Rozdział 21
Leżałem nieruchomo od dobrych sześciu godzin w łóżku w jednej pozycji. Nawet mój oddech stał się cichszy i wolniejszy.
Bałem się. Nienawidziłem tego w sobie, że tak jest. Po tym wszystkim co przeżyłem, jak dostałem to ciepło i dom, nie chciałem wracać do więzienia. Może, gdybym nigdy nie poznał Gabriela i nie dałyby mi tyle, ile dał, to bym się nawet cieszył z możliwości powrotu za kraty. Ale teraz? Teraz marzyłem tylko o spokoju i nigdy nie oglądaniu twarzy detektywa.
Dlaczego to zawsze spotyka mnie? Ja wcale nie chciałem kłopotów, naprawdę.
Dochodziła druga w nocy, a cisza w domu była ogłuszająca. Próbowałem pierwotnie zasnąć, ale nie potrafiłem. Nie potrafiłem się uspokoić.
Gabriel próbował mnie wyciągnąć z mojej nory. Dzwonił kilka razy, nawet raz zawołał z dołu schodów. Ale ja się nie ruszyłem. Nawet nie wstałem, by zasłonić kamerę ręcznikiem, choć doskonale wiedziałem, że Gabriel mnie obserwuje. Ten jego palący wzrok zniknął dopiero o godzinie dwudziestej trzeciej, przez co wywnioskowałem, że poszedł spać. Poddał się.
Mimo że Gabriel przestał mnie obserwować i pewnie już od dawna spał, nie potrafiłem się ruszyć. Czułem się źle, czułem wyrzuty sumienia. Jakbym go zawiódł, a przecież nie zrobiłem nic złego.
Wpatrywałem się w ciemność, żałując, że Gabriel zasunął rolety antywłamaniowe. Brakowało mi światła księżyca, który zawsze mnie jakoś pocieszał. Księżyc zawsze był dla mnie jakiś bliski, uwielbiałem zasypiać w jego blasku, bo w końcu w celi nie mieliśmy zasłon.
Na wolności ta słabość się nie zmieniła.
W końcu, czując dziwną samotność, poruszyłem się, przez co mięśnie mnie rozbolały, a nogi zaatakowały te charakterystyczne mrówki, czego nienawidziłem. Aż jęknąłem, co zmusiło mnie do wzięcia głębszego wdechu.
Sięgnąłem po komórkę, która leżała na stoliczku nocnym. Światło natychmiast mnie poraziło, przez co głowa mnie rozbolała.
Druga dwa, a zaraz pod godziną kilkanaście nieodebranych połączeń. Wszystkie od Gabriela, bo od kogo innego. Za każdym razem obserwowałem sparaliżowany, jak dzwonił do ostatniego sygnału, a ja ani razu nawet nie drgnąłem.
Pociągnąłem żałośnie nosem, czując się paskudnie. Zawisłem nad telefonem i wgapiałem się w liczbę nieodebranych połączeń. Dużo ich było.
Pewnie się na mnie zezłościł.
Czułem się okropnie. Nie chciałem się tak czuć i być w takiej sytuacji. Dlaczego Gabriel do tego dopuścił, jaki miał w tym cel?
Przymknąłem oczy i westchnąłem. Miałem dosyć tego uczucia, miałem dosyć tej presji, że Gabriel jest na mnie zły. Najgorsze było to, że może myśli, że to ja jestem odpowiedzialny za te morderstwa.
Nie mogłem tego znieść. Nacisnąłem ikonkę nieodebranego połączenia, mało myśląc o konsekwencjach. Ale, zresztą, to była moja specjalność.
Było to idiotyczne, ale potrzebowałem z nim porozmawiać teraz. Nie doczekałbym rana.
Odebrał niemal w ostatnim momencie. Najpierw usłyszałem westchnienie, później przesuwanie kołdry i na końcu zachrypnięty głos:
– Adam?
Jego głos był obcy, zaspany. Oczywiście przez wyrzuty sumienia i zaskoczenie, odebrało mi mowę. Zagryzłem wargę, zbierając się w sobie.
