Rozdział 18

Rinkeby, Szwecja

9 kwietnia 2011r., godz. 10:15

Cornelia właśnie kończy przygotowywać śniadanie i zabiera potrzebne naczynia do pokoju Lidii. Staruszka czeka przy małym stole. Tym razem młodsza z nich zajęła się pożywieniem, kiedy zazwyczaj robi to właścicielka mieszkania.

— Czuję pyszności — komentuje Lidia, wysilając swój słaby węch. Starość robi swoje.

— Tak, Lidiu — chichocze pod nosem ciemnowłosa. Wesoła atmosfera jest wynikiem pięknej pogody, jaka ma miejsce tego słonecznego dnia. Od dłuższego czasu na niebie widnieje jedynie potężne słońce, które rozświetla całe miasto i nadaje przyjemną aurę, sprawiając że ludzie są weselszy.

— Jajecznica — mruczy zadowolona staruszka, kiedy jej oczom ukazuje się patelnia pełna dobroci. — Pyszności.

— Tak... ja też uwielbiam jajecznicę. — Cornelia kładzie na stole również przyrządy do nabierania jedzenia, po czym życzy smacznego. Obie kobiety nakładają sobie wystarczającą ilość potrawy na osobne talerze i zabierają się za spożywanie śniadania.

— Kiedyś częściej jadałyśmy razem — zauważa zmartwiona staruszka. — Ale cieszę się, że znalazłaś wreszcie pracę... nie czujesz się z tego względu jakoś bardziej wyzwolona?

Cornelia przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią na niecodzienne pytanie rozmówczyni. Odkłada na moment widelec, opierając go o brzeg talerza. Marszczy znacząco brwi.

— Poniekąd tak... szkoda tylko, że przychodzą tam sami pijacy — mówi w końcu po namyśle. Nie chciała zamartwiać staruszki, dlatego rzadko rozmawia o swojej pracy.

— Trzeba uważać i nie zaczynać z takimi — poleca stanowczo, nabierając porcję jajecznicy prosto do buzi.

— Wiem, wiem... — Kobieta przypomina sobie wczorajsze sytuacje, w których nerwy wzięły nad nią górę i jest jej zwyczajnie wstyd za takie zachowanie. Ponownie chwyta widelec w dłoń, aby móc nim szurać po, w połowie pustym, talerzu.

— Oh, a to ciekawe — wymyka się zamyślonej Lidii, która dorwała dzisiejszą gazetę i przegląda jej treść. Codziennie z rana do skrzynek pocztowych, czasem na nie, doręczane są świeże czasopisma. Staruszka od lat przegląda je przy porannych ziołach.

— Co tam wyczytałaś, Lidiu? — podłapuje niechętnie Cornelia. Nadal jest przygnębiona sytuacją, w jakiej się znalazła. To nie tak, że nie chce pracować, bo dzięki temu może być poniekąd niezależna. Każdy środek dochodu jest równie ważny, szczególnie w jej przypadku.

— Dzisiejszej nocy doszło do poważnego pobicia... w naszej dzielnicy — czyta mocno przejęta. — Młody mężczyzna... jest teraz w szpitalu.

— Co się stało? — dopytuje zaciekawiona ciemnowłosa, odrywając wzrok od swojego talerza.

— Napadli na niego, nie piszą czemu... to normalne u nas. — Wzdycha nerwowo. — A ty wracasz tak późno po nocach! — zarzuca jej zmartwiona. — Wczoraj też wracałaś późno...

— Racja... ale nic nie widziałam ani nie słyszałam — zamyśla się młoda Szwedka.

A jeszcze nie tak dawno myślałam, że Rinkeby to spokojna dzielnica... Faktycznie dzieje się tutaj wiele dziwnych sytuacji... muszę bardziej uważać.

— Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać — wyznaje, martwiącym głosem. Jej wzrok skierowany jest w osobę siedzącą naprzeciwko.

— Obiecuję.

