2. THE RULER

❝Możesz być międzwymiarowym badassem, ale z rodziną nie wygrasz ❞

Stanley Emerald — THE LOVER

Eveline Abigail Joseph Diamond Devir przeszła przez lustrzany portal, pojawiając się znikąd w samolocie swojego ojca i prawie doprowadzając matkę do zawału. Ojciec posłał jej karcące spojrzenie. W odpowiedzi Eve pokazała mu wnętrze swoich dłoni, co miało wyrażać niezrozumienie i niewinność, a dokładniej szydzić z niewinności i niezrozumienia.

Zajęła fotel naprzeciwko rodziców chwilę przed komunikatem o lądowaniu. Patrzyła, jak trzymają się za ręce, gdy samolot zmieniał kąt nachylenia, a później gdy uderzał oponami o asfalt. Nie przewróciła oczami, bo to wyglądałoby niedojrzale. Równie niedojrzały był strach przed niedojrzałością i jej podejście do własnych rodziców, ale tego nie rozumiała.

Przedostanie się z samolotu na parking, gdzie czekali dziadkowie, zajęło im boleśnie dużo czasu, a przynajmniej tak wydawało się przyzwyczajonej do teleportacji lustrzanej. Po przywitaniu rodziców matki, Eveline zerknęła na zegarek, ale na tyle mało subtelnie, by mieć pewność, że to zauważyli. Jej ojciec, któremu dziadek przed chwilą próbował zmiażdżyć dłoń w uścisku (pokazie dominacji), włożył ręce do kieszeni. Po chwili wysunął kciuki. Poprawił się, żeby udawać pewność siebie.

Ojciec wyrecytował życzenia, jakby wierzył, że ociepli tym swoje stosunki z teściami. Teściowie dawno uznali, że James Devir krzywdzi ich córkę – bo z jakiego innego powodu miałaby zdecydować się na pięć lat separacji zaledwie kilka miesięcy po urodzeniu dziecka – i nic nie mogło zmienić ich nastawienia.

– Och, Eveline, szkoda, że nie możesz z nami zostać przynajmniej na kolację – powiedziała babcia tonem, który uprzedzonej wnuczce wydał się fałszywy.

Eve utrzymała lekko znudzony wyraz twarzy, bo uśmiech wyglądałby zbyt złośliwie.

– Właściwie mamy kilka godzin zapasu.

Matka odwróciła się do niej z przerażeniem. Dziadek zacisnął pięść. Babcia westchnęła ze zmieszaniem. Ojciec posłał jej długie spojrzenie, zanim zaoponował:

– Eve, babcia i dziadek nie są przygotowani na naszą wizytę.

– Myślałam, że babcia zaprasza mnie na kolację.

– Źle to zinterpretowałaś. – Odwrócił się do teściów. – Będziemy już iść.

Pocałował żonę w policzek, ale Eve już tego nie widziała. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem odeszła.

◈◈◈

– Nie mogłaś się powstrzymać? – zapytał ojciec, gdy tylko wyszli z lustra w jego apartamencie.

– Mogła nie marnować naszego czasu na sztuczną uprzejmość.

– Nikt ci nie kazał przychodzić.

To prawda. Mogła poczekać na Granicy, około drugiej teleportować się do Nowego Jorku po ojca, stamtąd do Waszyngtonu po drugą babcię, a z Waszyngtonu pod Londyn, gdzie cała rodzina zbierałaby się wokół choinki. Nie musiała wchodzić w interakcje z matką ani jej rodzicami.

Przechyliła głowę. Stali naprzeciwko siebie z dłońmi identycznie wsuniętymi w kieszenie eleganckich spodni. Kciuki na wierzchu, zegarki połowicznie zasłonięte rękawami marynarek.

– Rozumiem, że chcesz sam ją odebrać – naśladowała chłodny ton ojca.

– Rozumiem, że nie chcesz tracić więcej czasu i wracasz do siebie.

– Właściwie nie widzę różnicy, gdzie będę czekać. I tutaj, i w Pensylwanii mogę pracować.

W Pensylwanii znajdował się fragment lasu pochłonięty przez Granicę Światów, a co za tym idzie faktyczna granica między tym wymiarem a wszystkimi innymi połączonymi przez Energię Granicy. Tego typu miejsca lustrzani podróżnicy lubili nazywać domem.

– Tutaj jestem ja, tam... – zauważył James. – Jak on się nazywał?

– Stanley wyszedł przede mną. Spotyka się ze znajomymi, gdy ja i Chel wspaniale bawimy się podczas obchodów komercyjnego święta o proweniencji Chrześcijańskiej.

James rozluźnił ramiona. Weszli na znajomy teren.

– Stanley spotyka się ze znajomymi, gdy my zacieśniamy więzi z rodziną – poprawił ją ojciec.

