Rozdział 13 cz.1
Rinkeby, Szwecja
21 marca 2011r., godz. 7:34
— Dziękuję za śniadanie, Lidiu. Będę już szła, nim wcześniej tym lepiej dla mnie — Cornelia informuje przyjaźnie, po czym odkłada puste naczynia do zlewu. W momencie, kiedy do ich uszu dociera charakterystyczny dźwięk uderzenia o siebie dwóch szklanych kubków, po mieszkaniu roznosi się głośne pukanie do drzwi. Obie kobiety spoglądają po sobie zaciekawione. Nie korzystają z usług kurierskich, a przecież listy zostają wrzucane do skrzynki pocztowej. Młodsza z nich poprawia swoje włosy, robiąc krok w stronę drewnianej powłoki. Otwiera je powolnym ruchem, obserwując przestrzeń, znajdującą się przed nią.
— Dzień dobry. List polecony do Cornelii Harris — mężczyzna recytuje niczym wyuczoną formułkę, spoglądając na mieszkankę. — To ty?
— Tak — odpowiada mocno zmieszana. Listonosz, słysząc potwierdzenie swoich przypuszczeń, podaje jej plik kartek, wskazując na odpowiednie miejsce.
— Proszę o podpis.
Cornelia przejmuje od niego długopis, po czym wykonuje polecenie. Z jej twarzy nie schodzi wyraz zaciekawienia, czy nawet podenerwowania. Jak dotąd nigdy nie miała okazji odbierać poczty w tak bezpośredni sposób.
— Dziękuję i proszę. — Mężczyzna wręcza jej małą kopertę, niczym nie różnią się od tych, które wyjmuje ze skrzynki. — Do widzenia — mówi na odchodne, po czym chowa swoje papiery i odwraca się, aby opuścić budynek.
— Do widzenia — szepcze zdezorientowana mieszkanka, która jeszcze chwilę wpatruje się w nieznaną korespondencję. Dopiero po czasie dociera do niej fakt, że stoi samotnie w progu mieszkania, a jej rozmówcy dawno już nie ma. Zamyka więc drzwi i udaje się do pokoju Lidii, nadal przyglądając się przedmiotowi.
— List? — zagaduje Lidia, która zauważa kopertę w dłoniach Cornelii. — Do ciebie? — dopytuje zaciekawiona.
— Na to wygląda — odpiera równie zainteresowana, zajmując miejsce w fotelu. Ostrożnie otwiera kopertę, uważając na jej zawartość. Nie pomyliły się – w środku znajduje się list. Kobieta rozkłada kartę przed sobą, ukradkiem spoglądając na Lidię.
Droga Cornelio,
nawiązując do naszej ostatniej rozmowy, zapraszam Cię na wycieczkę. Chciałem miło spędzić z Tobą czas, ale też poznać się nieco bliżej. Myślę, że skusisz się na spontaniczny wyjazd, oczywiście jednodniowy, i zaryzykujesz, odrywając się od codzienności. Spotkajmy się dzisiaj przy naszej ulubionej kawiarni, przy ulicy Leśnej, o godzinie piętnastej. Mam nadzieję, że nie odmówisz mi towarzystwa.
Xawery Ramirez.
— No to pięknie — komentuje staruszka, gdyż młoda kobieta nieświadomie czytała tekst na głos. — Xawery Ramirez — powtarza nazwisko, zastanawiając się nad nim. — To nie ten prawnik? — Nagle, jakby ją olśniło.
— Prowadzi kancelarię prawniczą — poprawia Cornelia, nadal przyglądając się literkom, dbale zapisanym na białym papierze.
— Źle byś nie miała — mruczy podekscytowana Lidia, wstając od stołu, przy którym dotychczas siedziała.
— Nic nas nie łączy... jesteśmy tylko znajomymi, którzy czasem wyjdą na kawę — tłumaczy kobieta.
— Jak na razie — dodaje cicho właścicielka mieszkania, po czym udaje się do kuchenki, by nastawić wodę. — Herbaty?
