Rozdział 15
Rinkeby, Szwecja
6 kwietnia 2011r., godz. 5:15
— Cornelia, wstawaj! Spóźnisz się! — Nawoływania zdenerwowanej Lidii, to pierwsze co dociera do zaspanego umysłu młodej Szwedki. Następne co czuje to ogarniający ją chłód, co skłania ją do uchylenia powiek. Jej oczom ukazuje się dobrze znana staruszka, która nerwowo krąży po mieszkaniu, zaraz po tym, jak w stanowczy sposób pozbyła się jedynego materiału, okrywającego ciało Cornelii. Oczywiście nie licząc piżamy.
Kobieta mruży oczy, aby móc dostrzec wskazówki zegara, lecz nie jest w stanie z tej odległości. Szczególnie że z rana ludzki wzrok nie jest najdoskonalszy.
— Piąta piętnaście — mruczy starsza z nich, orientując się, co takiego robi jej współlokatorka.
— Oh — wzdycha niespokojnie, wiedząc, że najwyższa pora, aby wstać. Nie chce spóźnić się w pierwszy dzień, byłoby to nieodpowiedzialne z jej strony. W końcu pracę należy szanować, jaka by ona nie była.
Chcąc nie chcąc wstaje ze starego, zniszczonego materacu, aby zająć się przygotowywaniem do wyjścia z mieszkania. Ma niewiele czasu, dlatego nie marnuje go na zbędne czynności. Pospiesznie wybiera odpowiednie ubrania i zamyka się w łazience. Jej stopy momentalnie stają się lodowate przez równie zimne płytki podłogowe. W szybkim tempie zdejmuje z siebie zbędne materiały, aby wejść pod (jeszcze) ciepły strumień wody. Ciecz koi jej zmęczone ramiona oraz opuchnięte pięty. Nie ma jednak na tyle wolnych chwil, żeby rozczulać się nad przyjemnościami. Myje swoje ciało precyzyjnymi ruchami, ścierając z niego ewentualny brud. Czynność ta nie trwa jednak długo i już po kilku minutach kobieta stoi ponownie na lodowatej podłodze, wycierając swoją mokrą skórę. Spogląda przelotnie w zaparowane lusterko, aby stwierdzić, że jej włosy są co najmniej rozczochrane. Pospiesznie się ubiera, po czym chwyta, leżącą na szafce, szczotkę i rozczesuje swoje długie włosy.
— Cornelio?! Jesteś tam? — nawoływania Lidii odbijają się echem w głowie młodej Szwedki. — Masz niewiele czasu, dziecko — pogania ją, wiedząc, jak ważna jest dla niej punktualność. Gotowa opuszcza zaparowane pomieszczenie, wychodząc do chłodniejszej części mieszkania.
— Proszę. — Lidia zatrzymuje ją w pół kroku i podaje jej kubek pełen jasnej cieczy. — Zioła, dobrze ci zrobią — dodaje, widząc zdezorientowaną minę Cornelii. Kobieta chwyta naczynie, przyglądając mu się uważnie, po czym upija łyk. Do jej kubków smakowych dociera znany smak, a do nozdrzy przyjemny aromat parzonych liści. Kobieta napaja się chwilą rozkoszy, lecz nie może trwać ona długo. Staruszka spogląda na wiszący zegar, a jej oczy stają się gigantyczne.
— Gotowa jesteś? — pytanie kieruje w stronę młodej mieszkanki Szwecji. — Jest już wpół do — mówi zaalarmowanym głosem. Jest tak samo zdenerwowana co Harris, martwiąc się o jej pierwszy dzień pracy. Ciekawość jest bardzo silna, przez co jedyne co ma w głowie, to myśl, czy kobieta poradzi sobie z powierzonymi zadaniami.
— Masz rację. — Wzdycha przeciągle Cornelia, odkładając kubek do zlewu. — Już będę wychodzić — zapewnia mocno zestresowana. Nim bliżej do wyjścia z mieszkania, tym bardziej czuje zdenerwowanie, które rozprzestrzenia się po całym organizmie młodej kobiety.
— Najwyższa pora — pogania właścicielka. — Chyba nie chcesz spóźnić się już pierwszego dnia — sugeruje stanowczo.
— Oczywiście, że nie. Już będę wychodzić — kobieta powtarza swoje wcześniejsze słowa.
Nie chcąc być gołosłowna, wyjmuje buty z szafki na obuwie i je zakłada. Następnie sięga po płaszcz, wiszący na haczyku. Ostrożnie wkłada ręce do rękawów, uważając na zawartość kieszeni, w których znajdują się drobne pieniądze.
— Proszę, zjedz w pracy. — Lidia podaje jej woreczek, zapakowanych bułek.