– Która cię nienawidzi – dodała z cieniem zaczepnego uśmiechu.

– Która jest cennym sojusznikiem, ale cieszę się, że dbasz o moje samopoczucie.

Z tymi słowami skierował się do swojego gabinetu, ale jeszcze rzuciła za nim:

– Której ty też nienawidzisz!

Zatrzymał się przy jednym z obrazów, które wisiały w całym mieszkaniu, i których Eve nigdy nie rozumiała, ale zawsze wydawały jej się przygnębiające. Spojrzał na nią przez ramię.

– Uogólniasz. Lubię Glorię i moją mamę.

– Wujka Wymonda nie?

– Nie aż tak jak jego żonę, ale też.

– A Chel?

– I Chel. Myślę, że dla nich możemy znieść pozostałych.

Rozeszli się do swoich komputerów tylko po to, by niecałą godzinę później Eve weszła z laptopem w rękach do biura ojca. Nie różniło się szczególnie od jej pokoju. Jak każde pomieszczenie w domu było minimalistyczne, a jedyny element kolorystyczny stanowiły przygnębiające obrazy. Ojciec wydawał na nie zdecydowanie zbyt dużo pieniędzy i powoli zaczynało brakować mu ścian, przez co Eve nie dała rady obronić swojej sypialni przed trzema smutnymi bohomazami. Podczas bronienia zabrakło jej argumentów, bo prawie w niej nie śpi.

Postawiła laptopa na czarnym biurku tak, by ojciec widział ekran i zestawienie wartości kilkunastu walut z różnych wymiarów. James uniósł brew niepewny, na co ma patrzeć.

– Dlaczego wartość kuntra aż tak spadła? – zapytała bardziej napiętym głosem, niż by chciała. – Do tej pory kuntr był jedną z najbardziej stabilnych walut ze wszystkich, którymi obracamy.

Mówiąc my, miała na myśli Devirów. Od pokoleń zajmowali się, mówiąc najprościej, pieniędzmi. Tyle że na skalę wieloświata.

– Kopalnie im się walą. Jedna po drugiej, więc kuntr jeszcze sporo poleci w dół. Dlaczego pytasz?

– Bez powodu, ale potrzebuję szybko wymienić pieniądze.

W tym momencie zrozumiał.

– Ile?

– Wszystkie.

Zamarł z palcami nad klawiaturą. Nie był typem rodzica, który gani dziecko, gdy już zauważyło swój błąd i zna konsekwencje, więc sięgnął po szklankę whisky z na wpół rozpuszczonym lodem. Upił kilka łyków, tak jak robił to przez ostatnią godzinę.

– Skocz po babcię – polecił rzeczowo. – Zajmę się tym.

◈◈◈

Xanthia Devir siedziała w zakurzonym fotelu i spokojnie paliła fajkę. Dym unosił się wokół starannie ułożonych, siwych włosów, wirował w ostrym, zimowym świetle, ginął w ciemnych kątach. Tweedowa marynarka zwisała z oparcia, jakby zostawił ją tam dziadek, ale dziadek nigdy nie nosił tweedowych marynarek. Nie palił też fajki i nie żył wystarczająco długo, by zostać dziadkiem. Zbyt mocno kochał szybką jazdę motocyklem.

Chel kiedyś zasugerowała, że Xanthia próbuje go zastąpić, ale James twierdził, że zakochała się w starych, drewnianych fajkach, jeszcze gdy był dzieckiem. Przejście od eleganckich sukienek do trzyczęściowych garniturów stanowiło kwestię czasu. Jednocześnie zbyt dużo podróżowała i czytała zbyt mało papierowych gazet, by ktokolwiek mógł ją posądzić o próby zrekompensowania Eve braku dziadka. Przy okazji nie próbowała wcielić się w rolę archetypicznej babci, ale Eveline nie miała jej tego za złe. Jedynie zazdrościła ojcu takiej matki.

– Wujek Darrel będzie w tym roku? – zapytała Eve, bo dzień dobry to strata powietrza.

Dwie osoby nazywała wujkiem Darrelem i żaden z nich nie jest istotny dla tej historii. Pierwszego faktycznie łączyło z nią pokrewieństwo. Należał do rodu Rivedów i radośnie rozczarowywał swojego ojca brakiem żony. Drugi był przyjacielem dziadków jeszcze z czasów liceum, a zależnie od plotki, ich ówczesnym kochankiem, współczesnym kochankiem babci lub współkochankiem babci, bo rzekomo miał żonę. Nikt oprócz Devirów – których trzypokoleniowy klan obecnie składał się z trzech osób – nigdy nie widział żony Darrela i dlatego poddawali w wątpliwość jej istnienie czy doszukiwali się romansu między nią a babcią.

