Rozdział 19 cz.1

Rinkeby, Szwecja

10 kwietnia 2011r., godz. 9:15

Obie kobiety zbierają naczynia po skończonym śniadaniu. Wspólny pierwszy posiłek dnia stał się ich codziennym zwyczajem. Lidia bierze się za zmywanie, a druga z nich w tym czasie ściera stół jadalny.

— Dziś mas wolne, tak? — zagaduje staruszka, myjąc ostatni talerz.

— Tak. — Wzdycha młoda Szwedka, odwracając się w jej kierunku. — Pilnuję dzisiaj dziecka Alvy, pamiętasz?

— Ach tak — przypomina sobie nagle, kiedy do jej uszu dociera wypowiedź rozmówczyni. Lidia miewa ostatnio małe problemy ze swoją pamięcią. Być może jest to spowodowane jej podeszłym wiekiem, albowiem sześćdziesiąt dziewięć lat to wcale nie mało. — Daleko to jest?

— Właściwie to jeszcze nie wiem... — przyznaje ze wstydem kobieta, odwracając wzrok od współlokatorki i zajmując swoje ręce całkiem czymś innym.

— Nie masz adresu?

— Mam — odpowiada pospiesznie. — Ale nie wiem, gdzie znajduje się ta ulica — tłumaczy szczegółowo, po czym wzdycha zrezygnowana i podchodzi do swojego płaszcza. Z jednej z kieszeni wyjmuje zmiętą karteczkę, którą podaje zaciekawionej Lidii. Wyciera pospiesznie dłonie w niewielką szmatkę, wiszącą na poręczy od piekarnika. Kobieta, będąca w podeszłym wieku, zastanawia się przez moment, marszcząc przy tym swoje grube brwi.

— To nie jest w naszej dzielnicy — stwierdza w końcu. Zagryza policzek od środka, by chwilę później wciągnąć powietrze z charakterystycznym świstem. — Ta ulica jest w Bromsten, jak się nie mylę — wyjaśnia zaciekawiona.

— Racja. Wspominała coś o tej dzielnicy — mówi w zastanowieniu Cornelia. — Czyli jakaś godzina drogi... — Wzdycha przeciągle, wypuszczając powietrze, które zalega w jej płucach.

— Możesz podjechać autobusem.

— Wiesz, że wolę się przejść — grzecznie zaprzecza kobieta.

— Bo szkoda ci czterdziestu pięciu koron — prycha zdenerwowana Lidia. Nie może zrozumieć postępowania ciemnowłosej. Pracuje, dorabia sobie na placu, wydała książkę... a i tak szkoda jej pieniędzy na kupno biletu autobusowego.

Te nogi to jej w końcu wysiądą — Kręci głową w dezaprobacie.

— Może podjadę — stwierdza nagle Harris, czym wprawia staruszkę w mocne zaskoczenie.

— A co to za nagła zmiana?

Cornelia poprawia swoje nieuczesane włosy, po czym pociera twarz rękoma.

— Godzinny spacer przed zajmowaniem się pięcioletnim dzieckiem, to nie jest najlepszy pomysł — mówi spokojnie, a na jej ustach gości wesoły uśmiech.

— Jeśli chcesz, sprawdzę ci autobus blisko czternastej — proponuje uprzejmie staruszka. — Ale najpierw zaparzę zioła. — Wstaje ze swojego dotychczasowego miejsca i podchodzi do prowizorycznej kuchni. Zwinnym ruchem zdejmuje czajnik z kuchenki, podstawiając go pod kran. Nalewa wody do jego połowy, a następnie z powrotem odkłada w te samo miejsce.

— Chcesz herbaty? — pyta, odpalając odpowiedni palnik.

— Herbaty — podkreśla stanowczo młoda z nich, dając do zrozumienia staruszce, że nie ma ochoty na żadne zioła.

Nie chcę się uzależnić — z tą myślą brnie przez życie od samego początku. Nie chce być zależna od czegokolwiek. Lidia zaparza dwa napary – w jednym kubku zioła uspokajające – w drugim zaś najzwyklejszą czarną herbatę bez dodatku cukru. Zanosi oba naczynia do swojego pokoju i stawia na stole.

