7. Narada - część 2
Èurgun wstał na równe nogi i krzyknął głośno, podbiegł na środek sali i z gniewem godnym tego zaprawionego w bojach kolosa, bez większego zastanowienia rzucił się na Karadana. Ujął w poznaczoną bruzdami blizn dłoń ogromny dwuręczny topór zdobiony złotymi ornamentami i ciął nim wprost w ramię przybysza ale zanim sięgnął celu Karadan zdążył już się uchylić przed okrutnym atakiem a topór z łoskotem uderzył w twardą lustrzaną posadzkę zostawiając na niej mozaikę pęknięć. Dźwięk rozniósł się echem po ogromnej sali. Èurgun zachwiał się ale nie upadł. Złapał równowagę i natychmiast ponowił atak. Wszyscy na sali zaczęli wstawać ze swoich miejsc i w zupełnym osłupieniu przyglądali się pojedynkowi. Tym razem ostrze niemal sięgnęło Karadana, rozcinając jego nieskazitelnie biały płaszcz i rozpraszając jego uwagę. Zanim zdążył zrobić unik, pchnięcie obuchem topora w twarz i celny cios drzewcem w nogę powaliły samozwańczego Torhosa na kolana. Éurgun zrobił krok i półobrót, podniósł topór nad głowę i ciął nim z całej siły wprost w szyję przybysza by pozbawic go głowy.
Zapanowała zupełna cisza. Ostrze topora niemal dotykało szyi ale dekapitacja nie nastąpiła. Wojownik zamarł w miejscu a ludzie wokół zaniemówili. Po twarzy Èurguna widać było, że bardzo chce krzyknąć i dokończyć dzieła a Karadan jedynie szyderczo się uśmiechał patrząc w oczy niemogącego się poruszyć kata jakby już wcześniej wiedział, że tak się stanie. wszyscy z zaproszonych ze zdziwieniem obserwowali tę sytuację. Przez chwilę zrobiło się tak cicho, że dźwięk kropel krwi, które ciekły z twarzy Karadana i spadały na lustrzaną posadzkę odbijał się po sali głuchym echem.
Jeden z członków Rady wstał i podniósł kościstą, długopalcą dłoń w kierunku walczących. Karadan powoli podniósł się na nogi, ukłonił się lekko do starca, po czym wykonał nagły obrót i wyrwał z nieruchomych dłoni Èurguna topór. Splunął niemogącemu się ruszyć wojownikowi w twarz, cisną oręż o posadzkę i jakby nigdy nic ukłonił się ponownie do starca z rady.
- Jak się tutaj dostałeś? - zapytał tàilar, chowając miecz do pochwy.
- Rozumiem, że nikt nie raczy mnie przeprosić za ten barbarzyński atak - odparł z przekąsem.
- Mów jak się tu dostałeś bo inaczej pozwolimy Èurgunowi dokończyć dzieła, pyszałku!
- Nie ma tu nic do mówienia, Moùdàis. Twoje kochane miasto zostało zdobyte. Wszyscy tutaj żyjecie jedynie dzięki mojej łasce i opiece Rady.
Tàilar popatrzył przez chwilę w przepełnione pychą oblicze wroga, po czym opadł na tron i powoli pochylił zmęczoną głowę. Znał dobrze Karadana i wiedział, że ten nie rzuca słów na wiatr.
- Nie rozpaczaj, Moùdàis. Nie przybyłem tu by podbić Nàibarnar choć jeszcze do niedawna miałem taki zamiar. Przez całe moje życie chciałem zagarnąć dla siebie cały znany świat sprytem i determinacją - zachwiał się i wytarł białym rękawem płynącą z nosa krew - ale świat mnie zmusił do sojuszu z wami i zakończenia wojny o władzę. Przynajmniej na pewien czas.
- Po naszym trupie zdrajco! - krzyknął ktoś z tłumu.
- Rozumiem, że nie wszyscy tego chcecie ale nie będę też przepraszał za krzywdy jakie wyrządziłem wam ja i moje salèiry. Nie dość, że urągałoby to mojej dumie to nie mam zamiaru dawać wam w tej kwestii wyboru. Moi ludzie są w całym mieście. Jeżeli nie wyjdę stąd przed północą zaatakują wasze mierne wojska i rozniosą je w perzynę zanim zorientują się skąd nadszedł atak a wtedy przez otwarte bramy wjadą jeźdźcy Ottaru i urządzą rzeź jakiej nawet moùtar wam nie zgotowały. Ewentualnych niedobitków kazałem wysłać do stolicy, żeby posłużyli za posiłek dla moich gisarów - gdy wypowiadał ostatnie zdania wyraźnie spoglądał na Eremina i na chwilę poważnie się zamyślił.