Eve nie potrafiła traktować tych spekulacji poważnie, bo gdyby gadanie starych ciotek i wujka W. miało cokolwiek wspólnego z prawdą, jej rodzice by się nienawidzili, a ich małżeństwo byłoby formą zemsty za jakiegoś malarza. Eveline nigdy nie zrozumiała, o co chodziło z malarzem, natomiast wujek W. był trzystuletnim wampirem, którego osobowość miotała się między niespełnioną emocjonalnie ciotką a rozpieszczonym dzieciakiem. Poza tym według Chel jego chair sitting alignment obejmował wszystkie dziewięć pozycji od lawful good do chaotic evil.

Nie, żeby Eve od razu zrozumiała, o co jej chodzi. Po wygooglowaniu zdecydowała, że wujek jest chaotic neutral, a Chel true neutral. Siebie nie znalazła, ale Chel pokazała jej gay sitting alignment chart i chociaż daleko jej było do bycia gay, obrazek nad vers top faktycznie pokazywał jej (i jej ojca) ulubioną pozycję do siedzenia. Tutaj wychodziło, że wujek W. jest topem, ale najmłodsze pokolenie – ku oburzeniu reszty rodziny – jednogłośnie okrzyknęło go sugar baby wujka Marcusa.

Wujek Marcus był głową rodziny i gdyby się nad tym zastanowić, wiedzieli tylko, że jest stary, mądry i pije krew. I, że mieszka w Norwegii z wujkiem W, za którego zawsze płaci, gdy coś zniszczy. Wujek W. niszczył wiele rzeczy.

– Z tego co wiem, jego żona w tym roku nie planuje chorować, więc raczej spędzą Święta wspólnie – odpowiedziała babcia, niszcząc nadzieje Eve na dwóch wujków Darrelów przy jednym stole.

Według Jamesa zostawienie chorej żony samej w domu nie było czymś, co powinien zrobić mąż, ale sam od lat nie spędzał Świąt z matką Eve, więc Eveline nie potrafiła traktować jego opinii poważnie.

– Szkoda.

Naprawdę żałowała, ponieważ jej rodziny można nienawidzić w milczeniu jak James i można nienawidzić tak jak wujek Darrel. Wujek Darrel lubił irytować ludzi, których nie lubił, a Eve lubiła patrzeć, jak świat płonie. Przez świat rozumiem tutaj świąteczny stół i upierdliwych krewnych.

Babcia podniosła się z fotela i bez słowa ruszyła w głąb domu, a Eveline podreptała za nią niczym mała dziewczynka. Babcia weszła do łazienki, ale nie zamknęła za sobą drzwi, więc Eve oparła się o futrynę, żeby obserwować, jak babcia pakuje kosmetyki.

– Myślałam, że skaczemy do Anglii rano i zostawiłam to sobie na później – wytłumaczyła Xanthia.

– Ojciec kazał po ciebie przyjść.

– Gloria chciała, żeby był szybciej?

– Wątpię, żebyśmy teleportowali się teraz.

– Więc mój syn aż tak za mną tęskni? Niemożliwe.

Eve nie powiedziała, że ojciec prawdopodobnie chciał ją czymś zająć, gdy ratuje jej pieniądze, dlatego wysłał ją po babcię. Zmieniła temat:

– Zostańmy w Nowym Jorku. Skoro już musimy obchodzić Gwiazdkę, zróbmy to we troje. – Żeby przekonać Xanthię, dodała: – Spędźmy Święta w naprawdę rodzinnej atmosferze. Tylko ty, ja i tato.

Xanthia podniosła głowę i uśmiechnęła się do niej w łazienkowym lustrze. To nie był ciepły, babciny uśmiech. Xanthia uśmiechała się ostro, zaczepnie i nawet zmarszczki nie potrafiły tego złagodzić.

– Zostawisz Chel samą?

– Ma wujka W.

– Wszyscy mają wujka W.

– Ja mam Marcusa.

Podczas rodzinnych zlotów każdy miał dłuższy lub krótszy czas, zależnie od własnych preferencji, na rozmowę z wujkiem Marcusem lub wujkiem W.

– Dobrze. Połowa rodziny ma wujka W. Jest zbyt rozchwytywany, żeby Chel mogła spędzić z nim całe Święta tak jak może z tobą.

– Ma też wujka Tamsena i ciocię Rute, i swojego ojca...

– Wiesz kogo ma mama Chel? Twojego ojca, a on nie zostawi Glorii.

– Możemy ich zaprosić.