— Wypiję jeszcze z tobą i zbieram się do pracy — oznajmia zamyślona, władczym tonem. — Ach, autobus — przypomina sobie i wstaje ze swojego miejsca, aby podejść do regału meblowego. Zza książek i przeróżnych zeszytów, wyjmuje zapisaną kartkę formatu A4. Przelatuje wzrokiem po jej zawartości. Kładzie palec wskazujący na fragment tekstu, skanując go uważnie. Kobieta od młodych lat podróżuje komunikacją miejską, dlatego jest już rozeznana w ich funkcjonowaniu. Bierze głęboki wdech i zerka na Cornelię, która spokojnie popija gorącą herbatę.

— O czternastej dwadzieścia jedzie spod Placu Rybnego — informuje zaciekawionym głosem, a w jej oku widać znaczący błysk. Młodsza z nich przełyka ciecz, którą przetrzymywała w buzi od jakiegoś czasu, po czym odkłada kubek na stolik.

— Zdążę na piętnastą? — dopytuje, gdyż nie ma rozeznania odnośnie do przejazdu autobusów.

— Autobus jedzie około dwudziestu minut — myśli w głos, odkładając kartkę na swoje miejsce. — Zdążysz — dodaje po chwili zastanowienia. W tym samym czasie spoglądają na zegar, orientując się, że godziny zlatują niczym za sprawką czarodziejskiej różdżki.

— Już dziesiąta — szepcze zszokowana Lidia, przecierając oczy, aby spojrzeć raz jeszcze. Kiedy dociera do niej, że czas, który widzi na zegarze, jest prawdziwy, pospiesznie wstaje od stołu, zabierając pusty kubek. Niedbale stawia go w zlewie, po czym równie szybko wkłada swoje wysokie buty.

— Och. Nie wiem czy zdążę... muszę zdążyć — mamrocze pod nosem mocno zestresowana. — Nie mogę się spóźnić...

— Lidiu, spokojnie. — Cornelia podchodzi do niej zwinnym krokiem, stając naprzeciwko. Stara się uspokoić staruszkę, gdyż nie może patrzeć na jej trzęsące się ciało.

— Dziecko, ty zajmij się własnym przygotowaniem i idź na ten plac — poleca kobieta, dopinając ostatnie guziki płaszcza. — Muszę iść — mówi na odchodne i już jej nie ma.

Cornelia pociera swoje dłonie, po czym zamyka drzwi na zasuwkę. Właściwie to nie wie, dlaczego to robi, przecież sama również będzie wychodziła niedługo. Być może to kwestia przyzwyczajenia. Niektóre nawyki wchodzą za głęboko i później ciężko jest się ich oduczyć.

Kobieta przeczesuje palcami swoje niesforne włosy, po czym chwyta szczotkę i czesze je porządnie. Spina je w wysokiego kucyka, bojąc się rozwiania ich przez wiatr, który potrafi być niezłym wrogiem spieszącej się kobiety.

Pospiesznie myje zęby, załatwia potrzebę, która zdążyła się mocno nasilić, i w końcu przebiera się w strój wyjściowy. Kiedy jest już gotowa, zakłada ubranie wierzchnie, sprawdzając ostrożnie czy w środku kieszeni znajduje się karteczka z wierszami. Ostatnio miała okazję napisać kilka nowych utworów, dzięki czemu może je dzisiaj zaprezentować światu.

Pogoda tego dnia należy do nadzwyczaj udanych. Pierwsze, mocne, promienie słoneczne dają się we znaki w bardzo drastyczny sposób. Już po kilku krokach kobieta nie jest w stanie wytrzymać w zapięty płaszczu, dlatego jego guziki zostają uwolnione od zbędnego materiału. Delikatny, wiosenny, wiaterek uderza w rozgrzane ciało młodej Szwedki, dając jej tym samym chwilę ukojenia. Spoglądając na osoby, przechodzące obok, stwierdza, że chyba najwyższa pora, aby zacząć ubierać nieco lżejsze ubranie wierzchnie. Zimowy płaszcz nie jest najlepszym rozwiązaniem przy tak słonecznej pogodzie. Świadczy o tym przede wszystkim pot, spływający ciurkiem po plecach Cornelii. Młoda Szwedka przeciera czoło wierzchem dłoni, przymykając przy tym oczy. Drogę na Plac Rybny zna na pamięć, więc spokojnie mogłaby trafić tam bez podglądania.