- Skąd więc nagła zmiana planów, samozwańcze? - zapytał tàilar, podnosząc głowę
- Zapewne trapi cię, Wasza Wysokość co bądź kto stoi za niedawną rzezią w twoim kochanym mieście. Postaram się to wyjaśnić gdyż leży to również w moim interesie. Zapewne wielu z was sądzi, że to ja na was sprowadziłem tę niemałą zagładę ale to nie do końca prawda. Zacznę od samego początku. Kilka miesięcy temu przyszedł do mnie na audiencję człowiek, imieniem Kalh i próbował bezskutecznie namówić mnie do sprzymierzenia się z jakąś sektą, której był reprezentantem, obiecując jej wsparcie w zdobyciu Nàibarnar. Nie zgodziłem się i odprawiłem go z niczym ale człowiek ten wielce mnie zaintrygował i postanowiłem dowiedzieć się o nim czegoś więcej, wysłałem więc w sukurs szpiegów ale przepadli bez wieści a po ich zaginięciu zaczęły się dziać w Ottarze dziwne rzeczy. Najpierw jeden z oddziałów przepadł jak kamień w wodę podczas przemarszu u podnóży gór w okolicy wrót Delèum, ich ślady zginęły wśród bagien i do dziś nie wiemy co konkretnie się stało, kilka dni później na jedną z wiosek napadły moùtar, do dzisiaj sytuacja ta powtórzyła się jeszcze trzy razy a moùtar nigdy wcześniej nie zapuszczały się tak daleko i nie pozwalały sobie na zadzieranie z nami w otwartej walce. Wysłałem oddział wyszkolonych ludzi w góry, do ich leża by zbadali sprawę ale i oni zaginęli a po kilku dniach dowiedziałem się od tamtejszych wieśniaków, że wojowie zostali zmasakrowani a ich martwe ciała upiększają okoliczne lasy, powbijane na gałęzie albo zamienione w krwawe kałuże bezkształtnej masy. Muszę przyznać, że wtedy poczułem pewnego rodzaju bezsilność ale mimo niepowodzeń, nie poddałem się bo nie leży to w mojej naturze. Utworzyłem zespół najbystrzejszych mędrców i specjalistów z całego mojego królestwa w celu zbadania sprawy i po długiej naradzie wykazali oni związek dziwnych wydarzeń z rytami na prastarych budowlach, które od niedawna zaczęły mienić się światłami po zmroku. Nie potrafili oni jednak wskazać przyczyny tych abominacji, dopóki nie wpadły w ich ręce dane wywiadu dotyczące pracy waszej akademii.
Niemal wszyscy na sali spojrzeli w tej chwili na Barnama a on opuścił głowę speszony.
Nie dość, że nie miał racji w sprawie zaangażowania w sprawę ataku na miasto Kahla to jeszcze dopuścił do wycieku tajnych informacji i przejęcia ich przez wroga.