— Dziękuję bardzo. — Zdziwienie przemawia przez jej ciało. Nieśmiało przejmuje folię, wypełnioną jedzeniem i chowa je do jednej z kieszeni płaszcza.
Jak dobrze, że ma on tak głębokie kieszenie — myśli młoda Szwedka, zasuwając suwak.
— Powodzenia — życzy miło staruszka, zamykając drzwi wejściowe, przez które właśnie wyszła Cornelia. Ciemnowłosa podąża tą samą drogą, co wczorajszego dnia i choć jeszcze kawałek przed nią do przejścia, to w myślach dawno jest już na miejscu. Bardzo mocno się stresuje, przez co nie jest w stanie rozsądnie myśleć, a organizm nie funkcjonuje prawidłowo. Umysł tym razem nie skupia się na mijanych budynkach ani turystach. Całą swoją uwagę kieruje na wyobrażanie sobie najbliższej przyszłości, która ma się nadarzyć zaledwie za kilka minut.
Cornelia, spokojnie — upomina samą siebie w głowie, mając nadzieję, że to pomoże opanować jej szaleńczo bijące serce oraz zdecydowanie za szybki oddech. Puls jest wyczuwalnym gołym okiem, a nawet słuchem!
Droga nie trwa długo, ponieważ już po kilku minutach Cornelia staje przed miejscem docelowym, czyli barem „Snabbmat". Ogarnia ją zwątpienie, czy aby na pewno powinna wchodzić za szklane drzwi. To wszystko wydaje jej się całkiem absurdalne, nierealne wręcz. Uwierzenie, że wreszcie znalazła porządną, godną pracę, jest dla niej naprawdę ciężkie.
Poranne słońce daje o sobie znać, przez co kobieta mruży oczy. Przełyka nerwowo ślinę i znajduje w sobie krztę odwagi, by przekroczyć próg baru. Rozgląda się po wnętrzu, stwierdzając, że nic się nie zmieniło od wczoraj. No, może jest mniejszy ruch, gdyż nie ma go w ogóle. Lokal zostaje otwarty o godzinie siódmej, więc jest jeszcze chwila czasu, nim zaczną schodzić się zgłodniali klienci. Miejsce to uznawane jest za klitkę tutejszych alkoholików lub po prostu ludzi, spragnionych mocnych procentów.
— Dobrze, że jesteś — z chwilowego roztargnienia wyrywa ją męski głos, który powoduje jej zdenerwowanie. Odwraca się pospiesznie w jego kierunku, by dostrzec właściciela baru.
— Dzień dobry — odpowiada skrępowana, zaplatając palce w tak zwany koszyczek. Mimowolnie przygryza wargę.
— Pracowałaś już kiedyś w barze? — zadaje pytanie, podchodząc bliżej, lecz jego wzrok jest zupełnie nieobecny.
— Nie — odpiera nieśmiało, zerkając w tym samym kierunku, co Rychard.
— Dobra. Tutaj jest najcenniejsza rzecz tego miejsca. — Mężczyzna wskazuje jeden z kranów, który służy do nalewania piwa. — Ogólnie jest ich dwa — dodaje, a w jego głosie słychać potężną dumę. Z pewnością cieszy się, że jest właścicielem tak popularnego lokalu, do którego często przybywają spragnieni klienci. Nawet jeśli mieliby to być wyłącznie samotni alkoholicy. Sukces ma wiele twarzy – dla niektórych będzie to wysoka posada w wymarzonej firmie; dla innych zaś prowadzenie niewielkiego baru, do którego z reguły zagląda stałe grono, przeważnie męskie.
— Za plecami będziesz mieć całe żniwo, o które najczęściej pytają klienci — tłumaczy dalej, energicznie wymachując rękoma. Cornelia obserwuje jego gesty, równocześnie uważnie słuchając, wypowiadanych słów. Stara się wszystko zapamiętać. Ma zamiar wypełniać swoje obowiązki rzetelnie, przykładając się do tego, co będzie robić.
Mężczyzna prowadzi nową pracowniczkę za ladę, gdzie pokazuje kolejne rzeczy.
— Tutaj. — Wskazuje na urządzenie, przypominające mikrofalę. — Będzie trzeba przygotowywać jedzenie — wyjaśnia, spoglądając na kobietę.
— Kelnerki też przygotowują? — Szwedka zadaje pytanie, a w jej głosie słychać zaskoczenie. Nieco inaczej wyobrażała sobie swoje stanowisko, jednak kiedy Rychard kiwa przytakująco głową, nie protestuje.