Trasa, którą ma do pokonania Cornelia, nie jest długa, dlatego też już po kilkunastu minutach znajduje się na dobrze znanej parceli, wypełnionej płytkami chodnikowymi. Rozgląda się uważnie po placu, lecz ilość przechodni wcale ją nie satysfakcjonuje. Jest ich zwyczajnie mało. Kobieta wzdycha nerwowo, martwiąc się o dzisiejszy zarobek. W głębi duszy jednak zastanawia się, czy aby na pewno przychodzi tu jedynie dla pieniędzy. Zysku od dawna nie są na tyle zadowalające, jak kiedyś, a mimo to, młoda mieszkanka Szwecji nadal recytuje wiersze autorskie w tak turystycznym miejscu, jak Plac Rybny.

Chociaż to Plac Główny należy do najbardziej odwiedzanych miejsc w Rinkeby — przechodzi przez myśl Cornelii, lecz szybko się rozchmurza, nie dając poznać swojego chwilowego smutku. Skrajne emocje mogłyby zaważyć nad jej mową, tym samym zniekształcając brzmienie poezji. Kobieta nie może pozwolić sobie na tak błahe potknięcia.

Zajmuje swoje standardowe miejsce, w którym przystało jej "pracować" i wyciąga z kieszeni maleńką karteczkę.

Już pomięta... — Wzdycha Cornelia, na myśl o tym, że każda jej twórczość zapisana na papierze, jest zwyczajnie pomięta. Nie potrafi uchować jej w całości nienaruszonej.

Prostuje się, kaszle gardłowo i spogląda na kartkę, zaczynając swoje małe przedstawienie.

W niebiosach mnie niosą ręce twoje zwinne

Nie boję się upadku, bo wiem, że są one silne

Słyną z dobroci, bezpieczeństwa i troski

W twoich objęciach czuję przejawy bliskości — słowa wręcz same opuszczają usta kobiety, która w zupełności oddaje się czynności. Uwielbia to. Recytowanie jest dla niej niczym wyzwolenie samego diabła, skrywanego w zakątkach serca. Przełyka zalegającą ślinę i brnie dalej w beztroski rejs ku własnym przemyśleniom.

Opierać się nie jest łatwo, kiedy wkoło ogarnia mnie takie cacko

Uciec dusza by chciała, lecz serce skutecznie zabrania

Wołam i wołam w otchłani rejony, chcąc znaleźć ląd wolny od woni

Woni mężczyzny przystojnego, którego umysł zbesztany jest przez piekło. — Kobieta kręci głową, wczuwając się we własne słowa poezji. Są one jej bardzo bliskie, niemalże opisujące jej sytuację sercową.

— Wrogość mądrości nigdy niełaska

Biegnąć więc trzeba szukając oklaska

Znak wyznaczy właściwy kierunek

W którą stronę podążać rozumem

Bo sama wybrać już dzisiaj nie umiem... — mówi spokojnym głosem, międzyczasie wpatrując się w obraz przed sobą. Jej zahipnotyzowane spojrzenie nie analizuje okolicy ani tego, co dzieje się przed jej osobą. Ludzie podchodzą, rzucają monety – inni banknoty – ale wzrok Cornelii tego nie dostrzega. Wpatrzona jest w obszar, znajdujący się gdzieś w oddali, nie zwracając kompletnie uwagi na bliższą rzeczywistość.

Z wewnętrznego amoku wyrywa ją prostackie zachowanie jednego z przechodzących dzieci, może nawet młodzieży. Chłopak w mało kulturalny sposób rzuca monetę jednokoronową, celując w osłupiałe ciało kobiety. Marszczy ona swoje brwi i spogląda na tutejszych chuliganów. Szybko orientuje się, że nie są to Szwedzi, a zwykli obcokrajowcy, których pełno w tej dzielnicy. Na takich trzeba naprawdę uważać, bo nigdy nie wiadomo co im odbije.

