Rozdział 30
Wyszliśmy od staruszki z niczym, a ja miałem tylko paskudne uczucie, że coś jest nie tak. Głupie zdjęcie wszystko zapoczątkowało.
Wróciliśmy do auta i nie wiem, czy to dziwne uczucie przybrało na sile, czy niechęć do tego, by Daria ruszyła tym swoim sposobem jazdy na ulicę, ale podzieliłem się dość szybko z nią swoim spostrzeżeniem.
– Chyba kłamie – powiedziałem ostrożnie, powstrzymując ją od odpalenia samochodu bez sprzęgła.
Spojrzała na mnie i przytaknęła powoli, chyba się ze mną zgadzając.
– Na pewno coś ukrywa – powiedziała.
Jej przytaknięcie trochę bardziej mnie ośmieliło. Skupiłem całkowicie uwagę na niej i na własnych słowach. Nie chciałem się zbłaźnić, w końcu nie znałem się na tych rzeczach. Byłem ostrożny.
– Wydaje mi się, że doskonale zna chłopaka swojego syna – powiedziałem, ważąc słowa w ustach.
Zmrużyła oczy, ale nie zganiła mnie, że mówię głupoty i się wtrącam.
– Kontynuuj – poprosiła.
– Widziałem zdjęcie na komodzie przy telewizorze. Dwóch gości w uścisku. Jak rodzina.
– Dlatego zapytałeś o innego syna – zaczynała rozumieć.
– Co powiesz na to, by poczekać i obserwować? – zaproponowałem.
Pokiwała głową. Podobał jej się ten pomysł. A zwłaszcza mi, bo odsunęła się od kierownicy i kluczyków.
– Chciała się nas szybko pozbyć. – Klepnęła w kierownicę. – To dobry pomysł, mutancie.
Szczerze powiedziawszy, to, jak mnie nazywała, było całkiem miłe, a nie obraźliwe. Mogę się do tego przyzwyczaić.
Więc siedzieliśmy, słuchaliśmy radia, a ja meldowałem się Gabrielowi. W końcu zaczął się niecierpliwić, że tak długo nie daję mu znaku, co się dzieje. To było niemal tak, jakby się martwił.
– Tak wszystko ook... – mruczałem do telefonu, kiedy zadzwonił po mojej wiadomości tekstowej. – Żyję, nie sprawiłem kłopotów. – Doskonale wiedziałem, że Daria się przysłuchuje moim słowom. – Tak, pewnie będę na kolacji – mruczałem, słysząc jego biadolenie w uchu i znosząc wścibskie spojrzenie Darii. Koszmar, istny koszmar. – Nie, nie, nie jadłem słodyczy... Tak, detektyw to kutas... – westchnąłem gwałtownie, słysząc jego naganny głos na moje słowa. – Przepraszam, że przekląłem. Nie, nie żałuję, że go tak nazwałem... No weź, powiedziałem prawdę, nie bierz mi podwieczorku za to!
Daria parsknęła, a ja naburmuszony tą diaboliczną groźbą spojrzałem zły na telefon, gdzie świecił się rozłączony kontakt z Gabrielem.
Potwór.
– On wiecznie grozi mi tym samym – mruknąłem, chowając telefon do kieszeni spodni.
– No, jak działa, to mu się nie dziwię – podsunęła rozbawiona Daria, zgadzając się ze sposobem wychowawczym Gabriela.
Skrzywiłem się i znów wysłałem mu wiadomość, że przecież nie może zabrać mi słodyczy za mówienie prawdy. Daria w tym czasie przeglądała się w lusterku. Śmiesznie było widzieć, jak sprawdza, czy szminka jej się nie odcisnęła na zębach.
Nigdy nie zrozumiem kobiet.
W czasie kiedy ona sprawdzała stan swojej twarzy, ja w końcu oderwałem się od komórki i spojrzałem na ulicę. Natychmiast zauważyłem mężczyznę stojącego w progu uliczki, przy tej obskurnej kamienicy. Był prawie łysy i miał pstrokaty płaszcz w trapezy. Zmarszczyłem brwi. Stał tyłem, dlatego nie mogłem mu się przyjrzeć, ale sposób, w jaki patrzył w jedno miejsce, dało mi drugie ukłucie w piersi tego dnia.