Dopiero po tych słowach obie kobiety wracają do śniadania, kończąc je w błyskawicznym tempie. W końcu co dobre, szybko się kończy...

— Dzisiaj obie mamy drugie zmiany — zauważa obojętnie Lidia, zerkając na twarz młodszej. — A właśnie! Na szafce jest list do ciebie. — Wskazuje ręką na przestrzeń po ich prawej stronie. Cornelia spogląda w tym kierunku zaciekawiona. Ponownie zerka na staruszkę, lecz nie trwa to długo. Zrywa się od stołu, podchodząc do szafki i pewnym ruchem chwyta zaklejoną kopertę. Ogląda ją z każdej strony, zauważając nazwisko Williama. Przejeżdża po nim delikatnie palcem. Przełyka nerwowo ślinę, po czym decyduje się dowiedzieć, co takiego kryje jej zawartość. Kątem oka napotyka ciekawskie spojrzenie Lidii, która wyczekuje jakiegoś słowa ze strony kobiety. Umiejętnie rozrywa papierową kopertę, aby wyjąć z jej wnętrza niewielki list. Nabiera głębokiego wdechu, po czym skanuje wzrokiem kartkę. Marszczy brwi, starając się zrozumieć sens tekstu.

— I co, dziecko? — Cornelia spogląda na staruszkę. Już dawno nie zwracała się do niej takim określeniem. — Od kogo ten list? — Jej ciekawość czasem nie zna granic.

— To od Williama... — zaczyna kobieta, wkładając dłoń ponownie do wnętrza koperty. — Przesłał zapłatę za książkę... — Ciemnowłosa wpatruje się w niewielki plik banknotów. Przelicza je powolnymi ruchami, starając się nie pomylić podczas tej czynności. — Tysiąc czterysta koron — szepcze oniemiała. Nigdy nie trzymała takiej kwoty w dłoniach, chociaż jak na Szwedzkie standardy bytowe to i tak nie jest potężna suma.

— To świetnie! Wreszcie te twoje „pisarstwo" się do czegoś nadało — komentuje opryskliwie Lidia, chociaż w jej głosie słychać również dumę. Cieszy się ze szczęścia swojej współmieszkanki. — Ja to muszę się już zbierać...

Staruszka szykuje sobie ubranie do pracy, wybierając spośród wielu materiałów skrywanych w szafie. Następnie pomaga sprzątnąć brudne naczynia ze stołu i znika za drzwiami łazienkowymi.

Kiedy kobieta opuszcza łazienkę, przygotowana do wyjścia z mieszkania, zegar wskazuje godzinę trzynastą.

Najwyższa pora do wyjścia — myśl przelatuje przez jej umysł.

— Zaparzę jeszcze ziółka... — szepcze pod nosem, lecz Cornelia jest w stanie zrozumieć jej słowa. Marszczy brwi zniesmaczona. Lidia ewidentnie pije za dużo ziół...

— Lidio... dopiero co je piłaś — zauważa zdegustowana, kręcąc przy tym energicznie głową. Staruszce nie podoba się spostrzeżenie młodej kobiety. Nie zauważa swojej zbyt silnej chęci do naparów.

— Ależ co ty mówisz, dziecko. Przed pracą należy się uspokoić, bo inaczej nerwicy się nabawię — tłumaczy zawzięcie kobieta, ale wcale to nie przekonuje rozdrażnionej Cornelii. Lidia wymija ją, aby dostać się do kuchenki gazowej. Sięga po czajnik, orientując się, że nadal znajduje się w nim krzta wody, aby zaparzyć zioła.

Młoda dorosła postanawia nie patrzeć na jej poczynania. Zwyczajnie martwi się o jej zdrowie, ale ciężko dotrzeć do zniewolonego umysłu staruszki. Tak właśnie działa uzależnienie...

