Rozdział 17

Rinkeby, Szwecja

8 kwietnia 2011., godz. 7:15

— O. Widzę, że i ty już wstałaś — zauważa zasapana Lidia, która pospiesznie porusza się po mieszkaniu, aby zrobić wszystkie potrzebne czynności przed wyjściem do pracy. Młoda kobieta spogląda na wiszący zegar, pocierając przy tym swoje zaropiałe oczy.

— Nie powinnaś już wychodzić? — Staruszka przechodzi obok zaspanej współlokatorki, obdarowując ją pospiesznym spojrzeniem. Sięga po torebkę w stylu hippie, która przypomina nieco materiałowy worek na zakupy. Przedmiot ten gości u jej boku od dobrych kilkunastu lat, ale jego stan jest nadal nienaruszony. Wytrzymała i praktyczna – torba marzeń wielu kobiet.

— Tak, tak, dziecko... — mruczy zdyszana, przez bieganie po mieszkaniu. Pakuje do wnętrza worka najpotrzebniejsze drobiazgi, takie jak portfel, dokumenty oraz drugie śniadanie i woda niegazowana. — Trochę zaspałam — tłumaczy powierzchownie, nie fatygując się na dłuższą rozmowę.

Cornelia stoi przy ścianie, aby nie przeszkadzać zabieganej kobiecie w wykonywaniu swoich spraw. Wie dobrze, że przed wyjściem z domu człowiek jest zestresowany, szczególnie kiedy jest możliwość spóźnienia się w tak ważne miejsce, jakim jest zakład pracy.

— A! Zapomniałabym! — zagaduje Lidia, kiedy ma już na sobie jednego buta. — Na blacie w przedsionku stoi kubek. Zrobiłam ci ziółka, pewnie jeszcze ciepłe...

Młoda Harris spogląda w wyznaczonym kierunku i dostrzega wspomniany przedmiot.

Znowu te zioła...

— Dziękuję, nie musiałaś — wyznaje wdzięczność, chociaż nie jest z tego powodu zadowolona. Staruszka ewidentnie przesada z piciem wywarów, a jest pewna, że i ona skusiła się na szklaneczkę napoju. Zwyczajnie martwi się o jej zdrowie... tak łatwo można to przedawkować, a uzależnienie jest nieuniknione. Cornelia już teraz przypuszcza zbyt silny pociąg staruszki do ziela, dlatego bacznie przygląda się jej „herbatkom".

— Zobaczymy się później... — mówi na odchodne Lidia, zamykając za sobą drzwi wejściowe.

— Cześć... — szepcze zdezorientowana kobieta. Doskonale wie, że nikt jej już nie słyszy – zrobiła głównie dla własnego spokojnego sumienia.

Cornelia orientuje się, że przez cały ten czas wstrzymywała zdenerwowana powietrze, dlatego pospiesznie je wypuszcza ze swoich obolałych płuc. Przenosi ciężar ciała na lewą nogę, tym samym odciążając prawą. Wzdycha przeciągle, zdając sobie sprawę, że nawet po wyjściu Lidii nadal stoi w tym samym miejscu, nie ruszając się ani o krok.

Po pomieszczeniu unosi się aromatyczny zapach parzonych ziół, dlatego kobieta podchodzi do blatu kuchennego, chwytając kubek w swoje zgrabne dłonie. Zagląda do jego wnętrza, napajając się silną wonią. Zbliża naczynie do dolnej wargi, po czym zamacza ją delikatnie w cieczy. Jednak nie bierze łyka – nie pozwala, aby zioła zagościły na dobre w jej organizmie. Odkłada kubek z powrotem na blat, przyglądając mu się uważnie.

Nie pozwolę, żeby byle zioła zawładnęły moim umysłem. Muszę myśleć trzeźwo. Nie uzależnię się — tłumaczy sobie w myślach, stanowczo powtarzając pewne słowa.

Po krótkim zastanowieniu wylewa całą zawartość kubka do zlewu, nie wahając się przy tym ani sekundy. Następnie przepłukuje go, międzyczasie nastawiając wodę na zwykłą herbatę w torebce.

Bez cukru — dodaje w myślach kobieta, grymasząc się nieatrakcyjnie. Po ostatnim napoju z cukrem nadal w ustach czuje ten słodki aromat. Marszczy brwi, chcąc wymazać z pamięci niesmaczny dodatek.