— Tam. — Gestem ręki pokazuje jedne z drzwi, których prawie nie widać. Widnieje na nich napis, informujący o tym, że jest to pomieszczenie służbowe. — Jest wasz kącik — dokańcza z chytrym uśmiechem na twarzy. Po chwili jednak spuszcza głowę. — Jest tam też zaplecze, gdzie trzymany jest towar... a zresztą. — Macha ręką, kręcąc przy tym głową. Podchodzi do wspomnianych drzwi, otwierając je z nieprzyjemnym hukiem. Cornelia przełyka ślinę, która zdążyła nagromadzić się w jej jamie ustnej. Twarz natomiast wykrzywia się w nieatrakcyjny sposób. Idzie powolnym krokiem za mężczyzną, podnosząc kolejno stopy przy przechodzeniu przez próg. Gołym okiem widać, jak bardzo jest spróchniały.
Po wejściu do wnętrza pokoju kobieta dostrzega wiele regałów. Wszystkie są wypełnione przeróżnymi kartonami oraz pojedynczymi przedmiotami. Wzrok ciemnowłosej wędruje po półkach, skanując ich zawartość.
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła... — stare powiedzenie przechodzi jej przez myśl.
W środku panuje odrzucający, nieprzyjemny zapach stęchlizny, a w powietrzu unosi się gęsty kurz. Wygląda, jakby nikogo tutaj od dawna nie było, a jednak codziennie ktoś się przewija. Młoda kobieta pociera nos, do którego zdążyły już dotrzeć drobinki wstrętnego pyłu. Nie jest w stanie obronić się przed niekontrolowanym kichnięciem. Mężczyzna odwraca się w jej kierunku, aby spojrzeć na twarz swojej towarzyszki.
— Ach, tak. Pełno tu kurzu — komentuje niewzruszony. — Mam nadzieję, że nie jesteś uczulona — dodaje zniesmaczonym głosem.
— Nie, nie mam alergii — poprawia go grzecznie, kręcąc przy tym przecząco głową. Przebywanie w takim otoczeniu nie jest dla niej wymarzonym zajęciem, ale jest w stanie wytrzymać.
— To dobrze, bo mogłoby być nieciekawie — śmieje się w głos, jakby powiedział najlepszy żart świata. — Zbliża się siódma, musimy się pospieszyć... — Wskazuje na wiszący zegar, który przypomina te ze średniowiecza. Pod nim stoi długa, drewniana ławka. Wygląda, jakby była samodzielnie wykonana. Naprzeciwko niej znajduje się obszerna szafa, w której brakuje drzwiczek z jednej strony, z drugiej zaś wiszą na ostatnim zawiasie. Twarz Cornelii wykrzywia się w odrażającym grymasie. Nawet w mieszkaniu Lidii panują lepsze warunki, a przecież to tutaj jest miejskie publiczne i codziennie pałęta się wiele osób. Powinien być tutaj porządek, przynajmniej minimalny.
— W szafie znajdziesz ubranie... jaki masz rozmiar?
— „M" — mruczy skrępowana faktem, że zmuszona jest spowiadać się obcemu mężczyźnie na temat rozmiaru jej kształtów.
— Hm... większość nosi tutaj „s", ale chyba... — bełkocze pod nosem, międzyczasie przebierając stroje, wiszące w szafie. — powinno się coś znaleźć — dokańcza, wyjmując jeden z wieszaków. Przykłada ubranie do ciała kobiety, co równa się z grymasem na jej twarzy. — Idealnie.
Strój składa się z krótkiej spódniczki w kolorze czarnym oraz czerwonej bluzki, która z pewnością nie mierzy przyzwoitej długości.
— Najlepiej, żebyś miała obcasy, szpilki... — dodaje, przyglądając się ubraniu. — Ale na początek mogą być chociaż baletki, wiesz... takie płaskie buty — tłumaczy, choć nie do końca wiadomo czy sobie, czy Cornelii.
— Jasne — odpiera kobieta, zerkając na swoje poniszczone kozaki.
— Rozumiem, że nie masz przy sobie żadnych innych? — orientuje się Rychard. — Może coś znajdę... — Mężczyzna ponownie „nurkuje" w niegłębokiej szafie, tym razem skupiając się na jej dnie. Kobieta spogląda w tym kierunku, aby dostrzec kilka par wspomnianego obuwia, lecz prawie wszystkie to jednak wysokie buty.
— Na pewno nie mogą być szpilki? — zagaduje, zniecierpliwiony właściciel lokalu, ale spotyka się z szybką odmową ze strony rozmówczyni. Cornelia zwyczajnie nie potrafi chodzić na tak wysokich „szpicach" i mogłoby to skończyć się katastrofą, a już na pewno pośmiewiskiem skierowanym w jej osobę.
— Ja nie potrafię chodzić w szpilkach — wyjawia mocno skrępowana, spuszczając głowę ku dołowi.
