Rozdział 57

Rinkeby, Szwecja

14 października 2011r., godz. 10:35

Ciemnowłosa Szwedka przestawiająca się jako Cornelia Harris zalicza dzisiejszy dzień do dość pechowych oraz niezdarnych. Wczorajsze upijanie się alkoholem skutkuje tym, że ogromny kac morderca nie daje jej spokoju. Kobieta czuje, jakby urządzał on sobie imprezę w jej głowie, doprowadzając ją do wariacji. Nie jest w stanie na niczym się skupić, a każda czynność jest dla niej problemem. Najlepiej wcale nie przychodziłaby do pracy, a wyłącznie zamknęła się w sypialni i nie wychodziła spod przyjemnej pierzyny.

Jej myśli wędrują do pamiętnej nocy, którą spędziła w towarzystwie (oraz z udziałem) Xawerego. Na jej policzkach pojawiają się dwa różowiutkie rumieńce, które są powodem wczorajszych wspomnień. Pospiesznie zasłania je włosami, które wyjątkowo pozostawiła rozpuszczone, i rozgląda się po lokalu. W środku panuje raczej spokojna atmosfera, nie ma wielu klientów.

— Chyba masz coś na sumieniu — mówi Alva, zabawnie poruszając brwiami, kiedy Cornelia podskakuje przez jej nieoczekiwaną obecność. Odgarnia niesforne kosmyki, które wlatują jej do oczu i spogląda na nią zaskoczonym spojrzeniem.

— Ty tak wcześnie? — dziwi się na jej widok, gdyż blondynka zaczyna swoją zmianę znacznie później.

— A załatwiałam sprawę w okolicy i nie miałam gdzie się podziać dłużej, więc przyszłam — wyjaśnia obojętnie, siadając na jednym z wolnych miejsc. Rozgląda się po barze i marszczy brwi. — Mały ruch.

— Jak zwykle o tej godzinie. — Ciemnowłosa wyciera czystą szklankę do sucha, dokładnie jej się przyglądając. Poleruje każdy jej fragment, aby lśniła z daleka.

W jednej chwili wszystko, co do tej pory robiła, straciło na znaczeniu. Głos utyka jej w gardle, kiedy do pomieszczenia wparowuje kilku facetów w kominiarkach na głowach. Umięśnieni gangsterzy niszczą wszystko, co wpada im w ręce lub stoi na drodze. Są bezczelni i agresywni. W ich dłoniach spoczywają bronie, które nie są wyłącznie dodatkiem teatralnym.

— Oszaleliście?! Wy chuligani jedni! — krzyczy jeden z klientów, któremu widocznie życie nie jest miłe. Wstaje ze swojego miejsca i podchodzi pewnym krokiem do gangsterów.

— Nie wiesz do kogo mówisz — wyraża się umięśniony mężczyzna i popycha klienta w taki sposób, że ten ląduje z hukiem na podłodze. Zaczyna okładać pięściami, a na końcu mocno kopać. Nie oszczędza sił. — I po co ci to było? — pyta z uśmiechem na twarzy.

Drugi z nich podchodzi o leżącego gościa baru i celuje do niego z pistoletu. Nie waha się ani przez chwilę. Jest pewny w swoich działań i z zimną krwią zabija bezbronnego i nikomu winnego człowieka. Z ust Cornelii wyrywa się głośny pisk. Nie jest w stanie wytrzymać tych wszystkich emocji. Ogromny strach paraliżuje jej ciało, kiedy uświadamia sobie, że znowu staje się ofiarą. Momentalnie zasłania buzię wewnętrzną stroną dłoni, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek dźwięki. Jest zagrożona i to jest pewne.

Harris spogląda na swoją przyjaciółkę, która nadal nieruchomo siedzi na swoim miejscu. Nie wie co ma robić, także zdaje sobie sprawę, że jest w ogromnym niebezpieczeństwie. To nie są żarty. Oni mają broń i doskonale wiedzą jak jej użyć. Alva zbiera w sobie odwagę i mentalną siłę, aby wstać ze stołka i podbiec do przestraszonej koleżanki. Przytula ją mocno, chcąc dodać otuchy.

— Wszystko będzie... — nie udaje jej się dokończyć zdania, gdyż jeden z mężczyzn popycha ją agresywnie na środek lokalu. Z ust Cornelii wydobywa się głośny krzyk przerażenia. Rozgląda się po lokalu za drogą ucieczki. Popada w panikę. Oddech zatrzymuje jej się w gardle. Łzy masowo gromadzą się w kącikach powiek, aby spływać strumieniami na różowe policzka.

Kobieta patrzy ze strachem na dwóch mężczyzn, którzy zbliżają się do niej szybkim krokiem.

— Dawaj kasę — rozkazuje jeden z nich, wskazując na kasę fiskalną. Kiedy dostrzega, że Cornelia nie porusza się, podchodzi jeszcze bliżej. — Głucha jesteś? — Ton jego głosu nie zwiastuje niczego dobrego. Ciało Harris trzęsie się niemiłosiernie. Nie jest w stanie nad tym zapanować. Patrzy na niego wzorkiem pełnym przeróżnych emocji. Kątem oka widzi, jak reszta towarzystwa demoluje pozostałości baru Rycharda. Łzy po raz kolejny spływają, a one nie ma zamiaru ich hamować.

Gangster nie wytrzymuje tego czekania i przeskakuje do niej za ladę. Jak widać nie należy do osób cierpliwych. Łapie agresywnie ją za włosy i zbliża do lady.

