Rozdział 22
Rinkeby, Szwecja
24 kwietnia 2011r., godz. 8:45
Tego dnia kobiety są wypoczęte i zwarte do działania, ponieważ od kilku dni miały wolne od pracy. Szwedzka tradycja nie pozwoliłaby na pracowanie w święta wielkanocne. Szczególnie Wielki Piątek w Szwecji jest dniem wolnym, ponieważ jest obchodzony na pamiątkę ukrzyżowania i śmierci Jezusa. Dla niego był to bardzo długi dzień, wypełniony bólem i cierpieniem, dlatego jest nazywany Długim Piątkiem.
Cornelia wzdycha przeciągle na myśl o tym, że jutro czeka ją kolejny dzień w towarzystwie Sonii. Jakoś nie przepada za zmianami z nią. Przenosi swoje ciało z lewej na prawą nogę, po czym spogląda na zapracowaną Lidię. Dla niej nie istnieje coś takiego jak dzień wolny – a przynajmniej nie w święta.
— Odpoczęłabyś — komentuje młodsza z nich, posyłając jej znaczące spojrzenie.
— Po śniadaniu — odpiera staruszka, przeciskając się obok Cornelii, aby zabrać z lodówki sałatkę jajeczną, którą przygotowały dzień wcześniej. Na stole, w pokoju Lidii, gości już tak wiele potraw, że kobiety obawiają się, że będą w stanie to wszystko skonsumować. Nie brakuje dań z użyciem jajek, ale także wszelkich ryb. Śledzie w oleju czy łosoś do kanapek, to ulubione przysmaki obu Szwedek. Nie może również zabraknąć szwedzkiego janssons frestelse oraz jagnięciny. Kiedy stół jest już wystarczająco przyszykowany, mogą do niego zasiąść.
— Wesołej Wielkanocy — życzy staruszka, po czym dodaje również standardowe „smacznego" i zaczynają ucztę przy śniadaniu wielkanocnym.
— Jak tam w pracy, Lidiu? — zagaduje dwudziestoparolatka, kiedy ich brzuchy powoli zostają napełnione. Nie dużo brakuje do przesytu, a to również nie jest dobre rozwiązanie. Żadne skrajności nie powodują niczego korzystnego.
— Jak zawsze — odpiera obojętnie, poruszając swoimi ramionami. — Lepiej mów jak u ciebie — dodaje, spoglądając na swoją rozmówczynię. — Jak z szefem?
— Rychard jest dość... specyficzny... raczej wolę brak jego towarzystwa — stwierdza szczerze kobieta, nakładając sobie kolejne jajko w majonezie na talerz.
— Wolisz towarzystwo prawnika — zauważa, mrużąc jedno oko. Cornelia jednak nie komentuje jej podtekstu, który nawiązuje do przystojnego Xawerego.
— Lidiu! Przestań — protestuje kobieta pospiesznie. Nie chce pokazać, że zaczęło jej zależeć na tajemniczym mężczyźnie. Sama nie jest do końca rozeznana w swoich uczuciach, ale wie dobrze, że przy nim czuje się całkiem inaczej... jakby komuś na niej wreszcie zależało – oczywiście, wyjątkiem jest również Lidia, która od zawsze martwiła się o młodszą znajomą, uważając ją za dziecko do całkiem niedawna.
— Dobrze, dobrze — mruczy pod nosem staruszka, opierając się o oparcie krzesła. Masuje swój brzuch bardzo delikatnie, uważając, aby go nie nacisnąć, gdyż jest on pełny po same brzegi!
— Dawno nie najadłam się tak bardzo — wyznaje nieco zawstydzona.
— Ja tak samo — przyznaje zgodnie Cornelia. — A jeszcze tort!
Obie kobiety śmieją się na myśl o deserze. Marcepanowy tort to wielkanocna tradycja, dlatego nie ma opcji, aby go pominąć.
— Kiedy znowu spotykasz się z prawnikiem? — zagaduje Lidia, nawiązując do wcześniejszej rozmowy. Patrzy na swoją rozmówczynię wyczekująco.
— Nie wiem — wyznaje niezadowolona.
— Chyba zaczęło ci na nim zależeć — zauważa starsza z nich, przypatrując się Cornelii. — To do ciebie niepodobne.
— Jest w tym coś złego? — pyta zawstydzona Harris, „głaszcząc" stopą wykładzinę pod stołem.