— Najwyższa pora, aby się nauczyć — mruczy pod nosem. Chwilę później jednak wyjmuje ciemne baletki, które nie są w najlepszym stanie.
Ciekawe ile dziewczyn już w nich chodziło... — przechodzi jej przez myśl, kiedy Rychard wręcza jej obuwie. Właściciel znów zerka na zegar, stwierdzając, że nie pozostało zbyt wiele czasu.
— Dzień dobry. — Nagle do ich uszu dociera damski głos. Oboje odwracają się w kierunku, z którego dochodzi. Przed oczami Cornelii pojawia się młoda kobieta, na oko podobnego wieku, co ona. — Jestem Alva — przedstawia się kulturalnie, wystawiając rękę w stronę nowej pracowniczki. Harris powiela jej gest.
— Cornelia Harris — wymienia swoje nazwisko.
— Karlsson — poprawia się nowopoznana towarzyszka, nawiązując do pełnej tożsamości. Patrząc na nią, można stwierdzić, że jest szczupłą, niebieskooką kobietą. Jej blond włosy nie są długie, bo sięgają zaledwie do ramion.
— Dziewczyny, pora się przebierać — pogania Rychard, gdyż wskazówki zegara pokazują godzinę szóstą pięćdziesiąt pięć. Ciemnowłosa przełyka nerwowo ślinę, a wzrok pada na buty, nadal trzymane w dłoniach. Mężczyzna zostawia pracownice same w pomieszczeniu służbowym, stworzonym głównie dla nich, a sam udaje się do części publicznej baru.
— Musi być u ciebie kiepsko, skoro z własnej woli zgodziłaś się na pracę dla tego skurwysyna — zagaduje Alva, zerkając na nową w zespole. Cornelia zaś spogląda na nią zaskoczona jej wypowiedzią. Nie rozumie, dlaczego miałby to być aż tak zły człowiek, a wręcz uważa, że kobieta może zwyczajnie przesadzać, przypisując mu tak obraźliwe określenie.
— Nie bardzo rozumiem — mówi Harris, raz jeszcze przyglądając się strojowi, który zmuszona jest założyć. Wzdycha przeciągle, kiedy orientuje się, że nie ma co liczyć na, choć odrobinę prywatności. Zajmuje kawałek miejsca na drewnianej ławce, sygnalizując, że to właśnie tutaj będzie się przebierać. Nie czeka na odpowiedź rozmówczyni, a jedynie zabiera się za zdejmowanie swoich ubrań, by móc założyć nowe... a przynajmniej inne, bo do nowych one z pewnością nie należą.
— Jeszcze się przekonasz — mruczy Alva, pospiesznie przebierając się w odpowiedni strój. — Lepiej się pospiesz... nie mamy za wiele czasu — poleca, przenosząc wzrok na Cornelię. — Szef nie toleruje spóźnialstwa — dodaje zdegustowana, po czym zakłada wysokie szpilki koloru czarnego i opuszcza pomieszczenie służbowe, zapewne zabierając się za robotę. Młoda Szwedka bierze jej słowa do siebie, dlatego przyspiesza ruchy, aby jak najszybciej być gotowa. Do jej rąk trafia spódnica, która długością wcale nie zachwyca. Kobieta przelatuje ją wzorkiem, po czym zdejmuje z siebie spodnie, zamieniając je na wspomniany materiał. Następnie chwyta krwistą bluzkę, pozbywając się górnej części stroju. Na sam koniec wkłada niskie buty, baletki, na swoje stopy i staje przed dużym lustrem, starając się w nim przejrzeć. Szkło nie wygląda najlepiej – nie dość, że brudne, to jeszcze całe porysowane.
Naprawdę muszę w tym wyjść...? — zadaje pytanie retoryczne, ale jedynie w myślach. Nie czuje się dobrze w tym stroju, a wręcz przeciwnie. Ma wrażenie, jakby nie zakrywał wystarczającej ilości jej ciała, co jest powodem jej skrępowania.
— Raz kozie śmierć — szepcze pod n0sem, ostatni raz skanując swój ubiór. Przeczesuje palcami włosy, aby nadać im naturalnej objętości. Wcześniejsze ciuchy składa w kosteczkę i wkłada je na jedną z wolnych półek, wewnątrz pojemnej szafy.
Cornelia wychodzi z pomieszczenia służbowego, zamykając za sobą drzwi. Jej wzrok skanuje salę, orientując się, że przybyli już pierwsi klienci.
Dziś pierwszy dzień, to może będzie bardziej wyrozumiały... — rozmyśla, na temat jej spóźnienia oraz słów Alvy.
