Rozdział 52

Warszawa, Polska

19 lipca 2011r., godz. 19:44

Stoją w bezruchu w totalnym otępieniu. Nie wiedzą co powiedzieć, jak się zachować. List, który mężczyzna nadal trzyma w swoich dłoniach, wyprowadza go z równowagi. Pokazuje jedno z obliczy, których mało kto ma okazję doświadczyć. Patrzy morderczym wzorkiem na Cornelię, która trzęsie się ze stresu. Mimo tego, że przez całe życie było wyłącznie z Lidią, której nie musiała spowiadać się ze swoich postępowań, czuła wewnętrzny ucisk, że nie powiedziała Xaweremu o dręczycielu. Kobieta nie może wytrzymać jego palącego spojrzenia, dlatego spuszcza głowę na swoje bose stopy. W tym momencie są one nadzwyczaj interesujące. Bada wzorkiem ich równy kształt, idealnie formują się od największego do najmniejszego, tworząc symetrię.

— Ktoś ci grozi, a ty mi nic nie powiedziałaś? — głos Ramireza odbija się echem w głowie Cornelii. Przełyka ona nerwowo ślinę, nadal nie podnosząc wzroku. Jest zestresowana, wręcz sparaliżowana strachem i wstydem. Sposób, w jakim wyraża się mężczyzna, nie jest zwyczajny, a przepełniony gniewem oraz cichym zawiedzeniem. Kobieta doskonale dostrzega te dwie emocje, które nim wstrząsają. Nie ma jednak odwagi, by na niego spojrzeć. W jej oczach pojawiają się łzy, które za wszelką cenę stara się ukryć. Xawery bierze kilka głębokich wdechów. — Jak długo to trwa? — zadaje kolejne pytanie. Tym razem brzmi o wiele łagodniej.

Cornelia potrząsa delikatnie głową, odganiając słoną ciecz z kącików oczu. Chciała, żeby wiedział. Chciała mu powiedzieć... ale nie w taki sposób. Czekała na odpowiedni moment, który nigdy nie nadszedł.

— Nie chciałam cię mieszać — mówi cichym głosikiem, który ledwie dociera do uszu Xawerego. Zdecydowanie nie jest jej łatwo mówić o tym. — Bałam się, że ty też będziesz na jego celowniku... to nieobliczalny człowiek — próbuje się tłumaczyć, ale wychodzi jej to dość marnie. Xawery patrzy na nią z lekko uniesioną brwią. Uważnie słucha każdego jej słowa. Analizuje sens jej wypowiedzi, ale nic nie jest dla niego jasne.

— Jestem prawnikiem — mówi spokojnie, nie odrywając wzorku od jej oczu, które są przepełnione bólem. Odważa się spojrzeć na niego, lecz jest to nieśmiały gest. — Na co dzień mam do czynienia z takimi sprawami. — Wpatruje się w nią z grobową powagą. Nie ma śladu po mężczyźnie, z którym jeszcze ostatnio piła alkohol w centrum miasta; który potrafił wyprosić od niej buziaka w niekomfortowej sytuacji. Został tylko jego melancholijny wyraz twarzy, który kryje za sobą wszelkie emocje. Tak, jak wcześniej mogła dostrzec gniew czy zawiedzenie, tak teraz nic nie widzi. Mężczyzna przybrał jedną ze swoich stałym masek. — Myślałem, że mi ufasz. — Jedno krótkie zdanie, a wywołuje w kobiecie tak wiele rozpaczliwych emocji. Uczucie żalu, smutku czy nawet wyrzuty sumienia nie dają jej spokoju. Uderzają w nią ze zdwojoną siłą, raniąc każdy centymetr jej kruchego serca. Rozczarowane spojrzenie Xawerego wypala dziurę w jej głowie. Nie może znieść jego przeszywającego wzroku, dlatego odwraca się, patrząc na fragment pokoju. Z jej oczu zaczynają płynąć łzy, których nawet nie próbuje ukrywać. Nie sprzecza się ze swoich organizmem, pozwala na zalewanie policzków słoną cieczą. Nie wydaje jednak z siebie żadnego dźwięku, to tylko jej powieki mrugają w ekspresowym tempie, wypuszczając ciągle to nowe potoki łez.