— Oczywiście, że nie! Ale musisz bardzo uważać... mężczyźni potrafią być dwulicowi i często zależy im tylko o jedno...
— O co? — z ust kobiety wydobywa się automatyczne pytanie, które rozbawia delikatnie staruszkę.
— O seks, kochanie, o seks — odpowiada pewna siebie, gdyż pewności ma o wiele za dużo w sobie.
— Och. — Wzdycha skrępowana Cornelia, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Nawet jej przez myśl nie przeszło, że może o to chodzić. — Xawery nie jest taki — zapewnia pewna swoich słów.
— O każdym można tak powiedzieć... nie znasz go na tyle, dziecko. — Lidia kręci głową w dezaprobacie. Jest to kobieta po przejściach, dlatego i swoje mądrości rozpowiada innym. — Zresztą przekonasz się sama, tylko proszę, uważaj na siebie i nie daj się wykorzystać.
— Oczywiście, Lidiu — mówi śmiało młoda Szwedka, gdyż jest przekonana, że znajomy prawnik nie należy do ludzi, którzy chcą jedynie zabawić się kosztem drugiego człowieka. Po co miałby czekać na to tyle czasu? Zrobiłby to od razu...
— Wczoraj spotkałam w sklepie Williama — wyznaje kobieta, przypominając sobie o szybkiej wymianie zdań ze znajomym. — Ale chyba bardzo się spieszył... bardziej ode mnie — śmieje się.
— A nawet mi nie mów... nie przepadam za nim... wydaje mi się fałszywy — wyrzuca z siebie Lidia, kręcąc przy tym energicznie głową.
— Och Lidio. — Wzdycha przeciągle. — Dla ciebie każdy jest fałszywy.
— Co w tym złego, że jestem ostrożna? Też powinnaś.
— Daj spokój. — Kobieta macha rękom lekceważąco i wstaje od stolika.
— Zmieniasz się tak szybko — zauważa nagle Lidia, przyglądając się swojej współlokatorce. — Jeszcze niedawno nawet byś zdania nie zamieniła z obcym mężczyzną, a teraz?
— Lidiu, pracuje w barze, gdzie dziennie przychodzi naprawdę mnóstwo facetów. Myślę, że to również tego sprawka. Człowiek musi się zmieniać, inaczej by stał w miejscu — mówi Cornelia, przełykając ślinę. — Muszę być silniejsza... w tym miejscu, gdzie pracuje, nie ma innego wyjścia.
— Cieszę się, że podjęłaś taką decyzję... bycie ciągle skrępowaną i tchórzliwą nie jest dobre... wiele na tym traciłaś z życia.
— Tak... — Słowa staruszki uderzają w nią bardzo solidnie. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale może i ma rację?
Kobiety kończą na tym swoją wymianę zdań, lecz w ich głowach nadal panuje ogromny przetarg słowny.
Wieczorem, kiedy atmosfera w mieszkaniu zaczyna nabierać normalny tor, Cornelia wstaje ze swojego materaca, na którym spędziła ostatnie godziny, rozmyślając nad swoją mentalną zmianą. Otrzepuje się z niewidzialnego pyłu, po czym idzie do pokoju Lidii i staje w jego progu.
— Idę na plac — wyznaje pewna swoich słów.
— Nawet w święta nie możesz od tego odpocząć. — Kręci głową niezadowolona. Odkłada gazetę, której nie zdążyła przejrzeć i spogląda na współlokatorkę srogim wzrokiem. — Chcesz, to idź... nie zatrzymam cię.
— Dobrze, więc idę — naprostowuje Cornelia, a następnie zamyka drzwi od pokoju staruszki. Wkłada standardowe buty, a płaszcz jak zwykle pozostawia nieruszony. Tym razem jednak przypomina sobie o karteczkach i zabiera je do kieszeni spodni.
Lepiej je mieć przy sobie — myśl przechodzi przez umysł kobiety, kiedy przypomina sobie swój stres, gdy zapomniała owego papieru.
Wychodząc z kamienicy, nabiera głębokiego wdechu, napajając się kolejnym pięknym dniem. Słońce powoli chowa się już za horyzont, lecz ciepło nadal pozostało. Cornelia jednak nie przemyślała nieco swojego zachowania i nie wzięła pod uwagę, że z godziny na godzinę robi się coraz chłodniej. Płaszcz w takim wypadku byłby dość ratujący. Lenistwo nie pozwala jej wrócić do mieszkania, a zawziętość każe iść na plac, aby nie marnować ani minuty dłużej. W tej „branży" czas jest najważniejszy.