Cornelia jednak nie przejmuje się zachowaniem chłopca, co więcej, podnosi monetę i wrzuca ją do puszki, gdzie znajduje się ich więcej. Młoda kobieta nie uraża się postępowaniem wobec swojej osoby. Jest bardzo wyrozumiała, nie przejmuje się opinią innych ludzi. W życiu należy walczyć o swoje, nawet jeśli miałoby się iść ze spuszczoną głową. Kiedyś, gdzieś tam na szczycie, wreszcie zostanie ona uniesiona ku górze, a cała reszta niedowiarków zrozumie, kto tak naprawdę osiągnął sukces.

— Bardzo dziękuję — wyznaje grzecznie kobieta z wyraźną wdzięcznością. Wiele przechodniów uchyla głowę, odchodząc w swoje strony.

Cornelia ponownie zatraca się w recytowanych utworach, całkowicie zapominając o teraźniejszości. Żyje własnym światem, pozbawionym wrogości i mechanizmu czasu. Trwając w takim wewnętrznym amoku, nie orientuje się, że zbliża się godzina czternasta. Jedynym ratunkiem dla niej staje się bijący zegar, który jej uszy zdołają usłyszeć. Nabiera pospiesznie powietrza, aż słychać charakterystyczny świst, po czym wypuszcza je z błogą ulgą. Jednak jej serce nadal bije szaleńczo szybko, a oddech jest nierównomierny. Głębokie wdechy są bezskuteczne, kiedy mowa o tak potężnym stresie.

— Mam dwadzieścia minut — szepcze zaalarmowana kobieta, wpatrując się w obszar gdzieś między budynkami. To właśnie z tamtego miejsca dochodzi głośny dźwięk bijących dzwonów. Cornelia nie tracąc więcej czasu, chowa karteczkę z powrotem do wnętrza kieszeni, po czym całkowicie zdejmuje z siebie wierzchnie nakrycie. Słońce daje o sobie znać w bardzo bezczelny sposób. Wiesza płaszcz na prawym przedramieniu, a następnie rusza w poszukiwaniu przystanku autobusowego. Lidia zaznaczyła, że nie jest on daleko od Placu Rybnego, ale tak zasadniczo to kobieta nie ma pojęcia gdzie go nawet szukać. Wychodzi z dziedzińca placu, po czym staje na chodniku wzdłuż głównej ulicy. Rozgląda się uważnie, a jej oczom ukazuje się cel, którego poszukuje.

— Nie było tak źle — mamrocze pod nosem szczęśliwa, że w tak ekspresowym tempie odnalazła szukany fragment miasta. Podchodzi do przystanku, lecz nie ma mowy o zajęciu jakiegokolwiek miejsca, ponieważ jest on mocno oblegiwany przez potencjalnych pasażerów. Kobieta przystaje przy murku, znajdującym się za szklaną ścianką. Jak się okazuje, nie jest pierwszą osobą, która postanowiła wykorzystać ten mały fragment nieużytecznego betonu. W tym momencie żałuje, że nie posiada żadnego zegarka czy chociażby komórki, aby sprawdzić obecną godzinę. Nie zostało jej nic innego jak tylko czekanie na odpowiedni autobus.

Komunikacja miejska uraczyła jednak kobietę swoimi łaskami i pojazd zjawia się nieco wcześniej niż powinien.

Tak powinno być? Czy może to Lidia ma nieaktualny rozkład jazdy? — zastanawia się Cornelia, wsiadając do autobusu. O dziwo nie jest on nadmiernie zaludniony, lecz na miejsce siedzące również nie ma co liczyć. Kobieta staje w kącie pojazdu, trzymając się uchwytu. Cały czas obserwuje okolicę przez szybę, martwiąc się, że może przegapić odpowiedni przystanek, na którym powinna opuścić autobus.

Ach. Bilet — upina się w myślach. Pospiesznie wygrzebuje kartę uprawniającą do przejazdu tym środkiem transportu, po czym przykłada ją w odpowiednie miejsce.