Kiedy po całym mieszkaniu rozbrzmiewa głośny dźwięk gwizdka czajnikowego, Cornelia rozprasza swoje bezsensowne myśli i podchodzi do kuchenki. Pewnym ruchem wyłącza palnik, odłączając od niego dopływ gazu. Piskliwy odgłos ucicha, aby chwilę później pozostawić po sobie jedynie nieprzyjemne odczucie w uszach. Młoda kobieta wlewa wrzątek do przygotowanego kubka, tym samym zalewając torebkę herbaty. Przygląda się naczyniu w zaciekawiony sposób. Przez umysł przechodzi jej pewna myśl, więc bez wahania postanawia ją zrealizować. Zwinnym ruchem chwyta gorący kubek w swoje dłonie, po czym udaje się do pokoju Lidii, gdzie odkłada naczynie na małym stoliku przy oknie. Na tym samym meblu znajduje się również stary komputer, lecz jego działanie nadal jest nienaganne.

Może oprócz ciągłego zacinania się i niejednokrotnych problemów przy włączeniu... — myśli same pojawiają się w rozbudzonym umyśle kobiety.

Cornelia siada na obrotowym krześle. Zwinnym ruchem wciska okrągły przycisk, wystający z metalowej skrzyni. Już po chwili można dostrzec, jak na monitorze wyświetlają się pierwsze znaki życia.

— Zapraszamy — szepcze ciemnowłosa, czytając napis, który właśnie pojawia się na ekranie. Komputer ten posiada jeszcze jedną ze starszych wersji Windows, dlatego jego działanie jest dość przymulające – chociaż nowsze systemy pewnie nie miałaby prawa poprawnie funkcjonować na tak przestarzałym osprzęcie.

Kobieta bierze łyk swojej jeszcze gorącej herbaty, międzyczasie klikając w odpowiedni folder zatytułowany jej nazwiskiem oraz dopiskiem „wiersze". Nabiera głębokiego wdechu, zabierając się za wystukiwanie odpowiednich liter. Często jest też tak, że brakuje jej tak zwanej weny – czyli wystarczających chęci do pisania albo po prostu pomysłów na nowe teksty. Zazwyczaj wtedy spogląda przez okno, które znajduje się po jej lewej stronie, obserwując okolicę. Tak właśnie dzieje się i tym razem. Cornelia patrzy na ulice Szwecji, szukając wzorkiem punktu zaczepienia. Jednak są one całkowicie puste mimo tego, że słońce już dawno wzeszło. Nic dziwnego – w tej okolicy ruch bywa naprawdę niewielki. Kobieta wzdycha przeciągle, gdyż nic ciekawego nie dostrzegła, co mogłoby przykuć jej roztargnioną uwagę. Przenosi swoje spojrzenie na ekran monitora, po czym przywołuje odpowiednią funkcję, aby stworzyć nowy dokument. Przez moment wpatruje się w pusty plik tekstowy, nie wiedząc, co właśnie ma tutaj napisać. Słowa ciężko przychodzą jej do głowy, ale w żadnym stopniu jej to nie zraża. Z powrotem odwraca głowę w stronę ulicy. Pogoda tego dnia jest dość przymulająca. Jest delikatna mżawka, a słońce skutecznie chowa się za obszernym sznurem gęstych chmur, co jakiś czas dając o sobie znać, lecz wcale nie na długo.

Melancholijna pogoda — przechodzi przez myśl Cornelii, która z powrotem patrzy na biały ekran. W końcu bierze się w garść i zaczyna wystukiwać pierwsze wyrazy nowego tworu.

— Pędzący czas powolnym ruchem dłoni zabija nas — pisze kolejno słowa, zatracając się w poetycki świat. — Wybiera odważnych, trwałych w działaniach... — nim dobrze wystuka odpowiednie litery, wymazuje wyrazy z ciężkim westchnięciem. Jeszcze całkiem niedawno pisanie wierszy nie sprawiało jej większego problemu. Działo się to w zupełnie naturalny sposób, nie przerywając, pisząc jednym ciągiem. Tym razem jednak nie jest to tak łatwe zadanie.

Kobieta przeciera dłońmi swoją (celowo) zmarszczoną twarz, by chwilę później oprzeć łokcie o kant stolika.

— Magiczna fala ozdrowienia to męka dla mojego sumienia. — Kobieta postanawia spróbować w nieco innym klimacie. — Ciała naszej rozkoszy są niczym kolce prawdziwej ostroszy...

Do dzisiejszego pisania zainspirowała ją wczorajsza rozmowa z przystojnym prawnikiem. Wzdycha z wyraźną ulgą, jakby była już zmęczona wymyślaniem kolejnych słów tworów.

Ciekawe kiedy pójdę na plac... — przechodzi przez myśl zainspirowanej kobiecie. W ostatnim czasie nie dysponuje zbyt licznym czasem, ale w głębi duszy bardzo pragnie stanąć na Placu Rybnym i pozwolić sobie na pewną improwizację dedukcyjną. Mimo tego, że teksty ma już dawno przygotowane, to może dopuścić się zmiany tonacji podczas recytowania wierszy.

