5. THE EXPLORER
Ojciec zaproponował Eveline pracę, ale mniej dochodową niż przemyt, więc powiedziała, że się zastanowi. Robienie czegokolwiek, co nie wymagało użycia lustra, wydawało jej się... nie na miejscu. Jak marnowanie potencjału.
Wykorzystali Bal Noworoczny organizowany przez rodzinę Rivedów do znalezienia potencjalnych klientów jednak bez skutku. Na szczęście plan wyniesienia przekąsek i alkoholu zadziałał. Znajomi się trochę dziwili, że mają wino w workach, ale koniec końców nikt nie narzekał.
Eveline nigdy nie organizowała wystawnych przyjęć. Wszystkie jej imprezy urodzinowe były po prostu wystarczające, a lustrzanym wystarczał alkohol, adrenalina i trochę jedzenia. Pierwsze i ostatnie mieli z odzysku, za trzecie wystarczyła odrobina rywalizacji. Dlatego Eveline ustawiła przy wyjściu na taras tarcze strzelnicze. Mruknęła do Chel, żeby zaczęła przyjmować zakłady, a sama wyłączyła muzykę, żeby zaprosić zgromadzonych do udziału w zawodach. Przy okazji kazała wszystkim ścisnąć się na drugim końcu pokoju, czyli w większości na półokrągłej kanapie, żeby nikt przypadkiem nie został ranny. Oczywiście nic tak nie zapewnia adrenaliny, jak improwizowana operacja podczas imprezy, ale ich jedyny uzdrowiciel (Chel) był trochę zbyt pijany na taką zabawę.
O dziwo wszyscy posłuchali i tylko Stanley teleportował się do swojej sypialni, sprawdzić, czy ma gumki w szufladzie pod łóżkiem, gdyby noc miała się potoczyć bardziej interesująco. Na łóżku znalazł wysokiego albinosa. Wyglądał na Koreańczyka, a przynajmniej tak stwierdziła Chel podczas swojej k-poperskiej fazy. Pochodził z wymiaru zdominowanego przez zmiennokształtnych, miał amerykańskie obywatelstwo, połowę swojego lustrzanego życia spędził w Ciekawości, drugą połowę w Ambicji. Jako lustrzany Ambicji nie miał prawa przebywać na terenie Ciekawości, a co dopiero wylegiwać się w łóżku Stanleya. Zwłaszcza w pomalowanych białym sprejem glanach. Nawet nie dlatego że były brudne. Stanley po prostu uważał je za ohydne.
– Co ty tu robisz, Nix? – wybełkotał, bo alkohol wszedł mu bardziej, niż przypuszczał.
– Czekałem na ciebie.
Mogłoby to brzmieć złowieszczo, ale bardziej przypominało wzruszenie ramionami.
– Czekałeś... na mnie.
Dwuosobowe łóżko Stanleya zajmowało większość pokoju, więc gdy Nix wstał, a oczywiście wstał, znalazł się nieprzyjemnie blisko Stana. Mimo że Stan uważał się za wysokiego, musiał lekko zadrzeć głowę, żeby patrzeć Nixowi w oczy, a nie na usta. Alkohol nie łagodził dyskomfortu, jaki towarzyszył całej sytuacji.
– Lekceważysz moje wiadomości i zablokowałeś numer – wyjaśnił, niczego nie wyjaśniając Nix.
Stanley nie wiedział, jak inaczej odpowiedzieć niż:
– Tak.
W jakiś sposób Nix mrugnął tak, jakby wywracał oczami.
– Dlatego na ciebie czekałem. Przekazuję ci wiadomość osobiście, bo inaczej nie mogłem. Rozumiesz?
– Jaką wiadomość?
– Na poduszce leży koperta z adresem, datą i godziną spotkania. I moim numerem, gdybyś rano nie pamiętał tej rozmowy.
– Jakiego spotkania?
Tym razem przewrócił oczami tak, że Stanley zauważył krawędzie soczewek. Stanley pamiętał czasy, gdy Nix był prawnie niewidomy w Stanach. Po kilku mniej i bardziej magicznych operacjach udało się to ograniczyć do lekkiej wady wzroku. Soczewki pełniły więc funkcję korekcyjną, ale też ochronną dzięki filtrowi UV. Czerwono-niebieskie oczy Nixa były bardzo wrażliwe na światło i minimalnie drgały. Z tego, co Stanley pamiętał, oczopląs nasilał się pod wpływem emocji i zmęczenia. Jednocześnie Nix był jedną z najmniej emocjonalnych osób, jakie znał, więc nawet teraz jego oczy nie drżały w szczególnie widoczny sposób. Stanley po prostu stał zbyt blisko.