Reszta drogi mija bez żadnych zarzutów. Kiedy widzi dużego, srebrnego, słonia, podchodzi bliżej drzwi, w celu opuszczenia pojazdu przy najbliższym przystanku – dokładnie tak, jak polecała jej Lidia.

Kiedy ma pod stopami już stały grunt, wyjmuje z kieszeni płaszcza zmiętą karteczkę i odczytuje zapisek odnośnie adresu. Następnie rozgląda się po okolicy, zwracając szczególną uwagę na tabliczki z numerami domów. Kobieta spaceruje w te i z powrotem w poszukiwaniu odpowiedniego adresu. Czuje się co najmniej dziwnie z tego względu, ale nie przykuwa do tego większej uwagi. W końcu udaje jej się odnaleźć szukany numer domu i podchodzi bliżej jego, przyglądając się mu. Staje przed bramą, nie wiedząc do końca jak posłużyć się tym, co ma przed sobą. Jej oczom rzuca się mały przycisk, który jest połączony z domowym domofonem. Po kilku minutach rozglądania się po pięknej posesji, należącej do Alvy, decyduje się na wciśnięcie go, tym samym dzwoniąc do zabieganej znajomej, która szykuje się do pracy. Po mniej więcej dwudziestu sekundach słychać głośny dźwięk, który sygnalizuje otwarcie furtki. Cornelia wchodzi do środka powolnym krokiem, uważając na ozdobny żywopłot czy posadzone kwiaty. Sama działka nie jest jednak duża, zajmuje stosunkowo mało miejsca, lecz to, w jaki sposób jest urządzona zdecydowanie punktuje względem jej atrakcyjności. Przechodzi ścieżką, wyłożoną z kolorowej kostki, po czym dociera do niewielkiego tarasu, z którego wydobywają się drzwi wejściowe. Są one delikatnie uchylone, jakby sugerowały, że wstęp jest wolny.

— Wchodzisz? — Do jej uszu dociera stłumiony krzyk właścicielki posiadłości. Cornelia jest mocno przytłoczona wyglądem samej działki, a kiedy jej stopy zagłębiają się we wnętrzu domu, doznaje szoku. Wszyscy wygląda na bardzo zadbane, eleganckie i z pewnością wcale nie tanie. Jedyne co teraz zastanawia młodą Szwedkę to fakt, skąd Alva posiada pieniądze na tak wspaniały dom oraz jego utrzymanie.

— Tak, jestem — odpowiada nieśmiało kobieta, kiedy wreszcie udaje jej się dotrzeć do Alvy, która kończy malować drugie oko. Siedzi przed małą toaletką, zwinnie operując tuszem do rzęs.

— Świetnie — mówi mało wyraźnie, ponieważ jej usta są rozchylone, a jedna z powiek częściowo zamknięta. — Dotarłaś bez komplikacji? — pyta, przerywając czynności związane z makijażem.

— Tak — odpiera, spoglądając w swoje odbicie, które również widać w lustrze. — Masz naprawdę piękny dom — komentuje grzecznie zgodnie z prawdą.

— A ile w nim przykrych wspomnień — mruczy kobieta, przełykając ślinę. — Wiem. Nie wygląda to ciekawie... mam taki dom, a pracuje w barze u Rycharda, mówiąc że mnie nie stać nawet na utrzymanie córki... — Wzdycha przeciągle.

— Nie wnikam w twoje życie — pospiesznie protestuje Cornelia.

— Spokojnie... to nic takiego — zapewnia. — Mój mąż był kimś bardzo złym... zajmował się lewymi interesami, za które odsiaduje wyrok.

To wyznanie wstrząsa młodą Harris, która nie spodziewała się takich słów ze strony koleżanki.

— Czyli właśnie przebywam w domu przestępcy? — Kobieta mocno marszczy swoje brwi oraz czoło. Przelatuje wzorkiem otoczenie, stwierdzając, że to nabiera głębszego sensu.