Mijają godziny, a Cornelia nadal siedzi na obrotowym krześle, wpatrując się w podświetlony ekran monitora. Niżej, pod stołem, migocze niebieska dioda sugerująca, że komputer jest włączony i działa – raczej – prawidłowo.

Młoda kobieta zerka w róg ekranu, by dowiedzieć się, że właśnie dobija godzina czternasta. Ewidentnie straciła poczucie czasu. Pospiesznie podnosi się z wcześniejszego miejsca, tym samym wyłączając komputer, odłączając go od prądu – dla bezpieczeństwa. Lidia od zawsze uczyła ją, żeby urządzenia elektryczne pozbawiać dopływu tego potwornie groźnego nasilenia.

Postanawia umyć swoje delikatnie przepocone ciało pod strumieniem chłodnej wody, który powoduje ochłodzenie jej rozgrzanego organizmu. Stojąc pod słuchawką prysznicową, zaczesuje swoje ciemne włosy, rozplatając dłonie w ich połowie, ponieważ nie sięga do ich końcówek. Kiedy jest już gotowa, opuszcza śliską wannę, stając na niewielkiej wielkości dywanik. Jego materiał momentalnie robi się wilgotny, gdyż z ciała Cornelii kapie jeszcze woda. Kobieta chwyta swój ręcznik, okrywając się nim szczelnie. Wyciera pospiesznie każdy zakątek skórny, po czym zakłada na siebie wcześniej przygotowane ubranie, składające się ze zwykłego podkoszulka oraz dżinsów. Pomijając standardową bieliznę. Stając przed lustrem, rozczesuje długie włosy, układając je w prowizorycznego kucyka. Po niedługiej chwili łączy ze sobą pojedyncze kosmyki włosów, tworząc w ten sposób upiętą fryzurę. Młodej Szwedce wcale nie przeszkadza, że jej włosy są nadal mokre.

W końcu same wyschną — myśl przechodzi jej przez głowę. Czasami, nieczęsto, zdarza jej się takie zachowanie, ale naprawdę nie jest to przemyślane zagranie. Można nabawić się tylu nieprzyjemności...

Spogląda ukradkiem na zegar i orientuje się, że ma naprawdę mało czasu. Pospiesznie robi kolejne, potrzebne rzeczy, po czym staje gotowa w przedpokoju, wkładając buty. Bierze głęboki wdech i wychodzi z mieszkania. Migiem pokonuje szereg stopni, aby chwilę później znaleźć się na chodniku. Idąc wzdłuż ulicy, mija dobrze znane budynki. Coraz więcej ludzi wychodzi na miasto ze swoich mieszkań.

W oddali Cornelia dostrzega kilka postaci, które bardzo żwawo ruszają się po kostce chodnikowej. Kobieta zmierza w ich kierunku, aby wyminąć ich pewnym krokiem. Nie ma czasu na zbędne pogaduszki czy inne przedsięwzięcia.

W Rinkeby żyją ludzie, których jedynym zarobkiem jest sprzedawanie schodzonych ubrań, butów czy innych używanych przedmiotów użytku codziennego. To właśnie z takich „stoisk" kobiety zazwyczaj korzystają, zaopatrzając się w najpotrzebniejsze rzeczy. Sprzedawcami z reguły są obcokrajowcy, których w tej dzielnicy jest wręcz nadmiar.

Młoda Szwedka omija wszystkie stoły, nie zwracając specjalnej uwagi na osoby sprzedające. Zagadywanie czy zachęcanie do zakupu nie jest rzeczą nową ani obcą Cornelii, ale stara się nie spoglądać w ich kierunku – wtedy odpuszczają. Codziennie ta sama bajka.

Chwilę później staje przed szklanymi drzwiami, lecz w porę przypomina sobie, że powinna wchodzić tylnym wejściem. Szczególnie z rana, kiedy główne są jeszcze zamknięte na klucz – to pracownice mają za zadanie je otworzyć, tym samym wpuszczając klientów. Kobieta przez moment ma mętlik w głowie, zastanawiając się, którędy powinna wejść do środka, lecz nie trwa to długo. W końcu co to za różnica...

— Cześć — wita się uprzejmie, kiedy dostrzega najmłodszą ze składu pracowniczego. Cornelia przygląda się szczupłemu dziecku. Jej twarz posiada bardzo delikatne rysy, które częściowo zasłaniają długie, ciemne włosy – mimo tego, że są upięte w wysokiego kucyka.

— Cześć — odpowiada nieśmiało. Starsza z nich postanawia nie drążyć teraz tematu, a jedynie zniknąć na moment w zapleczu lokalu. Przechodząc przez próg pomieszczenia gospodarczego, napotyka ciekawskie spojrzenie kobiety, którą pierwszy raz na oczy widzi. Jej włosy są krótkie jasnego koloru – nie sięgają nawet do połowy ramion. Jej oczy są zielone niczym dorodna trawa.

