Rozdział 28
– Robisz to dobrowolnie? Pamiętaj, że szantaż i zmuszanie do czynów jest karalne.
To były pierwsze słowa, jakie usłyszałem po wejściu na komisariat. Spojrzałem na swojego nowego kumple i zamrugałem zaskoczony. Wpatrywał się we mnie, sącząc kawę, jak na idiotę.
Miło, pomyślałem, ale chyba miał ku temu ważny powód.
– Co takiego? – zapytałem, pochylając się do okienka, by bliżej mu się przyjrzeć.
– Pracować tutaj za niemal darmochę – wyjaśnił, nie odrywając ode mnie wzroku. – Cholera, ja nawet za swoją pensję nie chcę tu być – gderał, śmiesznie marszcząc nos.
Nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu. Jego narzekanie było zabawne.
Gość siedzi przez kilka godzin na krześle, użera się z ludźmi w galowym garniturze i pije kawę.
Jak nic, chciałem go wziąć na spacerniak i pokazać mu, co to szkoła przetrwania. Albo żeby przez jeden dzień był klawiszem.
Tęskniłby za tą robotą jak pięciolatek za matką.
– Aha? – podsumowałem rozbawiony, ale on się nie poddawał. Brnął dalej w swoim narzekaniu:
– Gabriel cię zmusił, nie? – Pokiwał głową, jakby sam sobie już odpowiedział. – Nikt normalny by nie pracował za 500 złotych miesięcznie, jeszcze do tego na nockach i z niebezpiecznymi pizdami.
Stałem chwilę nieruchomo, górując nad mężczyzną za szybą. Byłem naprawdę szczerze rozbawiony. Wszyscy przejmują się moim pojawieniem tutaj. Każdy w innym aspekcie, a ja miałam na to zaskakująco wywalone. Właściwie, uważałem to za ciekawe, jak kolejne zadanie do zrealizowania od Gabriela. Nie brałem tego tak poważnie jak inni.
Byłem spokojny, bo blondyn wystarczającą ilość razy zapewnił mnie, że policja mnie potrzebuje, a ja jestem niewinny w każdym aspekcie, więc nie wrócę do więzienia.
W takim razie, czym miałem się przejmować? Przychodziłem tu rekreacyjnie. Może wkurzę detektywa Drygasa przy okazji.
– Sam nie wiem, co tu robię – przyznałem, kiwając głową i włażąc bez skrępowania do niego do kanciapy. Bardzo polubiłem to miejsce.
Przecież nie płacą mi za punktualność, myślałem, mogę sobie pogadać i pojeść słodycze z kumplem.
Zresztą, Gabriel ma teraz bardzo ważną rozmowę z wydawcą o nowej historii. Jest zajęty i o niczym się nie dowie.
Chyba.
Siedziałem chwilę i gadałem z Wojtkiem o nieistotnych sprawach, dopóki moją uwagę nie przykuł szybki stukot butów i krzyk:
– Pan Miller?!
Odwróciłem się gwałtownie w stronę windy, gdzie szła w moją stronę kobieta. Niska, wyglądająca na nastolatkę. Gdyby nie odznaka i garnitur, naprawdę bym ją za taką uważał. Chyba była partnerką detektywa Drygasa, o ile dobrze pamiętałem.
Za cholerę jednak nie mogłem sobie przypomnieć, jak się nazywa. Czy w ogóle mi się przedstawiła?
– Cholera – syknął nagle Wojtek i zaczął sprzątać okruszki z biurka – to Daria.
Przekręciłem delikatnie głowę, patrząc na niego.
– No i? – zapytałem zdezorientowany.
– Jest słodka, mała i krwiożercza – szepnął konspiracyjnie, robiąc to zdecydowanie zbyt teatralnie. – Wyrecytuje ci cały kodeks karny i wykroczeń z pamięci. Straszna służbistka.
Z rozbawieniem na jego słowa i widokiem małej istoty idącej dziarsko w moim kierunku, dopiłem sok i sam wstałem. Idealnie w momencie, kiedy ona weszła na dyżurkę i stanęła przede mną.
– Panie Miller – powtórzyła, sztywno się prostując i kiwając głową na przywitanie – czekamy na pana od dwudziestu minut.
– To jestem wam potrzebny od zaraz? – wypaliłem szczerze zaskoczony.
