6. Narada - część 1

Minęły dwa ponure, jesienne dni. Mimo ogromnych strat i setek tysięcy ofiar życie złotego miasta musiało toczyć się dalej. Nàibarnar straciło niemal wszystkich obrońców jako, że większość przebywała wówczas w starych murach. Żołnierze z zewnętrznych kręgów i nieliczni, którzy przeżyli rzeź w centrum, gromadzili się teraz na placu przed Lor gelàt. Èuva stał z boku i się przyglądał, tak jak pierwszego dnia gdy tu przybył. Rozmyślał nad tym czy mógł zrobić cokolwiek by zapobiec śmierci Tàhira. Czarne myśli zaprzątały mu głowę ale nadal górowała nad nimi niepohamowana żądza zemsty, na tych którzy byli za to odpowiedzialni.

Oddział wyglądał bardzo mizernie. W prawdzie został odpowiednio wyposażony bo zdjęcie ocalałych blach z zabitych rycerzy nie było problemem ale nie byli to żołnierze pierwszego, ani nawet drugiego sortu. Zwykłe niedobitki i pozbierani z ulicy przypadkowi ludzie, którzy umieli władać mieczem albo mieli wystarczająco silne ręce by naciągnąć kusze należące niegdyś do wyrżniętych w pień gwardzistów. Nie byli wyszkoleni, nie byli przygotowani na wojnę, nie byli gotowi by zadawać innym śmierć. Oddziałem niedobitków dowodził wysoki czarnowłosy rycerz o groźnym spojrzeniu Eremin Gisar dé-Màhar, mimo, że z pochodzenia był otteńczykiem, to jako jedyny z ocalałych gwardzistów był godny tego stanowiska. Èuva znał go tylko z opowieści ale jego przydomek budził w każdym pewien respekt. Podobno sam jeden zgładził trzydziestu wojowników w jednej z bitew na bagnach u wrót Delèum.

Do Èuvy podszedł mężczyzna w arystokrackiej szacie. Salèi od razu wiedział, że to posłaniec. Byli tak charakterystyczni w swoim jestestwie, że nie sposób było pomylić ich z jakąkolwiek inną kastą. Przybysz odchrząknął, jak posłańcy mają w zwyczaju i oznajmił wyniośle: Tàilar Moùdàis Narnurh, jaśnie nam panujący władca złotego miasta i włości ludu Berhun wzywa ciebie waszmości Èuvo àevén Berg, Ganzirze moùrnackiego salèiru na wielką naradę wojenną w charakterze przedstawiciela szarych płaszczów na czas nieobecności głównodowodzącego Nàvala àev'Aram...

- Uważaj bo się zaplujesz bufonie - przerwał mu salèi, wprowadzając posłańca w osłupienie - kiedy?

- Dzisiaj po zachodzie słońca.

- Powiedz im, że przybędę i na przyszłość streszczaj się w komunikatach kierowanych do mnie.

- Oczywiście Ganzirze. Wybacz.

Poprawił kołnierz i pożegnał się z przybitym legionistą, wciąż z tak samo wyniosłym tonem w głosie. Èuvę zawsze bawiło to ich przywiązanie do etykiety i dworskie maniery ale teraz trudno było mu się zebrać na jakiekolwiek oznaki radości.

Do wieczora kręcił się bez celu po mieście. Nie spotkał się nawet z Bèilin i Arnàux bo nie lubił pokazywać po sobie emocji a rana zadana przez bestie była jeszcze za świeża by ją rozdrapywać pytaniami. Na naradę udał się sam, wcześniej zmieniwszy strój na mundur wyjściowy. Nieczęsto miał ku temu okazję a bardzo lubił go nosić. Składał się z koszuli zwanej tàlos, wąskich spodni, pięknych skórzanych butów i najważniejszego czyli krótkiej peleryny z półpłaszczem, wysokim kołnierzem i kapturem. Całość w odcieniach szarości.

Podczas długich, samotnych wypraw łatwo zapomnieć o tym kim się jest, co jest niekiedy zbawienne dla zmęczonego życiem człowieka a posłańcy zawsze zawalą sprawę i przypomną o wszystkich tytułach z tonem godnym monarchy Tirh. Èuva zostawił swój salèir pod dowództwem swojego zastępcy Marvena àev'Aram już dawno temu, sam zachował jedynie tytuł Ganzira, można powiedzieć, że na pamiątkę. Nie chciał już nikim dowodzić i użerać się z niesubordynacją podwładnych. Został samotnikiem bez oddziału ale wciąż był na rozkazach Nàvala. W prawdzie teraz dzięki tytułowi Ganzira miał większe szanse by dopaść winnych i zemścić się na nich za śmierć Tàhira ale wolał życie szarego żołnierza niż arystokratyczne gierki.