To desperacka propozycja. Chel i Eve były prawie nierozłączne od urodzenia. Ich rodzice przyjaźnili się od dziecka. Ich dziadkowie? Nienawidzili od pokoleń. Co prawda babcia Xanthia wślubiła się w ród Devirów, ale Rivedowie zapracowali na jej niechęć, a ona na ich. Dodatkowo ojciec Eve ewidentnie miał jakiś problem do wujka Tamsena i cioci Rute, ale nigdy nie określił jaki. Wujek Tamsen i ciocia Rute też mieli do siebie problem, ale podobno ich relacja to zawsze był czysty love-hate.

Xanthia wyminęła Eve, ale ona została w miejscu. Wyciągając telefon z kieszeni, oparła skroń o futrynę. Z nonszalancji przeszła w zmęczenie. Przewinęła listę kontaktów do Chel. Wcisnęła zieloną słuchawkę. Po trzech sygnałach usłyszała głos kuzynki.

– Szybko, bo nie mam czasu.

– Słyszę soundtrack Star Wars w tle.

– Właśnie dlatego nie mam czasu. Co jest?

– Będziemy mieć dziurę w budżecie.

– Stanley znowu przepuścił pieniądze na ubrania?

– Tym razem to nie jego wina. Wytłumaczę ci jutro.

– Jasne. Do zobaczenia. – Rozłączyła się.

Eve wcisnęła ręce do kieszeni. Kciuki w środku. Nie miała dla kogo wymuszać pewności siebie. Ale to w porządku. Wszystko będzie w porządku.

Od pół roku byli zawieszeni w obowiązkach, ale za pół roku znów będą mogli zarabiać jako lustrzani i wszystko wróci do normy. Również ich stan konta. Po prostu muszą przeczekać i sprzedać trochę ubrań Stanleya.

Podskoczyła, gdy babcia nagle pojawiła się obok niej i wyrwała jej włos z głowy.

– Siwy – mruknęła Xanthia. – Mogę polecić ci dobry szampon. Produkują go elfy z...

– Czy to nie ty, babciu, mówiłaś, że starość należy przyjąć z godnością?

– Mówiłam o sobie. Ty jesteś za młoda na starość.

– Wiek jest pojęciem względnym – odpowiedziała odruchowo.

– Dlatego przyniosłam ci soczek. – Wręczyła wnuczce kartonik. – Poczekaj na mnie w salonie, zamiast odciskać sobie futrynę na czole.

Soczki w kartonikach nie mają limitu wiekowego, ale Eve bardziej pasowałaby szklanka whisky. Siedziała na kanapie w dopasowanym garniturze, z nogą na nodze, ramieniem na oparciu i miniaturową słomką w ustach. Udało jej się zachować bitch face, nawet gdy zaczęła głośno siorbać.

Przechodząc obok salonu, Xanthia uśmiechnęła się na ten widok i wróciła do pakowania.

◈◈◈

Około drugiej w nocy, po czterech godzinach snu, Eveline Diamond weszła do gabinetu swojego ojca. Wszystko wyglądało tak samo, jak wtedy, gdy kładła się spać. Tylko whisky w butelce było trochę mniej, a kubków po kawie na biurku trochę więcej.

– Powinieneś siedzieć na piłce – rzuciła.

Nie oderwał wzroku od ekranu komputera.

– Hm?

– Tyle godzin na krześle niszczy kręgosłup.

– Czasami wstaję i się przeciągam.

– Czekając, aż ekspres zrobi kawę?

– Mhm.

Skrzyżowała ramiona.

– Skaczemy, gdy babcia wyjdzie z łazienki.

– Aha.

Podeszła do biurka. Podniosła butelkę whisky. Przeczytała etykietę. Odstawiła.

– To niesprawiedliwe, że nie musisz znosić tego na trzeźwo.

Tym razem ojciec podniósł wzrok znad ekranu.

– To niepokojące, że uważasz coś za nie do zniesienia na trzeźwo. – Oparł się o zagłówek. – Powiedziałbym, że takie myślenie cechuje ludzi słabych.

– Więc przyznajesz, że jesteś słaby.

– Nie, Eve. Ja jestem alkoholikiem.

Przyznał to z taką łatwością, że Eveline nie mogła odebrać tego inaczej niż jako ironię. Telewizja ukształtowała w niej pewien obraz osób uzależnionych od alkoholu i James nie pasował do tego obrazu. Dlatego nie dopuszczała do siebie myśli, że problem faktycznie istnieje, i dlatego odpowiedziała sarkazmem.

– Ach. Stąd te ciągłe awantury w naszym domu.

Ojciec uśmiechnął się krzywo, bo nie było awantur w ich domu. Eve się oduśmiechnęła, bo niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Chyba że tym jabłkiem jest Chel, a jabłonią ciocia Gloria. Chel padła daleko, sturlała się z górki i wpadła do rzeki, żeby popłynąć do morza. Eve nie mogła się doczekać, żeby znowu zobaczyć je obok siebie.




18.09.2021

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top