— Hm? — Cornelia nie rozumie sensu jej słów, dlatego odwraca się do niej zaciekawiona. — Nie, nie. Muszę iść na plac... nie mam zbyt wiele czasu — mówi.
Wstaje ze swojego miejsca, aby nie być gołosłowna, i chowa list z powrotem do koperty. Odkłada ją pod materac swojego posłania tam, gdzie resztę. Kobieta jest dość sentymentalna, dlatego ciężko jej po prostu wyrzucić przeczytaną korespondencje.
— Cornelio? — nawołuje Lidia, kiedy młoda Szwedka zakłada buty. — Spotkasz się z nim? — Staruszka przystaje, aby dobrze przyjrzeć się twarzy swojej rozmówczyni. Ciekawa jest jej reakcji, a także zdania na ten temat.
— Tak — odpiera po krótkim zastanowieniu, co zaskakuje Lidię.
— Tak bardzo się zmieniłaś — komentuje zamyślona. — I choć nie wiem, co takiego na ciebie wpływa, czy znajomość z Xawerym, czy może wydanie książki, to cieszę się. Stajesz się bardziej otwarta na ludzi, nie boisz się rozmawiać — zauważa radośnie, a Cornelia uśmiecha się do niej sympatycznie, gdyż słowa te wywołują u niej miłe uczucie. — Trochę się rozgadałam — stwierdza Lidia, przecierając twarz. — Leć lepiej na ten plac, bo późno już.
— Dziękuję, Lidio — wyznaje życzliwie, po czym zakłada na siebie płaszcz. — Niedługo wrócę. — Wychodzi z mieszkania, obdarowując staruszkę miłym uśmiechem i zamyka za sobą drzwi wejściowe.
Pogoda tego dnia nadzwyczaj dopisuje. Patrząc w niebo, można dostrzec słońce, które próbuje przedostać się przez barierę utworzoną z pojedynczych chmur. Śnieg nie daje o sobie znać, dzięki czemu mieszkańcy nie muszą obawiać się przemoczenia czy zmarznięcia. Ruch na ulicach zwiastuje, że naprawdę wiele obywateli spieszy się, aby wykonać zaplanowane wydarzenia. Dla jednych jest to praca, dla innych zaś może to być nawet wyjście do sklepu. Każdy posiada sprawy, które są dla niego ważne lub niezbędne do życia. Dajmy na to Cornelię, która podąża w stronę Placu Rybnego. Jej chód jest przyspieszony, gdyż wie, że niedługo musi wrócić do mieszkania, aby przygotować się na spotkanie z Xawerym. W jej głowie krąży wiele nieokiełznanych myśli na temat wycieczki. Kłamstwem byłoby powiedzieć, że się nie stresuje, kiedy na samą wzmiankę jej dłonie zaczynają się pocić, a serce wybija nieregularny rytm. Kobieta z każdym razem, spędzonym w towarzystwie Ramireza, coraz bardziej się otwiera. Nabiera ufności, lecz nie można powiedzieć, że ufa, albowiem do tego długa droga. Cornelia spogląda na witryny sklepowe, które przedstawiają wiele smakowitych produktów, na sam ich widok pojawia się ślinotok. Niestety, plac, gdzie recytuje wiersze, znajduje się w samym centrum dzielnicy, więc przechodzenie obok lokali spożywczych jest nieuniknione. Niekiedy jest to powodem długotrwałego burczenia w brzuchu młodej kobiety. W końcu nieraz mocne, aromatyczne zapachy ulatują ze środka masarni czy piekarni. Przełyka ślinę, odwracając wzrok w przeciwnym kierunku.
Niedługo po tym dociera do swojego celu. Plac Rybny nie jest odwiedzany przez masę turystów, co jest w zupełności niekorzystne dla Cornelii, dla której każdy przechodzień jest ważny. Raczej spodziewała się większego zbiorowiska. Ma jednak nadzieję, że do południa przejdzie tędy więcej ludzi. Młoda Szwedka rozgląda się, zwracając szczególną uwagę na stoiska. Nazwa placu nie jest przypadkowa, gdyż to właśnie w tym miejscu sprzedawane są łowy tutejszych wędkarzy. Zapachy ryb unoszą się po całej okolicy, przyciągając wiele potencjalnych klientów.