– Gdzie został zabity ten gość? – zapytałem Darii, bo w końcu nie pamiętałem nic z akt.
Oderwała się błyskawicznie od lusterka i spojrzała na gościa w pstrokatym płaszczu.
– Właśnie tam, gdzie patrzy ten krzykliwy gość – powiedziała i pospiesznie wyszła z auta, zostawiając mnie zaskoczonego w środku.
Nie zdążyłem jeszcze pomyśleć, co można zrobić, a ona już działała. Niezła była.
Przynajmniej nie skomentowała mojego pytania, na które powinienem znać odpowiedź.
Blondynka szła w jego kierunku dziarskim krokiem. Mężczyzna w tym czasie zdążył już oderwać wzrok od miejsca zbrodni i ruszyć w stronę domofonu klatki, skąd dopiero wyszliśmy.
– Proszę się zatrzymać – powiedziała władczo blondynka.
Dopiero wychodziłem z auta po drugiej stronie ulicy, a i tak doskonale ją usłyszałem. Włożyłem ręce do kieszeni i wolno przeszedłem przez ulicę, by dołączyć do pani policjant. W końcu to ona umie gadać z podejrzanymi, nie ja.
Ja zazwyczaj byłem tym podejrzanym.
– Aspirant Daria... – zaczęła, ale tyle wystarczyło, by gość jak struś odwrócił się na pięcie i zwiał czym prędzej.
Zanim Daria zdołała drgnąć i zawołać za nim, ja puściłem się pędem za podejrzanym. Chyba bardziej instynktownie niż umyślnie.
Wiedziałem jednak, że ucieczka nie jest jednoznaczna z winą, ale policja zawsze i tak podejrzewa wtedy kogoś z podwójną siłą.
Może ma coś sensownego do powiedzenia, coś wie, dlaczego się ukrywał? Dlaczego matka ofiary go kryła?
Może jemu też coś zagraża? Albo jest winny?
Płaszcz i wypastowane buty nie były jakoś specjalnie dobrą kombinacją do biegu, bo wystarczyły dwie minuty bym go dogonił i przycisnął do ściany najbliższego budynku.
– Stój, do chuja! – krzyknąłem, wciskając jego policzek w budynek.
Gość był przerażony i chyba strach go sparaliżował, bo nawet nie drgnął. Ale w sumie nie dziwiłem się mu. Nie byłem delikatny, nie cackałem się z nim.
Trzymałem go aż do momentu, gdy dogoniła nas Daria. Dobiegła, lekko dysząc, z kajdankami przygotowanymi w dłoni. Sprawnie go zapięła, ale gościa i jego doprowadzenie do auta zostawiła mnie.
– Wiesz, jak wygląda chwyt łokciowy? – zagadnęła, widząc, jak łapię go za kark.
Nie byłem pewny, ale wiedziałem, w jaki sposób łapali mnie klawisze, gdy kierowali do izolatki, więc powtórzyłem ten chwyt, co Daria skwitowała kiwnięciem głowy.
To chyba to.
Kurde, może jeszcze wyląduję w mundurze policyjnym, skoro mam do tego taki talent?, śmiałem się w duchu.
Dotarliśmy do auta i Daria łagodnie poinstruowała mnie, w jaki sposób wsadzić podejrzanego, a następnie nakazała mi usiąść obok złapanego. Takie były widocznie procedury.
Dziwnie było mi poznawać procedury od środka, które niegdyś były stosowane na mnie. Ale w sumie, nie czułem się z tym wszystkim tak źle.
– Gościu, teraz czeka cię najgorsza część naszego spotkania – szepnąłem do łysego, widząc, jak Daria przymierza się do odpalenia silnika.
Facet nie odpowiedział. Ale jęknął, jak Daria gwałtownie ruszyła i po drodze przejechała po wszystkich trzech krawężnikach.
To był dzisiaj już drugi rollercoster.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top