Będąc na Placu Rybnym, rozgląda się uważnie po całej okolicy. Spostrzega w ten sposób dość mały tłum, co wcale jej nie zadowala. Jej mina ulega gwałtownemu wykrzywieniu, lecz mimo to, postanawia recytować dzisiaj wiersze. W końcu robi to również dla własnej pasji, nie tylko pieniędzy.
Do nozdrzy kobiety docierają intensywne zapachy smażonych ryb. W święta wędkarze mają największy zarobek, dlatego plac ten okrążony został przez owych mężczyzn, którym wcale nie przeszkadza, że zbliża się godzina dziewiętnasta. Dumnie stoją przy swoich zdobyczach i zachęcają przechodniów do ich zakupu. Na sam zapach tych (zapewne) pysznych łupów, Cornelii załącza się niewielki ślinotok – niewielki, bo jej brzuch nie byłby w stanie więcej nic pomieścić na obecną chwilę.
Wyjmuje zmiętą karteczkę z tylnej kieszeni swoich spodni i przelatuje wzorkiem po zapiskach. Uchyla usta, aby wypowiedzieć pierwsze wersy wiersza, lecz coś przykuwa jej uwagę, co skutecznie ją rozkojarza. Wyostrza wzrok, aby dokładniej przyjrzeć się postaciom, które podążają Placem Rybnym z niewiarygodnie radosnym humorze. Oczom Cornelii ukazuje się Xawery, lecz wcale nie jest sam. U jego boku dumnie podąża szczupła kobieta. W kącikach oczu Harris momentalnie pojawia się wilgoć, z którą nic nie robi. Nie wyciera ich, pozwala samotnym łzą moczyć jej różowe policzka. Mimo ciemności, jaka panuje o tej godzinie, doskonale rozpoznaje jego radosny uśmiech oraz te oczy... bijące przeogromnym zadowoleniem.
Jej serce zamiera, kiedy ich spojrzenia przypadkowo się krzyżują, a wesoły uśmiech momentalnie znika z jego twarzy. Cornelia pospiesznie wyciera słoną ciecz, która nadal spływa z jej oczu, nie chcąc pokazywać jakiekolwiek słabości.
To nic dziwnego, że kogoś ma. Jest przystojny, inteligentny, na wysokim stanowisku... — myśli same plątają się po jej umyśle. — A my? Nawet nie byliśmy nigdy na tyle blisko... nie jesteśmy razem, więc z czym ja mam problem? — Mimo swoich dość srogich rozmyślań, wie dobrze, że nie do końca jest tak, jak próbuje sobie wmówić. Obojga zależy na sobie i wcale nie jest to bezuczuciowa znajomość.
Cornelia potrząsa głową w sposób energiczny, aby pozbyć się natrętnych myśli i skupić na recytowaniu. Nie jest to jednak takie łatwe jak zazwyczaj. Szczególnie kiedy zbliża się do niej znajomy prawnik ze śliczną towarzyszką.
— Cześć — wita się uprzejmie, gdy staje całkiem niedaleko. — Co tutaj robisz o tej porze? Zazwyczaj chyba kończysz wcześniej... — Kobieta jednak nie odpowiada na jego dociekliwe komentarze. Odwzajemnia przywitanie, lecz na tym się kończy jej rozmowność. — Dzisiaj jest Wielkanoc, a ty spędzasz ją na placu...
— Miałam ochotę recytować — mówi w końcu, gdyż nie może znieść jego ciekawskich pytań.
— I jak idzie? — Wskazuje na pustą puszkę, którą dopiero zdążyła ustawić na płytkach przed sobą.
— Dopiero zaczynam — mruczy pod nosem, bo jego dociekliwość zaczyna ją powoli drażnić. — Ale jak widzisz, nie ma dzisiaj zbyt dużego tłumu, dlatego jednak zrezygnuję. — Spuszcza głowę na swoje buty i przegryza wargę. Często ma takie mimowolne triki, których ciężko jest jej się oduczyć.
— Może wpadniesz do mnie? — Jego pytanie całkowicie zbija z tropu Cornelię, która patrzy na niego zaskoczona.
A co z tą kobietą? Nic już nie rozumiem...
Xawery dostrzega jej skrępowany wzrok, który zerka na jego towarzyszkę. Dopiero w tym momencie orientuje się, o co takiego może chodzić jego znajomej.