– Naszego spotkania, Emerald.
Z każdą chwilą czuł się mniej pijany, ale wciąż niewystarczająco, żeby rozumieć pourywane myśli Nixa. Zanim zdążył zadać kolejne pytanie, Nix położył dłoń na jego ramieniu i delikatnie, ale stanowczo pchnął go na łóżko. Emerald poczuł się ciężki. Siłą woli utrzymał oczy otwarte, żeby zobaczyć, jak Nix wychodzi z jego sypialni.
Zmiennokształtny spokojnie przeszedł do salonu. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy byli zbyt pijani lub skupieni na zawodach strzelniczych. Problem w tym, że Nix nie mógł się teleportować z miejsca, w którym stał, ponieważ bariera ochronna budynku przepuszczała tylko domowników. Pozostali musieli skakać z balkonu, a wyjście na balkon w tym momencie zasłaniały tarcze strzelnicze. Mógłby zamienić się w węża lub małego ptaka i liczyć, że nikt go nie zauważy, ale po co. Jak każdy lustrzany lubił dreszczyk emocji, więc po prostu wszedł w pustą przestrzeń między tarczami a uczestnikami imprezy. Zlekceważył okrzyki oburzenia i zatrzymał się dopiero na dźwięk znajomego głosu.
– Nix Beryllium. – Eveline celowała prosto w jego głowę.
– Eveline Diamond.
– Nie masz prawa tu być.
– Ale jestem.
– Jesteś aresztowany.
Przekrzywił głowę jak kot. Z kieszeni wyciągnął paczkę papierosów. Odpalił jednego. Wszystko tymi samymi, leniwymi ruchami, gdy Eveline trzymała go na celowniku. Wiśniowy dym wypełnił jego płuca. Uśmiechnął się lekko.
– Czym mnie skujesz, Eve?
Uderzyła go fala gorąca. Przez uchylone drzwi balkonowe do salonu wpadało chłodne powietrze.
– Co tu robisz, Beryllium?
Dobrze. Mógł wypalić papierosa do końca.
– Dlaczego nie strzelisz?
– Chcę cię aresztować. Nie zabić.
– Chcesz czy myślisz, że musisz?
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– Stoję w twoim salonie i zastanawiam się, czy złożyć ci życzenia.
– Co?
– To właśnie teraz robię.
Ktoś podał jej kajdanki.
– Dlaczego tu jesteś?
– Dlaczego nie?
Powoli szła w jego stronę. Chciałbym powiedzieć, że jak drapieżnik zbliżała się do zwierzyny, ale dawała mu czas na ucieczkę. A on stał i palił. W końcu lufę jej pistoletu dzieliły centymetry od jego głowy. Zahaczył palcami o guziki wymiętej koszuli, upewniając się, że jest wystarczająco rozpięta. Po raz ostatni zaciągnął się wiśniowym dymem. Papieros wypadł mu z ręki, gdy zmienił się w białego wróbla i wyleciał z własnych ubrań, a później przez uchylone drzwi balkonowe.
Eveline nie strzeliła.
◈◈◈
Tabletki na ból egzystencjalny (kaca) okazały się mieć długą listę efektów ubocznych, a Chel okazała się być jedną na dziesięć osób, które zamiast poczuć się lepiej, zaczynają wymiotować. Dlatego też omijała ją burza mózgów, o ile burzą mózgów można nazwać to, co działo się w salonie.
Eveline krążyła po pokoju, odstawiając na miejsce meble po wczorajszej imprezie i myślała na głos lub mówiła do Stanleya, który leżał na jednym z wyżej wspomnianych mebli i ewidentnie nie słuchał. Był zbyt zajęty zastanawianiem się, czy zlekceważyć zaproszenie Nixa. Nie miał czasu pomagać Eve w zastanawianiu się, co Nix robił w ich mieszkaniu. Przynajmniej częściowo znał odpowiedź na to pytanie, dlatego męczyło go kolejne: Dlaczego Beryllium tak bardzo nalegał na spotkanie?
Ostatnio widzieli się, gdy Ciekawość wysłała Chel, Eve i Stana (Chel uważała, że powinni nazwać swój dream team CeS, bo siarczek ceru(II) to bardzo fajny związek chemiczny) a Ambicja wysłała dwójkę swoich lustrzanych – w tym Nixa – by nakłonili bardzo kapryśną właścicielkę pewnego skarbca do udostępnienia im jednego artefaktu. Wszystko szło świetnie. Stanley miał romans życia, artefakt na oku, plany matrymonialne i dobry powód, żeby patrzeć na resztę z góry. Lepszy powód niż nie zdradzenie Ciekawości, bo wcześniej też miał dobry powód do patrzenia z góry na lustrzanych Ambicji. Powód do patrzenia z góry na Eve i Chel też by się jakiś znalazł, ale szczerze trochę się bał. Wszystko przestało iść świetnie, gdy właścicielka skarbca okazała się rusałką i próbowała go utopić. Ilość się w tym akapicie boli, ale nie tak, jak kac bolał Chel.