To pewnie Sonia... — myśli przelotnie Cornelia, obdarowując ją szybkim spojrzeniem.

— Jakiś problem? — zagaduje niemiłym tonem głosu blondynka. Patrzy na nową pracownicę spojrzeniem pełnym wrogości, jakby była jej konkurencją.

Kobieta przez chwilę zastanawia się, co odpowiedzieć Sonii, lecz szybko jej myśli ulegają rozwianiu. W końcu, po co odzywać się do osób tak niewychowanych, które nie posiadają ani krzty kultury?

Cornelia wymija ją bez słowa, pozostawiając jej ciało oniemiałe na tak obojętną reakcję. Widocznie kobieta przywykła do kontrataku, a tu taka niespodzianka. W tym przypadku cisza potrafi być idealną odpłatą.

Cornelia przebiera się pospiesznie, aby nie tracić za wiele czasu na zbędne czynności. Spoglądając w lustro, bierze głęboki wdech, przenosząc wzrok na swoje nadal wilgotne włosy.

— Cornelia? Jesteś tu? — niespodziewanie po pomieszczeniu roznosi się echem delikatny głosik Vendelii. — Jest spory ruch, a sama nie daję rady...

— Tak, tak! Już idę! — odkrzykuje młoda Harris, odwracając się pospiesznie na pięcie i udając się do części publicznej lokalu, gdzie czeka już na nią zmachana pracowniczka.

— Obsłużysz nowych klientów? — pyta nieśmiało dziewczyna, jakby bała się w ogóle odezwać. Gołym okiem widać, że nie należy do osób pewnych siebie.

— Jasne — odpowiada Cornelia, zabierając z lady niewielki notes wraz z zastruganym ołówkiem. Poprawia krótką spódniczkę, po czym idzie do jednego ze stolików, witając się z gośćmi. Przy owym drewnie siedzi para dość młodych ludzi. Przytulają się w sposób niekryjący ich mocnych relacji.

— Co podać? — Kobieta przerywa im w dość nietypowej chwili, przez co nie są zbytnio zadowoleni z jej poczynania. Odrywają się od siebie bardzo niechętnie. Przenoszą swoje spojrzenia na zniesmaczoną kelnerkę.

— Prawdziwe whisky... jeśli takie macie oczywiście — mówi kobieta delikatnie rozbawiona, a jej ton głosu świadczy o mocnym wyśmiewaniu pracującej w tym miejscu brunetki.

— Myślę, że coś się znajdzie — odpiera przesłodzonym głosem, wymuszając uśmiech. Już kilka razy miała do czynienia z niemiłymi klientami oraz ich zazdrosnymi i zbyt zadumanymi w sobie kobietami, dlatego nie jest to dla niej obcy temat.

— To mogłabyś się ruszyć i zobaczyć? Nie mamy całego dnia...

— Oczywiście... — Cornelia zaciska mocno zęby, aby nie wydać z siebie zdenerwowanego odgłosu, co mogłoby zadziałać jedynie na jej niekorzyść.

Klientka prycha rozbawiona, widząc podenerwowanie wymalowane na twarzy pracownicy, która oddala się od ich stolika w dość szybkim tempie.

— A ty co taka wkurzona? — zagaduje dociekliwa Vendela, międzyczasie podając mężczyźnie zamówione piwo.

— Niektórzy klienci potrafią być bardzo... denerwujący — komentuje, wyjaśniając krótko.

Cornelia rozgląda się po całej ścianie alkoholu, szukając odpowiedniego.

— Mamy tu dobre whisky? — decyduje się zapytać tej, która dłużej tu pracuje. Dziewczyna jednak kiwa przecząco głową, którą po chwili spuszcza na swoje płaskie obuwie.

— Nie znam się na alkoholu... — Nic dziwnego. W końcu jest dopiero dzieckiem. Właśnie w tym momencie kobieta uświadamia sobie, że jej pytanie było dość głupie. — Ale mogę pomóc ci szukać — dodaje, przenosząc wzrok na ścianę.

Dopiero po kilku minutach znajdują odpowiednią butelkę. Harris chwyta ją pewnym ruchem, nalewając do dwóch szklanek, wcześniej napełniając je kostkami lodu. Oba naczynia kładzie na ciemnej tacy, którą ma w zwyczaju nosić. Bierze głęboki wdech na myśl o natrętnych klientach, po czym idzie w ich stronę.

— Proszę bardzo, wasza whisky. — Kobieta podaje parze zamówione trunki, siląc się na największy uśmiech. Kiedy chcą coś powiedzieć, Cornelia skutecznie im przerywa, udając że ktoś właśnie ją woła. Pospiesznie znika za ladą, posyłając Vendelii spojrzenie pełne litości.