W sumie sam nie byłem pewny, na co mogłem się im przydać. Informacje o świecie przestępczym? Przecież to się nie spieszy i nie muszę być z nimi cały czas.
Uśmiechnęła się do mnie jakoś drewniano, jakby powstrzymywała irytację.
– Oczywiście – powiedziała z całkowitym spokojem. – Możemy? Musimy porozmawiać i wszystko omówić.
Zerknąłem na Wojtka, ale odwrócił wzrok, jakby bał się tej drobinki.
– Jasne – przytaknąłem. – Jestem Adam – podałem jej dłoń, którą uścisnęła zaskakująco mocno jak na malutką rękę, która zginęła w mojej.
– Aspirant Daria Rydiel.
Z całych sił starałem się nie skrzywić na to, że przedstawiła mi się stopniem. Nienawidziłem tego. Miałem wrażenie, że wywyższa się wtedy, a jakikolwiek kontakt w rozmowie jest niemożliwy, bo postawiła stalowy mur.
Odchrząknąłem i po pożegnaniu się z Wojtkiem, do którego i tak zamierzałem wrócić po pomocy w policyjnych obowiązkach, ruszyłem za drobną kobietą.
W czasie drogi do biura nie rozmawialiśmy. Właściwie milczałem lekko speszony, bo nie umiałem zachowywać się swobodnie w stosunku do kobiet, a ona widocznie nie miał mi nic do powiedzenia.
Za to głośno przywitał mnie detektyw, jak tylko wystawiłem stopę w zasięgu jego wzroku.
– Kurwa, Miller, zgubiłeś się? – warknął na przywitanie.
– Nikt mi nie powiedział, że mam być natychmiast – obroniłem się, nieprzejęty złością detektywa. – Właściwie, na co ja tu?
– Kurwa, już tego żałuję – westchnął, przecierając sobie twarz pełną zmarszczek i siwych włosów.
– Mogę iść do domu – zaproponowałem beztrosko, bo w sumie z chęcią bym wrócił do willi Gabriela.
W końcu Tatiana miała zrobić dzisiaj truskawkowy sorbet na podwieczorek.
Zdecydowanie wolę sorbet niż towarzystwo detektywa.
– Siadaj, do diabła, i niczego nie zepsuj. – Machnął nerwowo ręką, ucinając temat.
– A mogę oddychać? – Nie mogłem powstrzymać złośliwości, ale detektyw widocznie też nie, bo rzucił zły:
– Nie.
Dostawiono mi całkiem wygodne krzesło do biurka pani aspirant Darii. Poczułem naprawdę niezidentyfikowane uczucie w piersi, siadając na własne krzesło w biurze detektywa. Cholera, jakie to było dziwne.
– Masz, przeczytaj to – usłyszałem przy uchu.
Kobieta usiadła obok mnie na swoim krześle i podała mi pod nos policyjną teczkę z aktami. Chwyciłem je zdezorientowany i zerknąłem.
Dlaczego ja muszę tyle czytać?!, pomyślałem zirytowany, odkładając teczkę na kolana i zerkając na detektywa.
Tego to się zdecydowanie nie spodziewałem.
– Myślałem, że mam wam raczej pomagać tylko moją wiedzą przestępczą – powiedziałem szczerze, trochę zmieszany, że dzielą się ze mną szczegółami sprawy.
Wprawdzie Gabriel sugerował, że może chodzić o jeszcze bardziej dogłębną pomoc w sprawach, ale jakoś tego nie zaakceptowałem w swojej głowie.
No bo, ja?!
Detektyw zrobił tę swoją charakterystyczną, niezadowoloną minę i rzucił:
– Jesteś oficjalnym partnerem Darii pod moim dowództwem i odpowiedzialnością. – Wystawił w moją stronę czarny skórzany przedmiot, który odebrałem z wahaniem. – Bądź jej plecami i się jej słuchaj.
Wpatrywałem się w futerał na odznakę, w której nie było policyjnej odznaki. Było tylko upoważnienie. Oficjalna legitymacja dająca mi pełnoprawne prawo bycia tutaj.
Czarny, skórzany materiał niemal parzył moje place.
– Czytaj i jedziemy – ponagliła mnie trochę łagodniej Daria, kiedy nadal wpatrywałem się w nowy przedmiot do mnie należący.
– Gdzie? – zapytałem trochę zbyt naiwnie, niżbym chciał.
– Do świadków.
Co?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top