4. Szepty

Èuva w przebłysku świadomości chwycił flakonik z antidotum i od razu wypił całość. Zawroty głowy nie ustały ale świat zrobił się trochę wyraźniejszy. Wstał na nogi z pomocą alchemiczki.

- Idziemy na główny plac? - zapytała Bèilin zerkając na Tàhira - może są tam twoi gwardziści.

- Dobry pomysł ale zachowajmy ostrożność. Ci ludzie musieli mieć przecież powód by uciekać. Idziemy powoli i się nie rozdzielamy - odpowiedział półszeptem.

Salèi wyciągnął swój miecz i ruszył obok alchemiczki w ślad za ich przewodnikiem. W gęstej mgle nie było widać za wiele ale Tàhir dobrze znał drogę do placu. Nawet jeden raz nie zawachał się wybierając, w który korytarz labiryntu budynków skręcić.

- Dlaczego groza snu pradawnych do mnie wróciła? Myślałem, że w dzień nie będzie problemem?

- Niedawno jeden z astrologów odkrył, że nasilenie oddziaływania choroby jest zależne od aktywności gwiazd. Gdy jedna z nich - w tych stronach zwana Èulimit świeci jaśniej na nieboskłonie a koszmary w murach Nàibarnar się nasilają. Dzisiaj gwiazda jest w apogeum swojej jasności. Jak wynika z przewidywań astrologów następny raz tak aktywna będzie dokładnie za tysiąc dwieście czterdzieści trzy lata. Najwidoczniej przez to odzdziaływanie koszmary dręczą cię również na jawie.

Wyszli na otwartą przestrzeń placu gwardii rozświetloną przyćmionym światłem lampionów. Èuva ścisnął mocniej rękojeść miecza a Bèilin zasłoniła twarz. Wszędzie dokoła leżały rozczłonkowane ciała, niektóre z nich zakute w pozłacane zbroje. Na podniesieniu stał bezgłowy herold oparty o podest. Krew spływała rynsztokiem szemrząc cicho, jak woda po deszczu. Tàhir nastąpił na miecz jednego z gwardzistów, podniósł go i głośno zaklął, klękając na jedno kolano. Trwał tak przez chwilę w bezruchu by nagle, przytłoczony widokiem wyciętego w pień oddziału wydać z siebie opętańczy krzyk. Cisną miecz we mgłę i zaczął głośno płakać. Èuva podszedł bliżej, zachowując spokój. Chciał pocieszyć gwardzistę ale jego uwagę odwróciła niewyraźna postać siedząca na środku placu pod największym lampionem. Skierował miecz w jej stronę i wszedł w krąg światła. Dopiero z bliska dostrzegł, że była to zrozpaczona, siwowłosa staruszka. Ściskała w ręku skrawek szaty ze złotym okiem - symbolem gwardii.

- Opowie mi pani co się tutaj stało? - zapytał, nawet na chwilę nie tracąc ogłady.

- To... to był jakiś potwór! Wielki i obrzydliwy. To on zabił wszystkich! Mówił... mówił coś do nich ale... - przerwała i zalała się łzami.

- Ale nie brzmiał jak człowiek - dokończył Tàhir, wstając z grobową miną - miał brzęczący pogłos. Nie mówił głośno. Szeptał...

Staruszka zaczęła nerwowo przytakiwać i rozglądać się dokoła, jakby bała się, że zmora wróci na samo jej wspomnienie.

To był jeden z Moùtar - powiedział Tàhir do reszty, wycierając łzy - umieją udawać ludzki głos, wabić ofiarę... zabił ich wszystkich! Ale jak?! Co robił w murach? To były uzbrojone po zęby oddziały. Powinni sobie poradzić z potworami nawet bez przeszkolenia.

- Tego nie wiemy ale wiemy, że najprawdopodobniej ten stwór nadal tu jest. Może nawet nie sam.

- Mam nadzieję, że nie w lepszej formie niż Ci rycerze - dodała Bèilin, kopiąc nogą hełm jednego z gwardzistów.

- Musi być więcej niż jeden. Nigdy nie poruszają się samotnie. Najlepiej będzie jak się rozdzielimy. Wiesz jak z nimi walczyć Èuva?

- Tak, możesz być o mnie spokojny.

- Dobrze. Zabierz ze sobą Bèi ney i pójdziecie pod gród przez targ a ja pójdę okrężną drogą. Spotkamy się na miejscu.

- Dobrze Tàhir ale uważaj na siebie. Możesz mi to obiecać?

- Obiecuję, Èuvi - powiedział do legionisty, próbując uśmiechnąć się przez łzy.

