Rozdział 7
Wracałem po swojej pierwszej jeździe. Byłem trochę oszołomiony, ale szczęśliwy, bo już po piętnastu minutach jazdy próbnej wyjechałem na miasto. Nie było tak źle, jak sądziłem. A wiedza mechaniczna zrobiła wrażenie na instruktorze, więc mieliśmy o czym rozmawiać przez te dwie godziny jazdy. Przynajmniej na wykłady z teorii nie musiałem chodzić. Dostałem płytę i kazali mi ją całą przestudiować. Zrobiłem to w dwa wieczory, bo mnie to interesowało. Zakazy, nakazy i znaki drogowe były dla mnie czymś logicznym i oczywistym.
Podobało mi się to, więc nic dziwnego, że pozwolono mi zrobić kurs przyspieszony.
Dlatego też zadowolony wróciłem do willi, kiedy natychmiast Gabriel mnie do siebie zawołał. Nawet nie wyjąłem kluczy do bramki głównej, kiedy zaraz się rozdzwonił mój telefon.
– Zdejmij buty i przyjdź do mnie – powiedział i się rozłączył.
Z jakiegoś powodu lubił przypominać mi o zdejmowaniu butów.
Zamrugałem zdezorientowany i spojrzałem na telefon. Ciekawe, czy użył mojego GPS-u w komórce, czy to idealnie wyliczony czas powrotu skłonił go do zadzwonienia do mnie teraz.
W każdym razie nie chciałem wystawiać jego cierpliwości na próbę, zwłaszcza że słyszałem w tonie jego głosu, że mu się spieszy.
Przeszedłem przez korytarz, jak zwykle zachwycając się ocieplaną podłogą. Kurde, to był cud technologii, gdyby nie tak wygodne łóżko, to mógłbym spać na podłodze bez żadnych problemów.
Wchodząc do gabinetu, natychmiast zobaczyłem stos paczek przy biurku, a ja już wiedziałem co to jest. Chciałem się cofnąć do elki.
– Ani mi się waż – warknął, widząc, jak cofam się bez słowa. – Przyszły twoje nowe rzeczy.
Przecież widzę, pomyślałem z ironią, ale tego nie powiedziałem.
Zrobiłem nadąsaną minę. Najgorsze było przyjmowanie tych ciuchów. Nie lubiłem dostawać czegoś drogiego. A on wybierał mi brzydkie ciuchy znanych projektantów o astronomicznych cenach.
Już w zeszłym tygodniu przyszła mi nowa para butów i spodnie. Spodnie były paskudne, o jasnym kolorze i przez to zagroziłem, że będzie musiał mnie w nie ubrać, bo sam ich nie włożę. Wściekł się, ale postawiłem na swoim i zwrócił je. To nie tak, że byłem niewdzięczny. Po prostu to było nie do przejścia. Ja i garnitury, eleganckie, ładne rzeczy? Czułbym się źle, nosząc je. Wolałem proste, tanie rzeczy. W końcu chodziłem w takich całe życie.
Gabriel jednak nie mógł tego przetrawić. Sam ubierał się w najdroższe koszule i garnitury.
– No podejdź – upomniał mnie, kiedy nadal stałem w jednym miejscu. W końcu do niego podszedłem na bliską odległość, a on wyjął z otwartej już paczki jakiś sweter.
Był szary, ciepły i miły w dotyku.
Blondyn przyłożył mi go do piersi i pokiwał zadowolony głową.
– Podoba mi się – powiedział, nadal kiwając głową. – Przymierz go.
Chwyciłem go w dłonie. Był naprawdę przyjemny w dotyku.
– Teraz? – zapytałem zaskoczony, kiedy patrzył na mnie z oczekiwaniem i szturchnął mnie palcem w brzuch.
– Nie mamy czasu, a zależy mi na zobaczeniu cię w tym swetrze. No już – podniósł mi skrawek koszulki do góry – nie mamy całego dnia. No chyba się nie wstydzisz, co?
Zmieszałem się na jego zaczepki. Nie wstydziłem się, no bo w końcu obaj jesteśmy facetami, poza tym w więzieniu też się wszyscy przebierali przy sobie, ale zmieszałem się na możliwość tego, że zobaczy moje tatuaże. W całości. Bałem się, że zacznie coś podejrzewać. Bo tatuaż obejmował całe plecy, ręce i część klatki piersiowej.
To były tatuaże, które zapewniały mi bezpieczeństwo w więzieniu.
Ale w sumie, taka teraz popularna moda, tak?, pomyślałem, decydując się na przebranie. Może nie będzie dla niego to tak podejrzane. W końcu nie zna symboliki tatuaży gangów.
Zdjąłem tę znienawidzą przez niego bluzę i jak najszybciej się dało, założyłem szary sweter. Zerknąłem w dół i zobaczyłem znak Dolce&Gabbana.
No, oczywiście, pomyślałem z irytacją.