Cornelia zabiera potrzebne ubrania i zamyka się w łazience, aby wziąć szybki prysznic. Pospiesznie myje swoje ciało. Kiedy ciepła jeszcze woda oblewa jej chłodne ramiona, do uszu młodej kobiety dociera charakterystyczny dźwięk zamykania drzwi wejściowych. Oznacza to, że Lidia wyszła do pracy. Szwedka wzdycha z ulgą, napajając się kilkuminutowym prysznicem. Resztę czynności wykonuje w błyskawicznym tempie, żeby chwilę później ponownie zagościć na środku „kuchni" i spojrzeć na pusty kubek po parzonych ziołach Lidii.

Oby nie wyszło jej to na złe...

Odkłada jeszcze ciepłe naczynie do zlewu, po czym przygotowuje się do pracy. Dzisiejszego dnia ma ochotę na odprężający spacer przed swoją zmianą dlatego, kiedy jest już gotowa do wyjścia, wkłada buty, kurtkę i wychodzi z mieszkania, zamykając je na klucz.

Dziś znów stoją niedaleko bloku kobiety i sprzedają używane graty, w tym również ubrania. Zdarza się jej coś kupić u obcokrajowców, lecz nie tym razem. Idąc dalej omija te same budynki, które ma okazję widzieć dzień w dzień, podążając do pracy. Odwraca od nich wzrok, aby skupić się na drodze przed sobą. Nie jest to jednak takie łatwe, kiedy w głowie myśli urządzają sobie polowanie na umysł biednej kobiety. Rozmyśla na temat swojej dotychczasowej pracy. Nigdy wcześniej nie miała nawet do czynienia z mężczyznami, szczególnie starszymi od siebie, a teraz przyszło jej codziennie ich widywać, co więcej, nieraz użerać się z ich wybujałym ego i niedorzecznymi odzywkami. Czasami przechodzą ludzkie pojęcia...

Nogi same prowadzą zamyśloną kobietę, która nie zastanawia się nawet gdzie zmierza. Nim się ogląda mija Plac Główny, aby chwilę później przejść również obok Placu Rybnego. W głowie pojawia się pełno myśli na temat wcześniejszego recytowania wierszy. Lubiła to... nadal lubi, lecz brak wystarczającego czasu wiele miesza w jej planach. Jej mina ulega gwałtownej zmianie. Jest teraz smutna, wiele wspomnień miesza się w jedność, aby zawirować w głowie Cornelii i doprowadzić do jej żalu.

Kobieta nie posiada komórki (chociaż rozważa jej zakup), zegarka również nie ma, dlatego rozeznanie się, która jest obecnie godzina, jest dla niej niełatwym zadaniem. Nie chcąc spóźnić się do pracy, postanawia skierować się jej stronę. W końcu lepiej być wcześniej niż za późno...

Takim właśnie sposobem o godzinie piętnastej dwadzieścia Cornelia zjawia się w swoim miejscu pracy. Wzdycha przeciągle, spoglądając na zegarek, ale nie jest z tego powodu zawiedziona. Cieszy się, że jest przed czasem. Kobieta od zawsze stresowała się byciem spóźnioną. Uważa, że to mocny nietakt.

— Cześć — wita się sympatycznie z pracownicami, które niedługo kończą swoją ranną zmianę. Pierwsza odpowiada jej uśmiechnięta Vendela, której radość nie zna granic. Widać jednak, że jest to bardziej spowodowane widokiem Cornelii lub końcem pracy, ponieważ współpracowanie z kimś takim, jak Sonia nie może być czymś przyjemnym.

Wspomniana, niemiła kobieta nawet nie wysila się na odpowiedzenie przybyłej kobiecie. Obdarowuje ją za to wrednym spojrzeniem, które jest tak przenikliwe, że Cornelia miewa mocne dreszcze. Na sam jej widok czuje niepokój. Sonia to niewysoka blondynka o zielonych oczach. Jej włosy nie dotykają nawet ramion. Twarz posiada średnio ostre rysy, lecz sama jej mimika sugeruje, że nie jest zadowolona z widoku Cornelii.