— To nie ma znaczenia. On i tak siedzi i prędko nie wyjdzie — śmieje się Alva, ale w głębi duszy wcale nie jest jej do śmiechu. Boli ją fakt, że osoba, którą kocha nad życie, znajduje się w Szkockim więzieniu i może ją odwiedzić raz na miesiąc. — Dobra. — Klaszcze w dłonie, po czym wstaje ze swojego miejsca i chowa kosmetyki do szufladek toaletki. — Pora na mnie — oznajmia spokojnie. — Agnes ogląda bajki u siebie w pokoju, ale wolałabym, żebyś się nią zajęła, jeśli masz na to chęć... już od dłuższego czasu leży przed tym telewizorem — sapie niechętnie. — W lodówce jest jedzenie, możesz jej zrobić później jakieś kanapki czy jajecznicę... — wskazuje na wnękę, za którą kryje się kuchnia. Cornelia przytakuje energicznie. — Najlepiej, żeby poszła spać przed dwudziestą drugą. Inaczej będzie niewyspana...

— Damy sobie radę, spokojnie. Możesz iść do pracy, będziesz miała do czego wrócić — zapewnia ją uspokajająco, lecz w jej głosie słychać nutkę rozbawienia.

— Muszę wyjść tak, żeby mnie nie zauważyła — informuje, tym samym wyjaśniając swoje ciche poczynania. Pospiesznie wkłada buty i wierzchnią kurtkę, po czym opuszcza dom, żegnając się ze znajomą. Alva nie obawia się o bezpieczeństwo swojej córki, ponieważ zdążyła już wystarczająco zaufać Cornelii, aby móc powierzyć jej opiekę nad dzieckiem oraz swój dom.

Chwilę później drzwi wejściowe zamykają się z charakterystycznym dźwiękiem, przypominającym zgrzyt zamka. Cornelia wzdycha przeciągle, wpatrując się w drewnianą powłokę, przed którą jeszcze niedawno stała Alva. Raz jeszcze rozgląda się po wnętrzu obszernego domu, które zachwyca swoim wyglądem, a następnie postanawia poznać córkę koleżanki, z którą przyszło jej spędzić dzisiejszy dzień.

Skąd pewność, że w ogóle mnie polubi? — przechodzi przez myśl młodej kobiecie, która delikatnie stresuje się rozmową z dziewczynką. Wyciera swoje lekko spocone dłonie o spodnie, po czym rusza w stronę pokoju dziecka, przypominając sobie, że to właśnie tam powinna ją znaleźć według poleceń jej matki. Przechodzi przez długi korytarz, mijając wiele różnych pomieszczeń, jej wzrok uważnie skanuje każdy centymetr nowoczesności, jaka ma miejsce w tym budynku. Jest mocno zaskoczona jego elegancją czy samym udekorowaniem. Nigdy wcześniej nie miała możliwości przebywać w takim miejscu. Być może to właśnie dlatego tak bardzo analizuje jego każdy fragment, a usta nie są w stanie przybrać naturalnego wyglądu. Ciągle są delikatnie rozchylone. Kobieta podchodzi do odpowiednich drzwi – od razu rzucają jej się w oczy, ponieważ ich kolor to różowy, a całe udekorowane są w przeróżne postaci z bajek. Wchodzi, lekko je popychając, ale nie głęboko, jedynie kilka kroków. W oczy rzuca się jej mała osóbka, siedząca na ziemi, na puchowym dywanie, oglądająca bajki. Cornelia spogląda na kolorowy odbiornik, z którym nie ma często do czynienia. Właściwie to ostatni raz widziała telewizor w domu dziecka, a było to dobre kilka lat temu...

— Kim jesteś? — z zamyśleń wyrywa ją cieniutki głosik dziewczynki, która odwraca się w stronę nieproszonego gościa, uważnie się przyglądając. Jej wyraz twarzy sugeruje, że wcale nie jest zadowolona z wizyty nieznajomej kobiety. Patrząc na dziecko można śmiało stwierdzić, że podobizna do matki jest bardzo wyraźna. Ma te same oczy, a nawet włosy. Długie i jasnego koloru. — Gdzie jest moja mama? — zadaje kolejne pytanie. Wstaje ze swojego miejsca i przybiera bezpieczną odległość.

