jak nocne rozmowy
🌷
W uszach Oikawy wirowała cisza. Leżał wyprostowany jak żołnierz, zamiast karabinu dzierżąc własny smutek i poczucie niesprawiedliwości. Noc była gęsta. Miał wrażenie, że świat utkany jest z czarnej lepkiej wełny, wypełniającej coraz to dokładniej wszystkie zakątki pokoju, co rusz bardziej okradającej go z cennego tlenu. Mimo tego trwał pozornie spokojny, nieruchomy jak wiekowa rzeźba wykuta z marmuru, wpatrując się w sufit. Cóż za bezsensowne stwierdzenie. W jaki sufit? Ten przecież już dawno pogrążył się w oparach nocy. Aktualnie Tōru prowadził niemą rozmowę ze Wszechświatem, rzec można; monolog. Jego Wszechświat wziął sobie urlop, porzucił go, niewdzięcznik. Teraz przyszło mu tylko leżeć i w milczeniu słuchać, jak nicość łka.
Chlipie, po cichu rozpacza. Oikawa tego słuchał i już sam nie był pewien, czy faktycznie ktoś płacze, czy to jego własne policzki zamieniają się w koryta łez, czy może jest tak cicho, że ten nieznośny szum to krew tłoczona w jego uszach. Złapał się za głowę. Dość, już wystarczy! Zerwał się z posłania, usiłując za wszelką cenę odgonić trzepot skrzydeł złych myśli. Zleciały się do jego biednego czoła jak ćmy do światła, przywarły jak spragnione miłości usta do ust, przylgnęły jak zakochane ciało do innego zakochanego ciała.
Niegdyś w takiej sytuacji przysiadłby na łóżku i wsunął głowę między kolana, cicho jęcząc. Przez chwilę wahałby się, czy sięgać po telefon, więc przeniósłby umęczone, załzawione spojrzenie na pochyłą, strychową ścianę, na fluorescencyjne gwiazdki. I już nie czułby się tak niepewnie, bo w małych nocnych świecidełkach żył prawdziwy ogień, taki sam jak ten tańczący w ich oczach, gdy snuli opowieści. Zaklęte ogniki w rzeczywistości oficjalnie nigdy niezłożonej przysięgi.
Lecz na co komu słowa, skoro gwiazdy świecą tak jasno, jak gdyby cały ten świat był tylko wyśnionym już snem?
Nie martwiłby się już nazbyt późną (a może raczej wczesną?) porą, tym jak namiętnie za oknem świat maluje noc. Po prostu wybrałby numer i dzwoniłby, zagryzając wargę w oczekiwaniu na zaspane „halo?". To by było kiedyś, najprawdopodobniej. Nastały inne czasy, a Oikawą wstrząsała niepewność. Lecz rzeczywistość malowała się bardzo nieprawdziwie, jak szare kłamstwo, więc ile było do stracenia? Z pewnością więcej, niż Oikawa miał nadzieję.
Pierwszy sygnał, drugi. Ta sama melodyjka, której nauczył się na pamięć całe lata wcześniej. I w końcu, och, bogowie, ciche kliknięcie oznaczające przyjęcie połączenia.
— Iwa-chan? — zapytał, chyba tylko dlatego, że to wszystko jawiło się jak sen, nocna, wyśniona mara. Było zbyt nierzeczywiste, by móc być prawdziwym, zbyt nierzeczywiste, by w gardle Oikawy zdążyła pojawić się gula i niemożność odezwania w obliczu wyczekiwanej, choć zapewne bolesnej, rozmowy.
Wstrzymał oddech na parę sekund, podobnie jak jego rozmówca. Ten moment jawił się jak wieczność i Tōru miał wrażenie, że jeśli Iwaizumi czegoś prędko nie powie, to będzie jak ten słynny grecki Filippides, który po dobiegnięciu do Aten padł martwy, zbyt nadwyrężywszy serce.
— Cześć, Shittikawa — odpowiedział w końcu Hajime delikatnie zmienionym przez elektronikę głosem, jak gdyby jego też ta wibrująca w ciemności cisza zaczęła zabijać.
Niekiedy milczenie, nawet jeśli złote, pokazuje zęby, by pożreć w całości.
— Och, Iwa-chan! — tylko tyle wydobyło się z ust Oikawy, choć przecież miał do niego tyle ważniejszych, bardziej odpowiednich słów do wypowiedzenia.
Może zbyt długo czekał, żeby teraz wykazywać się logiką. Może czas faktycznie leczy rany i dlatego po jego policzkach nie spływały słone łzy. A może po prostu dalej jawi mu się to bardziej jak wyśniony sen, przez co chętniej zacząłby mówić o wiszących na nieboskłonie gwiazdach, jak gdyby nic się nie stało. Jak gdyby nic między nimi nie zaszło.
— Jak... Jak tam u ciebie? — zapytał w końcu, kiedy jego kurczowo zaciśnięte na kołdrze w błękitne i granatowe pasy dłonie kolorem zaczęły przypominać styczniowy śnieg skropiony krwią.
Czy istnieje trudniejsze pytanie? Jak oddać gamę uczuć targających człowiekiem zaczynającym całkiem nowe życie z dala od wszystkiego, co znane? Wszystkiego, co ukochane? Jak często wachlarz barw zamykamy w szarości?
— Nie jest źle — powiedział
Dusza Oikawy wrzasnęła gdzieś w środku, że nie rozumie.