Młoda Szwedka postanawia zlekceważyć jej niemiłe spojrzenie, jak i całe zachowanie, dlatego znika za drzwiami z napisem „pomieszczenie służbowe". Przebiera się w pracowniczy strój, po czym poprawia swoje długie, ciemne włosy spinając je w wysokiego kucyka. Jest on wygodny i praktyczny. Bierze głęboki wdech i robi pierwsze kroki, aby dostać się do publicznej części baru.

W lokalu znajduje się niewiele gości, co świadczy o niewielkiej ilości obowiązków pracownic.

— Co dzisiaj tak wcześnie? — zagaduje ją zaciekawiona Vendela, co jest równoznaczne z wrednym spojrzeniem drugiej z pracowniczek.

— A tak jakoś... — odpiera, wzruszając ramionami. — Widzę, że nie macie dużego ruchu — spostrzega.

— Zazdrościsz? — odpryskuje niepytana Sonia, która rzuca słowami w stronę, niczemu winnej, Cornelii. Kobieta postanawia nie odpowiadać na żenujące zaczepki blondynki. Siada na jednym z barowych taboretów i zajmuje się rozmową z najmłodszą z nich. W tym czasie rozdrażniona Sonia niechętnie obsługuje klientów. Co jakiś czas posyła nieprzyjemne spojrzenie w stronę rozmawiających kobiet.

— Zawsze taka jest? — Harris pyta swojej znajomej, wskazując wzrokiem na odpowiednią osobę.

— Tak. — Przytakuje energicznie głową.

Nim oglądają, do wnętrza lokalu dociera zdyszana Alva. Spoglądają w stronę dzwoneczka, który wydaje charakterystyczny dźwięk. Szeroki uśmiech sam wkrada się na twarz Cornelii, która cieszy się z towarzystwa swojej bliskiej koleżanki. Coś dziwnego, żeby w tak krótkim czasie móc tak mocno zakolegować się z kimś całkiem obcym.

— Witajcie dziewczyny! — wita się wesoła Alva, na co wszystkie jej odpowiadają. — A myślałam, że to ja będę pierwsza. — Kobieta wskazuje dłonią na siedzącą Cornelię, śmiejąc się przyjaźnie.

— Zamieć jeszcze podłogę i wynieś śmieci — Sonia swoje słowa kieruje w stronę spokojnej Vendelii. Starsza z nich w tym czasie podchodzi do drzwi pomieszczenia służbowego. Dziecko na końcu języka ma zapytanie o obowiązki drugiej z nich, lecz w porę gryzie się w niego. Nie ma potrzeby, aby wskórać kłótnie, tym bardziej na koniec pracy.

— A, możesz też przetrzeć ladę i zrobić podsumowanie za naszą zmianę — dodaje Sonia, odwracając się w jej stronę. Nie czeka na odpowiedź ze strony Vendelii, a jedynie znika na zapleczu baru, gdzie również udaje się Alva. Musi przygotować się do swojej zmiany.

— Co za okropna osoba... — Cornelia nie chce źle wyrażać się, dlatego używa dobranego słownictwa, określając zachowanie współpracownicy. — Chodź. Pomogę ci — poleca zawzięta Szwedka, gdyż nie może patrzeć na to, jak Sonia pomiata tak młodą dziewczyną. Niewiarygodne.

— Ciekawe co sama zrobiła — mruczy zdenerwowana Harris. — Oh, nie mogę powstrzymać nerwów!

— Spokojnie... to normalne... często tak jest — odpiera smutna dwunastolatka. Odchodzi od rozmówczyni, chwyta zmiotkę na długim kiju i zabiera się za zamiatanie baru. Cornelia w tym czasie ściera ladę i zajmuje się podliczeniem zysków.

— Cornelia? A co ty robisz? — zagaduje zaskoczona Alva, kiedy widzi, jak jej znajoma operuje kasą fiskalną.

— Podliczam — mruczy pod nosem. — Przecież muszę pomóc Vendelii... jest już po ich zmianie.

— To ich sprawa.

— Ale co ty mówisz, Alva. Nie mogę patrzeć, jak zostaje pomiatana przez Sonię...