– Przepraszam – szepnąłem w końcu, czując się naprawdę, ale to naprawdę paskudnie.
– Za co? – mruknął, a jego głos ani trochę się nie poprawił.
– Za... – zawahałem się, czując zagubienie we własnej sytuacji i myślach. – Za obudzenie – powiedziałem w końcu, bo od tego powinienem zacząć.
Wiedziałem, że nikt nie lubi, jak się go budzi. W więzieniu tym bardziej nikt tego nie lubił.
– Nic się nie stało. – Niemal naprawdę mu uwierzyłem, że nie jest na mnie zły.
– I... – Czułem, jakbym się zapowietrzył. – I za tę ucieczkę.
Gryzłem dolną wargę, jakby była gumą. Nie potrafiłem się uspokoić.
– W porządku – mówił łagodnie, a ja trochę się uspokoiłem.
– Troszkę się uniosłem – kontynuowałem, czując się ośmielony do mówienia.
– Jesteś gotowy mi powiedzieć? – szepnął miło, zachęcając mnie, bym powiedział mu więcej.
– Nie wiem... – Nadal się wahałem. – Nie jesteś na mnie zły? – upewniłem się, mimo że tak nie brzmiał.
Westchnął lekko, nim mi odpowiedział. Słyszałem jeszcze jak się przemieszcza. Był to charakterystyczny dla niego dźwięki, bo przesuwał się, utrzymując cały ciężar na dłoniach i ciągnął za sobą bezwładne nogi, by się przesunąć.
– Nie, Adaś, kochanie – mruknął, a mnie to rozczuliło. Tylko on tak na mnie mówił. Wiedziałem, że to mówił, by mnie uspokoić i zmiękczyć. – Możesz do mnie przyjść? Chciałbym porozmawiać z tobą twarzą w twarz.
Natychmiast się zestresowałem. Rozmowa w cztery oczy z Gabrielem zawsze była trudniejsza. Zwłaszcza o takiej nietypowej godzinie.
– Ale... – zająknąłem się, zaskoczony tą rozmową i dokąd ona prowadziła. – Do twojej sypialni?
Jakoś sobie ubzdurałem, że nie mam tam wstępu. Nigdy zresztą tam nie byłem, choć wiedziałem, gdzie jest, nie wiedziałem, jak wygląda jego pokój.
– Będziesz czuł się niekomfortowo? – zapytał miękko.
Aż mi się miło zrobiło, że martwi się o moje samopoczucie.
– Nie... Znaczy... Nie wiem – jąkałem się zmieszany. – Nigdy w niej nie byłem.
– To masz okazję. Czekam na ciebie – uciął szybko, nie dając mi szansy, by się wycofać.
Spojrzałem na rozłączone połączenie i westchnąłem, kładąc się gwałtownie na poduszkach. Miałem wrażenie, że pakuję się w kłopoty.
Mieszkałem niemal przez osiem lat z samymi facetami w małym pokoiku, ale świadomość, że teraz idę nocą do Gabriela, do jego prywatnej sypialni, napawała mnie dziwnym uczuciem.
Wstałem, czując ucisk w piersi. Strzyknęło mi w kościach. Dziwnie było chodzić po tej willi w nocy. Było pusto, ciemno i mrocznie. Brakowało mi śpiewów Tatiany z kuchni. Zawsze tak było, kiedy rano wstawałem.
Drogę oświetlałem sobie latarką z komórki, nie chciałem zapalać normalnie światła. Jakoś mi to nie pasowało w aktualnej sytuacji.
Sypialnia Gabriela znajdowała się zaraz obok jego gabinetu. Zgasiłem latarkę i zapukałem do drzwi, czując, że tak powinno być.
Otworzyłem ostrożnie drzwi, chcąc się upewnić, że Gabriel aby na pewno z powrotem nie zasnął. W końcu nie chciałem go budzić na nowo.