Cornelia zajmuje swoje stałe miejsce, wyciąga karteczkę z kieszeni płaszcza i przelatuje ją wzrokiem. Następnie nabiera głębokiego wdechu i zaczyna recytować. Słowa niemalże same opuszczają jej usta. Liczy, że wpadnie kilka groszy, które będzie mogła wykorzystać na dzisiejszej wycieczce. W końcu każdy potrzebuje pić czy jeść, a nie ma zamiaru ciągle naciągać Xawerego. Nie czuje się z tym dobrze, tym bardziej wiedząc, że nie jest w stanie spłacić długu, który za każdym razem zaciąga.
Na placu nie spędza zbyt wiele czasu, zaledwie kilka godzin, gdyż jest mocno zestresowana, a to źle wypływa na jej wymowę, która w tej sytuacji jest kluczowa. Cornelia nie była nigdy nawet na klasowej wycieczce, a co dopiero sam na sam z dorosłym mężczyzną. Nie mniej jednak cieszy się z tego powodu i jest podekscytowana, co takiego ma do pokazania jej Xawery. Patrząc na wieżyczkę, na której czubku znajduje się spory zegar, może wywnioskować, że zbliża się godzina dwunasta. Rozgląda się wokoło i stwierdziła, że ruch jest okazały. Szkoda tylko, że jej głowa jest przepełniona przeróżnymi myślami, przez które jej umysł nie jest w stanie poprawnie funkcjonować. Czuje się zdezorientowana, a stres to główny bodziec. Po krótkim namyśle wzdycha przeciągle, i postanawia schować karteczkę z powrotem do kieszeni płaszcza.
Nie ma sensu stać tutaj, bo i tak nikt nawet nie podchodzi... — wyjaśnia w umyśle. — Muszę przygotować się na wyjazd — dokańcza swój wewnętrzny wywód, po czym raz jeszcze przelatuje plac wzrokiem, lecz nic się nie zmieniło. Unosi głowę ku górze i dumnie kroczy z powrotem w stronę mieszkania. Tym razem jej chód jest lekko przyspieszony, nie ogląda się już na boki, obserwując otoczenie, a jedynie zmierza prosto do swojego celu. Nie czuje się najlepiej. Stres, który od rana jej nie daje spokoju, wywołuje silny ból głowy, a także nieprzyjemne mrowienie w całym ciele. Droga wcale nie zajmuje jej długo czasu, dlatego już po chwili może przekroczyć próg mieszkania. Już na samym wejściu orientuje się, że Lidii nie ma w domu, albowiem nikt nie otworzył jej drzwi. Musiała sama pofatygować się, aby przekręcić klucz w zamku.
Niedobrze — jej wewnętrzne „ja" odzywa się nieproszone. Kobieta miała nadzieję, że staruszka pomoże jej przygotować się do spotkania z Xawerym, dlatego niemałe zawiedzenie przeszło jej umysł. — No, nic. Pewnie jest w pracy — tłumaczy sobie zawzięcie, starając się przyswoić informacje. Praca w pralni, którą wykonuje Lidia, wbrew pozorom wcale nie należy do lekkich. Musi dużo dźwigać, ale także jej zmiany nie są harmonogramowe. Nie ma wydzielonych godzin pracy, dzięki którym stale przebywa w zakładzie. Nieraz pracuje od siódmej do piętnastej, a drugiego dnia może od dziesiątej do osiemnastej i tak dalej. Wszystko zależy od kierownika, jak sobie zażyczy. Ważne jest jednak to, że z reguły pracuje po osiem godzin dziennie, a dni wolne również się zdarzają – w końcu każdy potrzebuje chwili na regenerację. Lidia pracuje w pralni odkąd poznała Cornelię, a nawet jeszcze dłużej. Trzyma się tej posady „rękami i nogami", robi wszystko co może, by tylko nie stracić pracy. Jest to jej jedyny dorobek na życie, bez tego skończyłaby „pod mostem" z brakiem środków na przetrwanie.