Alva postanawia przemilczeń ten temat i zająć się obsługiwaniem nowych klientów. Międzyczasie Sonia opuszcza lokal, a na jej twarzy widnieje szeroki uśmiech, szczególnie kiedy widzi zapracowaną Vendelę. Kobietę cieszy to, że może kogoś wykorzystywać – to mocno niezdrowe.

— Wreszcie. — Wzdycha dwunastolatka, zasiadając na moment na barowym stołku. Opiera łokcie na ladzie, chowając głowę w dłoniach. — Naprawdę dziękuję ci za pomoc — słowa kieruje w stronę równie zmachanej Cornelii.

— Nie masz za co. Nie mogłam patrzeć jak Sonia tobą pomiata. Teraz możesz iść już spokojnie do domu — mówi, rozglądając się po lokalu.

— Tak... przebiorę się.

Kilka minut później Cornelia i Alva zostają same w zatłoczonym barze, zawalone masą przeróżnych obowiązków.

— Powinno nas być więcej na zmianie — sapie Alva. — We dwie to ciężko jest się ogarnąć ze wszystkim.

— Racja — przytakuje druga z nich, ścierając ponownie ladę. Takie rzeczy robi się co jakiś czas, aby zawsze było czysto, a nie gościła rozlana wódka czy resztki jedzenia.

— Dwa hamburgery trzeba zrobić — oznajmia blondynka, która właśnie wtargnęła w niepubliczne miejsce lokalu. Nastawia podgrzewacz i wkłada do niego cztery części bułki.

— Potrafi doprowadzić do nerwów, co? — zagaduje starsza pracownica. Cornelia marszczy brwi, nie rozumiejąc jej zapytania. — No, Sonia, a kto — śmieje się.

— Tak... dziwne, że szef jej jeszcze nie wyrzucił — zastanawia się kobieta, przejmując od niej obowiązek przygotowania hamburgerów.

— Nic w tym dziwnego — odpowiada jej energicznie. — Sonia to córka brata szefa.

— Znajomości — szepcze pod nosem, gdyż te słowa rozjaśniają jej umysł. — Że też wcześniej na to nie wpadłam...

— Umiejętności Sonii są dość słabe — komentuje pewnym głosem. — Ale przecież nikt nie ośmieli się donieść do Rycharda. Zresztą nawet jeśli, to wątpię, żeby cokolwiek z tym zrobił.

— Już teraz rozumiem — mruczy zamyślona Cornelia. — Nie wygląda na miłą osobę. — Kobieta poprawia swoje włosy, gdyż kilka kosmyków zdążyło wyjść z ciasnego kucyka.

— Miłą? To dwulicowa, fałszywa i bardzo wredna jędza — wyznaje, zarzucając wspomnianej pracownicy. — Lepiej uważaj przy niej, bo jest blisko ze swoim wujkiem. — Jej słowa są wypowiadane z dbałym niezadowoleniem.

Ich zaciekłą rozmowę przerywa jeden z klientów, który staje przed ladą, rozglądając się w poszukiwaniu personelu. Alva posyła znajomej znaczące spojrzenie, po czym udaje się do mężczyzny.

— Zamówiłem dwa hamburgery... — zaczyna spokojnie, wpatrując się w kobietę. Jego wyraz twarzy jest nadzwyczaj stonowany, dlatego nie musi obawiać się niepotrzebnych komplikacji. Nie każdy klient jest taki sam i niejeden mógłby robić już w tego względu poważne problemy o zaniedbywanie gości przez obsługę.

— Ach tak. Już przynoszę. Wystąpiły pewne problemy ze sprzętem, ale już jest naprawione... — tłumaczy żałośnie z przemiłym uśmiechem na twarzy. Cornelia wykorzystuje chwilę, w której nie ma obowiązków i postanawia zrobić sobie krótką przerwę. Rzadko kiedy ktokolwiek ma tutaj wolny moment, aby wyjść poza obszar publiczny lokalu i móc zaznać błogiego spokoju nawet na kilka minut. Tego dnia młoda Szwedka nie czuje się najlepiej, dlatego świeże powietrze powinno skutecznie rozwiać jej problemy ze zdrowiem, a przynajmniej pomóc w lepszym samopoczuciu. Przebywanie w ciągłym hałasie i nadmiar obowiązków na pewno nie jest dobrym rozwiązaniem podczas złego poczucia.