— Aż tacy źli?

— Nawet nic nie mów. — Wzdycha przeciągle kobieta, siadając na jednym z krzeseł, które mają do dyspozycji.

— O tej godzinie jest spory ruch, ale i tak największy jest wieczorami całkiem... czasem są też nocne zmiany, ale to rzadkość — rozgaduje się dziewczyna, jakby na chwilę zapomniała o swojej nieśmiałości. Jednak w porę nabiera taktu i ponownie spuszcza głowę na swoje buty.

— Długo tu już pracujesz?

— Właściwie to nie... dwa tygodnie, może trzy...

— Czemu to robisz? — Cornelia postanawia zadać to dość niewygodne pytanie, licząc na szczerą odpowiedź. Zdaje sobie sprawę, że Vendela to jeszcze dziecko, dlatego fakt, że pracuje w barze, jest naprawdę absurdalny.

— To skomplikowane... — mruczy, a na jej twarzy pojawia się smutny uśmiech.

— Każdy ma jakieś powody... jakieś kłopoty w życiu — mówi kobieta, chcąc dodać otuchy młodszej z nich. — Ja też takie mam...

— Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym... — zaczyna dziewczyna, przenosząc wzrok w inne miejsce. Unika spojrzenia Cornelii, jakby wstydziła się tego – nie wie tylko, że są w całkiem podobnej sytuacji. — Spłonęli żywcem — dodaje drżącym głosem.

— Nie masz nikogo? — dopytuje starsza z nich, a Vendela kiwa delikatnie głową w geście zaprzeczenia. — Jakim cudem? Nikt się tobą nie zainteresował?

— Wiesz... raczej wszyscy myślą, że zginęłam razem z rodzicami. — Jej głos przypomina rozbawienie, lecz nie jest to wesoły ton. W ten sposób dziewczyna reaguje na zaistniałą sytuację. — Już od jakiegoś czasu ukrywam się przed światem...

— Dziecko ulicy — mruczy cicho zaskoczona Cornelia, łącząc wszystkie fakty.

— W sumie tak... — przytakuje. — Mam nadzieję, że nie powiesz nikomu. — Nagle dziewczyna, jakby przypomina sobie o ważnej kwestii swojej tajemnicy. Nie może pozwolić, żeby ktokolwiek ze służb dowiedział się o jej osobie.

— Potrafię dotrzymać tajemnicy — zapewnia Harris, przenosząc wzrok za ladę.

— Halo! Jest tam kto! — do ich uszu dociera zniecierpliwiony głos jednego z mężczyzn, który siedzi na barowym taborecie.

Pracownice jeszcze przez moment rozmawiają w miejscu niewidocznym dla klientów, po czym jedna z nich wychodzi do podenerwowanego mężczyzny.

— Co podać? — Vendela słowa wymawia w elegancki sposób, chcąc przeprosić klienta za nadmierne czekanie, lecz jego zachowanie jest wręcz niedopuszczalne.

— Chciałem zapłacić, ale jak widać, nie jesteście za chętne — stwierdza nonszalanckim tonem, obserwując reakcję młodej pracownicy. Vendela przełyka nerwowo ślinę, nie chcąc pogarszać swojej sytuacji.

— Bardzo przepraszam...

— Myślę, że to nie wystarczy — stwierdza facet, a na jego twarzy pojawia się szyderczy uśmiech. Młoda pracownica jednak kiwa przecząco głową, mówiąc że wcale nie rozumie jego zamiarów, lecz obawia się, że jego intencje są absurdalne. — W takim razie... — zaczyna, chwytając szklankę z przygotowaną wódką i na jej oczach rozlewając zawartość po podłodze z pokerową miną. — Chyba musisz tu posprzątać, złotko. — Śmieje się agresywnie.

Vendela wzdycha nerwowo, wiedząc że to jej praca i wycieranie podłogi również należy do jej obowiązków. Chwyta mopa i wychodzi za ladę, po drodze napotykając dumne spojrzenie mężczyzny.

— Daj. — Cornelia podchodzi żwawym krokiem do zawstydzonej dziewczyny, zabierając jej z rąk przyrząd do mycia podłóg. — Przygotuj frytki dla czwórki — pogania ją, aby zeszła z oczu niepohamowanemu facetowi.

— Cóż to za miła wymiana — komentuje klient, przyglądając się zdenerwowanej Harris.

— Proszę zająć się chlaniem, bo jeśli to koniec, to mogę odprowadzić do drzwi — wredne słowa wylatują z ust Cornelii, co jest powodem zaskoczeniu wielu gości baru. Właściwie kobieta sama nie do końca wie, dlaczego wyraża się w tak agresywny i niekulturalny sposób, skoro jest całkiem inaczej nauczona.