— Ach, nie przedstawiłem was — zaczyna pospiesznie. — Cornelio, to Linda Ramirez. Moja siostra — mówi spokojnie, lecz w głębi duszy przybija sobie mentalną piątkę w twarz, że nie pomyślał o tym wcześniej. Takie rzeczy wyjaśnia się samym początku, dzięki temu można uniknąć głupich nieporozumień.
— Och, siostra — mamrocze zaskoczona Szwedka, która ponownie przygląda się kobiecie, będącej u boku Xawerego. Linda chyba orientuje się, co takiego chodzi po głowie znajomej jej brata, dlatego wesoły uśmiech pojawia się na jej ustach.
— Spokojnie, Xawi jest całkowicie wolny! On nie ma czasu na kobiety! — wyznaje roześmiana, po czym spogląda na mężczyznę, który wcale nie przeczy, ale również nie jest mu do śmiechu. Zachowuje swoją standardową powagę, która bardzo rzadko go opuszcza. — Przyjechałam tylko na święta — dodaje już nieco spokojniej.
— To jak będzie? Wpadniesz do mnie? — mężczyzna ponawia swoje pytanie, co sugeruje, że zależy mu na towarzystwie Cornelii.
— Jasne — odpiera nieśmiało i z powrotem chowa karteczkę do spodni. Na ustach młodego prawnika pojawia się sympatyczny uśmiech. Myśl o spędzeniu, choć odrobiny czasu ze swoją znajomą jest dla niego bardzo relaksująca i napaja go głębszym zadowoleniem.
Droga do domu Xawerego nie trwa długo, bo została odbyta samochodem. Jego domostwo nie wyróżnia się na tle innych. Niewielki dom, zielony ogród, mała ilość kwiatów. Skoszony trawnik... tak... to coś, co podoba się Cornelii. Zaciąga się mimowolnie, gdyż do jej nozdrzy dociera zapach świeżo skoszonej trawy.
— Niedawno kosiłeś. — Harris wskazuje na ziemię, po czym mruży delikatnie oczy.
— Skąd wiesz? — pytanie wylatuje z ust mężczyzny. Spogląda zaciekawiony na swoją rozmówczynię.
— Czuję — odpiera niewzruszona i ponownie zaciąga się przyjemnym zapachem.
— Wielka znawczyni — prycha Linda, lecz nie jest to złośliwe zagranie. Ona po prostu taka bywa. — Może wejdziemy do środka? Robi się chłodno — zauważa siostra właściciela, dlatego i ten wsadza klucz w zamek i uchyla drzwi wejściowe, zapraszając do środka.
— Witam w swoich skromnych progach — mówi na powitanie we wnętrzu swojego niewielkiego domu.
— Skromnych — prycha ponownie Linda, po czym rozgląda się dookoła. — Większość rzeczy tutaj sama projektowałam, więc nie takie skromne...
— Projektujesz wnętrza? — zachwyca się Cornelia, przyglądając się dekoracją domu, jak i samego wystroju.
— Tak — odpowiada duma kobieta, wypinając pierś do przodu i zadzierając głowę ku górze.
— To ja przygotuje kolację, na pewno jesteście głodne — spostrzega Xawery, chcąc wymknąć się spod czujnego oka swojej starszej o rok siostry.
— Stój, stój — woła go pospiesznie. — Ja przygotuje kolację, może coś z moich stron — proponuje chętnie, lecz nie czeka na odpowiedź, a jedynie udaje się do przytulnej kuchni, gdzie zaczyna swoją kucharską przygodę.
— Swoich stron? — podłapuje zaciekawiona Cornelia, spoglądając na znajomego.
— Linda mieszka w Polsce — wyjaśnia krótko, po czym rozsiada się na obszernej kanapie, utrzymanej w kolorach brązu i szarości. Klepie miejsce obok siebie, aby zachęcić kobietę do zajęcia miejsca obok niego. Xawery dostrzega, że sama odpowiedź, z jakiego kraju przybyła jego krewna, nie wystarcza ciekawskiej znajomej. — To dość długa historia, może innym razem — zapewnia, nie chcąc drążyć tego tematu.
— Tak, oczywiście — odpiera Cornelia, kręcąc przecząco głową na znak, że rozumie jego poczynania. Zajmuje miejsce obok niego i spogląda na regał przed sobą. — Masz wiele książek — komentuje jego pokaźną kolekcję literatury. — Czytasz?