Wymija zajętą znajomą i wychodzi z publicznej części baru, aby znaleźć się przy znanej szafie. Sięga do jej wnętrza i chwyta swój płaszcz. Z jego wewnętrznej kieszeni wyjmuje woreczek, w którym znajdują się dwie niewielkie bułki. Kobieta przygotowała je sobie jeszcze przed wyjściem z mieszkania. Już od jakiegoś czasu nie czuje się dobrze – ma wrażenie, jakby brała ją choroba. Wzdycha przeciągle. To ostatnie, na co może sobie pozwolić w tym momencie.

Wychodzi na zewnątrz, tylnym wyjściem, i zajmuje miejsce na ławce, która jest mało stabilna. Chwieje się na boki, gdyż nierówno stoi na podłożonych kostkach. Kobieta spogląda przed siebie, gdzie widzi spory kontener na śmieci. Nabiera głębokiego wdechu, po czym odpakowuje jedną z bułek z ciasnego woreczka. Odchyla głowę ku górze, zerkając w gwieździste niebo. Zapowiada się przejrzysta noc. Poprawia swoje rozczochrane włosy, lecz po dłuższym czasie rezygnuje z tej czynności z głośnym westchnięciem. Rozpuszcza je, zdejmując frotkę, po czym czochra energicznie. Przeczesuje palcami, a kiedy uznaje, że są w miarę poprawne, spina je w wysokiego kucyka. Pracując w barze czy jakimkolwiek miejscu, gdzie pracownik ma styczność z jedzeniem, powinno się pilnować uczesania, aby nie dopuścić do sytuacji, kiedy klient dostaje zamówienie wraz z kosmykami włosów.

Ponownie sięga po pieczywo, które na tę chwilę odłożyła obok siebie, na ławkę, i zaczyna konsumowanie. Obie bułki zjada w ekspresowym tempie. Nawet nie miała pojęcia, że jest na tyle głodna. Po skończonym jedzeniu wstaje ze swojego dotychczasowego miejsca i podchodzi do kontenera, aby wyrzucić tam woreczki po śniadaniu. Nie jest osobą, która popiera śmiecenie, jak zresztą większość Szwedów lubi czystość i porządek.

Cornelia raz jeszcze spogląda na ciasne zaplecze lokalu, a następnie wraca do środka, aby dokończyć swoją zmianę. Będąc już w części publicznej za ladą, rzuca krótkie spojrzenie zapracowanej Alvie.

— Radzisz sobie? — słowa kieruje w stronę znajomej, która szykuje zamówienie dla kolejnych klientów. Układa na tacy dwie pojedyncze pizze oraz tyle samo kufli piwa.

— Zanieś to do dwójki — poleca kobieta, a sama zaczyna przygotowywać następne zamówienie.

O tej godzinie zazwyczaj ruch jest większy, a dwie pracownice to nieco za mało, aby obsłużyć każdy stolik. Ciemnowłosa wykonuje polecenie Alvy. Zanosi tacę do wskazanego miejsca, życząc smacznego. Rozgląda się pospiesznie po lokalu, a jej wzrok zatrzymuje się, widząc obraz, jaki ma przed oczyma. Wzdycha przeciągle na widok śpiącego mężczyzny. Jego głowa leży na stole, opierając się o kant. Jego pozycja wygląda na dość niebezpieczną, zresztą jak cały jego stan.

Cornelia postanawia wrócić do zapracowanej znajomej. Przechodzi na drugą stronę lady, by dojść do Alvy i zatrzymać jej postępowania. Chwyta ją za ramię, pauzując jej ruchy na moment.