Na naradę wraz ze nim przybyło wielu znamienitych gości z różnych stron świata. Wszyscy zbierali się na placu przed Lor gelàt. Był tam między innymi dawny dowódca Èuvy z czasów gdy salèi należał jeszcze do bergijskiej piechoty - potężny Èurgun àeven Berg w ciężkiej stalowej kolczudze, ubrani w dziwaczne zwiewne stroje z grzybiczej przędzy przybysze z Delèum, przedstawiciele poszczególnych prowincji imperium i ludzie z Milàux - ostatniej z północnych krain, wciąż jeszcze stawiała opór Karadanowi, niebieskoocy arystokraci ze wschodu i przybysze z Tirh na dalekiej północy w błyszczących ogniście, krwistoczerwonych strojach z nici błędników. Wszyscy przeżyli rzeź bo przebywali w pałacu gościnnym w drugim kręgu murów. W tej śmietance towarzyskiej brakowało tylko niesprzymierzonych otteńczyków i ettińczyków, stanowiących główny punkt obrad, a także sornów z Seerghul ale ich z kolei nikt nie zapraszał na narady wojenne, chyba że chciał dodatkowego oponenta dla urozmaicenia potyczki. Wśród gości znalazł się też Arnàux i wspomniany kiedyś przez Bèilin przewodniczący badań nad snem pradawnych - Barnam, cały obwieszony orderami. Ostatni zjawił się Eremin z oddziałem niedobitków, zostawił ich na placu a sam wszedł bez słowa do wielkiej sali pod złotą kopułą. Reszta, łącznie z Èuvą na samym końcu, niepewnie wkroczyła za nim.

Wnętrze wyglądało jak najpiękniejsza senna mara. Kunszt wykonania detali onieśmieliłby każdego złotnika i każdego kamieniarza. Długie kolumny i strzeliste, wąskie łuki podtrzymywały olbrzymie sklepienie całe pokryte złotymi kasetonami, zwieńczone szerokim świetlikiem w kształcie gwiazdy o dziewięciu ramionach, przez który wpadał do wnętrza snop srebrzystej księżycowej poświaty. Posadzki lśniły czystością i były gładkie niczym zwierciadła, jakby zrobione z jednej wielkiej płyty szklistego obsydianu. Tak przejrzyste, że było widać odbijające się w nich gwiazdy. Na drugim końcu sali, na podwyższeniu stało obok siebie dziewięć kamiennych tronów a pod nimi na środku jeszcze jeden mniejszy ale zdobiony złotymi ornamentami. Na dziewięciu zasiadała Rada Starców a na niższym tàilar. Bardzo dobrze oddawało to układ sił politycznych. Tàilar pełnił tu rolę jedynie reprezentatywną a realną władzę nad państwem miała Rada, sterująca nim jak marionetką. Wszyscy starcy mieli na sobie długie, złote szaty z kapturami, zakrywającymi ich wiekowe, siwobrode oblicza. Starzec, siedzący na środkowym tronie wstał z miejsca i tubalnym głosem nakazał wszystkim usiąść. Èuva nie chciał tego robić ale nogi same się pod nim ugięły. Zdziwiony rozejrzał się po sali i zobaczył przejawy podobnej konsternacji u niektórych z przybyszów. Zanim zdążył dociec co za tym stało, narada się rozpoczęła. Tàilar wstał i ogłosił rozpoczęcie obrad.

- Witam wszystkich przybyłych. To zaszczyt widzieć was w tak licznym gronie, szczególnie po tym co się stało. Będziemy obradowali nad losami wojny i nowymi problemami dręczącymi nasze ludy a zaczniemy od podsumowania strat związanych z rzezią i stanu naszego wojska - tàilar opadł na tron i zasłonił twarz - Ereminie, streść ten temat.

- Straty są olbrzymie - odrzekł Eremin wstając - każdy kto widział dowodzony przeze mnie oddział i jest z życiem żołnierza obeznany ten widzi, że znaleźliśmy się w opłakanej sytuacji. Ludzie ci nie są wyszkoleni i mimo uzbrojenia czy mojego zamysłu taktycznego nie dadzą rady obronić miasta. Takie są fakty i nic na to nie poradzimy. Chcemy posłać po wsparcie do Moùrnaki i Rargos. Podsumowując, jest źle i jeżeli się nie pośpieszymy będzie tylko gożej - powiedzial z żołnierską manierą, pokłonił się lekko i usiadł.

- Ująłbym to mniej dosadnie ale prosta szczerość jest dla nas istotniejsza niż arystokratyczne krasomówstwo w dobie kryzysu - odparł tàilar - poproszę teraz przedstawicieli ludu Rargos i szarego salèiru o zabranie głosu.

- Jakem Èurgun àeven Berg! Poprzysięgam, że wsparcie przybędzie tak szybko jak to możliwe! - wykrzyczał grubym, niskim głosem władca Berg w imieniu ludu Rargos i uderzył ciężką pięścią w stojący przed nim kamienny podest - te gadziny zapłacą za swoje a mój torhox tego dopilnuje w imię zawartych z ludem Berhun sojuszy, dobroci tàilerimu, jak również z czystej przyjemności.

- Dziękuję za wsparcie i waleczne serce przyjacielu Èurgunie. A co na wezwanie odpowie Moùrnaka i szare salèiry? - mówiąc to, popatrzył wprost na Èuvę.