— Głownie Kinga i Koontza — odpiera beznamiętnie, zerkając na wspomniany mebel.
— Lubisz horrory — stwierdza zamyślona, przegryzając mimowolnie dolną wargę.
— Tak... czytałaś? — Mężczyzna wstaje ze swojego miejsca, aby podejść do regału i wyciągnąć jedną z powieści. Książka jest gruba, lecz jej autor to żaden z wcześniej wymienionych.
— Nie miałam okazji. — Cornelia przygląda się lekturze, którą znajomy trzyma w dłoniach. — Wydaje się interesująca...
— Masz rację, jest bardzo ciekawa. Chcesz? Mogę ci pożyczyć — proponuje sympatycznie Xawery, wyciągając rękę w jej stronę. Kobietę oblewa cień niepewności, lecz szybko ustępuje.
— Chętnie. — Uśmiecha się uprzejmie, przejmując książkę w swoje dłonie. Raz jeszcze czyta jej opis, znajdujący się na jej odwrocie, po czym wesoły zaciesz pojawia się na jej twarzy. — Wydaje się naprawdę ciekawa... — powtarza swoje wcześniejsze słowa, a mężczyzna uśmiecha się, widząc jej szczęście. Już teraz ma pewność, co sprawia jej dużą radość.
Po dłuższym czasie, do salonu wchodzi Linda. Rozgląda się po pomieszczeniu, a kiedy jej wzrok pada na kanapę, na której siedzą dwoje znajomych, uśmiech wkrada się na jej usta.
— Ej, wy! Kolacja gotowa — przerywa ich zaciekłą rozmowę, wołając na jedzenie. Ma nadzieję, że polska kuchnia to coś, co posmakuje nowopoznanej kobiecie. O brata się nie obawia, ponieważ nie raz miał okazję próbować dań z tego kąta świata.
— Chodźmy — poleca mężczyzna, po czym wstaje ze swojego miejsca i czeka na rozmówczynię. Przenosi ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Oboje udają się do stołu, gdzie jest już wyłożone jedzenie. Zasiadają na drewnianych krzesłach z oparciem i przyglądają się potrawie.
— Czekaj, jak to się nazywało... — Xawery próbuje sobie przypomnieć nazwę przyrządzonego dania, lecz jego pamięć zawodzi. — Pietagi? Potogi?
— Pierogi — mówi, roześmiana Linda, nie mogąc wytrzymać nieudolnych prób swojego brata. — Tyle razy to jadłeś, a nadal nie pamiętasz — dodaje, hamując swoje rozbawienie. — Mam nadzieję, że ci posmakuje — tym razem zwraca się do Cornelii, życząc również smacznego.
Kobieta nieśmiało spogląda na dwie misy, wypełnione pojedynczymi pierogami, nie mogąc rozróżnić, czym się one wyróżniają od siebie.
— Ach tak. Te są z mięsem. — Wskazuje na jedno naczynie. — Te są ruskie — mówi, pokazując na drugą misę. — Z serem — dodaje, przypominając sobie, że znajoma Xawerego może nie znać się na polskich nazwach.
Kiedy wszystko jest jasne, cała trójka zabiera się za posiłek. Linda cały czas uważnie przygląda się reakcji Cornelii, gdyż jest ciekawa, jak odbiera ona smak dania, przyrządzonego przez starszą Ramirez.
— Jest naprawdę dobre — komentuje szczerze, co wcale nie zaskoczyło Xawerego. Doskonale wiedział, że kobiecie posmakuje wszystko przygotowane przez drugiego człowieka. Nie zna ona luksusów oraz dobroci, dlatego wystarczy dobrze przyrządzone danie, a ta rozpływa się doszczętnie. Sprawia to, że jest ona skromna, nie wywyższa się ani nie wybrzydza.
— To świetnie. — Linda wypuszcza przetrzymywane powietrze, po czym sama również zabiera się za jedzenie. — To... jak długo się znacie? — zadaje dość niewygodne pytanie, przez co oboje nagle nabierają większą ilość porcji na widelec, po czym wkładają ją do ust za jednym razem. Tym sposobem mają pełną buzię i nie mogą udzielić odpowiedzi. Przynajmniej na jakiś czas...
— Też jesteś prawnikiem? — ciągnie dalej.