Xawery robi coś, czego można było się spodziewać. Odwraca się od niej zrezygnowanym ruchem i zwyczajnie opuszcza pomieszczenie. W jego umyśle także panuje szał emocji, ale wszystko umiejętnie skrywa. To lata praktyki pomogły mu nauczyć się panować na swoim ciałem i odczuciami. Przybieranie maski powagi stało się dla niego zabiegiem zwyczajnym, którego codziennie ma okazję doświadczać. Mężczyzna wchodzi do pustego pokoju, który kiedyś należał do jego siostry. W przypływie emocji uderza zamkniętą pięścią w poduszki, które jeszcze moment temu były idealnie ułożone na wysokim łóżku Lindy. Jego oddech jest nierównomierny. Sapie głośno, nie mogąc się opanować. To opustoszałe pomieszczenie źle wpływa na niego. Fakt, że nikt nie patrzy sprawia, że mężczyzna chwilowo otwiera się przed samym sobą. Bariera, która oddziela go od emocji, właśnie runęła. Wypowiada pod nosem przepiękną wiązankę, liczącą same przekleństwa i chwyta się za końcówki krótkich włosów, ciągnąc je nierozważnie. Sam sprawia sobie ból, ale nie to jest teraz ważne. Próbuje się uspokoić. Nie może pokazać Cornelii siebie tak dzikiego i nieodpowiedzialnego. Bierze kilka gwałtownych i głębokich wdechów, które przemieniają się w setki takich wciągnięć i wypuszczeń powietrza. Dopiero po którymś razie czuje się lepiej. Jego ciało zaczyna się odprężać, a złe myśli zostają skutecznie pogonione. Agresja, która w nim buzowała, odeszła i nie ma po niej śladu. Zerka na łóżko siostry, które nie wygląda za dobrze. Poprawia je niedbale, po czym raz jeszcze na nie spogląda. Przytakuje sam sobie, po czym wychodzi ze starego pokoju Lindy.

Wraca do tego, w którym przebywa Cornelia. Dostrzega ją na posłaniu. Siedzi sztywno, a jej nogi są podkulone. Z oczu płyną hektolitry łez, które moczą jej twarz oraz ubranie. Jest mocno roztrzęsiona. Mężczyźnie serca się kraje, kiedy widzi swoją partnerkę w takim okropnym stanie. Przełyka ślinę i podchodzi do niej powolnym korkiem. Siada obok, lecz przez chwilę waha się, czy powinien tak się do niej zbliżać. Mimo wszystko chowa jej zdołowane ciało w swoje ramiona, nie dając jej samodzielnie wypłakiwać łez. Stara się jej pomóc. Gładzi jej długie włosy, napajając się ich przyjemnym zapachem oraz gładkim dotykiem.

— Możemy porozmawiać? — jego głos brzmi już o wiele przyjaźniej. Nie słychać w nim gniewu oraz żadnych innych negatywnych emocji. Może oprócz żalu. Żal czuć doskonale. Kobieta przytakuje niepewnie i wyciera mokre policzka. Przeciera także oczy. Ramirez uważnie skanuje jej ruchy, kiedy się poprawia oraz wtedy, kiedy oblizuje spuchnięte usta. Ten ostatni gest cholernie mu się podoba. — Wiesz kto to? — nawiązuje do listu, który znalazł jej torebce. Nie patrzy na nią, wzrok ma wlepiony w podłogę. Mimo wszystko dostrzega jej nieśmiałe kiwnięcie głową. Przełyka nerwowo ślinę. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. — Groził ci? Zrobił ci coś? — tym razem atakuje ją dwoma pytania, które stają się dla niej jeszcze mniej wygodne. Tym razem to ona pozbywa się nadmiaru śliny ze swojej buzi i nabiera powietrze. Waha się nad powiedzeniem mu prawdy, ale w końcu decyduje się na wyjawienie wszystkich szczegółów. Nie będzie dłużej go oszukiwać.

— Spotkałam go kilka razy... — zaczyna, a jej głos się załamuje. Szczęka Xawerego znaczącą się zaciska. — On... — tym razem coś ją powstrzymuje od wyjawienia prawdy. Oblizuje ponownie wargi i przymyka oczy. Jest jej ciężko, naprawdę ciężko.