Nie pozwolę na takie traktowanie dziecka — kłóci się we własnych myślach.

— Hm... niezła jesteś — mruczy mężczyzna, przyglądając się jej zgrabnemu ciału. — Może...

— Powiedziałam coś — przerywa mu stanowczo, grożąc mopem, który trzyma w ręce.

— Mmm. Lubię takie. — Jego mocno ochrypnięty głos drażni nerwową Cornelię, która nie ma ochoty na zbędne żarty. Kelnerka przewraca oczami w geście zdegustowania. Tacy klienci to naprawdę denerwujący ludzie, a niestety zdarzają się wcale nie tak rzadko.

Nim późniejsza godzina na zegarze, tym klienci są bardziej natrętni, a ich głowy pękają od nadmiernego alkoholu.

— Niektórzy zdecydowanie nie znają umiaru — stwierdza Vendela, obserwując dwójkę mężczyzn, którzy popychają się „dla zabawy".

— I tak nie masz tyle siły, żeby mnie przewrócić! — dopuszcza jeden z nich, wskazując palcem na swojego znajomego. Obie pracownice przyglądają się bacznie całej sytuacji, nie rozumiejąc jej sensu.

— No to patrz! — odkrzykuje drugi, robiąc krok w jego stronę. Mężczyźni dotrzymują swoich słów i zaczynają się popychać całkowicie bez większego powodu.

— Ja też tego nie rozumiem, ale wiem, że to nie skończy się dobrze — szepcze Harris, nie przerywając obserwowania klientów.

Nagle po lokalu roznosi się echem dźwięk tłuczonego szkła. Kobiety patrzą na całą sytuację z szeroko otwartymi oczyma, nie dowierzając, że doszło to do takiego stopnia.

— Niewiarygodne — szepcze Vendela, nie odrywając wzroku od leżącego na podłodze, spasionego mężczyzny, który mocno trzyma się za delikatnie krwawiące ramię. Cornelia od jakiegoś czasu jest już chodzącą burzą z piorunami, dlatego nic dziwnego, że ich niepoważne zachowanie wprawią ją w mocne zdenerwowanie, tym samym wytrącając z równowagi.

— Te wasze chore przepychanki doprowadziły do tego stanu! — krzyczy, podchodząc żwawym krokiem do roześmianych klientów. — Nie wolno tak się zachowywać! Wszędzie panują jakieś normy...

Młoda dziewczyna stoi za ladą, bacznie przyglądając się poczynaniom zdenerwowanej koleżanki. Raczej miała wrażenie, że należy ona do osób opanowanych o wysokiej kulturze. Zresztą sama Cornelia również za taką się miała – widocznie powiedzenie „z kim się zadajesz, takim się stajesz" w tym wypadku jest bardzo trafne. Szczególnie biorąc pod uwagę miejsce, w jakim przyszło jej przebywać... Będąc wśród takich ludzi, należy zaostrzyć swój charakter, bo inaczej stanie się kozłem ofiarnym. Jak dotąd Harris nawet nie miała pojęcia, że tak łatwo można ją zmienić w całkiem inną osobę.

— Co ty możesz nam zrobić, mała kobietko — naśmiewa się jeden z nich, lecz Cornelia nie ma siły użerać się z tak pijanymi ludźmi.

— To bez sensu... — mruczy pod nosem, zwyczajnie odpuszczając. Pod tym względem zachowuje się jak dawniej – skryta w sobie, bojąca się towarzystwa...

Śmiechy klientów roznoszą się po lokalu, kiedy Cornelia postanawia wrócić za ladę, aby zabrać potrzebne przyrządy do sprzątania. Następnie wraca w poprzednie miejsce, zabierając się za robotę.

— Ej! Mała to może umówisz się ze mną na nockę? — zaczepia ją o wiele starszy facet, przyglądając się jej ciału. Cornelia olewa jego nędzne podrywy, ale w głębi duszy czuje się delikatnie urażona jego tekstami.

Przecież nie jestem dziwką, dlaczego oni za taką mnie mają...

Kiedy podłoga ponownie lśni czystością, kobieta życzy innym gościom smacznego i udaje się za ladę, gdzie czeka nerwowa Vendela. Dziewczyna nie lubi być świadkiem takich sytuacji – wiele już takowych widziała, a jej umysł funduje jej nieprzyjemne doznania na ich widok. Nic dziwnego – w końcu to dopiero dziecko. Nie powinna widzieć takich scen ani w ogóle być w tym miejscu. To zdecydowanie bar dla starszych osób...

— Okropny człowiek, co? — zagaduje dziewczyna, spoglądając na zmarnowaną Cornelię. Jest zmęczona dzisiejszą zmianą i jedyne czego pragnie, to godziny pierwszej.