Nie rozumie, bo tęsknił za tym głosem jak wariat. Nie rozumie, bo ten głos był jego definicją domu, a teraz, mimo że odbija się w jego uszach jak najpiękniejsza, kryształowa melodia, czuje zimno i niezręczność. Nie rozumie, bo chociaż czekał, teraz tonie w jeziorze niepewności. Jak gdyby parkiet był utkanym ze snów dywanem ruchomych piasków, a wszystko, o co chciał zapytać, tonęło razem z nim.
— To dobrze. To dobrze, że jest dobrze. To dobrze — powtórzył niezbyt sensownie Tōru, którego codziennością od pewnego czasu było powtarzanie tego jednego zdania - "jest dobrze" na zmianę z "nic mi nie jest, w porządku".
— Taaak...
Od kiedy Iwaizumi był niepewny w rozmowach z nim? Od kiedy między nimi wirowała ta rezerwa i pusta przestrzeń wybudowana już wypowiedzianym słowem?
Oikawa doskonale wiedział od kiedy. I nienawidził się za to bardziej niż za cokolwiek innego, a przecież listę miał całkiem pokaźną.
"Dlaczego odszedłeś?"
"Jak mogłeś mnie porzucić?"
"Czy coś się między nami zmieniło?"
Przecież znał odpowiedzi na te pytania. Czemu uświadamiał sobie to dopiero teraz?
— Patrzę na nasze fluorescencyjne gwiazdki na suficie i myślę, ile razy życie było prostsze wtedy, gdy je naklejaliśmy. Było, nie sądzisz?
Hajimie zaśmiał się cicho i krótko w taki swój typowy, szczery, ale spokojny sposób, a Oikawie przypomniało się, że to jego najulubieńszy z dźwięków i mógłby go słuchać do końca świata na przemian ze składanką Chopina, do którego miłość zaszczepiła w nim matka jeszcze we wczesnym dzieciństwie.
— Pewnie, że było. Nie znaliśmy wtedy tego dupka Wakatoshiego, wszystko było prostsze.
Oikawa nie zaśmiał się, chociaż byłby parszywym pomiotem Eris, japońską wersją pseudologos, gdy oświadczył, że mu takich tanich żartów z byłym kapitanem Shiratorizawy w roli głównej nie brakowało. Brakowało jak cholera, tylko że w tym momencie każda głoska przelana z ust Iwy była dla niego gorzka i parzyła jak gorąca smoła.
— Iwa-chan? — zapytał, nie mogąc znieść udawanej atmosfery. Komu ona miała dać dawno utracone pozory normalności? Jemu czy Hajime'mu?
Czy Iwaizumi poczuł się dziwnie na tę starą ksywkę? Czy poczuł się niezręcznie? Zdało mu się to niestosowne? Dziwne? Obrzydliwe?
— Tak, Oikawa?
Jego głos tego nie wyraził. Pozostał taki sam, jakby łagodnie smutny, przygaszony. Nie jak gdyby przegrali ważny mecz. Wtedy fukałby z furii, wściekły na siebie i swoje braki umiejętności, na zbyt słaby refleks, na zbyt dużą przewidywalność, za małą siłę. Jak gdyby to sam Oikawa przegrał, a on nie umiał mu pomóc, nie mogąc się nawet przed samym sobą obwinić.
— Już nigdy nie będzie mogło być tak samo, prawda?
Nie chciał owijać w bawełnę. Nie chciał uciekać od prawdy, owijać ją w kordonek kłamstw, które miały zbudować sztuczną podporę zburzonego fundamentu ich relacji.
— Nie — padła krótka odpowiedź, której Oikawa się oczywiście spodziewał, ale która teraz rozbiła jego skruszone serce na drobny pył.
— Ach.
— Jest mi cholernie przykro, Tōru — Hajime jego imię dodał po mikrosekundowym dodaniu wszystkich za i przeciw.
Iwaizumi najwidoczniej nie był orłem z matematyki, bo to krótkie słowo tylko dosypało soli na krwawiące wnętrze jego, ach, niedawno najlepszego przyjaciela.
"Mi też."
— Nie przejmuj się, Iwa-chan! — Oikawa zaczął się śmiać, ale był to śmiech przez łzy i jego rozmówca doskonale o tym wiedział. — To minie!
I się rozłączył ze strumieniami łez na policzkach, marząc by były jak mała Lete i niosły zapomnienie. Tak się jednak nie stało, ale w takie ciepłe noce krew i łzy zasychają bardzo szybko – może nawet szybciej, niż powinny?
Już o wczesnym poranku przemierzał puste ulice z bukietem biało-różowych tulipanów pod pachą i chyba najgorszą decyzją podjętą w myślach.
Zadzwonił dzwonkiem do drzwi, mnąc zielone łodygi w dłoniach i drżąc z przejęcia.
Blada buzia Yumeko okolona aureolką z czarnych, nieuczesanych włosów, która wychyliła się zza drzwi, sprawiła, że coś przewróciło się mu w żołądku. Najpierw wyciągnął przed siebie dłoń z kwiatami w trochę mechaniczny sposób, ale gdy zdumiona dziewczyna przyjęła bukiet, bezceremonialnie do niej przywarł, otaczając ją w pasie ramionami.
— Tak bardzo cię przepraszam. Nie wiem, czy jesteś w stanie mi wybaczyć, Yumeko, ale chciałbym zacząć wszystko od nowa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top