- Dowiedzieliśmy się wtedy, że wpływ na te dziwne zjawiska ma światło pewnej gwiazdy ale nie wiedzieliśmy co z tą wiedzą począć - kontynuował niewzruszony zamieszaniem Karadan - Postanowiliśmy więc nie przerywać natarcia na wasze cesarstwo mimo ciężkich strat. Gdy w okolicach Àllenlort planowaliśmy zajęcie Nàibarnar doszły nas wieści, że w mieście nasiliła się choroba snów pradawnych co wziąłem za pomyślność losu i od razu zacząłem szykować oddziały do wymarszu aby nie przegapić nadarzającej się okazji. Nie wszystko poszło zgodnie z planem. Późno w nocy do obozu zakradł się Kahl, do dziś nie wiem jak tego dokonał, pojawił się znikąd i równie tajemniczo zniknął. Powiedział mi od tak o tym, że od dawna razem z armią moùtar i ich władcami planuje odwet na złotej gwardii za wszystkie szkody wyrządzone im przez ludzi. Oczywiście wyśmiałem go i wziąłem za wariata bo w końcu jaki człowiek mógłby się bratać z tymi bestiami ale po chwili patrzenia w jego ponurą, otępiałą twarz zrozumiałem, że mówi prawdę a przynajmniej, że tak mu się wydaje. On jednak, nie zawahał mi się tego bardzo kategorycznie udowodnić i nie trzymając mnie długo w niepewności pokazał przygasającym światłem latarni kto za nim stoi! Była tam, tuż za jego plecami, królowa moùtar w pełnej okazałości, wcześniej skryta w zupełnym mroku bezksiężycowej nocy. Zupełnie zamarłem widząc to monstrum a w życiu widziałem nie jedno, możecie mi wierzyć. Rozłożyła białe jak śnieg, błoniaste, ogromne skrzydła i po paru potężnych machnięciach zupełnie rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie tylko ostry, bardzo odpychający fetor. Po tym co ujrzałem, wziąłem Kahla na poważnie i wysłuchałem tego co miał do powiedzenia. Bałem się wezwać straż bo królowa mogła być wszędzie i jednym ciosem pozbawić mnie głowy ze znacznie większą skutecznością niż wasz nieokrzesany bergijczyk. Przybysz dał mi plany miasta z naniesionymi na nie tunelami, istnym labiryntem tuneli! pokazał mi na nich najbezpieczniejsze wejście do środka i wszystkie wyjścia, które pozwoliły na strategiczne rozmieszczenie żołnierzy wewnątrz starych murów. Powiedział, że przygotują nam z potworami drogę do miasta, wysyłając tam wcześniej kilka najbardziej walecznych, błękitnokrwistych moùtar z przybocznej straży królowej i w podzięce za pomoc w jego podbiciu oddadzą mi miasto we władanie o ile poprzysięgnę, że przekażę wszystkie rodzime ziemie u podnóży gór Vràiy królowym i nie będę ich niepokoił najazdami jak zwykła niegdyś robić gwardia. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, jego już nie było. Zniknął tak samo jak królowa.
- Czyli wiedziałeś o tym, że stwory zaatakują Nàibarnar - powiedział tàilar - i sprzymierzyłeś się z nimi, byłeś im posłuszny napadając według ich planu na miasto. Mimo to czegoś w twoim zachowaniu nie rozumiem. Czemu nas po prostu wszystkich nie zabijesz skoro dokonałeś tego o czym od zawsze marzyłeś? Czyżby Karadan Wielki stracił ducha walki tuż przed ostatnim, decydującym ruchem toczącej się od ponad roku gry o władzę? Do czego my i nasza, jak to ująłeś "mierna armia" jesteśmy Ci potrzebni, zdrajco?
- Nie rozumiesz bo to wymyka się twojemu prostemu umysłowi - odparł z przekąsem Karadan Wielki.
- Chcesz by imperialni walczyli razem z tobą przeciw armiom moùtar - wciął się w szermierkę słowną dwóch władców Èuva - widziałeś siłę tych bestii i po prostu się boisz. Lękasz się podstępu z ich strony i szukasz sprzymierzeńców, Karadanie.
- Èuva! Stary druchu! Przyznam się, że ciebie się tutaj nie spodziewałem. Masz rację co do moich planów i częściowo do moich powodów ale tak jak inni tutaj, do niedawna włącznie ze mną nie wiesz jeszcze wszystkiego. Po rozmowie z Kalhem postanowiłem ruszyć z wojskiem na miasto a po jego zdobyciu zapieczętować tunele i przygotować się do walki z potworami ale wciąż dręczyło mnie podświadomie uczucie, że coś przeoczyłem w swoich rozważaniach. Widząc dzisiaj wśród was Eremina przypomniałem sobie o czymś. Gdy zdobyliśmy Ottar gùix wyprawiłem trwającą wiele dni ucztę i wielki turniej na znanych w całym świecie arenach mojej stolicy. Byłem wtedy tak pijany zwycięstwem, że trudno mi było teraz od razu skojarzyć wszystkie fakty i połączyć je w całość. W ostatniej z walk do boju stanął jeden z najdzielniejszych rycerzy z mojej osobistej świty a zarazem brat dowódcy waszych miernych oddziałów - Àlamin Ognisty. Walczył przeciw schwytanemu w górach kilka dni wcześniej osobnikowi moùtar. Widowisko miało być przednie a trybuny były przepełnione gapiami. Na początku walki Àlamin popisał się kunsztem prowadzenia miecza pozbawiając potwora jednego z uzbrojonych w długie szpony odnóży ale gdy miał go już dobić przy wiwatach tłumów, na arenę wbiegł człowiek, zasłonił potwora swoim ciałem i rzucił się z nożem na rycerza, jako że Àlamin był w boju obyty jak nikt, od razu rozprawił się z intruzem tnąc go mieczem i dobijając sztychem gdy czołgał się po ziemi prosząc o litość. Rozproszyło to jednak czujność rycerza i nie zauważył, że w tym czasie potwór zdołał wstać z ziemi i gdy oszołomiony sytuacją odwrócił się by go dobić ten z okrutną siłą ciął pazurem przez ramię woja i mimo grubej zbroi, w którą okuty był Àlamin, przedzielił jego ciało na dwa kawałki z niesamowitą łatwością. Straszny był to widok. Kusznicy na trybunach od razu zabili bestię a rycerza pochowaliśmy tego samego dnia z honorami.