— Wreszcie jesteś — zauważa zniecierpliwiona współpracowniczka. — Szef się niepokoi. — Palcem wskazuje na jeden ze stolików, gdzie siedzi wspomniany Rychard. — Kazał ci podejść do siebie — dodaje kobieta, a jej mina ulega zmianie. Tym razem wyraża ona jedynie podenerwowanie.
Cornelia poprawia spódnicę, naciągając ją ku dołowi, jak tylko może. Następnie wychodzi za bezpiecznej lady, podchodząc do jednego ze stolików.
— Chciał pan, abym podeszła — mówi ciemnowłosa, tym samym zwracając na siebie uwagę właściciela lokalu. Mężczyzna odwraca się, aby spojrzeć na jej twarz, a następnie przelatuje wzrokiem jej całe ciało. Oblizuje swoje duże wargi, co wywołuje niekontrolowane obrzydzenie ze strony młodej Szwedki.
— Świetnie... — mruczy pod nosem, a jego głos wydaje się niespokojny, może jakby podniecony? — A teraz sprawdzimy twoje zdolności... obsłuż mnie — nalega pewnym siebie głosem. Cornelia przełyka nerwowo ślinę – ostatnio robi to zdecydowanie za często.
— Oczywiście... co sobie zamawiasz? — Słowa wypowiada spokojnie, starając się brzmieć jak najbardziej zachęcająco.
— A notes masz? — pyta, aroganckim tonem.
Szkoda tylko, że wcześniej o tym nie wspomniał... — myśli.
— Oh, zaraz wracam — mruczy pod nosem, ale wcale nie ma zamiaru nikogo urazić. Odwraca się i pospiesznie zmierza w stronę lady.
— Ruchy — mężczyzna komentuje jej nieporadne myślenie, a głośne westchnięcie mimowolnie ulatuje z jego ust. Jest człowiek bardzo niecierpliwy, a już tym bardziej niewyrozumiały.
— Wzięłaś notes? — zagaduje Alva, która patrzy na nią zaskoczonym wzrokiem.
— Właśnie po to wróciłam — mruczy niezadowolona Cornelia, rozglądając się uważnie wokoło.
— Masz. — Kobieta podaje jej szukane przedmioty – notes oraz ołówek.
— Dziękuję — ciemnowłosa wyraża wdzięczność, po czym odwraca się na pięcie i udaje z powrotem do stolika, przy którym siedzi Rychard. Staje obok jego osoby, w taki sposób, by móc nawiązać kontakt wzrokowy.
— Dzień dobry. Co mogę podać? — Tym razem jest nieco pewniejsza siebie, a słowa wypowiada z należytym spok0jem. Wyciąga przed siebie maleńki notes, po czym przygotowuje ołówek do pisania. Mężczyzna przygląda się jej z zaciekawieniem.
— Szklankę whisky szkockiej oraz hamburgera... dużego — mówi, obserwując jej reakcję.
— Oczywiście... — mruczy kobieta, zapisując każde jego słowo.
— Oj, musisz się jeszcze wiele nauczyć... — zaczyna nagle, a Cornelia podnosi głowę, aby móc spojrzeć w jego oczy. Nie rozumie, co takiego zrobiła źle, dlatego jej brwi mocno się marszczą. — Przecież nie mamy rozmiarów hamburgerów... niczego nie mamy rozmiarów! Jak możesz zapisać dużego hamburgera, skoro takiego nie ma w barze! — unosi się bezczelnie, przez co młoda Szwedka czuje rosnący niepokój. Przez moment ma ogromny mętlik w głowie, nie wiedząc, co powinna teraz zrobić, jak się odezwać...
— Niestety, ale nikt mi nie przedstawił menu baru — odpowiada mało stanowczo, gdyż jej nieśmiałość przełamuje się przez inne emocje. Słowa ciemnowłosej wzbudzają w Rychardzie złość. Zaciska on zęby, by nie wydobyć z siebie zdenerwowanego krzyku. Bierze kilka głębokich wdechów, a Cornelia już ma pewność, że ten człowiek ma problemy z nerwami.
— To idź się, kurwa, tego naucz — mówi przez zaciśniętą szczękę. Po ciele młodej kobiety przechodzą potężne dreszcze, a umysł nie potrafi sklepać najprostszego dania. Czuje się bardzo zagubiona, a wręcz poniżona. Postanawia nie drążyć już tematu i jak najszybciej uciec od jego osoby. Mocniej zaciska palce na trzymanym notesie oraz ołówku, po czym pospiesznie udaje się za ladę. Ma ochotę zapaść się pod ziemię przez jego wulgarne zachowanie w jej stosunku.
Przeczesuje włosy spoconymi dłońmi, przymykając przy tym oczy. To dopiero początek, a szczerze ma już dość tego człowieka... ale nie pracy. Praca jest jej potrzeba i dobrze o tym wie, dlatego nie ma najmniejszego zamiaru z niej rezygnować. W głębi duszy postanowiła sobie, że będzie znosić każde męki, aby tylko zdobyć należyte pieniądze i godnie żyć.