— Skrzywdził cię? — syczy mężczyzna, który ponownie odczuwa wiele negatywnych emocji. Teraz jednak nie są one spowodowane przez Cornelię, a jej napastnika. Kiedy kobieta niepewnie przytakuje, nie wytrzymuje. Przeklina siarczysto pod nosem, podnosząc się ze swojego miejsca. Nie jest w stanie usiedzieć w jednej pozycji.

— On wie gdzie mieszkam... — mówi, jąkając się. Jest to coś, co napaja ją strachem. Zagryza górną wargę i czeka w milczeniu na jego reakcję. Szczęka Ramireza zaciska się, tworząc wąską linię z jego ust. Wygląda groźnie. Naprawdę groźnie.

— Ten telefon, wtedy u mnie, to też od niego? — dopytuje, przypominając sobie sytuację sprzed jakiegoś czasu. Kobieta przytakuje niechętnie. — A siniak na twarzy? — Unosi jedną z brwi i patrzy na nią, bacznie się przyglądając. — Zabiję gnoja — syczy mocno wkurzony. Zaciska już nie tylko szczękę, ale także pięści. Nie jest w stanie przybrać żadnej stałej maski, wszystkie są zbyt sztywne – on potrzebuje się wyżyć. Dać upust emocjom, które szaleją w jego rozgrzanym ciele.

— Ja naprawdę nie chciałam cię mieszać — powtarza załamana swoje słowa. Cała roztrzęsiona wstaje z łóżka i staje kilka kroków przed Xawerym. W kącikach jej oczu ponownie pojawiają się pojedyncze łzy. Wrażliwość to chyba jej największa wada. Patrzy na niego przeszklonymi tęczówkami, szukając zrozumienia. Tak bardzo go teraz potrzebuje. Mężczyzna spogląda na nią z zainteresowaniem. Na sam jej widok jego emocje ulegają drastycznej zmianie. Nie może znieść tego tępego spojrzenia oraz ogromnego smutku, który kryje w swoim sercu. Niewiele myśląc, podchodzi do niej pewnym krokiem i chowa w swoich ramionach. Tylko w nich Cornelia czuje się bezpiecznie.

— Już dobrze — szepcze do jej ucha, masując plecy. Robi koliste ruchy wokół jej kręgosłupa, dając potrzebne ukojenie. — Nie pozwolę więcej cię skrzywdzić — zapewnia, składając niemą obietnicę. Cierpienie kobiety w dużym stopniu przelewa się na Ramireza. Czuje jej smutek, strach i każdą inną emocję, którą w sobie skrywa. — Zajmę się tą sprawą.

Cornelia ufa mu. Odczuwa przy nim coś, czego nigdy wcześniej nie miała okazji doświadczyć. Wtula się w niego jeszcze bardziej, wiedząc, że jest on w stanie zapewnić jej brakujące bezpieczeństwo. Bije od niego ciepło, które rozpala Harris. Mimowolny uśmiech wkrada się na jej usta, kiedy ten zapewnia jej swoją pomoc. Napaja ją nadzieja, że może to się skończyć.

— Przydałyby mi się zioła uspokajające — stwierdza desperacko, kiedy odrywają się od siebie.

— Pijesz to świństwo? — Mężczyzna patrzy na nią z uniesioną brwią.

— Lidia je zawsze robi. Upiera się, że są zdrowe... ale potrafią być naprawdę skuteczne — wyjaśnia krótko, spoglądając w jego oczy. Wzrusza ramionami.

— Lepszy na uspokojenie jest sen — zauważa Xawery, dobrze jej radząc. — Chodź, odpoczniemy trochę — sugeruje, po czym wskazuje na łóżko. Kobieta nie sprzecza się, wie doskonale, że przydałaby jej się chwila relaksu.

Kiedy oboje znajdują się w łóżku, nie patrząc na strój, w którym urzędują, ich ciała stykają się. Są naprawdę blisko siebie. Mężczyzna przyciąga ją do siebie w taki sposób, że jej głowa spoczywa teraz na jego klatce piersiowej. Xawery głaszcze jej włosy, co jest idealnym ukojeniem dla zestresowanej kobiety. Jej oddech staje się miarowy, a umysł oczyszczony z negatywnych myśli. Zasypia wtulona w swojego partnera, który czeka na jej zaśnięcie. Dopiero kiedy jest pewien, że Cornelia smacznie śpi, sam oddaje się w ramiona Morfeusza. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top