity bałagan. Westchnęła. Przynajmniej łóżko naprawdę miało baldachim.

Szła głównymi uliczkami i mijała przechodniów zachodzących jeszcze do sklepu po ostatnie wieczorne zakupy. Mimo to rękę trzymała z przyzwyczajenia na pasku, gdzie od pewnego czasu nosiła proszek wywołujący łzy i atak kichania. Zawsze to coś do obrony – nie sądziła, że przyda się jej na jednej z głównych arterii, ale jednak. Jakaś dłoń złapała ją za łokieć i wciągnęła do tylnej uliczki.

Serce zamarło jej w piersi. Płynnym ruchem wyciągnęła fiolkę i sypnęła w stronę napastnika. Rozległo się kasłanie, ale uścisk na ręce nie zelżał.

– Bogowie, co to za świństwo? – Głos, który usłyszała, zbił ją z tropu.

Spojrzała na – jak jej się wydawało – obcego, dostrzegając znajome rysy twarzy, a przede wszystkim charakterystyczną bliznę, na którą padała pojedyncza smuga światła spomiędzy budynków.

– Lae?


________________________

Wracam po krótkiej (lub długiej, zależy, jak ktoś mierzy czas) przerwie. W międzyczasie zmieniło się kilka rzeczy, chociaż uważam, że to całkiem kosmetyczne zmiany. Ale z ważniejszych elementów, trochę zmniejszyłam ilość infodumpów w początkowych rozdziałach, więc prawdopodobnie trochę tych informacji powtórzy się w przyszłości (podejrzewam, że i tak mało kto pamięta takie duperele). Dodatkowo emblematy generalskie zmieniły się z dwóch gwiazdek do słońca i gwiazdek (wow), a Soheil odmłodniała o dwa lata, bo uznałam, że gdyby faktycznie te studia były tak długie, to nigdy by ich nie zaczęła. Zmieniłam też trochę pierwsze rozdziały, szczególnie 1 i 5 - nie wpływają na fabułę, ale pojawia się tam trochę więcej pobocznych postaci, które wrócą w tej połowie. Nie zmuszam nikogo do wracania się do tyłu, ale jeśli ciekawi kogoś to, jakie czynniki towarzyszyły odwołaniu Lae po śmierci króla, to trochę je rozwinęłam w pierwszym rozdziale.

Ten rozdział jak zwykle wyszedł mi długaśny (znowu ma ponad 6000 słów), dlatego ciachnęłam go na dwa, a akurat znalazłam na to ciachnięcie dobry moment. Za tydzień pojawi się nowa część, postaram się je wrzucać w miarę regularnie :D Miłego weekendu!

(Przy poprawkach niechcący pousuwałam część ciekawostek pod rozdziałami. Zastanawiam się, czy może nie napisać kiedyś takiego oddzielnego rozdziału na wszystkie dodatkowe i nikomu niepotrzebne informacje, jak na przykład to, skąd wzięły się nazwy niektórych postaci, miejsc, bogów i religii. Jeśli ktoś jest chętny to pomyślę nad tym!)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top