— Szkoda słów — odpowiada szczerze Harris, siadając na jednym z krzeseł, obok koleżanki.

— Poranne zmiany są o wiele lepsze...

Kobiety trwają w zaciekłej rozmowie, nie przejmując się klientami. O tej porze już nikt nie domawia niczego, raczej siedzą przy tym, co mają, dlatego pracownice mają chwile dla siebie.

— Zbliża się pierwsza — wzdycha Vendela, odrywając wzrok od zegara. Kobiety rozglądają się po lokalu, stwierdzając że przy stolikach nadal zasiadują mężczyźni, sącząc swoje niedopite zawartości szklanek.

— Ja się tym zajmę — proponuje Cornelia, wstając ze swojego miejsca. Podchodzi na środek sali, aby zwrócić na siebie większą uwagę.

— Przepraszam! Dochodzi godzina pierwsza. Bardzo prosimy o opuszczenie baru i zapraszamy ponownie jutro! — mówi stanowczym głosem, lecz mimo to nikt nie bierze jej słów na poważnie. Słuchają, a następnie po sali roznosi się gromki śmiech. Ich zachowanie jest co najmniej niedorzeczne.

Jak można być takim egoistą! Co za niewdzięczna praca! — myśli nerwowo Cornelia.

Kobieta raz jeszcze przemawia do pijanego tłumu, lecz nadal bez skutku. Jej nerwy w tej pracy zostają mocno poszarpane. Wcześniej nawet nie miała pojęcia, że takie nieprzyjemności mogą spotkać przeciętnego pracownika. Sama zawsze była kulturalna i nigdy nie sprzeciwiała się woli osoby pracującej w danym miejscu. Zdawała sobie sprawę, że jest to również zwykła osoba, jak każdy z nas i zazwyczaj wszystko co robi, to jej obowiązki, a nie czysta wredność.

— Dalej nic? — pyta znudzona Vendela. Głośne ziewnięcie wymyka się z jej rozchylonych ust. Dziewczyna jest już bardzo zmęczona i jedyne, o czym teraz marzy, to położenie się pod ciepłym kocem. Zerka na zegar, orientując się, że zbliża się godzina pierwsza trzydzieści.

Druga z nich rozgląda się po lokalu, w którym nie zostało już wiele klientów. Każdy się rozchodzi, co uszczęśliwia młode pracownice. W części barowej został zaledwie jeden mocno pijany mężczyzna, który wygląda, jakby nie był w stanie wyjść o własnych siłach.

— Przepraszam! Czy możesz opuścić bar? — zaczepia go zdeterminowana Cornelia, która także chciałaby zamknąć już lokal.

Mężczyzna jedynie bełkocze niezrozumiałe słowa, dlatego pracownica podchodzi do niego bliżej. Przygląda się jego osobie, szukając oznak życia.

— Zamówić ci taksówkę?

Klient kiwa potakująco głową, co jest równoznaczne z głośnym westchnięciem Harris. Kobieta wraca za ladę, gdzie odszukuje zmarnowaną Vendelę.

— Masz komórkę? — pyta, wskazując głową na pijaka.

— Jest tutaj telefon pracowniczy — oznajmia spokojnym głosem, gdyż jest na tyle zmęczona, że nie stać już ją na zbędne nerwy. — Ja zadzwonię, a ty może umyj podłogę... — W wymowie dziecka słychać mocną niepewność. Jest bardzo nieśmiała, lecz stara się z tym walczyć. W tym świecie nie ma miejsca na wątpliwości. Trzeba być twardym, mocno stawiać na swoim... inaczej inni mogą całkiem zniszczyć biednego człowieka.

Cornelia przystępuje na propozycję młodszej z nich, po czym zabiera się za sprzątanie lokalu. Jest trochę roboty, a ona sama w szybkim czasie tego nie zrobi. Liczy na pomoc ze strony Vendelii, jak tylko pozbędą się ostatniego klienta.

Po niedługim czasie pod drzwi baru podjeżdża dobrze oznakowana, świecąca taksówka. Pracownice pomagają dojść pijanemu mężczyźnie do wnętrza pojazdu, po czym zamykają drzwi samochodu.

— Ciekawe jak porozumie się z kierowcą — chichocze wesoło dziecko.

Łączą siły i razem w mgnieniu oka pozbywają się brudu w lokalu. Równie szybko przebierają się w swoje codzienne stroje i ponownie stają w publicznej części baru. Jest godzina druga z hakiem, a powieki obu dziewcząt wręcz same opadają. Zmęczenie widać od nich na kilometr, co nie jest dobrym zwiastunem.

— Wreszcie możemy zamknąć. — Wzdycha przemęczona Cornelia, szukając odpowiedniego klucza.