— Alva, widziałaś śpiącego faceta przy jedynce? — szepcze w jej stronę, kierując słowa wprost do ucha. Nie potrzebują zbędnego zachodu. Kobieta odrywa się od aktualnej czynności, aby wyjść zza ściany i spojrzeć na wspomniany pierwszy stolik. Kręci głową w dezaprobacie, nie dowierzając, że można tak się upić. Nabiera powietrza z charakterystycznym świstem.

— Zajmiesz się tym? — Przenosi proszące spojrzenie na młodą Harris. Cornelia nie odpowiada, ale zabiera się do roboty. Wychodzi zza lady i podchodzi do ,,jedynki". Widząc odrzucającego mężczyznę, który właśnie dostaje mocnego ślinotoku, kobiecie robi się niedobrze.

— Przepraszam. — Potrząsa nim delikatnie, żeby go obudzić.

Jest tak wcześnie, jak można zaliczyć już zgon i to w pojedynkę...

— Proszę wstać... — kontynuuje kobieta budzenie. — Ej! — podnosi głos, gdyż nerwy biorą górę. — Halo! Ja mam tu co robić, a nie zajmować się zezgonowanym facetem! — Jej krzyk wybudza klienta, który szybko reaguje na jej zaczepkę. Gwałtownie chwyta Cornelię za rękę, ściskając mocno kończynę. Kobieta choć próbuje, nie jest w stanie wyrwać się z jego uścisku. Jest zdezorientowana jego poczynaniami. Najgorsze jest to, że nie ma u kogo szukać pomocy. W tym lokalu nie ma ochrony czy nawet ogarniętego szefa, który służy pomocą.

— Skoro śpię, to na chuj mnie budzisz?! — zarzuca krzykiem. W jednej chwili popycha nieświadomą Cornelię, kierując jej ciałem w głąb sali. Kobieta ląduje na zimnej podłodze, lecz dopiero po krótkiej chwili dociera do niej, gdzie się znajduje i co takiego miało miejsce. Mruga kilka razy, aby złapać wystarczającą ostrość tego, co ma przed oczami. Błoga nieświadomość nie trwa jednak długo, ponieważ moment później dostrzega dwie osoby, kłócące się ze sobą w bardzo emocjonalny sposób.

— Wynoś się stąd! — krzyczy zdenerwowana Alva, popychając masywnego mężczyznę w stronę drzwi.

— Jeszcze się policzymy — rzuca słowami w kierunku Cornelii, która w połowie siedzi, a w połowie leży na schodzonej podłodze.

Inni klienci starają się nie zwracać uwagi na sytuację, jaka ma miejsce przed ich oczami. Sami są wystarczająco pijani, by zareagować w sposób mało odpowiedzialny.

— W porządku? — Alva wystawia dłoń w jej kierunku w celu pomocy.

— Tak — odpowiada druga z nich, korzystając z uprzejmości znajomej.

— Już wyszedł — mówi blondynka, widząc rozkojarzone spojrzenie Cornelii, które błądzi po wnętrzu sali. Kobieta musiała doznać chwilowego letargu, ponieważ nawet nie zakodowała sobie momentu, w którym winowajca opuszcza bar. — Może idź na zaplecze, ochłoniesz i wtedy...

— Nic mi nie jest — młoda Szwedka przerywa jej natychmiastowo, a jej głos brzmi bardzo poważnie. Wymija współpracownicę i opiera się o ladę, oddychając miarowo. Trwa to zaledwie kilka sekund, bo kobieta odrywa się od mebla i zajmuje obowiązkami, zapominając o wcześniejszej sytuacji. Nie chce uchodzić za rozkojarzoną albo nieporadną, dlatego postanawia zlekceważyć to, co miało miejsce chwilę temu.

Jestem w pracy, nie mogę pozwolić sobie na niedociągnięcia — z tą myślą rozchwiana emocjonalnie Cornelia zabiera się za obsługiwanie klientów. Alva obserwuje ją z dużym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.