Ale nie spał. Siedział na krawędzi ogromnego łóżka zaraz obok lampki nocnej. Miał rozczochrane blond włosy, które mu się falowały w różne strony, mrużył oczy i miał na sobie niebieską piżamę.
– Naprawdę nie musiałeś pukać, Adaś – mruknął, patrząc na mnie. Nadal miał ten sam zachrypnięty głos.
Nie wszedłem od razu. Zmieszany obserwowałem, jak sięga po karafkę z wodą i nalewa sobie wody do kryształowej szklanki. Mimo roztrzepania i zaspania wyglądał jak pieprzony arystokrata.
– Chyba wypadało, prawda? – zapytałem mrukliwie, po tym jak się napił paru łyków.
– Nie – powiedział już lepszym głosem, patrząc na mnie przytomniej. – Dlaczego stoisz w wejściu?
Odchrząknąłem i podszedłem wolnym krokiem do łóżka Gabriela, na którym siedział i mnie uważnie obserwował.
Usiadłem na łóżku, trzymając odpowiedni odstęp od Gabriela. Podejrzewałem, że łóżko mojego pracodawcy będzie wyjątkowo miękkie i na pewno drogie. Jednak nie spodziewałem się, że zakopię się bez reszty, stracę równowagę i padnę na plecy całkowicie zdezorientowany.
Zaskoczony, jeszcze chwilę, poruszałem się bezwładnie na materacu, patrząc nieruchomo na sufit. Usłyszałem parsknięcie i dopiero wtedy spojrzałem na blondyna. Na blondyna, który po raz pierwszy przy mnie tak szeroko się uśmiechnął. Parsknął śmiechem, zakrywając sobie usta, a jego spojrzenie było niezwykle miękkie.
– To łóżko wodne, Adaś. Uważaj – powiedział rozbawiony.
Zamrugałem zaskoczony. Nigdy na takim nie leżałem. Nigdy nie widziałem takiego Gabriela.
– Dlaczego wodne? – zapytałem, postanawiając jeszcze nie wstawać do siadu. Bałem się, że znów się ośmieszę i nie utrzymam się na takim dziwnym materacu.
Ku mojemu zaskoczeniu, Gabriel nie tylko nie przestał się uśmiechać, ale i pochylił się w moim kierunku i położył się na boku, opierając rękę niedaleko mojej głowy.
– Jest dobre na mój kręgosłup – wyjaśnił cierpliwie. – Jest bardziej higieniczne, no i niweluje wiercenie się we śnie.
Wpatrywałem się wprost w jego jasne oczy. Klepnąłem ręką materac i od razu poczułem, jak woda pod nim faluje.
– Dziwne – mruknąłem szczerze zafascynowany.
– Podoba ci się? – zapytał, patrząc na mnie ciekawie.
Przekrzywiłem głowę bardziej w jego stronę i również się szeroko uśmiechnąłem.
– Jest w dechę – powiedziałem szczerze.
Chyba się ucieszył na mój entuzjazm, bo przekrzywił głowę i delikatnie przesunął swoją dłoń do moich włosów i powoli odsunął kosmyk z czoła.
– Chciałbyś takie?
– Ja?
– Tak, ty, Adaś,
Zmieszałem się na tę propozycję. Nie byłem przyzwyczajony na taką hojność.
– Na pewno jest drogie.
– Niespecjalnie.
– Ja... Nie... To co mam, jest spoko, naprawdę.
– Tak?
– Naprawdę.
– Hmmm – mruknął sennie, przymykając oczy i nadal grzebiąc mi leniwie palcami we włosach. – Czujesz się już pewniej, Adaś? Powiesz mi, co się stało wczoraj wieczorem?
Spojrzałem na niego przeciągle, ale zaraz odwróciłem wzrok i przesunąłem głowę bliżej jego dłoni. Zrobiłem to niemal nieświadomie, bo bardzo lubiłem, jak ktoś dotyka moich włosów. To było miłe.
– Myślisz, że to ja zrobiłem? – szepnąłem, bojąc się potwierdzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top