Cornelia zaparza sobie herbatę ziołową, dokładnie taką, jaką ma w zwyczaju staruszka. Ma nadzieję, że to pomoże jej zapanować nad emocjami i uspokoić się. Kątem oka spogląda na zegar, który wisi na ścianie. Trzynasta dwadzieścia. Nie ma więc zbyt wiele czasu. Przeczesuje swoje włosy, wolną ręką, a drugą miesza napar. Gotowy napój zabiera ze sobą do salonu, a tym samym pokoju Lidii, i zajmuje miejsce przy stole. Lubi przy nim siadać. Odkłada kubek na blat, lecz nie na długo, ponieważ chwilę później z powrotem chwyta go w swoje dłonie. Upija spory łyk, który skutecznie rozgrzewa jej przełyk. Jej myśli zaczynają odchodzić w nieco inny temat niż jedynie tajemniczy Ramirez. Zastanawia się nad wydaną książką. Ciekawi ją, czy pieniądze, które dostaje (zarabia) od Williama są poprawne. Kobieta nie orientuje się w cenach wydawniczych, dlatego nie sprzeciwia się wobec kwoty.
— Każdy grosz się liczy — tłumaczy sobie pod nosem. Cornelia miewa w zwyczaju mówić sama do siebie, kiedy nikogo nie ma w mieszkaniu. Odgarnia swoje włosy z twarzy – sentyment nie pozwala jej ich ściąć, choć potrafią bardzo utrudnić życie. Spogląda za okno, gdzie nadal panuje przyzwoita pogoda. Wywołuje to uśmiech na jej delikatnej twarzy. W końcu zbiera w sobie tyle siły, by wstać, otrzepać się z niewidzialnego pyłu, i udać się do łazienki w celu umycia swojego lekko spoconego ciała. Tak właśnie działa mocniejsze słońce – uwalnia z organizmu pot, który nie jest dla nikogo przyjemny.
A ciepło dopiero się zaczyna... — myśli zrezygnowana, lecz z drugiej strony jest bardzo szczęśliwa, że wreszcie nadchodzą cieplejsze dni. W końcu to właśnie na to czekała tyle czasu – wręcz całą jesień, zimę – w chłodniejszych czy tych zimnych porach roku nie ma zbytnio sposobu na zarobienie pieniędzy. Nikt nie chce przyjmować biednej Cornelii do pracy, bojąc się, że okaże się być złodziejką czy oszustką, bo takich tutaj nie brakuje. Pracodawcy są z góry uprzedzeni do takich ludzi, z niższych sfer. Niby chcą im pomagać, ale strach przed konsekwencjami jest zbyt duży, dlatego większość nie podejmuje się tego ryzyka.
Cornelia rozbiera się, odkładając swoje ubrania na stolik obok. Powolnym ruchem wchodzi do wanny, która od zawsze służy jako szybki prysznic. Odkręca kurek, dzięki czemu ze słuchawki prysznicowej zaczyna kapać woda. Jest ona ciepła, o dziwo.
Pewnie Lidia nie brała prysznicu przed wyjściem — dochodzi do wniosku.
Strumień staje się większy, a krople z impetem spadają na ciało kobiety. Momentalnie zostaje przemoczona, a jej skóra wchłania przyjemną wodę. Jeszcze przez moment stoi tak z zamkniętymi oczami, dając sobie chwilę wytchnienia. Nie myśli o niczym konkretnym, chce po prostu odpocząć emocjonalnie, gdyż stres, który dokucza jej od rana, jest bardzo silny. Po minucie bezczynnego stania pod lejącą się cieczą, przeczesuje swoje posklejane włosy. Rzadko kiedy ma okazję w tak bezmyślny sposób marnować wodę, lecz dzisiaj wyjątkowo tego potrzebuje. Nabiera głębokiego wdechu, dając sobie znać, że odetchnęła już choć trochę i może zabrać się za kończenie czynności, jaką jest odświeżenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top