- Przednia historia ale co to ma do rzeczy? - zapytał tàilar.
- Tym człowiekiem, który wbiegł na arenę by obronić bestię był właśnie Kalh. Wcześniej to przeoczyłem ale teraz jestem pewny, że to był on. Potwierdza to tylko moje przypuszczenie o nieszczerości jego słów. Tylko jak to możliwe, że nadal oddycha skoro wtedy z pewnością stracił życie. Może to jego bliźniak mści się za śmierć brata.
- Kalh czy jego bliźniak już nie żyje - powiedział tàilar - Èuva go zabił gdy podczas natarcia napadł na nadwornego kartografa.
Ciszę zamyślenia, która nagle zapadła w sali przerwał kartograf wstając na równe nogi.
- A więc stąd na jego ciele ślady operacji! - wykrzyknął Arnàux - stwory musiały przywrócić Kalha do życia i zrobić z niego swojego posłańca rak jak mówią ludowe legendy z gór Vràiy. Gdy badaliśmy z alchemiczką zwłoki tego zabójcy znaleźliśmy dwie blizny, jedną po cięciu mieczem a drugą po pchnięciu. To musi być to!
- Moùdàis! Zakończ zebranie a ja odwołam wojska i razem obejrzymy ciało Kalha. To musi być klucz do rozwiązania zagadki, co przecież obaj chcemy osiągnąć a osobno nie poradzimy sobie z armiami potworów. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że w grę wchodzi tylko współpraca w obronie ludzkości jak za starych dobrych czasów. Co odpowiesz na moje wezwanie tàilarze Nàibarnar?
Mòudàis Nernurh zamyślił się i nic nie odpowiedział, przygnębiony wiszącym wciąż w powietrzu cieniem ostatnich wydarzeń, które rozdarły jego włości na strzępy.
- Imperium sprzymierzy się z tobą w walce z armią moùtar, zdradziecki Karadanie - odpowiedział przedziwnie niskim, mądrym głosem środkowy starzec, siedzący wcześniej w zupełnym milczeniu.
Tàilar podniósł głowę i przytaknął słowom mędrca. Ogłosił koniec narady, kazał Ereminowi zebrać wojska i wraz z oddziałami Karadana zapieczętować wejścia do tuneli a posłańcom i arystokracji polecił wytłumaczyć mieszkańcom zaistniałą sytuację w taki sposób by nie doprowadzić do zbędnych zamieszek w mieście. Skamieniały przez całą audiencję Èurgun upadł z łoskotem na ziemię po czym wstał i znów rzucił się do walki, przytrzymany przez dwóch żołnierzy po długim tłumaczeniu tego co zaszło opuścił w końcu pięści i postanowił nie opuszczać samozwańca nawet na krok. Tàilar wraz z Karadanem, Èurgunem, starym kartografem i Èuvą udali się do małego pomieszczenia na tyłach lecznicy w drugim kręgu murów gdzie powinno spoczywać ciało. Jednak na miejscu ku zdziwieniu wszystkich zastali jedynie łóżko, na którym leżał zaledwie kilka godzin temu martwy poseł potworów. Było puste a w powietrzu unosił się mrożący krew w żyłach, ostry zapach przywodzący na myśl skrzydlatą bestię z opowieści Karadana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top