Rozdział 5
On nie krzyczał. Nie, on nie był z tych. Miał swój sposób, o wiele bardziej przerażający. Dlatego siedziałem jak trusia, kiedy jebał od góry do dołu tę biedną kobietę.
Szybko odkryłem, że nie toleruje braku dyscypliny. Musiało być wszystko jak on karze, inaczej nie było miło. Zastanawiałem się, po jakim czasie mnie wyrzuci. Nigdy nie potrafiłem robić czegoś porządnie. A on widocznie miał obsesję na tym punkcie.
Kobieta tłumaczyła się niepamięcią, choć ja wiedziałem doskonale, że to nieprawda. Ona po prostu się bała do mnie podejść, przecież widziałem, jak kroiła te owoce, pewnie chciała mi je dopiero wrzucić.
To irracjonalne, ale poczułem się winny. Jednak milczałem, siedząc naprzeciw i obserwując blondyna. Marszczył mocno brwi, a jego mina się wyostrzyła. Wyglądał tak, jakby chciał zniszczyć cały batalion swoich wrogów bombą atomową.
– Czemu czujesz się winny? – zapytał w pewnym momencie, a ja dopiero teraz zobaczyłem czerwoną słuchawkę na telefonie. Rozłączył się. Uznał, że powiedział wszystko.
– Wcale nie – zaprzeczyłem natychmiast.
Jednak on wiedział lepiej. Miałem wrażenie, że naprawdę czyta mi w myślach. Nawet spojrzał na mnie tak, że aż słyszałem „nie kłam". Na szczęście nie drążył tematu. W odpowiedzi podał mi winogrona. Zaprzeczyłem, ale on szybko zamknął temat i zmusił mnie do jedzenia słowami „chcesz się ze mną kłócić?".
Nienawidziłem się za to, że chwyciłem te winogrona. Ale w sumie wolałem bardziej święty spokój i zakończenie tej owocowej dyskusji.
– Skoro mamy wyjaśnione takie podstawy – zaczął całkowicie zrelaksowany, jakby tematu nie było – to możemy przejść do interesów.
Trzymałem tę szklankę z winogronami jak sierota i wpatrywałam się w niego w milczeniu. Kim on do diabła był? Nie tak sobie wyobrażałem pisarza. Bardziej jak jakiegoś eleganckiego fanatyka z piórem w ręku. A nie piranię z twarzą anioła. Prędzej zadźgałby mnie tym piórem, niż napisał romantyczny wiersz godny Słowackiego czy Mickiewicza.
Czy oni pisali wiersze? Nie pamiętam. Asem w szkole nie byłem i jedyne, co pamiętam, to znienawidzonego Pana Tadeusza i Potop.
Zaraz... kto napisał Potop? Chyba Sienkiewicz. W takim razie, kim był Słowacki? To ta sama epoka?
– Adam.
– Tak? – zapytałem zaskoczony, wyrwany ze swoich dziwnych myśli.
– Skup się, proszę, będziemy omawiać umowę.
Znów się speszyłem. On chyba podejrzewa, jak tępy jestem. Dobrze, że przynajmniej nie słyszał moich myśli przed chwilą. Wyśmiałby mnie na całego.
Odsunął tacę i wyciągnął z szuflady swojego biurka cały plik dokumentów. Z przerażeniem pomyślałem, czy ja będę zmuszony to czytać? Chyba umrę, jeśli tak.
– To wszystko? – zapytałem, starając się nie pokazywać swoich emocji.
– To dopiero umowa – wyjaśnił i zaraz wyciągnął następny, grubszy plik. – To są twoje obowiązki.
Wpatrywałem się w niego, licząc, że to żart. No bo musi być to żart, tak? Tyle drzew zmarnowanych na coś takiego.
– Wyjdziemy stąd kiedyś? – zapytałem, zerkając na pierwszą kartkę umowy.
– To zależy od ciebie – odpowiedział, a ja mogłem przysiąc, że był lekko rozbawiony.
Już chciałem zaprzeczyć i powiedzieć, że najchętniej w ogóle nie rozmawiałbym na ten temat, ale przerwało mi wejście speszonej kucharki. Od razu poczułem, że mi jej szkoda. Weszła, zostawiła na biurku koktajl, przeprosiła i zaraz wyszła czym prędzej.
– To moje? – zapytałem, kiedy zauważyłem, że stoi to bliżej mnie niż jego.
– Tak, to jest to, co miałeś dostać rano.
– Aha – mruknąłem mało przekonany.
Jakoś po tym wszystkim nie chciałem tego pić. Na szczęście przeszliśmy do umowy i nie zauważył, że nie dotykam szklanki.
– ...według prawa masz raz w tygodniu wolne, pracujesz po osiem godzin. Ale... – I się zaczęło.
W teorii miałem mieć niedziele wolne, ale i tak miałem być na jego każde zawołanie, mówić gdzie wychodzę. Innymi słowy, sprawował kontrolę dosłownie w każdym aspekcie mojego nowego życia.
Sprzeczałem się dla zasady. Przecież to nie było normalne. To było niemal jak niewolnictwo. Kontrola absolutna.
Trochę jak w więzieniu, dlatego poczułem się komfortowo i bezpiecznie. Byłem na siebie wściekły. Wiedziałem, że nie było to normalne. Każdy człowiek chce być niezależny, ale ja się bałem. Wiedziałem, że sam wpadam w kłopoty. Dlatego bałem się wychodzić na wolność.
– Adam – powiedział zaskakująco łagodnie, kiedy odmówiłem meldowania się mu co jakiś czas przez komórkę, gdy wychodziłem i mieć aktywnego GPS-a przez cały czas. – To dla mojego i twojego bezpieczeństwa.