— Nie przejmuj się. — Z zamyśleń wyrywa ją zatroskany głos Alvy, która podchodzi do niej, powolnym krokiem. Cornelia spogląda na nią zaskoczona, gdyż nie sądziła, że może ona mieć w sobie cząstkę współczucia. Na pierwszy rzut oka wydawała się jej osobą stanowczą, lecz nieco egoistyczną.
Pozory jednak faktycznie mylą... — Z tą myślą odwraca się w kierunku swojej współpracownicy.
— Słyszałam, że nie był zbyt miły... mówiłam ci, że to skurwysyn. Lepiej z nim nie zaczynać. — Kobieta wzdycha z ulgą, wiedząc, że skończyło się to jedynie na grze słownej. Przystaje przy jednej z szuflad, znajdującej się pod ladą, i wyciąga z niej małą, pomiętą setki razy, karteczkę. — Proszę, przeczytaj sobie. — Podaje jej świstek, po czym sama zabiera się za obsługiwanie natrętnego faceta, który od dłuższego czasu nawołuje kobietę.
Cornelia rozwija papier, aby dostrzec kilka, niezgrabnie napisanych, słów. Marszczy brwi, czytając treść.
Hamburgery, frytki, zapiekanki, pojedyncze pizze... — skanuje w myślach, orientując się, że trzyma w dłoniach menu baru. Poniżej zapisany jest również czas, w jakim podgrzewa się wspomniane przekąski. Zagryza wargę, starając się zapamiętać każdy z podpunktów.
— I jak? Wszystko jasne? — Ponownie podchodzi do niej Alva, która wykonała bieżące obowiązki. Wpatruje się w nową znajomą, szukając na jej twarzy zwątpienia.
— Tak... — odpiera niepewnie, zerkając raz jeszcze na kartkę.
— To chodź, pokażę ci jak posłużyć się tym ustrojstwem. — Blondynka wskazuje na urządzenie, podobne do mikrofali. Podnosi górną część, pokazując Cornelii, jak działa podgrzewacz. Wyjmuje paczkę bułek spod blatu, a następnie sięga do turystycznego zamrażalnika, aby dostać termicznie zapakowane steki do hamburgerów. Chwytając nóż, rozcina kolejno mięso oraz pieczywo, po czym składa w całość, tworząc szybkie danie. Całokształt wkłada do podgrzewacza, zamykając górną część i ustawiając odpowiednie parametry – temperaturę oraz czas.
— Cztery, pięć minut — tłumaczy, wskazując na pokrętło. — Później sosy: ketchup i musztarda. — Pokazuje kolejno na wspomniane butelki. — Dasz sobie radę?
— Tak — przytakuje ochoczo głową.
Lepsze to niż obsługiwanie Rycharda...
Alva znika gdzieś w głębi lokalu, zapewne zajmując się zniecierpliwionymi klientami. Młoda Harris wykonuje zlecone zadanie, przygotowując dwa hamburgery. Kładzie je na tacy, a następnie podchodzi do lady, skąd dostrzega zabieganą koleżankę. Kiedy ta również spostrzega Cornelię, a ich spojrzenia krzyżują się, odchodzi od stolika jednego z mężczyzn, podchodząc do nowej znajomej.
— Zanieś te hamburgery pod dwójkę — poleca, jednak zatrzymuje jeszcze kobietę. — Jeszcze to. — Na tacę kładzie dwie szklanki alkoholu, po czym pogania Cornelię, aby kelnerowała. Młoda Szwedka bierze głęboki wdech, udając się do wspomnianego stolika.
Czas do przerwy mija całkiem znośnie, chociaż Cornelia jest już dość zmęczona dzisiejszą zmianą. Zbliża się godzina piętnasta.
— Nie zrobiłaś sobie żadnej przerwy — zauważa Alva, zerkając na wiszący zegar w publicznej części lokalu.
— Ty również — odpowiada zaciekawiona kobieta, przyglądając się twarzy swojej rozmówczyni. W barze zrobiło się jakoś mniej tłocznie, dlatego mają chwilę, aby odetchnąć. Do tej pory wręcz biegały po sali, aby nie dopuścić do zniecierpliwienia klientów. Ta praca jest naprawdę bardzo niewdzięczna!
— Nigdy nie robię sobie przerwy — wyjaśnia stała pracowniczka, a jej usta formują się w delikatny uśmiech, wypełniony smutkiem.