Èuva z Bèilin ruszili tą samą drogą, którą dzień wcześniej legionista zmierzał na audiencję. Było pusto i bardzo cicho. Gdzieniegdzie na bruku leżały zniszczone stragany, martwi kupcy i nabywcy. Na jednej ze ścian widniała krwawa plama w kształcie człowieka a pod nią leżało to co z niego zostało po uderzeniu w mur z potworną siłą. Kroczyli powoli, starając się nie zakłócać panującej wokół ciszy. W końcu doszli do końca ulicy. Przy w pół otwartych drzwiach biura kartografa leżała Àlix. Bèilin podeszła bliżej i zdjęła z jej głowy kapelusz. W szyję miała wbity sztylet aż po srebrną, bogato zdobioną rękojeść a z rany ciekła jeszcze świeża krew.

- Potwór zabił ją sztyletem? To niemożliwe - szepnęła Bèilin, wyciągając długie ostrze z rany i przyglądając mu się badawczo.

Wtedy z za drzwi rozległ się hałas tłuczonego szkła i dwa gniewne zdania, w całości w tutejszej mowie "esap limer Lá, àe-Àlarevar! Me á ker fà ní-M!"*. Èuva uchylił trochę bardziej drzwi i zobaczył w nich wysokiego mężczyznę odzianego w długi brązowy płaszcz z czarną płócienną maską na twarzy. Był wściekły i szukał kartografa bijąc mieczem po woluminach i rozbijając kolorowe fiolki na półkach w pracowni. Nagle nieznajomy dostrzegł gwardzistę i od razu wściekle rzucił się do ataku, głośno krzycząc. Obyty w walkach Èuva z łatwością skontrował, tak że miecz napastnika utkwił w drewnianej framudze a on jednym cięciem pozbawił go prawej dłoni i kopnął tak, że przewrócił się na plecy. Napastnik krzykną i złapał się za krwawiący kikut, cofając się w tył na czworaka. Kim jesteś? Mów! - krzyknął Èuva. On tylko zaklął coś niewyraźnie pod nosem, popatrzył na legionistę z gniewem w oczach, wstał i ponownie zaatakował, tym razem z gołymi rękoma jakby śmierć była mu niestraszna. Èuva uchylił się przed ciosem a jego miecz wbił się miękko w brzuch nieznajomego, przekręcił broń w bok i ciął, wyrywając ostrze z ciała napastnika i wypruwając jego wnętrzności. Zamaskowany nieznajomy zachwiał się i plując krwią upadł tuż przed Bèlin. Po chwili wyzionął ducha. Èuva oczyścił ostrze z krwi połą płaszcza i schował broń do pochwy. Z bocznych drzwi wyszedł zrozpaczony kartograf. Zobaczył przed sobą ciało w kałuży krwi i zmieszaną alchemiczkę z zakrwawionym sztyletem w dłoni.

- Kim on był? - zapytał legionista, pomagając starcowi usiąść przy biurku - znałeś go?

- Tak, znałem tego mordercę - odpowiedział zimno, patrząc na trupa leżącego na podłodze - kiedyś był moim uczniem. Miał na imię Kalh. Dzięki mnie od ponad pięciu lat nie należy do gildii kartografów i mierniczych. Kiedyś wykradł mój klucz i dostał się do miejskiego archiwum. Wykradł stamtąd kilka starych map a jak próbowaliśmy go z Àlissi powstrzymać to mnie wywrócił i zwyzywał a ją poczęstował pięścią w brzuch - tu Arnàux zrobił długą pauzę i westchną głośno - teraz oboje nie żyją a mi staremu przyszło nadal kroczyć przez ten świat. Nie mam już chęci ani siły by ich opłakiwać. Tyle w życiu śmierci widziałem a sam nadal jej nie zaznałem.

Èuva podszedł do ciała i odsłonił zakrwawioną maskę. Za nią krył się młody brodaty mężczyzna z wypalonym na twarzy insignium w kształcie przypominającym symbole na starych murach.

- Co na to Tàilar?

- Wysłał za nim list gończy ale jak widać nikt go nigdy nie dopadł. W tej krainie jest wiele dobrych kryjówek dla takich zbirów jak Kalh.

- Dziwne, że zjawił się właśnie teraz gdy całe miasto spływa we krwi - dodała Bèilin.

- Dziwne ale nie mam czasu na rozmyślania. Ty zostań z Arnàux a ja idę do wysokiego grodu. Trzeba się zająć moùtar i pomóc Tàhirowi. Spróbujcie się dowiedzieć czegoś więcej o Kalhu kiedy mnie nie będzie.

Èuva wyszedł na zewnątrz i ruszył przed siebie na niewielki plac zasnuty złowieszczą, wilgotną mgłą by dopaść kryjące się w niej monstra. W głowie nadal słyszał senne pieśni z głębin przypominające mu bez przerwy o wszechobecnym zagrożeniu.





esap limer Lá, àe-Àlarevar! Me á ker fà ní-M - esap limer la, ajalarvar. Me a ker fła nim - ty będziesz następny starcze. Nie ukryjesz się przede mną

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top