— Twoja mama poszła do pracy... — zaczyna Cornelia, ale rusza ani o krok. Nie chce przestraszyć zaskoczonego dziecka, dlatego postanawia pozostać w progu. — Będę się tobą zajmować do jej powrotu — dodaje spokojnym tonem, aby nie przestraszyć dziewczynki. Obserwuje jej reakcję, zwracając szczególną uwagę na twarz dziecka. — Okej, nie będziesz zła? — dopytuje ostrożnie, chcąc zdobyć zaufanie małej osóbki. Dziewczynka nadal przygląda się nieznajomej, starając się zrozumieć i połączyć przedstawione fakty.

— Skoro nie ma mamy, musisz się mną zająć — stwierdza zamyślona, przegryzając wnętrze policzka.

— Jestem Cornelia — mówi po chwili kobieta, wyciągając dłoń w stronę dziecka.

— Agnes — odpowiada niemal od razu, jakby zaczynała przekonywać się do obecnej niańki. Ma jednak małe wahanie czy podać rękę, lecz po krótkim zastawieniu, wykonuje ten kulturalny gest. Po chwili wraca pospiesznie w miejsce, w którym stała moment temu.

— Okej... to w co się ze mną pobawisz?

Kobieta wpatruje się w niewzruszone ciało dziewczynki, która wymaga od niej zabawy. Nie spodziewała się tego na samym początku ich krótkiej znajomości.

— A w co chcesz się bawić? — pyta, ponieważ nie ma pojęcia w co bawią się takie małe dzieci... w ogóle mało wie o dzieciach.

Agnes myśli przez dłuższą chwilę, rozglądając się uważnie po pokoju, jakby szukała punktu zaczepienia. W końcu jej wzrok trafia na pudło z kilkoma lalkami Barbie.

— Lalkami. — Wskazuje w miejsce, gdzie znajdują się zabawki. Cornelia wzdycha przeciągle na widok przed sobą, lecz mimo oporów, zgadza się na zabawę z dzieckiem.

Dziewczynka wyjmuje kilka z nich, po czym każe wybrać kobiecie jedną, z którą powinna się utożsamić. Harris decyduje się na długowłosą brunetkę, a jej towarzyszka wybiera blondynkę z również długimi włosami – jak większość lalek Barbie.

— Gdzie chcesz mieć swój dom? — pyta dziecko, zerkając w oczy kobiecie.

— A gdzie mogę mieć? — Dziewczynka rozgląda się po pokoju, po czym wskazuje na puste pudełko.

— O! Tam może być twój dom! — mówi uradowana, że udało jej dogodzić nowej „koleżance". Mimo wszystko zachowuje szacunek do starszej osoby – dokładnie tak, jak uczyła ją matka.

— Świetnie — odpiera Cornelia, przechodząc na kolanach we wskazane miejsce.

Po dobrej godzinie beztroskiej zabawy obie z kobiet – jedna duża, druga nieco mniejsza – siadają na pościelonym łóżku i wzdychają ociężale.

— Sprzątnie to najgorsza rzecz na świecie — mówi zrezygnowana dziewczynka, wymachując przy tym swoimi małymi rękoma. Od zawsze ta czynność należy do jej nielubianych, a wręcz znienawidzonych. Jak zapewne każdego dziecka.

— Oj, są w życiu gorsze rzeczy... — odpiera zainteresowana Cornelia, spoglądając na Agnes. — Ciesz się, że masz co sprzątać — dodaje, wskazując palcem na stertę zabawek.

— Każdy ma jakieś zabawki — zauważa przekonana, wzruszając ramionami.

— Nie do końca... — Wzdycha kobieta. — Wiesz. Są takie dzieci, które nie stać na zabawki i po prostu ich nie mają — tłumaczy mądrze, a dziewczynka słucha w skupieniu wypowiedzi kobiety.

— To bardzo przykre — stwierdza w końcu. Jest mocno wzruszona tym, co właśnie usłyszała od nowej znajomej. — Można jakoś pomóc takim dzieciom? — To pytanie wprawia młodą Szwedkę w mocne osłupienie. Takie słowa z ust pięciolatki? Współczucie i żal, kiedy powinna się cieszyć, że sama ma czym się bawić? To dziecko ją coraz bardziej zaskakuje. Tego jest pewna.