— Możesz mi powiedzieć — zapewnia nieśmiało Cornelia, zastanawiając się skąd w niej tyle odwagi. Mimo swojej nieśmiałości, która od zawsze królowała na czele jej emocji, potrafi rozmawiać z nowopoznanymi ludźmi, co jeszcze niedawno było dla niej dużym wyzwaniem.
— W tym barze pracuję od bardzo dawna — zaczyna Karlsson, a jej wzrok wędruje gdzieś w oddali. — Haruję jak wół, żeby zarobić kilka groszy, ale ten skurwysyn tego nigdy nie doceniał. — Przełyka nerwowo ślinę, starając się powstrzymać, gromadzące się łzy. — Nie robię sobie przerw, żeby widział, jak bardzo mi zależy... zresztą on uważa, że są one całkowicie zbędne — mówi, nawiązując do pytania. — Nie chcę mu podpaść.
— Przecież to niesprawiedliwe — stwierdza zaalarmowana Cornelia, kręcąc przy tym głową w niedowierzaniu. — Co prawda nigdy nie pracowałam w normalnej pracy, ale chyba każdemu należy się przerwa...
— To skurwysyn! Dla niego nie liczą się morale czy jakiekolwiek zasady! — oburza się kobieta, nie potrafiąc już powstrzymać swoich emocji.
— To, co jeszcze tutaj robisz? — pytanie samo wylatuje z ust zaciekawionej Harris. Nagle nastaje niespodziewana cisza między ich dwójką, przerywana jedynie głośnym kasłaniem osoby z publicznej części lokalu.
— Mam córkę... robię to wszystko wyłącznie dla niej — wyznaje, lecz widać, że wcale nie jest jej łatwo o tym mówić. — Zawsze jestem wcześniej w pracy... zaraz, jak tylko odprowadzę ją do przedszkola, przychodzę tutaj. — Jej głos jest przepełniony żalem, przez co nowa pracownica czuje ogromne współczucie.
— Ile ma lat? — Ciekawość przezwycięża młodą kobietę.
— Pięć — odpowiada cichszym głosem. — Niedługo idzie do szkoły... mam nadzieję, że wtedy będzie lepiej. — Rozmarza się.
Charakterystyczny dźwięk dzwonka, zawieszonego przy drzwiach wejściowych do baru, rozbrzmiewa głośnym echem po wnętrzu. Obie kobiety spoglądają w tym kierunku, zaciekawione nowym przybyszem. Od jakiegoś czasu nikt nie zagościł w lokalu – jedynie stali klienci, którzy przyszli już kilka godzin temu, nadal zajmują miejsca przy stolikach, popijając mocny alkohol. Rychard już dawno schował się w swoim pomieszczeniu służbowym, do którego wyłącznie on ma wstęp.
— Cześć. — Do ich uszu dociera delikatny głos damski. Oczy każdego skierowane są na młodą kobietę... może nawet dziewczynę, która właśnie przybyła do swojego miejsca pracy.
— Cześć. Co ty dzisiaj tak wcześnie? — zagaduje, zaciekawiona Alva.
— Szef kazał — rzuca słowa, po czym wymija obie kobiety, udając się na zaplecze. Cornelia jest mocno zaskoczona wiekiem dziewczyny, gdyż nie spodziewała się, że może spotkać tutaj kogoś poniżej szesnastego roku życia, a ona z pewnością tylu nie ma. Niedługo później nastolatka wraca na salę, aby zając się powierzonymi obowiązkami. Chwyta szmatkę, nawilża ją bieżącą wodą, po czym zabiera się za ścieranie stolików. Zerkając w tamtym kierunku, można stwierdzić, że wcale nie jest to przyjemne doświadczenie. W większości przypadków lepią się one od rozlanych napojów, a okruchy walają się dosłownie wszędzie. Najbardziej komiczne w tym jest to, że całkiem niedawno obie kobiety zajmowały się sprzątaniem baru... to dzieje się tak szybko!
Cornelia przyjmuje jeszcze kilka zamówień, a Alva przygotowuje jedzenie dla klientów. Niedługo później jednak mija ich zmiana, dlatego obie mogą odetchnąć z wyczekiwaną ulgą. Odkładają środki czystości, ponieważ właśnie skończyły sprzątać część publiczną, a także tę za ladą, i udają się do „przebieralni". Pospiesznie zakładają na siebie poprzednie ubrania, w których dotarły do baru. Poprawiają swoje włosy, które zdążyły się nieco poczochrać podczas wykonywania obowiązków, w międzyczasie przyglądając się odbiciu w lustrze.
— I jak podoba ci się praca? — zagaduje Alva, kątem oka zerkając na swoją towarzyszkę. Stara się ukryć grymas rozbawienia na swoje pytanie.
Chyba nikomu się ona jeszcze nie spodobała... — odpowiedź sama nasuwa się zdegustowanej blondynce.