- Nie jestem tak pełny zapału jak mój przedmówca, szczególnie gdy widzę wasze straty jaśnie nam panujący ale jednego jestem pewien. Nàval odpowie i przyśle wsparcie. Jak nie z Moùrnaki to z Mirnu, Arakil, Kràisen albo Nèiron. Całych sił nie wyśle bo nie leży to w naszych obowiązkach ale przeciw Karadanowi staniemy w szranki - odparł spokojnie i dumnie zmęczony życiem ganzir.

- Dziękuję. Wsparcie szarego legionu na pewno się przyda w obliczu wojny, której widmo nad nami wisi. Teraz nadszedł czas na drugi punkt obrad a są nim ostatnie wydarzenia w mieście i ich przyczyna. Zapewne przychodząc tu wielu z was myślało, że to ja i rada odpowiemy wam na wasze pytania w tej materii ale niestety nie mamy wiedzy na temat przyczyn rzezi. Poproszę o zabranie głosu dwóch specjalistów w sprawie. Pierwszy wypowie się przewodniczący zewnętrznego wydziału Akademii Barnam àev'Arakil.

Barnam wstał powoli, zarzucił na ramię koniec długiego zdobionego pasa i zaczął przemowę.

- Niedawno jeden z naszych uczonych odkrył związek oddziaływania snu pradawnych na szczególnie wrażliwych pacjentów z aktywnością jednej z gwiazd. Jej światło teraz słabnie. Sądzimy, że obecność bestii w mieście była skutkiem tych astronomicznych ewenementów albo była ściśle z nimi związana. Sądzimy, że sytuacja ta przez wiele lat się nie powtórzy.

- Jeżeli mógłbym - wtrącił się nagle Arnàux - nie sądzę, że to aktywność gwiezdna była przyczyną rzezi i obawiam się, że sytuacja może być znacznie poważniejsza niż się wam wszystkim wydaje...

- Jak śmiesz ubliżać mądrości Akademii starcze!? - odpowiedział z oburzeniem Barnam.

- Spokojnie Barnam - powiedział tàilar wznosząc rękę - niech mówi. Chcę to usłyszeć.

- Na rozwiązanie tej zagadki naprowadził mnie morderca mojej córki a jednocześnie mój dawny uczeń imieniem Kalh - odparł niepewnie stary kartograf - ukradł on kiedyś atlasy z mapami miasta z czasów gdy wprowadzali się do niego pierwsi berhuńczycy a po wczorajszej konsultacji z naczelnym cesarskiego księgozbioru dowiedziałem się, że gdy u mnie praktykował bacznie studiował historię Nàibarnar i przejrzał niezliczone starożytne księgi na jego temat. Ponoć przesiadywał tam całymi nocami...

- Co to ma do rzeczy?! - przerwał Barnam.

- Daj mu skończyć - odparł tàilar, patrząc gniewnie na przewodniczącego.

- Przypuszczam jaśnie nam panujący, że ów przybysz szukał sposobu na wpuszczenie bestii do miasta. Mógł im służyć albo być otteńskim agentem.

- To niedorzeczne. Ten człowiek nie ma związku z rzezią. Arnàux, rozumiem, że przeżywasz śmierć swojego dziecka ale to co mówisz to tylko puste gdybania - zabrał ponownie głos Barnam.

- Dziękuję Arnàux i tobie też Barnam. Obaj dobrze mi służycie. Sądzę, że sprawę trzeba dogłębnie zbadać a teraz chciałbym wysłuchać zdania naczelnego Yàgara.

Z cienia w okolicy wrót wyłonił się potężny mężczyzna w lamelkowej zbroi. Zarzucił długimi, czarnymi włosami i nisko się ukłonił.

- Wraz z medykami zbadaliśmy truchła Moùtar i doszliśmy do wniosku, że jest to inny, do tej pory nieznany nam podgatunek tej bestii. Różnice nie są nadzwyczajne ale może są istotne. Mają większe i ciemniejsze oczy, jaśniejsze ubarwienie i niebieską krew. Ciekawy jest też brak reakcji na amulety ochronne, dzięki temu bestie mogły niezauważenie osaczyć cztery miejskie oddziały gwardii Màir i wybić je co do nogi.

- Te wiadomości nie zaszczyciły wcześniej moich uszu. Dziękuję łowco naczelny. Teraz przejdziemy do spraw sojuszy handlowych i innych spraw mniej istotnych a na koniec przeprowadzimy obrady i zdecydujemy jak odeprzeć wroga. Posłałem już po najlepszych strategów i nakazałem rozebrać bramę dòu-Vanèuley a materiałów z niej uzyskanych użyć do wzmocnienia zewnętrznych murów miejskich...

Nim skończył mówić ciszę panującą w przestronnej sali przerwał dźwięk otwieranych wrót. Stał w nich mężczyzna w długim, zakapturzonym, białym płaszczu. Podszedł na środek sali w snop księżycowej poświaty i pewnym ruchem ściągnął kaptur. Miał krótkie, kręcone włosy wygolone po bokach i wąsy z bródką na pięknej twarzy o królewskich rysach. Cesarz wstał, wyciągną miecz i w zupełnym zdziwieniu wykrztusił tylko jedno słowo.

- Karadan

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top