Rozdział 9


Od samego rana byłem nie w sosie. Stresowałem się i byłem nerwowy. Bałem się, że wybuchnę agresją. Do czego nie chciałem dopuścić w nowym miejscu, prawie domu. Do tego wszystkiego nerwowe zerkanie na mnie kucharki w ogóle mi nie pomogło. Co chwilę obracała się na mnie, sprawdzając, czy na pewno tylko jem owsiankę, tym razem pełną truskawek i malin.

Czułem się paskudnie. Najchętniej zostałbym cały dzień w łóżku i nigdzie nie wychodził.

Ale nie mogłem tego zrobić. Bo nawet jeśli Gabriel nie mógł wejść na pierwsze piętro, to nie uniemożliwiało mu wywalenia mnie z łóżka. Facet miał prawdziwy talent do prześladowania.

Od razu wyczuł, że nie chcę iść i dołożył wszelkich starań, bym pojawił się na dole gotowy do wyjścia.

– Niech wyśle komórkę pocztą – powiedziałem na wstępie, kiedy tylko wszedłem do jego gabinetu. – Opłacę z mojej pensji.

Po jego spojrzeniu już wiedziałem, że nie mam co się produkować.

– Zgubiłeś, więc osobiście odbierzesz – powiedział dobitnie – i zapłacisz znaleźne. – Puknął w wypukłą kopertę. – Uznaj to za karę za gubienie rzeczy.

Skrzywiłem się i położyłem tacę na biurku. Cały blat był usłany starymi wycinkami z gazet. Mówiły tylko o jednym. O jakimś seryjnym mordercy. Kiedy to zobaczyłem pierwszy raz, zacząłem się niepokoić, że może mój pracodawca nim jest. W końcu seryjni mordercy uwielbiają o sobie czytać i słuchać w mediach. Wiem, bo w moim bloku więziennym było takich dwóch.

Kiedy jednak w końcu odważyłem się go o to zapytać, spojrzał na mnie z zażenowaniem i powiedział:

– Tak, bo z bezwładem w obu nogach mógłbym zabijać bramkarzy klubów nocnych. Zajmij się lepiej układaniem tych książek. I pamiętaj, mają być alfabetycznie.

Skąd miałem wiedzieć, że modus operandi to bramkarze klubowi? Nie czytałem tych wycinków.

Jak zwykle wyszedłem na debila i więcej do tego nie wracałem.

– Co pijesz? – zmienił szybko temat, patrząc czujnie na zawartość mojego kubka.

– Czarną herbatę z mlekiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Skrzywił się z niezadowoleniem. Naprawdę, bardziej bawiło mnie to jego wtrącanie się do każdego mojego ruchu w życie niż przeszkadzało.

– Jakie mleko? – Natychmiast zapytał.

Odchrząknąłem, powstrzymując się od rozbawienia.

– Bez laktozy.

Zmarszczył brwi, nadal nie ruszając swojego śniadania.

– Następnym razem powiedz Tatianie, żeby używała mleka roślinnego, jeśli już musi go dodać do herbaty – powiedział gderliwie, na co nie mogłem się nie uśmiechnąć.

– Dobrze, powiem.

Lepiej, żebym to ja powiedział niż on swoim władczym i pretensjonalnym tonem. Dla komfortu psychicznego wszystkich.

– Co cię bawi? – zapytał zaraz, krojąc swojego tosta z jajkiem sadzonym.

– Nic – zaprzeczyłem, mimo że nadal nie mogłem powstrzymać rozbawienia.

Jego czepialstwo było tak irracjonalne, że aż śmieszne. Prawdopodobnie, gdybym nie miał do tego takiego podejścia, już dawno dostałbym w czub i wyskakiwałbym z okna.

– No dobrze – w końcu litościwie zmienił temat i zerknął na jakąś kartkę z masą kwadracików – co dziś masz w planie dnia? – mruknął do siebie.

Och, czyli to nagryzmolone cholerstwo to mój plan dnia. W więzieniu miałem mniej zajęć niż tutaj. Ale czy czułem się źle?

Szczerze powiedziawszy, to nie. Byłem zajęty, nie stresowałem się zbyt dużą ilością panikowania i rozdrabniania rzeczy w swojej głowie. A przede wszystkim nie wpadałem w kłopoty.

– Hmmm... – mruknął, jakby się nad czymś zastanawiał. – Może mi dziś pomożesz w pracy, zamiast iść na siłownie?

Od razu zainteresowała mnie propozycja. W końcu to, co robił Gabriel, na pewno jest bardzo ciekawe. Może jakoś pomogę mu napisać książkę? Może to jakieś badania?

Gabriel pochylił się w bok i z ostatniej szuflady wyciągnął jakąś ciężką księgę i podał mi ją. Zaciekawiony ją przyjąłem. Była ciężka i wypchana.