– No – powiedział blondyn z zadowoleniem i szarpnął mnie delikatnie za nowy sweter, bym do niego się przysunął. – Wyglądasz prawie porządnie. – Wygładził mi materiał swetra na ramionach.
Naburmuszyłem się na jego słowa. Jak to prawie? I czy wcześniej nie wyglądałem dobrze?
– Mamy tu jeszcze sporo ciuchów – powiedział z promienną miną, patrząc na stos pakunków.
Spojrzałem na niego z przerażeniem. Co on, wybieg mody chce zrobić? Zresztą, jego zadowolona mina wyglądała nienaturalnie u niego. To bardziej przerażało.
– Nie mogę kupić sobie ciuchów sam? – zapytałem, a on natychmiast przybrał srogi wyraz twarzy.
No, przynajmniej do niej się przyzwyczaiłem i nie wzbudza we mnie takiego niepokoju jak jego nikły uśmiech.
– Już je widzę... – prychnął.
– Do lumpa pójdę – zaproponowałem tanie rozwiązanie.
Posłał mi zaszokowane spojrzenie. A ja już wiedziałem, że wpadłem w kręg jego dyskusji i pouczeń.
– Zwariowałeś?
– To ekonomiczne. – Próbowałem wybrnąć.
– O nie. Nie w tym domu. Nie będziesz nosić używanych ciuchów. Mają być dobrej jakości, estetyczne. Koniec dyskusji, mój opiekun musi się prezentować.
Opiekun czy żywa lalka? Już na końcu języka miałem tę zgryźliwą uwagę i pełne wyrzutu słowa, ale ugryzłem się w ostatnim momencie w język, widząc jego minę. Był taki szczęśliwy, kupując mi rzeczy, taki zadowolony, kiedy coś na mnie dobrze leżało, że po prostu nie potrafiłem.
Przymierzyłem chyba połowę i poczułem się tak wykończony, że współczułem ludziom pracującym w modelingu. To chyba najcięższa praca, jaką można wykonywać, w moim odczuciu. Już wolałem podnosić ciężkie silniki samochodowe niż to.
Siedziałem na krześle przy blondynie i ubierałem nowe adidasy. Przynajmniej te mi się podobały. Były wygodne i pasujące do mojego gustu.
– Adam?
– Tak – mruknąłem, wstając z krzesła i sprawdzając, jak mi się chodzi w tych butach.
– Pojedziesz na komendę i przekażesz moje notatki i dokumenty.
Mój świat zatrząsł się po raz pierwszy. Błyskawicznie na niego spojrzałem, tracąc zainteresowanie nowymi butami. Miałem nadzieję, że się przesłyszałem.
– Co mam zrobić? – wykrztusiłem w końcu.
– To jeden z twoich obowiązków. Przekaż to detektywowi Drygasowi, współpracuję z nim.
Zakręciło mi się w głowie i zrobiło niedobrze. Jednak z całych sił starałem się nie pokazywać po sobie mojego przerażenia.
Detektyw Drygas, pomyślałem przerażony, to on wsadził mnie za kraty. To on prowadził śledztwo w mojej sprawie osiem lat temu.
Przecież on może mnie pamiętać. Jezus Maria. Na pewno mnie pamięta, bo złamałem mu rękę. Może mnie zamknąć ponownie. Byłem przerażony możliwością pojawienia się ponownie na komendzie.
Nie mogę tam iść, myślałem przerażony. Nie mogę. Jeśli mnie rozpoznają, powiedzą wszystko Gabrielowi, a ja wyląduję na ulicy.
Chciałem się rozpłakać i zamknąć w pokoju, jednak nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie, gdyż dałbym do myślenia blondynowi. Był bystry. Nie był idiotą. Miał tak wysoki iloraz inteligencji, że chyba tylko cudem jeszcze nie wpadłem. Wiedziałem, że jedno potknięcie i dowie się wszystkiego. A przecież mógł się dowiedzieć. Jakimś cudem wiedział, jak wytropić mnie w motelu, dlaczego miałby się nie dowiedzieć, za co siedziałem w więzieniu? Miał bliskie kontakty z policją. Dla niego to pestka.
Udałem, że nie wiem, jak tam trafić. To zamówił mi taksówkę.
Udałem ból brzucha. To mi nie uwierzył i zaproponował tabletki.
Udałem, że jestem zajęty. To zagroził mi, że będzie niemiły i że jego rozkazy to mój obowiązek w pracy.
Nie dało się z nim dyskutować czy okłamywać. Chciało mi się płakać, ale ostatecznie wziąłem dokumenty, poprawiłem szary sweter, który najbardziej mi się spodobał ze wszystkich nowych rzeczy, i wstałem. Wiedziałem, że nie mogę się już cofnąć w momencie, gdy Gabriel zerknął na monitor komputera i powiedział, że taksówka już jest.
Czułem, jakbym szedł na ścięcie.
