Rozdział 4
Rinkeby, Szwecja
23 Grudnia 2010r., godz. 7:00
Tego dnia Cornelia wstaje bardzo wcześnie. Ma nadzieję, że na Placu Głównym będzie zadowalający ruch. W końcu jutro święta, ludzie w popłochu robią zakupy i załatwiają ważne sprawy. Wśród nich jest jeszcze młoda Szwedka, poruszająca się w przyspieszonym tempie prosto w swoje codzienne miejsce. Zima nieustannie daje o sobie znać – wiatr wdziera się we wszystkie szczeliny w mieście, a mocny śnieg kaleczy ciała, zostawiając mokry ślad. Dziewczyna przeciera oczy, gdyż dostaje się do nich wiele płatków. Spadają one w niekontrolowany sposób. Mocniej owija się zniszczonym płaszczem – ostatniego dnia przewróciła się na śliskiej nawierzchni i odpruły jej się wszystkie guziki, poza jednym. To właśnie on jest zapięty i dzielnie stara się utrzymać dwa końce materiału blisko siebie. Jej zęby boleśnie zgrzytają, a ciało trzęsie się na skutek niskiej temperatury. Inni przechodni przyglądają się jej zaskoczeni. Tak, właśnie funkcjonuje rzeczywistość. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a ludzie, zamiast pomóc, okazać łaskę, wolą wytykać palcami i na boku podśmiewywać się. Żenujące. Grunt, że od ostatniego wygnania z placu, podobna sytuacja nie miała miejsca. Dzięki temu Cornelia może czuć się pewniej, tym bardziej że owego mężczyzny nie widziała od tamtego czasu. Tajemniczy dobroczyńca także nie pokazywał się dziewczynie, lecz stwierdzenie, że wcale nie bywał w centrum, nie jest do końca prawdziwe. Dziewczyna, będąc już na miejscu, wyciąga pomiętą kartkę i przelatuje wzrokiem wszystkie utwory. Zaczyna recytować nowe wiersze, przeplatane starymi. Pojedyncze osoby podchodzą do niej, aby rzucić monety do ciemnego kapelusza. Z każdym dźwiękiem metalu na twarzy Cornelii pojawia się wesoły uśmiech. W jej głowie już rodzą się przeróżne myśli, co takiego kupi na święta. Dziewczyna bardzo pragnie wynagrodzić staruszce, że tyle dla niej robi, dlatego też postanawia sprawić jej prezent. Wie dobrze, że to nie wystarczy, ale od czegoś trzeba zacząć. Przedświąteczny czas jest dla niej bardzo korzystny – zarabia piękne sumy, jakich w normalne dnie nie widzi na oczy. Podczas „występu" kilkukrotnie musi przerwać, aby kaszel opuścił jej płuca. Całą zimę choruje, nie jest w stanie wyleczyć się bez odpowiednich leków. Musi po prostu przeczekać do ciepła. Kiedy klimat się ociepli, przyjdzie wiosna, potem lato, jej organizm sam pokona bakterie czy wirusy.
— Pani chora i na takim zimnie stoi. — Uwagę Cornelii zwraca przypadkowy przechodzień. — kobieta w podeszłym wieku. Ubrana jest na czarno jak większość tutejszych. Dziewczyna słabo uśmiecha się do niej, po czym odpowiednia grzecznie:
— Na życie trzeba zarobić. Za darmo nikt nic nie da, a siedzenie w domu to żadna praca.
Kobieta przez chwilę przygląda się jej z zaciekawieniem. Jest zaskoczona, że tak młoda osoba musi żyć w tak ponury sposób. Zwyczajnie jest jej żal, w jakiej sytuacji życiowej musiała znaleźć się jej rozmówczyni. Jej dłoń sięga do kieszeni spodni, po czym wyjmuje niewielką portmonetkę. W oczach Cornelii pojawia się radość na myśl o dobroczynnym zachowaniu obcej kobiety.
— Proszę. Ja nie zbiednieję. — Kobieta wciska jej papierowy banknot o wartości stu koron.
Co za hojny gest — myśli dziewczyna, chowając pieniądze.
— Dziękuję bardzo. — Kłania się staruszce, oddając w ten sposób wdzięczność. Jest niezmiernie szczęśliwa jak z każdego większego „grosza". Kobieta odchodzi, kręcąc głową, z powodu szoku, jaki nadal ją trzyma. Natomiast Cornelia wciąż recytuje swoje wiersze, lecz tym razem w jej głosie słychać zadowolenie oraz optymizm. Jest z siebie zwyczajnie dumna. Wierzy, że ostatnie dobre sytuacje są początkiem szczęśliwej passy.