— Można oddawać rzeczy do domu dziecka albo na różne fundacje — mówi kobieta, lecz szybko urywa temat, sądząc, że ta kwestia weszła za głęboko w serce dziewczynki. Nie powinna zamartwiać się takimi sprawami. W końcu nie jej one dotyczą.

— To, co... zgłodniałaś? — zadaje pytanie, aby wyrwać ją z transu zabawy. Dziewczynka przygląda się kobiecie, lecz chwilę później krzyczy entuzjastycznie.

— Tak!

Cornelia chichocze na wesołe zachowanie dziecka, po czym na jej ustach pozostaje szeroki uśmiech. Sama także chciałaby zostać w przyszłości matką, założyć rodzinę, posiadać wspaniały dom, w którym nie brakowałoby rodzinnego ciepła i wsparcia... jednak czy do tego kiedykolwiek dojdzie?

— Idziemy? — dopytuje zaalarmowana Agnes, która stoi już przy drzwiach, tupiąc energicznie swoją niewielką stópką.

— Idziemy. — Kobieta podnosi się ze swojego miejsca i podchodzi do podenerwowanej dziewczynki, prowadząc do kuchni. Dobrze, że przypadkowo widziała ją już wcześniej, więc nie ma problemu ze znalezieniem jej.

Cornelia uchyla niepewnie lodówkę, bojąc się, że robi coś złego. Od zawsze grzebanie i patrzenie na cudze jedzenie było dla niej czymś krępującym.

— To na co masz ochotę? — pyta, spoglądając na swoją małą towarzyszkę. Pospiesznie analizuje zawartość chłodni, po czym jej wzrok pada na jajka. — Może jajecznicę?

— Hm... często jem jajecznicę — mówi niewyraźnie. Ciężko jej wymówić poprawnie słowo „jajecznica". — Ale kanapki i płatki jeszcze częściej... może być jajecznica — decyduje się w końcu po krótkim przestudiowaniu ostatnich dni i dań, jakich jadała.

Harris kolejny raz uśmiecha się pod nosem, lecz wcale nie ukrywa swojej radości. Pierwszy raz od tak dawna na jej ustach gości szeroki zaciesz i wcale nie chce prędko zejść.

Kobieta przez chwilę zastanawia się, czy może również i sobie zrobić porcję, lecz szybko zgania się za tą myśl. Nie zna się na tyle z Alvą, są zaledwie koleżankami z pracy, dlatego mogłoby to być dość niewdzięczne, aby wyjadała jej jedzenie, na które musiała zarobić. Aspekt pieniędzy jest dla kobiety tematem tabu – nie chce o tym rozmawiać.

— Ja zjem osiem jajek! — mówi wesoła dziewczynka, wskazując na pudełko.

— Osiem? Dlaczego akurat osiem? — śmieje się Cornelia, wyjmując dwa jajka z opakowania.

Powinno wystarczyć — myśli przez moment. Nie ma pojęcia, ile zjada takie małe dziecko. Nie miała nigdy do czynienia z dziećmi – jedynie w sierocińcu czasami pomagała młodszym w obowiązkach.

— Lubię osiem! — Jej głośny śmiech rozchodzi się po domu, odbijając się od udekorowanych ścian i wraca z powrotem do kuchni. W domu nie ma echa, nie ma nawet możliwości na jego wytworzenie, ponieważ nie panuje nigdzie pustka.

— Dobrze, będzie osiem — kłamie kobieta, aby nie urazić dziecka. Jedyne co o nich wie, to, że nie warto ich smucić, a bardzo łatwo jest tego dokonać. Czasem nawet wcale niecelowo.

Przygotowuje porcję jajecznicy, sprawnie operując łyżką, aby dobrze rozrobić jajko w jednolitą całość.

— Z mlekiem? — Dziewczynka kiwa potakująco głową.

Cornelia wyjmuje mleko z lodówki, po czym dolewa odpowiednią, niewielką, ilość na patelnię. Nie spodziewała się, że dziecko będzie znało jajecznicę z mlekiem. Jest to dodatek, który stosuje Lidia, lecz nie jest on na tyle popularny. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top