– Adam – zatrzymał mnie mężczyzna, a ja poczułem nadzieję, że jednak powie mi, że mogę zostać i nauczy mnie grać w szachy, jak wczoraj obiecał.
– Tak?
– Kapcie. Pamiętaj o nich – powiedział, a ja kompletnie straciłem nadzieję na wyjście z tej sytuacji. – No i nie gryź wargi.
Mruknąłem na zgodę i wyszedłem z gabinetu. Liczyłem, że droga na komendę będzie bardzo długa. Na tyle, bym wymyślił jakikolwiek plan.
Jednak nie. W zastraszającym tempie znalazłem się przed budynkiem.
Westchnąłem, biorąc się w garść.
– Mam poczekać – zwrócił się do mnie kierowca. – Ile to może zająć?
Nieskończoność mojego cierpienia, a moja zguba lata świetlne.
– Parę minut. Zaraz wrócę – mruknąłem, naciągając sweter na dłonie, by zasłonić tatuaże i wyszedłem z całym naręczem dokumentów.
Drżałem od środka. Ale szedłem prosto i w miarę pewnie. Musiałem to zrobić. Nie mogłem okłamać Gabriela. Miałem pieprzony nadajnik w telefonie. Doskonale wiedziałem, że obserwuje mnie na mapie.
Wszedłem po schodach do budynku, o którym do teraz czasem mam koszmary. Wspomnienia nie były jakoś bardzo traumatyczne. Ale nadal siedziały mi w głowie. Przesłuchania przez śledczych nie są najmilszym doświadczeniem.
Zwłaszcza, jak jesteś upartym nastolatkiem.
Pchnąłem szklane drzwi i natychmiast znalazłem się w przedsionku, gdzie siedział dyżurny. Spojrzał na mnie bystro.
– Dzień dobry – przywitałem się grzecznie. Miałem nieodparte wrażenie, że mnie zna, wie co zrobiłem i zaraz zwoła wszystkich policjantów, by mnie zakuli w kajdanki. Na marginesie, to bardzo nieprzyjemne uczucie. Może nie bolesne, ale wbijający ci się zimny metal w skórę jest niekomfortowy. – Ja do detektywa Drygasa – wyjaśniłem, pamiętając o kulturze.
Zmarszczył brwi i zmierzył mnie spojrzeniem. Może dzięki mojemu aktualnemu, dobremu wyglądowi nie będzie podejrzliwy? Wyglądałem jak zwykły obywatel, zwłaszcza z zakrytymi dziarami i estetycznym wyglądzie.
– Nie ma go. Właśnie wyjechał. To pilne?
Myślałem, że obcałuję faceta. Usłyszałem śpiewy anielskie i szansę wybrnięcia z tej sytuacji.
– Przyniosłem dokumenty od Gabriela Mroza – wyjaśniłem, a twarz dyżurnego złagodniała.
Oho, macki Gabriela sięgają wszędzie.
– Zazwyczaj robi to kurier – powiedział.
– Jestem jego nowym opiekunem – zacząłem go przekonywać, widząc, jak zaczyna mi ufać i robi się milszy. – Wysłał mnie z jego uwagami i dokumentami. Czy mogę je tu zostawić dla detektywa Drygasa?
Proszę zgódź się, myślałem desperacko. I pozwól mi stąd spieprzyć czym prędzej.
– Sam nie wiem. To pewnie ważne dokumenty. Nie chcesz na niego poczekać? – zapytał, marszcząc mocno brwi.
Gościu, niszczysz mi PLAN, pomyślałem.
– Śpieszę się. Mam jeszcze parę przystanków do odwiedzenia dla Gabriela. Wie pan. Nie jest specjalnie cierpliwy.
Facet pokiwał głową, całkowicie mnie rozumiejąc. Chyba nawet dojrzałem w jego oczach współczucie. Podejrzewam, że doskonale znał blondyna.
– No dobra, daj je – wystawił dłoń przez okienko. – Przekaże je.
Dzięki ci, Wszechmogący, pomyślałem, patrząc z wdzięcznością na faceta.
Podałem je, i czując ulgę z braku tego ciężaru, zaraz się pożegnałem, dziękując wylewnie i zwiałem czym prędzej z tego budynku.
Jednak nie pokonałem nawet dwóch metrów od wejścia do budynku, kiedy na schodach spotkałem kogoś, kogo w życiu nie chciałem spotkać.
– Adam Miller?! Widzę, że jak ja, od razu po wyjściu masz kłopoty!
Facet miał roztrzepane jasnobrązowe włosy, był w niechlujnym dresie i miał ten charakterystyczny kolczyk w nosie. No i miałem nieszczęście go znać.
Ja pierdolę, pomyślałem.
Wtedy mój świat zatrząsł się po raz drugi. I tak łatwo nie miałem z tego wyjść jak za pierwszym razem.
Nadchodziły ogromne kłopoty. A ja byłem przerażony, że stracę wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top