– Otwórz na ostatniej wyklejonej stronie – polecił, zajmując się już kreśleniem czegoś w swoim magicznym zeszycie, jak go nazywałem, bo zawsze miał go w kieszeni wózka i wyciągał w dziwnych momentach.

Zrobiłem, jak polecił. To były powklejane wycinki gazet o jakimś nastoletnim piromanie. Wydawało się, że to stara sprawa, gdyż gazety były bardzo wypłowiałe i zniszczone. A i zdjęcie chłopaka niewyraźne i czarno-białe.

– Przeczytaj mi proszę oba artykuły.

Jego słowa uderzyły we mnie niczym użądlenie osy. Odskoczyłem gwałtownie i odrzuciłem tę książkę, jakby mnie parzyła. Wstałem, przewracając krzesło i zapominając, jak się oddycha.

Gabriel natychmiast spojrzał na mnie z mocno zmarszczonymi brwiami. Wyglądał na zaskoczonego moim dziwnym zachowaniem.

To dobrze. Bo przez to, że odrzuciłem książkę, mógłby się wściec.

– Adam?

W pierwszej chwili zapomniałem, jak się mówi. Naprawdę. Wykrztusiłem tylko:

– Ja...

Poczułem, jak zbiera mi się panika w piersi. A tak dawno jej nie czułem. Niemal o niej zapomniałem.

– Ja chyba pójdę na siłownię – wykrztusiłem, sam nie słysząc własnych słów.

Miałem nadzieję, że rzeczywiście wypowiedziałem je na głos.

Spojrzałem mu na moment w oczy, ale nie wytrzymałem tych intensywnych tęczówek, które niemal wchodziły mi w duszę. Zaraz odwróciłem się na pięcie i uciekłem z pomieszczenia.

Umrę, jeśli się dowie o mojej najskrytszej tajemnicy. Chyba już wolałbym, by dowiedział się, że byłem w więzieniu.

Czułem się jak uciekinier, wybiegając z domu. Naprawdę byłem żałosny, a jeszcze gorzej czułem się, kiedy nastał moment powrotu do domu. Wiedziałem, że muszę wrócić i wziąć tę kopertę ze znaleźnym, zanim pójdę na to piekielne spotkanie.

Dlaczego ja mam tak pod górkę?

Wszedłem do domu jak najciszej, obawiając się, że Gabriel wyskoczy na swoim wózku przed moim nosem jak ninja. Podejrzewałem, że to jego hobby.

Jednak nie tym razem. Usłyszałem głosy z kuchni, a gdy tam zajrzałem, zobaczyłem Tatianę i Gabriela dyskutujących nad jakimś daniem.

Postanowiłem wykorzystać sytuację i przedostałem się do jego gabinetu. Jak najciszej wziąłem kopertę, adres z miejscem spotkania i wyszedłem tak samo cicho, jak wszedłem.

Odetchnąłem z ulgą, mimo że właśnie kierowałem się na paskudne spotkanie.

Jednak moja ulga na niespotkanie Gabriela twarzą w twarz nie trwała długo, bo zaraz dostałem od niego krótkiego SMS-a:

„Porozmawiamy, jak wrócisz prosto do domu".

Oczywiście był to rozkaz, a ja od razu się zorientowałem, że musiał widzieć, jak przebiegam obok kuchni.

On naprawdę jest straszny.

Postawiłem na komunikację miejską. Nadal, mimo nieograniczonej liczby pieniędzy na karcie, nie potrafiłem ich wydawać. Zawsze wybierałem najtańsze rozwiązania.

A przecież nie było problemu. Mimo kontroli, Gabriel wręcz zachęcał, bym używał tej karty kiedy chcę. Na pewno wolałby, żebym wybrał taksi, ale ja nie chciałem. Bilet na metro był tańszy.

Dlatego właśnie dotarłem na miejsce dość późno. Spóźniłem się może z dwie minuty i mimo że to lekkie spóźnienie i powinienem czym prędzej wejść do kawiarni, by załatwić sprawę, stanąłem przed wejściem, ale nie wszedłem od razu. Zawahałem się. Nie chciałem wchodzić.

Musiałem wziąć głębszy wdech, by zebrać się w sobie.

Kiedy już znalazłem w sobie równowagę i odwagę, by się z nim spotkać, poczułem, jak czyjaś dłoń przesuwa się po moich plecach, a czyjaś kędzierzawa głowa pojawia mi się w zasięgu wzroku.

Natychmiast zesztywniałem gotów do gwałtownego ataku na jego osobę.

– Witaj, Adamie, cieszę się, że cię widzę – szepnął dziwnym tonem.

Natychmiast się odsunąłem. Nienawidziłem tego, że pozwalał sobie mnie dotykać. Nienawidziłem w ogóle jego bliskości i tych śliskich, lepkich łap.

– Nie dotykaj mnie, złodzieju – wysyczałem cały najeżony.

To będzie bardzo ciężkie spotkanie, które zdecyduje o mojej przyszłości. Musiałem być uważny i dobrze to rozegrać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top