— Nie, ja... — zaczyna Cornelia, lecz coś nie pozwala jej powiedzieć prawdy. Boi się reakcji siostry Xawerego, bo wie dobrze, że nie należy do tego świata. Jest z całkiem innej półki, lecz one ewidentnie się pomieszały, choć wcale nie powinny. — Ja jestem autorką książek — kończy na jednym tchu, co przykuwa uwagę znajomego, który przygląda się jej w skupieniu.
— Och, genialnie! Kocham literaturę! — wyznaje z szerokim uśmiechem na twarzy. — Co takiego piszesz? Mogę gdzieś znaleźć twoją twórczość?
— Tak. Od niedawna jest dostępna w księgarniach — mówi spokojnie kobieta, nie chcąc zaburzyć jej uwagi.
— Na pewno zajrzę — zapewnia, wskazując na nią widelcem, co wywołuje niemiłe uczucie w ciele Cornelii. Czuje się winna, lecz nie wie do końca dlaczego. To, co mówi, wcale nie jest kłamstwem, ale jej umysł i tak daje sprzeczne sygnały.
Xawery, chcąc nieco rozluźnić atmosferę, przynosi czerwone wino ze swojego schowka na alkohol – którego wcale mu nie brakuje, nawiasem mówiąc. Lśniące szkło na długiej nóżce stawia kolejno przy każdy jego gościu, po czym nalewa po połowie czerwonej cieczy. Następnie unosi lampkę ku górze i wznosi toast. Kiedy alkohol dociera do ust młodej Szwedki, ta od razu rozpoznaje ten smak.
— Mówiłaś, że lubisz to wino — komentuje dyskretnie mężczyzna, puszczając jej oczko. Kobietę przechodzą przyjemne dreszcze, które początkują ciepłą falę rozkoszy, jaka wypełnia jej organizm, rozchodząc się po jej rozgrzanym ciele.
— Och. Stare wino... osiemdziesiąty ósmy? — zgaduje, wskazując na niego palcem.
— Dokładnie — przyznaje mężczyzna z uśmiechem na twarzy. Jego siostra to wielka znawczyni wszelakich alkoholi. Uwielbia je degustować, ale nigdy się nie upija. Zna umiar i swoje granice. — Co u rodziców? — umiejętnie zmienia temat, nie przejmując się obecnością Cornelii. Nie uważa, aby trzeba było ukrywać przed nią niektóre kwestie. Ufa jej.
— Jak zwykle mocno zapracowani — sapie Linda, dopijając zawartość szklanego naczynia. — Podjęli się jakiegoś większego projektu — dodaje, zasysając dolną wargę. — Dolejesz? — Wskazuje na butelkę wina, a brat wykonuje jej prośbę. Zerka ukradkiem na lampkę swojej znajomej, która o dziwo również jest pusta.
— Poproszę. — Uśmiech się w jego stronę, ukazując swoje białe zęby. — Opowiedz mi coś o tym kraju. Gdzie mieszkasz? — prosi młoda Harris, gdyż bardzo interesują ją ten temat. Nieczęsto ma okazję rozmawiać, przebywać, z obcokrajowcami. Linda uśmiecha się wesoła na jej prośbę, bo tak się składa, że uwielbia opowiadać o tym państwie.
— Mieszkam w jego stolicy, Warszawie, tak samo, jak nasi rodzice. Pomagam im w firmie, dlatego przeprowadziłam się tam... zresztą Szwecja to także nigdy nie był mój prawdziwy dom.
— Warszawa... brzmi dość oryginalnie — komentuje zaciekawiona kobieta, wsłuchując się w wypowiedź siostry Xawerego. — Widzę, że dużo podróżujesz... w takim razie gdzie jest twój „prawdziwy dom"?
— Och, to dość skomplikowane... — przerywa im zaalarmowany mężczyzna, lecz jego siostra wcale nie zamierza ucinać tematu.
— Nie jesteśmy Szwedami... ani ja, ani Xawi — zaczyna spokojnie, co mocno zaskakuje Cornelię. — Pochodzimy z Hiszpanii... a może trochę Polski? — Spogląda na twarz brata.
— Nie rozumiem. — Wzdycha Harris, łapiąc się za głowę. Tak wiele informacji, w tak krótkim czasie...
— Mamy polsko-hiszpańskie korzenie. To wina rodziców — wyjaśnia pospiesznie mężczyzna, nie chcąc drążyć tego dotkliwego dla niego tematu.