– Przestań – nagana Eve wyrwała go z zamyślenia.
– Co?
– Znowu o niej myślisz. – Widząc oburzenie Stanley na te absurdalne zarzuty, dodała: – Iskrzysz się.
Faktycznie drobne wyładowania elektryczne skakały po jego skórze. Ze wszystkich swoich zdolności psionicznych, tej nie lubił najbardziej. Nie potrafił kontrolować jej na tyle, żeby naładować telefon i go nie spalić, a do bycia dosłownie nietykalnym, wystarczała mu pirokineza. Wręcz wolał pirokinezę, bo nagrzewając się, nie niszczył dobrej jakości ubrań – o ile nie doprowadził do samozapłonu.
– Może jestem zły na ciebie, Eve.
Krytycznie uniosła brew.
– Dlatego milczysz i patrzysz w przestrzeń?
– Tak. Ignoruję cię.
– Stanley, ty mnie nigdy nie ignorujesz, gdy jesteś zły.
Odwrócił się, bo co miał zrobić? Przyznać jej rację?
Oboje mieli... płomienne temperamenty. Nie chowali urazy. Od razu skakali sobie do gardeł. Potrzebowali chwili, żeby się wyżyć i już było dobrze. Łatwo było ich zapalić, ale też łatwo było im ochłonąć. Przeważnie. Zdarzały się sytuacje, których nie mogli sobie wybaczyć do dziś i sprzedanie Stanleya na czarnym rynku było jedną z nich.
Eveline podchodziła do tego, jak do czegoś, z czego powinni się w końcu śmiać. Większość ich znajomych się śmiała, bo przecież nic złego się nie stało. Dostali kupe forsy, zastrzyk adrenaliny i bez szwanku wrócili do domu. Idealna historia do opowiadania na imprezach. Tylko że Stanley nie wiedział, jak wytłumaczyć Eve to uczucie zdrady i strachu. Nie wiedział, jak opisać sposób w jaki jego płuca wydawały się za małe a myśli zbyt głośne.
Mógł powiedzieć, że to tak, jakby ktoś, komu ufasz, zostawił cię samą w pokoju, zgasił światło i zakluczył drzwi. Wtedy potrafiłaby wyobrazić sobie, co czuł. To, czego nie potrafił Stanley, to powiedzieć jej o tym. Bo co by to dało? Eveline znała smak zdrady i doświadczyła zdecydowanie zbyt wielu ataków paniki, ale nie zrozumiałaby, skąd to wszystko wzięło się w tamtym momencie. Nie Eveline. Eveline sprzedałaby samą siebie, wyrwałaby się na wolność i splunęła na twarz każdemu, kto myślał, że może ją mieć. Przynajmniej tak uważał Stanley. Eve sama nie wiedziała, co zrobiłaby na jego miejscu, chociaż nie wyobrażała sobie, jak traumatyczne może być to doświadczenie.
Nad fotelem obok Stanleya zawisło lustro i wyszła z niego Chel. Ciężko opadła na siedzenie.
– Nienawidzę kaca.
Eveline przewróciła oczami.
– Jak wszyscy.
– Ty nawet nie pijesz!
– Ale słucham twojego jęczenia.
Chel też wywróciła oczami, ale tylko ją od tego bardziej zemdliło. Odchyliła głowę na oparcie i spod półprzymkniętych powiek, zapytała:
– Ale dobrze się bawiłaś?
– Do momentu, gdy pojawił się Nix.
– A tobie nie udało się go skuć.
– Skąd w ogóle wzięłaś kajdanki? – wtrącił Stan.
– Nie mam pojęcia. – Eveline wzruszyła ramionami. – Ktoś mi dał.
– Dlaczego ktoś przyniósł kajdanki na imprezę? – zapytała Chel.
– Downy, po co się bierze kajdanki na imprezę?
– Geez, Stan, musisz udawać moją matkę?
– Skoro nie wytłumaczyła ci takich rzeczy.
– Matki nie tłumaczą takich rzeczy.
– Ja bym tłumaczył.
– Mam do ciebie mówić mommy?
Eveline przerwała im, zanim wpadli na coś głupiego:
– Wróćmy do tematu Nixa.
– On nie mógłby być moją mommy.