Rinkeby, Szwecja
24 grudnia 2010r., godz. 16:30
— Cornelio, mogłabyś jeszcze zetrzeć stół? — Od rana słychać polecenia w każdym domu, nawet w tej starej, zaniedbanej kawalerce. Dzisiaj jednak jest ona wysprzątana i elegancko przygotowana na święta. To ważny dzień dla każdego mieszkańca Szwecji. To właśnie dziś jest Boże Narodzenie. Domy przepełnione są prezentami, a radosna atmosfera nie zna granic. Piękne, świąteczne ozdoby widać w niemalże każdym oknie. Ulice również przepełnione są światełkami, aż przyjemnie spacerować. Pogoda także dotrzymuje kroku – śnieg atakuje potężnymi płatami, lecz mimo to jest bardzo sympatycznie.
— Świetnie. Pomożesz mi rozłożyć naczynia? — Cornelia dzielnie wypełnia obowiązki, a uśmiech nie schodzi jej z twarzy. Jeśli chodzi o przygotowanie wieczerzy, nie jest to czasochłonne zadanie, gdyż odbywają ją jedynie w swoim towarzystwie.
— Jeszcze talerz dla nieoczekiwanego gościa! — poprawia ją staruszka, a ta w pośpiechu i z pokorną miną, udaje się do półki kuchennej, aby wziąć kolejne naczynie. W tym domu nie brakuje Boga, są osobami bardzo silnie wierzącymi.
Chociaż szwedzkie tradycje nie mówią nic o wielu czynnościach, które tego dnia wykonuje Lidia, to Cornelia doskonale wie, że one niezbędne. Staruszka ma pewne zwyczaje, które już dawno temu zapożyczyła od starych znajomych z innych państw. Większość z nich już nie ma na tym świecie, gdyż starość, za niewielką pomocą chorób przewlekłych, doprowadziła do tego, że osoby te musiały pożegnać się ze światem żywych.
Kiedy wszystko zostaje przyszykowane, współlokatorki zasiadają do wspólnego obiadu. Między nimi wytwarza się pewnego rodzaju miłość, która spowodowana jest głębokimi uczuciami zaufania oraz wzajemnej dobroci. Staruszka zawsze chciała mieć dzieci, lecz nie było jej to dane – bezpłodność popsuła jej plany. Dlatego też traktuje Cornelię jak swoją córkę. Troszczy się o nią i chce dla niej jak najlepiej. Miłość rodzicielska – tak, tego właśnie tu potrzeba. Staruszka wyciąga Pismo Święte i staje przed stołem.
— W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, — czyta kobieta. Jest zapatrzona w tekst, jakby od tego zależało jej życie. Cornelia również stoi, a jej dłonie splecione są, jak do modlitwy. — Żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna. Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie. W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą. Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. — Słowa wylatują z jej ust niczym regułka. Fragment ten zna już na pamięć, lecz i tak w jej rękach do samego końca spoczywa Biblia. Kończąc swoją wypowiedź, przymyka na moment oczy, biorąc głęboki wdech.
— Wybacz nam, Boże, za brak wykwintnych potraw — spogląda na stół, na którym znajdują się marne dania. — Dopomóż nam, abyśmy w przyszłym roku mogły przyjąć Cię, jak należy — dokańcza swą modlitwę, po czym raz jeszcze zerka na wystawę. Na drewnie stoi misa z kolorową sałatką, obok niej przekrojone na pół kromki chleba. Nieco dalej, na talerzu, znajdują się dwa kawałki ryby – nie jest to karp, lecz zwyczajna belona, złowiona przez znajomego wędkarza po taniości. Niecodalej spoczywają również dwa mięsne kotlety, które swoją wielkością wcale niefascynują. Na samym środku jest szklany dzban, do którego został wlany kompot, własnej roboty.
Choć nie ma w szwedzkich zwyczajach wigilijnych mowy o jedzeniu charakterystycznej dla innych krajów ryby – karpia, to Lidia jest przekonana, że dobrze ona wpływa na relacje Bożonarodzeniowe i jest ciekawym dodatkiem do tego ważnego święta.
Cornelia niczego nie dotyka, czeka zawzięcie aż najstarsza osoba w domu rozpocznie jedzenie. Na widok tylu potraw na raz aż cieknie jej ślinka, nie może się doczekać, kiedy zaczną konsumowanie przygotowywanych od rana dań – obie zajmowały się gotowaniem, pieczeniem itd.
— Oby się nam darzyło — życzy Lidia, po czym sięga po talerz z rybami. Nakłada sobie, a następnie swojej podopiecznej, dodając do tego po dwie kromki chleba. Jedzą w ciszy, nie odzywając się ani słowem. W końcu przy jedzeniu nie powinno się rozmawiać, to źle wpływa na nasz organizm. Zresztą kto by miał czas i chęć na rozmowy, kiedy na stole tyle pyszności. Niespodziewanie ich przyjemne milczenie przerywa głośne pukanie do drzwi. Obie spoglądają po sobie, lecz żadna z nich nie spodziewa się tego dnia gościa. Lidia odkłada sztućce, wycierając usta w serwetkę.