— Nie jest źle — odpiera cicho Cornelia, wkładając pracowniczy strój do wnęki, zwanej szafą.
— Zobaczymy czy po tygodniu też będziesz miała takie zdanie — zarzuca niezbyt miło, ale w tej wypowiedzi wcale nie chodziło jej o to, żeby uradzić swoją rozmówczynię.
Obie wychodzą z zaplecza, mijając się w progu z nieznaną Cornelii kobietą. Przelatuje ją tylko pospiesznie wzorkiem, stwierdzając, że na pewno jej jeszcze nie zna, po czym idzie za spieszącą się Alvą. Nic dziwnego, każdy marzy tylko o tym, by jak najprędzej opuścić tę melinę. Obie żegnają się z młodą dziewczyną, która biega zmachana po sali, starając się obsłużyć każdego z klientów.
— Wieczorami zawsze przybywa ich najwięcej — stwierdza Alva, wychodząc przez szklane drzwi wejściowe. Dzwoneczek kolejny raz wywołuje charakterystyczny dźwięk, lecz tym razem nikt nie zwraca na to uwagi. Kiedy w lokalu jest więcej ludzi, rozmowy stają się głośniejsze, a tak cichy odgłos jest zwyczajnie niezauważany.
— W którą stronę idziesz? — pytanie ulatuje z ust stałej pracowniczki, którą miała okazję poznać Cornelia.
— Tędy. — Kobieta wskazuje pewien obszar okolicy, dzięki czemu jej rozmówczyni promienieje.
— To świetnie. Tam jest przystanek, na który właśnie idę.
— Jeździsz autobusem? Daleko mieszkasz? — A podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła...
— Z reguły jeżdżę autem, ale akurat wczoraj oddałam je do naprawy... — odpowiada lekko zmieszana. — Nie tak daleko... autem to jakieś pół godzinki drogi, autobus jednak jeździ troszkę dłużej.
— Rozumiem. — Przytakuje zrozumiale.
Podążają powolnym korkiem, delektując się faktem, że skończyły męczącą zmianę.
— I tak drugie zmiany są gorsze. — Wzdycha Alva, przeczesując palcami włosy. — Natrętni faceci, to zło w samo w sobie! — śmieje się w głos, co i Cornelii poprawia humor.
— Właśnie... co to za dziewczyna, taka młoda... przyszła do pracy niewiele przed nami... — zaczyna młoda Harris, gdyż ten temat bardzo mocno ją dręczy.
— Ach, pewnie chodzi co o Vendelę — zauważa natychmiastowo rozmówczyni, niemalże od razu orientując się, o kogo takiego chodzi młodej Szwedce. — Masz rację... jest bardzo młoda.
— Ile ma lat? — pyta nieśmiało kobieta, ponieważ nie wie, czy może tak zagłębiać się w cudze tematy. Nigdy tego nie robiła, nie ma również tego w zwyczaju, dlatego czuje się z tym nieswojo.
— Dwanaście. — Cornelia jest mocno zszokowana na odpowiedź swojej towarzyszki, do takiego stopnia, że nie ma pojęcia, co powinna powiedzieć.
— Jak można zatrudnić tak młodą osobę? — Jej zaskoczenie jest niewyobrażalnie duże, a niedorzeczność słyszalna w głosie.
— Wiesz... ona sama chciała, prosiła Rycharda o tę posadę... wiem tylko, że ma naprawdę kiepską sytuację.
— Pewnie jak my wszystkie... — mruczy pod nosem Harris, nadal będąc w potężnym szoku.
— Nie ma rodziców — odrzeka Alva, rozglądając się za odpowiednim autobusem, gdyż właśnie dochodzą do przystanku.
Skąd ja to znam — myśl sama wędruje po umyśle Cornelii, jednak postanawia nie mówić tego głośno. Nie chce robić z siebie przysłowiowej ofiary. Woli, kiedy ludzie nie patrzą na nią z góry.
— O! Mój autobus! — wyznaje zaalarmowana kobieta, kiedy duży pojazd podjeżdża pod wyznaczone miejsce. — Miło, że ze mną poczekałaś. Do jutra!
Po szybkim pożegnaniu ciemnowłosa może spokojnie ruszyć w drogę do mieszkania, gdzie zapewne czeka na nią zaciekawiona Lidia. Młoda Harris spodziewa się oblężenia przez staruszkę, której będzie zmuszona opowiedzieć dzisiejszy dzień. Chociaż nie będzie to żaden problem z niej, ponieważ jej umysł aż tryska od kwestii, które chce przekazać kobiecie. Cornelia unosi głowę wysoko ku górze i w ten sposób zmierza, przyspieszonym krokiem, w kierunku dobrze znanej kamienicy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top