Około godziny dwudziestej pierwszej do baru wchodzi dumny Rychard. Jego przenikliwe spojrzenie lustruje każdy detal lokalu. Podwija rękawy swojej mocno wyblakniętej koszuli i pewnym krokiem podchodzi do lady barowej, siadając na jednym ze stołków. Gestem ręki przywołuje załogę, sugerując tym samym porę na chwilę przerwy.

— Witam was drogie kobiety — zaczyna swoim ochrypniętym głosem. — Widzę, że jesteście mocno zapracowane — zauważa z lekkim rozbawieniem.

— Jak w każdy weekend... — mruczy opryskliwie Alva, przez co szef wzdycha niezadowolony. Karlsson, bo tak ma na nazwisko znajoma Cornelii, potrafi okazywać mały brak zainteresowania obecną posadą, lecz szybko poprawia swoje nastawienie, kiedy tylko przypomina sobie o córce, która czeka na jej powrót. To dla niej robi, to co robi. Schyla głowę ku dołowi, nie patrząc na jego twarz.

— A właśnie. Jutro masz drugą zmianę — słowa kieruje do blondynki. — Ty, Cornelio, masz weekend wolny.

— Dobrze — odpowiada sympatycznie Harris, gdyż nie szuka ona wrogów, a jedynie porządnej pracy.

Rychard rozgląda się po lokalu, zwracając szczególną uwagę na klientów. Kobiety nie mają zamiaru przyznawać się szefowi do sytuacji, jaka miała miejsce w niedalekiej przeszłości. Uważają, że to i tak nie zmieni nic w jego nastawieniu, a mogłoby jedynie pogorszyć sprawę.

— Temu przy dwójce brakło piwa. Zaproponujcie mu dolewkę — sugeruje, bo właśnie dostrzegł możliwość zysku.

— To ja pójdę — proponuje energicznie Alva i chwilę później znika zza lady w pospiesznym tempie. Druga z nich przełyka nerwowo ślinę, spoglądając na zamyślonego mężczyznę.

— Dobrze ci się tu pracuje? — szef zadaje pytanie, lecz nie odwraca wzroku od punktu, który od dłuższego czasu obserwuje.

— Dobrze — odpowiada pospiesznie, obawiając się jego zamiarów.

— Czyli zostajesz na razie w zespole — mówi zagłębiony we własnych myślach. Czyżby spodziewał się czegoś innego? Bez żadnego słowa opuszcza strefę publiczną, zamykając się w swoim gabinecie, który także jest częścią baru. Wstęp do niego ma jedynie Rychard. Cornelia wpatruje się jeszcze przez moment w puste miejsce, gdzie siedział mężczyzna. Z chwilowego braku świadomości wyrywa ją znane nawoływanie swojego imienia. Potrząsa delikatnie głową, aby wrócić do rzeczywistości. Spogląda na twarz Alvy, która od dłuższego czasu próbuje dotrzeć do zamyślonej koleżanki.

— Słuchasz mnie? — pyta zniecierpliwiona blondynka, stojąc przed rozkojarzoną Cornelią.

— Tak, wybacz — mruczy pod nosem, co jest mało zrozumiałe dla rozmówczyni. Poprawia się na swoim miejscu, żeby wygodniej siedzieć i przelatuje całą salę swoim badawczym spojrzeniem.

— Umowa nadal obowiązuje? Zostaniesz z Agnes jutro? — W głosie stałej pracownicy słychać mocną niepewność, jakby obawiała się nagłej zmiany planów ze strony Harris.

— Z kim? — dopytuje zdezorientowana, marszcząc przy tym brwi w geście niezrozumienia.

— Z moją córką — wyjaśnia po krótce, a jej wyraz twarzy zmienia się na lekko zaintrygowaną.

Nie mówiłam jej, że ma na imię Agnes? — zastanawia się kobieta.

— Ach tak. Zostanę — zapewnia zdecydowanym tonem głosu, wychodząc zza lady. — Podasz mi adres później... — oznajmia tym samym, kończąc temat jutra. — Chodź, pora wracać do pracy... jeszcze trochę do pierwszej... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top