— Xawi nie lubi rozmawiać o sobie — mówi Linda, machając przy tym rękoma. — Zaburza to jego powagę i narusza tajemniczość... — śmieje się w głos. Nie przejmuje się tym, jak może to odebrać jej brat. Wie dobrze, że nie ma prawa się na nią złościć – w końcu są rodzeństwem i mają się blisko.
— Toast? — mruczy starsza Ramirez i unosi kieliszek znacząco. Reszta towarzystwa powiela jej gest, a chwilę później po mieszkaniu roznosi się charakterystyczne stuknięcie szkła. Jednym tchem opróżniają zawartość naczynia, a na stół odstawiają puste.
— W takim tempie, to szybko pójdziemy spać — komentuje niezadowolony mężczyzna, uważnie przyglądając się swojej znajomej. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że kobieta nie miała większych bliskości z alkoholem, dlatego każdy następny kieliszek może okazać się jej ostatnim.
— Bez przesady... muszę jeszcze wrócić do domu — śmieje się Harris. — A właśnie. Skoro nie jesteś Szwedem, to co tutaj robisz? Jeszcze tej dziurze, jak to sam nazywasz?
— Mam tutaj pracę — odpowiada krótko, zbywając dociekliwość kobiety.
— I dawną miłość — mruczy pod nosem Linda, lecz jej słowa docierają do uszu znajomej.
— Stare dzieje — odpiera niewzruszony Xawery, spoglądając na „poetkę". Nie zamierza jej urazić w żaden sposób, a już szczególnie nieumyślnie, dlatego uważa na wypowiadane słowa. Posyła siostrze ostrzegawcze spojrzenie.
— Ładnie razem wyglądacie — stwierdza nagle Linda, która od jakiegoś czasu przygląda się parze znajomych. Kiedy słowa kobiety docierają do ich uszu, oboje krztuszą się znacząco winem. Siostra Xawerego śmieje się wesoło, gdyż podejrzewa, że ci dwoje ma się ku sobie. Nie bez powodu czerwone wino znajduje się na śnieżnobiałym obrusie.
Kobieta orientuje się, że na stole nadal są pozostałości po kolacji, dlatego wstaje ze swojego miejsca i zabiera się za sprzątanie. Cornelia pospiesznie powiela jej ruchy i również zbiera puste naczynia, zanosząc je do kuchni.
— Jestem taka zmęczona... marzę już tylko o orzeźwiającym prysznicu i ciepłym łóżeczku — wyznaje Linda, kiedy kładzie do zlewu kolejne naczynia.
— Idź. Ja pozmywam — zapewnia śmiało Cornelia. Jeszcze wcześniej nie była na tyle pewna siebie, lecz teraz coś jakby uległo odblokowaniu. Czyżby to wina czerwonego zabójcy racjonalnego myślenia?
— Jesteś cudowna. — Kobieta uściska znajomą brata, po czym wesoła udaje się we wspomniane wcześniej miejsce.
Cornelia natomiast zabiera się zmywanie sterty naczyń, do czego przywykła już pracując u Rycharda.
— Wiesz, że nie musisz tego robić. — Nagła obecność Xawerego sprawia, że kobieta podskakuje przestraszona. Łapczywie nabiera powietrza, krztusząc się własną śliną. — Spokojnie — mruczy do jej ucha. Jest tak blisko, że kobieta nie jest w stanie swobodnie myśleć. Jego osoba sprawia, że racjonalne odbieranie świata stało się niewiarygodnie trudnym zadaniem. Jego dłonie lądują na jej ciele. Dotykają jej wcięcia w talii, lecz nie zmieniają swojego miejsca położenia. Nie posuwa się za daleko, chociaż jego obecne ruchy również nie są zbyt skromne.
Żadne z nich nie odzywa się ani słowem. Trwają w milczeniu, zatraceni w emocjonującej sytuacji. Xawery nie widzi jej twarzy, lecz doskonale czuje ten zaskoczony grymas na jej ustach. Zaciąga się zapachem jej długich włosów, zagryzając przy tym silnie wargę. Robi to tak mocno, że spodziewa się strumienia krwi.
W jednej chwili kobieta upuszcza trzymany talerz, który ląduje w zlewie, na szczęście w całości. Oddycha nerwowo, nierównomiernie. Nawet nie stara się go uspokoić. Pozwala, aby emocje całkowicie nią zawładnęły. Dotyk Xawerego na jej rozgrzanym od wina ciele sprawia, że kręci jej się w głowie.