— A teraz grzecznie otworzysz kasę — poleca, owijając sobie ciasno kosmyki kobiety wokół nadgarstka. Cornelia piszczy głośno, ale nikt nie zwraca na nią uwagi. Ma nawet wrażenie, że ich to bawi, jej ból i ogromne cierpienie, które jej sprawiają.

Kiedy Harris nadal nie współpracuje, mężczyzna traci nerwy. Uderza jej głową o ladę, mając nadzieję, że to nauczy ją wykonywania poleceń. Jego szczęka jest mocno zaciśnięta, a mięśnie napięte. Przed oczami kobiety pojawiają się mroczki, przez co nie widzi dobrze.

— Co za uparta suka — stwierdza gangster i, kiedy dostrzega, że Cornelia nie będzie pomagać, rzuca jej ciałem o ścianę. — Bezużyteczna — fuka w jej stronę i sam podchodzi do kasy. Uderza w nią kilkukrotnie, ale za żadnym razem nie zostaje ona otwarta.

— Ma jakieś zabezpieczenia — zauważa drugi z nich, patrząc uważnie na przedmiot.

— Kurwa mać! — krzyczy zdenerwowany mężczyzna, zrzucając kasę z lady. Dociera do niego, że nie jest w stanie dostać się do pieniędzy, po które tutaj przyszedł.

Cornelia kuli się pod ladą, mając nadzieję, że uda jej się przeczekać całe to zamieszanie. Jej ciało mocno się trzęsie, a oddech jest nierówny. Każdy wdech sprawia jej problemy. W głębi duszy modli się do Boga, aby poradził coś i uwolnił ją od zła, które ciągle ją prześladuje. Ukojenie jednak wcale nie nadchodzi, a zamiast niego, dwóch gangsterów podchodzi ponownie do jej obitego ciała. Są to ci sami mężczyźni, co chwilę wcześniej próbowali dostać się do kasy. Jeden z nich podnosi agresywnie kobietę za ubranie, przez co porywa się ono w kilku miejscach, ukazując jasny biustonosz. Wzrok momentalnie ucieka w te rejony, przez co Harris czuje się mocno nieswojo.

— Jak otworzyć kasę? — pyta łagodnie, ale słychać potworny jad w głosie. Patrzy na nią przeszywającym spojrzeniem, przez które ciemnowłosa ma zamiar zapaść się pod ziemię i pozostać w niej przez kolejne dekady.

— Nie... nie wiem — jąka się przestraszona. Dostaje pierwsze uderzenie, skierowane w brzuch. Kobieta ma ochotę wypluć z siebie wszelkie narządy. Czuje jak żółć podchodzi jej do gardła.

— Pracujesz tu, jak możesz nie wiedzieć?! — Denerwuje się gangster i ponownie kieruje cios w ciało pracownicy. Ta krzyczy tak głośno, jak tylko może. Zdziera sobie gardło, ale nie to jest dla niej teraz ważne. Mężczyzna mierzy w nią raz za razem, nie dając chwili wytchnienia.

Kobieta ledwie patrzy na oczy. Nie widzi dokładnie, wszystkie kształty są mocno rozmazane, a kolory mało intensywne. Jest wycieńczona, a rzeczywistość dociera do niej w spóźnionym tempie. Jedyne co czuje doskonale, to wszechobecny ból, który rozprzestrzenia się z zawrotną prędkością po jej ciele.

— Zemsta bywa słodka — syczy jeden z nich i kolejny raz uderza Cornelię z zamkniętej pięści. Jego znaczące słowa, to ostatnie co dociera do jej otępiałego umysłu. Chwilę później nastaje wyłącznie ciemność oraz wszechobecna ciemność, która pochłania ją doszczętnie. Przestaje czuć ból oraz negatywne emocje.
Gangsterzy zaprzestają wyżywania się na nieprzytomnej Harris i ostatni raz patrzą na nią szyderczym spojrzeniem. Nie jest im jej żal, w żadnym razie. Są dumni ze swojego działa i szkód, jakie wyrządzili w barze. Z uśmiechami pospiesznie opuszczają lokal. W progu mijają się z niczego świadomym Rychardem, który widząc swój lokal, staje nieruchoma. Jest zaskoczony. Nie spodziewał się takiego widoku...

Właściciel odzyskuje rozum i szybko wybiera numer alarmowy, zawiadamiając policję o zajściu. Sam w tym czasie rozgląda się za pracownicami, których nie dostrzega. Po Sonii oraz Alvie ślad zaginął – zapewne dobrze się gdzieś ukryły albo udało im się uciec.

Za ladą zauważa jednak wystającego nogi i podchodzi tam prędko. Jego wzrok napotyka nieprzytomną Cornelię, której pospiesznie sprawdza puls.

— Żyje — szepcze do siebie z wyraźną ulgą. Bez większego namysłu ponownie sięga po komórkę i wybiera numer tym razem pogotowia.

Niedługo później ratownicy medyczni zabierają bezwładne ciało kobiety, wsadzając je do karetki i zawożąc do najbliższego szpitala.

Rychard w tym czasie ogląda straty, które dokonali uliczni gangsterzy. Chwyta się za głowę, myśląc o ogromnych kosztach na naprawę baru. Nie ma tylu pieniędzy i raczej nigdy ich nie zdobędzie. Jest mu okropnie przykro, kiedy dociera do niego fakt, że nie jest go stać na remont i odnowę lokalu.

Siada na połamanej maszynie do gier i opiera łokcie o kolana. Nie może oderwać wzroku od bałaganu. Jest totalnie załamany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top