— Ja otworzę — oznajmia Cornelia, kiedy dostrzega, że chód sprawia staruszce trudność. Kobieta jedynie dziękuje młodej Szwedce, po czym ponownie zasiada na swoim krześle. Wygląda przybysza zza rogu. Dziewczyna otwiera drzwi, ale ku jej zaskoczeniu, po drugiej stronie nikogo nie ma. Chcąc upewnić się, czy, aby na pewno nie ma niezapowiedzianego gościa, szwedka wychodzi nieco na klatkę schodową. Robiąc krok w stronę korytarza, potyka się o przedmiot, który najwidoczniej uszedł jej uwadze. Jej głowa uchyla się ku dołowi, aby móc spojrzeć na kartonowe pudełko. Jej czoło marszczy się, a dłonie sięgają po przedmiot. Na kartonie zauważa małą karteczkę z dopiskiem, oznaczającym jej imię.
To dziwne — myśli, lecz zabiera upominek.
— Kto przyszedł? — odzywa się zaciekawiona Lidia i unosi się ze swojego krzesła.
— Ja... nie wiem — mówi nadal zaskoczona Cornelia, wracając do pokoju. Wskazuje na przedmiot w swoich dłoniach, mówiąc, że znalazła go pod drzwiami.
— Otwórz — poleca Lidia, kiedy kończy oglądać pudełko. Dziewczyna trochę się waha, lecz mimo to chwyta za niebieską wstążkę, rozwiązując kokardę. Obie są mocno zaciekawione tajemniczym prezentem. Cornelia uchyla delikatnie wieczko i zagląda do środka. Jej oczom ukazuje się piękny, nowy płaszcz. Mam on ciepłe kolory, bardziej jesienne, ale wykonany jest z bardzo grubego materiału.
— A cóż to za drogi prezent? — dopytuje Lidia, która jest w takim samym szoku, jak i właścicielka pudełka. Dziewczyna ogląda ubranie dokładnie. Nie wierzy w to, co widzą jej oczy.
— Pani Lidiu... ja nie mam pojęcia. — W jej głosie słychać szczerość.
— Coś jeszcze tu jest. — Starsza kobieta sięga do pudełka, na pozór pustego, i wyjmuje z niego mały, zwinięty list. Jest on zaadresowany do Cornelii, dlatego podaje go uprzejmie. Dziewczyna ostrożnie bierze papier, przy tym uważnie obserwując staruszkę.
Droga Cornelio,
Dzisiaj są święta Bożego Narodzenia, dlatego też będę Twoim tajemniczym krasnalem świątecznym. Daję Ci ten płaszcz, abyś nie marzła podczas wygłaszania swoich wierszy. Nie jestem Twoim wrogiem, a przyjacielem. Jeśli chcesz jednak poznać moją twarz, zapraszam Cię na kawę jutro o godzinie dziesiątej. Wiem, że jesteś osobą zapracowaną, niemniej jednak mam nadzieję, że umilisz mi czas, spędzony w kawiarni przy ulicy Leśnej.
Tajemniczy anonim.
Dłoń Cornelii momentalnie spoczywa na ustach. Zakrywa je, aby nie wydobyć z siebie niekontrolowanego pisku. Jest mocno zaskoczona informacją, zawartą w tekście.— No, no. Wpadłaś komuś w oko — mruga do niej staruszka, a na jej ustach pojawia się szczery uśmiech. — Pamiętam, jak to ja byłam jeszcze piękna i młoda — zaczyna swoją opowieść, lecz szybko urywa, widząc brak zainteresowania ze strony swojej rozmówczyni.
— Lidiu... a co, jeśli on ma złe intencje? — Ta myśl ją nurtuje, nie może przestać się zamartwiać. Chociaż nigdy nie zastanawiała się nad pechowymi sytuacjami, to teraz ma odmienne zdanie. Mentorka przytula do siebie dziewczynę i choć rzadko to robi, to bije od niej chęć pomocy.
— Na pewno wszystko dobrze się skończy. Może to twoja szansa? — Spogląda w jej załzawione oczy, które stają się wilgotne z powodu nadmiernych emocji.
— Szansa na co? — mamrocze zestresowana. Jest lekko przerażona możliwością spotkania z obcym mężczyzną.
— Szansa na nowe, lepsze życie. Ten człowiek z pewnością nie należy do biednych — zauważa, lecz młodej Szwedce wcale nie jest do śmiechu. Nie ma w zwyczaju patrzeć na majątek swojego znajomego. Zważając na to, że ma ich niewielu, a właściwie żadnego.
— Pomyślimy o tym później. Teraz chodź dokończyć wieczerzę. — Kobieta ponownie zasiada do stołu gestem ręki, zachęcając Cornelię. Ta jednak w głowie ma zbyt dużo myśli, aby móc od razu zrozumieć sens słów staruszki. — Cornelio, usiądź. Proszę. — Wskazuje krzesło naprzeciw swojego. Dziewczyna, jakby odzyskuje zdrowy rozsądek i zajmuje wyznaczone miejsce.
— Smacznego — życzy ponownie, po czym obie zabierają się do spożywania przygotowanych posiłków.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top