W jednym momencie mężczyzna odwraca ją do siebie, a jego dłonie znajdują się w nieco niższym położeniu. Tak mało brakuje, aby poczuł wypukłość jej tyłka. Bardzo tego pragnie. Jednak hamuje się. Nie chce, aby poczuła do niego niechęć, niepewność wobec jego osoby. Mogłoby to zaważyć nad ich relacjami.
Ich spojrzenia w jednej chwili odnajdują wspólny tor, a przenikliwa rządza rozkoszy daje się we znaki. Ich ciała są tak blisko siebie, nie ma tu miejsca nawet na kartkę papieru, nie mówiąc już o napompowanym balonie. Oboje czują silny prąd, który przeszywa ich organizmy, nadając tej chwili bardziej barwne odczucia.
Mimowolnie ich twarze zbliżają się do siebie, lecz oczy wpatrzone są w tęczówki drugiego. Delikatne muśnięcie warg to coś, co właśnie ma miejsce. Głośne bicie obu serc rozprzestrzenia się po całej kuchni, powodując niespokojne oddechy. Ich wydychane powietrze miesza się ze sobą, a ich ciała pogrążają się w namiętnym pocałunki.
Ręce mężczyzny przemieszczają się ostrożnie po ciele Cornelii. Pragnie poczuć każdy skrawem jej skóry. Zagłębić się w niej doszczętnie. Sprawić, że stanie się jego na zawsze. Jednak żadne z jego planów nie jest do wykonania na chwilę obecną.
Odgania od siebie pożądliwe myśli i zaprzestaje czułego czynu. Odrywa się od swojej znajomej, lecz robi to bardzo niechętnie i powolnie. Spogląda w jej oczy, ale nie trwa to długo. Jest zwyczajnie skrępowany zaistniałą sytuacją.
— Chyba za dużo wypiłam — szepcze równie zawstydzona kobieta, opierając się o blat kuchenny.
Xawery popiera jej myślenia i uważa, że to wszystko jest winą z dużej ilości czerwonego wina.
— Przepraszam — mówi nagle mężczyzna, nie mogąc przełamać się, aby spojrzeń w jej ciemne oczy. Naprawdę dawno już nie było mu tak głupio.
— Nic nie szkodzi, to moja wina... za dużo wypiłam — upiera się Cornelia, nie biorąc pod uwagę zachowania swojego znajomego. — Pójdę już — mówi niepewnie, zagryzając kant dolnej wargi.
— Może chcesz zostać na noc? — wypala bez namysłu Xawery, lecz sam wie dobrze, że nie jest to najlepsze rozwiązanie.
— Dziękuję, ale lepiej będzie, jeśli już pójdę — odrzuca jego propozycję w sposób kulturalny. Nie chce go urazić, ale zostanie na noc w jego domu, mogłoby skończyć się naprawdę niedobrze. A do tego potrzebna jest tylko butelka czerwonego alkoholu.
— Jest dość późno... jesteś pewna, że chcesz wracać samotnie?
Cornelia spogląda na zegar kuchenny, który wskazuje godzinę dwudziestą drugą i przełyka nerwowo ślinę. Nigdy nie należała do osób strachliwych, lecz te wszystkie ostrzeżenia Xawerego i jego opowieści o licznych rozprawach sprawiają, że kobieta miewa złe scenariusze przed swoimi oczyma.
— Tak, jestem pewna — mówi wcale niechętnie. Wcale nie jest do tego przekonana, lecz nie może dłużej zostać w jego domu. Czuje się z tym co najmniej dziwnie. — Do mieszkania mam niedaleko — zapewnia po chwili milczenia.
Nie czekając na odpowiedź mężczyzny, omija go i udaje się do drzwi wejściowych. Wkłada swoje stare buty – zdecydowanie za ciepłe na tę porę roku – i odwraca się do znajomego. Posuła mu niepewne spojrzenie, ale nie ugina się. Przełyka nerwowo ślinę i chwyta za klamkę. Bez zbędnych słów opuszcza jego domostwo, po czym zamyka bramkę, prowadzącą na posesję.
W jej głowie panuje jeden wielki bałagan, a nawet poniekąd żałuje, że zgodziła się na spędzenie tego wieczoru w domu Xawerego. Ten mężczyzna działa na nią jak nikt inny. Ale czy to dobre oddziaływanie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top