Zacisnąłem palce w pięść. Chciałem się zgodzić, ale duma mi nie pozwalała. Ja czułem, że powinienem zaprzeczyć, sprzeczać się o swoje prawa. Tak robili normalni ludzie.
Tak sądzę.
– A jakbym chciał się spotkać z dziewczyną? – zacząłem. – To co, też muszę ci to meldować?
– Cóż – mruknął, szukając jakąś kartkę. – Tak, ale masz zakaz.
– Co?
– Nie pozwalam na związki. Nie będziesz miał czasu.
Wpatrywałem się w niego zaskoczony.
– A jak się zakocham? – wykrztusiłem. Chciałem tego tak bardzo. Chciałem mieć normalną rodzinę, normalne życie jak każdy obywatel. A teraz, jak miałem normalną, legalną pracę, która nie była niebezpieczna, to tym bardziej widziałem dla siebie szansę.
– Wtedy będziemy rozmawiać – powiedział łagodnie, a ja czułem, że zostanę natychmiastowo zwolniony.
Poczułem małą panikę, ale zaraz się uspokoiłem. Spokojnie. Nie spieszy mi się, odłożę pieniądze, będę miał jakieś doświadczenie w CV. Będzie dobrze.
– Zakaz wulgaryzmów w domu, hazardu na boku, picia kawy, zażywania używek w każdej formie, alkoholu – wyliczał, aż mu okulary z nosa zjechały przez dłuższe wyliczanie – słodyczy....
– Co? Mowy nie ma! – wrzasnąłem, po raz pierwszy tak gwałtownie się buntując.
Zamilkł gwałtownie i spojrzał na mnie, poprawiając sobie okulary.
– To dla zdrowia – zaczął zaskoczony.
– Cukier jest potrzebny – zacząłem swoją beznadziejną argumentację.
– Jest niezdrowy.
– Nie pójdę na to – uparłem się przy swoim jak pięciolatek.
– Naprawdę robisz scenę przez słodkie? – zapytał niedowierzająco. – Wprowadziłem godzinę policyjną o dwudziestej, a ty o słodkości robisz problem.
– Tak. Możemy od razu zrezygnować z umowy – zagroziłem naprawdę dojrzale, ale nie obchodziło mnie to. Nie przeżyję bez słodkości.
Parsknął. Potarł sobie twarz, a ja na sekundę naprawdę zobaczyłem jego uśmiech.
– Naprawdę, ze wszystkich rzeczy robisz scenę dla cukierków.
– To nie jest śmieszne – oburzyłem się.
On się ze mnie nabijał.
– No dobrze – westchnął w końcu i wyciągnął z szuflady czerwony długopis, by kreślić nim po umowie i kartkach z zakazami. – Przedyskutujmy to. Na pewno będziesz miał ograniczony dostęp do słodkości. Zabraniam ci je kupować na boku, będziesz miał kartę, a ja będę widzieć twoje zakupy. Wszystko będzie monitorowane. Ale możemy się umówić na kontrolowane dawki.
– Co to znaczy? – zainteresowałem się, jakby głuchy na to, że będzie widział moje wydatki. PRYWATNE wydatki.
– Słodkości będą robione przez panią Tatianę. – To pewnie ta biedna kucharka. – Będą zdrowsze, a raz w tygodniu masz pozwolenie na zjedzenie czegoś niezdrowego.
– Czemu raz w tygodniu? – Od razu się naburmuszyłem.
On naprawdę się śmiał. Widziałem to po oczach.
– Bo tak powiedziałem. To i tak duża dawka. Chciałem to zlikwidować z twojej diety całkowicie. A skoro jesteśmy przy diecie, jutro przyjedzie dietetyk do ciebie na konsultacje. Aktualnie masz plan żywienia zrobiony przeze mnie, ale potrzebujemy specjalistycznego spersonalizowanego planu dla ciebie.
– Co to spersonalizowany? – zapytałem, ośmielając się pokazać swoją niewiedzę.
– Osobisty – odpowiedział cierpliwie.
– Po co?
– Bo tak powiedziałem. Masz być zdrowy.
I koniec dyskusji.
– Masz komórkę, karnet na siłownię, rozpiskę diety i umowę na kurs prawa jazdy – wyliczał, podając w moją stronę karty i dokumenty. – To są twoje priorytety na aktualny czas.
Wpatrywałem się w kartę płatniczą. Czy on mi konto jakieś założył? Coś na zasadzie karty dla dziecka, gdzie rodzic ma całkowitą kontrolę nad finansami?
Czy to nie troszkę chore? I jak on to do diabła zrobił beze mnie.
– Ty mnie hodujesz? – wykrztusiłem w końcu, patrząc mu w oczy.
Jak to inaczej nazwać?
– Oczekuję wiele od swojego opiekuna.
I nagle mnie uderzyło. Kto kim się opiekuje. Jednak nie miałem odwagi tego powiedzieć. Może się mylę?
– Ale co ja mam takiego robić poza tym wszystkim?
– Płacę ci za to, byś robił co powiem.
– Czyli płacisz mi za wykonywanie rozkazów?
– Dokładnie. Szybko przywykniesz. To nic złego. Wyjdzie ci tylko na dobre.
On chyba potrzebuje tylko zabić swój wolny czas, pomyślałem.
– A co, jeśli nie zgodzę się z tym wszystkim? – zapytałem, od razu żałując wypowiedzianych słów.
– Nie będzie tu dla ciebie miejsca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top