Stojąc na zewnątrz, kobiety nie czują już przyjemnego ciepła, a ich ciała ogarnia delikatne drżenie. Po śniegu już dawno nie ma śladu, ale silny wiatr owiewa cały Sztokholm. Harris szczelniej okrywa się płaszczem, wypuszczając powietrze ze swoich płuc. Przekręca klucz w zamku szklanych drzwi i odwraca się do nich plecami, spoglądając na młodszą znajomą.

— Daleko masz do domu? — zadaje proste pytanie, chociaż dla zmieszanej Vendelii jest ono delikatnie niewygodne. Spuszcza głowę na swoje schodzone buty sportowe, a jej mina ulega znacznej zmianie. — Nie masz domu?

— Wolę o tym nie mówić. — Dziewczyna wzrusza ramionami, nie chcąc drążyć tego tematu. Dobrze jej tak, jak jest teraz, czyli kiedy nikt nie ma pojęcia gdzie sypia.

— W którą stronę? Może cię odprowadzę...

Na zewnątrz panuje potężny mrok, młoda dorosła nie może pozwolić, żeby Vendela wracała samotnie, gdziekolwiek zmierza.

— No, dobrze... ale tylko kawałek! — zaznacza stanowczo dziecko.

— Rozumiem. Nie chcesz mówić gdzie mieszkasz — zauważa mądrze Cornelia, rozglądając się w prawo i lewo, chcąc przejść przez ulicę. Mimo tego, że jest środek nocy, kobieta nadal dba o bezpieczeństwo. Kto wie, czy zaraz zza rogu nie wyjdzie niewyżyty pirat drogowy...

Razem nie idą długo, gdyż młodsza z nich informuje, że resztę drogi przejdzie sama. Rozdzielają się przy sklepie, znajdującym się przy sąsiedniej ulicy. Lokal jest oczywiście zamknięty jak większość sklepów w Sztokholmie o tej porze.

— Do jutra?

— Jutro mam zmianę z Alvą... — przypomina sobie Cornelia, spoglądając na twarz dwunastolatki.

— Ach, no tak... — Wzdycha wcale nie z ulgą. Po jej twarzy widać, że nie jest zadowolona z tego, że kolejną zmianę ma z Sonią.

— Coś nie tak?

— Wiesz... Sonia potrafi być naprawdę niemiła — wyznaje szczerze ze smutną miną.

— Nie znam jej w sumie. — Harris spogląda na swoje buty, by chwilę później ponownie przenieść wzrok na znajomą. — Musisz być silna i nie dać sobą pomiatać.

— Łatwo ci mówić...

— Zrobić też nie jest trudno. — Kobieta uśmiecha się do niej znacząco, próbując dodać potrzebnej otuchy. — Jest już naprawdę późno... lepiej wracajmy do domów.

— Masz rację... cześć — żegna się w pośpiechu i znika w otchłani ciemności. Cornelia jeszcze przez moment obserwuje drogę, którą podążała młodsza z nich, ale chwilę później sama rusza do mieszkania. Ta noc nie należy wcale do ciepłych, a kobieta nie chce się przeziębić – mogłoby to mocno popsuć jej plany. Musi pracować, nie może pozwolić sobie na dni wolne nawet z powodu choroby.

Wracając do starej kamienicy, czuje ciągle na sobie czyjeś spojrzenie. Atmosfera jest bardzo napięta, a kłopoty wręcz wiszą w powietrzu. Jakiś cichy głosik w jej głowie sugeruje, że lepiej będzie przyspieszyć kroku i jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Ulice Rinkeby z pewnością do takowych nie należą. Tutaj złe rzeczy dzieją się nawet za dnia, to co tu mówić o nocy...

Kiedy ma możliwość przekroczyć próg dobrze znanej budowli mieszkalnej, ogarnia ją ulga. Równie szybko wbiega po schodach, aby móc chwycić za klamkę drzwi wejściowych do właściwego mieszkania. Wchodząc do wnętrza lokalu, jedyne co ją gości, to wszechobecna cisza. Zdejmuje buty oraz płaszcz, po czym wzdycha przeciągle, rozglądając się po mieszkaniu. Światło w pokoju Lidii jest zgaszone, co sugeruje, że kobieta już śpi. Nic dziwnego – jest środek nocy.

Cornelia postanawia iść w ślady staruszki i również kładzie się spać. Dzisiejszego dnia także czeka ją wieczorna zmiana, co jest naprawdę męczące. Teraz i ona o tym wie. Kobieta jeszcze przez jakiś czas stara się znaleźć wystarczająco wygodną pozycję na starym, wyniszczonym materacu.

— Muszę kupić sobie nowy materac... zrobię to po pierwszej wypłacie — szepcze zdesperowana. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top