– Chel – warknęła ostrzegawczo.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Może się facet stęsknił.
– Eveline – wtrącił Stan – czy naprawdę namawiasz Chel do wymyślania teorii?
Eveline milcząco przyznała mu rację, że to zły pomysł. Nigdy nie wiadomo, gdzie wyobraźnia zaprowadzi Chel. Sama Chel też przyznała jej rację. Wyciągnęła telefon i zaczęła opisywać całą sytuację wujkowi W. Może pomoże, może nie, ale przynajmniej będzie mieć kolejną wiadomość do nadrobienia, gdy wróci z gdziekolwiek wcięło tego wampira.
Gdy w pokoju zapadła cisza, Stanley wrócił myślami do koperty, która leżała pod jego poduszką. Do kartki w środku, do liter i cyfr na niej. Powtarzał sobie, że nie ma najmniejszego powodu, żeby słuchać Nixa. Nic go do tego nie zmuszało poza zżerającymi go nudą i ciekawością. Może każdy normalny obywatel Granicy Światów by im nie uległ, ale Stanley Emerald był lustrzanym podróżnikiem. Ciekawskim, brawurowym i żądnym przygód. Tak go wychowano. Pater tak go wychował i dla własnego dobra powinien przestać tak wychowywać swoich lustrzanych. Jako ich opiekun, nieraz musiał osobiście wyciągać ich z tarapatów, ale ta spotkanie z Nixem nie wyglądało na coś, co miało się tak skończyć. Stanley prędzej zostanie uznany za zdrajcę, a szczerze mówią, nie potrafił znaleźć motywacji, żeby się tym przejąć. Ostatnio nie czuł się szczególnie lojalny.
★
tw: alkohol, broń, wymioty, wzmianki o handlu ludźmi, atakach paniki i zdradzie, sugerowana nyktofobia
pierwowzór nixa powstał w mojej głowie siedem lat temu i cała moja wiedza na temat albinizmu sprowadzała się do "niedobór melaniny, który ładnie wygląda". próbowałam znaleźć pierwsze, co o nim napisałam, ale znalazłam tylko kartę postaci jednej z wersji eveline. wkleję ją pod picrewem. wracając do nixa. program nauczania biologii uświadomił mi, że to bardziej skomplikowana sprawa, a tiktok trzy noce temu, że oczopląs jest powszechnym objawem. naprawdę. mądre strony internetowe mogłyby doprecyzowywać takie rzeczy. w ogóle to zainstalowałam tiktoka te trzy noce temu przekonana, że do niczego się nie przyda, po czym spędziłam godzinę, porównując różne osoby z albinizmem, żeby mieć pewność, że nie zjebię. tak więc poniżej widzimy idealnie czerwone oczy z czarnymi źrenicami, ale to tylko picrew. oczy osób z albinizmem mogą zależnie od światła wyglądać na czerwone, ponieważ przez brak pigmentu prześwitują przez nie naczyńka, ale wtedy źrenice też wyglądają na czerwone (źrenice generalnie nie mają pigmentu, to dziury). niebieskie oczy niezależnie od albinizmu nie są niebieskie przez barwnik (melanina nie jest niebieska, w niebieskich oczach jest jej bardzo mało), tylko przez sposób w jaki rozprasza się w nich światło (jak w ocząsteczkach powietrza w atomosferze, przez co widzimy niebo jako niebieskie). najintensywniej rozpraszają się krótkie fale (fioletowe i niebieskie), dlatego widzimy kolor niebieski. raczej nie zdarza się, żeby oczy osób z albinizmem przynajmniej częściowo nie były niebieskie/szare (szary kolor mamy przy dużej ilości kolagenu). jeśli się mylę, proszę wyprowadzić mnie z błędu.
link do picrew w komentarzu.
karta eve:
Imię i nazwisko: Abigail Verid
Imię i nazwisko lustrzane: Amber Diament
Urodzona: 02 dzień jesieni 1000 roku nowej ery w Złotym Mieście
Wiek: 18 lat
Data i miejsce urodzenia lustrzanego: 11 dzień wiosny 1005 roku nowej ery w Ciekawości
Wiek lustrzany: 13 lustrzanych lat
Cechy zewnętrzne: kasztanowe włosy, brązowe oczy, jasna cera, średni wzrost.
Obywatelstwo: Biały Ląd
Obywatelstwo lustrzane: Ciekawość
Stan cywilny: Sean Szmaragd - chłopak
Ojciec: James Verid - właściciel trzech firm bankowych.
Matka: Amy Rainro - pisarka
Brat: Justin Verid
nie mam bladego pojęcia, co to za szalone nazwy własne.
25.08.2022
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top