Rozdział 15



Zaczynając się pakować, byłem wściekły. Później zrozpaczony, ale nie podejrzewałem, że się rozpłaczę, wkładając do torby swoje dziurawe skarpetki. Oczywiście nie pakowałem rzeczy kupionych przez Gabriela dla mnie. Nie miałem do nich już praw. Czułem, że nie należą do mnie.

Szybko zaprzestałem pakowania i pociągnąłem głośno nosem, wycierając oczy rękawem swetra. To był ten szary sweter, który tak podobał się Gabrielowi. Miałem do niego jakiś dziwny sentyment i przywiązanie. Może dlatego, że jest taki miękki?

Wziąłem kilka głębszych wdechów, pochylając się nad na wpół pustą torbą. Cóż, niewiele do mnie rzeczywiście należało.

Muszę się wziąć w garść, powtarzałem sobie, przecież oczekiwałem tego. Byłem przygotowany na to, że gdy Gabriel dowie się jakimś cudem prawdy, to jestem skończony. Przecież gdyby nie Piers, to detektyw, do którego w końcu dojdę na zlecenie Gabriela, by mu powiedział.

Byłem głupi i tylko odwlekałem to, co musiało się w końcu stać.

Więc dlaczego jestem taki żałosny, dlaczego płaczę, dlaczego czuję, jakby ponownie życie mi się zawalało? Dlaczego nie mogę się do tego przyzwyczaić i czuję się tylko zraniony?

Wziąłem głęboki wdech i zapiąłem na wpół pustą torbę. Próbując się na siłę uspokoić, zostawiłem wszystkie cenne rzeczy na łóżku i zarzuciłem torbę na ramię, gotowy zbiec szybko po schodach i czym prędzej stąd zwiać. Nie chciałem stanąć oko w oko z Gabrielem. Nie chciałem zobaczyć jego miny i spojrzenia. Nie chciałem zostać zraniony i odrzucony. Znowu.

Wolałem najgorsze scenariusze jego reakcji zostawić sobie w głowie, a nie je przeżyć.

W momencie kiedy już otwierałem drzwi do mojego dawnego już pokoju, coś mocno zaskrzypiało. Zaskoczony spojrzałem w stronę okna i z niedowierzeniem wpatrywałem się, jak rolety antywłamaniowe zsuwają się w dół.

Zaraz, pomyślałem przerażony, ja jeszcze nie wyszedłem!

Czym prędzej wybiegłem na korytarz i szybko odkryłem, że wszystkie okiennice są właśnie zamykane, że nawet nie mógłbym wyskoczyć z najwyższego okna, gdybym był już tak zdesperowany.

Poczułem, jak wpadam w panikę. Chce mnie tutaj zamknąć i wezwać policję? Ale to bez sensu, nic złego chyba nie zrobiłem... A jak chce mnie wrobić w kradzież? Słyszałem o takich przypadkach. A wiadomo komu policjanci uwierzą.

Czym prędzej rzuciłem się w stronę schodów, by spróbować zdążyć wyskoczyć przez tylne wyjście. Liczyłem, że mi się uda, ale oczywiście jak zwykle się myliłem. Gabriel już był na głównym korytarzu i patrzył prosto na mnie, czekając.

W życiu tak szybko nie zawracałem na schodach. Zachowywałem się trochę irracjonalnie, ale przestraszyłem się, okej? Schowałem się za rogiem korytarza zagubiony w nowej sytuacji. Co powinienem zrobić? Jak się zachować? Jak stąd wyjść?

– Nasz gość już sobie poszedł – powiedział blondyn irytująco spokojnie.

Chce mnie wywabić? Chce kupić moje zaufanie, by następnie wbić mi nóż w plecy?

Nie odpowiedziałem mu. Właściwie bałem się, że jeśli otworzę usta, zwymiotuję ze stresu.

– Porozmawiaj ze mnie, Adam. – Nalegał spokojnie, podjeżdżając do początku schodów. Widziałem go kątem oka zza rogu ściany, za którą się ukryłem.

– Zostaw mnie – zdołałem w końcu coś wykrztusić.

Dlaczego mnie tak torturuje?

– Zejdź do mnie na dół i nie zachowuj się dziecinnie – zganił mnie zaskakująco surowo.

Właściwie, to zachowywał się jak zawsze. Nie było w nim większej różnicy. I może właśnie to tak mnie zdezorientowało i właśnie dlatego ta bezradność w sytuacji tak mnie zdenerwowała.

– Nie jestem dziecinny! – ryknąłem, wybuchając agresją.

Naprawdę nie potrafiłem inaczej. Wcale nie chciałem na niego krzyknąć.

– Nie podnoś na mnie głosu – ostrzegł lodowato i surowo.

Poczułem, jak znów chce mi się płakać po jego strofowaniu mnie. Agresja na jego surowe upomnienie ulotniła się jak powietrze z balonu.

– No dalej, Adaś – zachęcił mnie znów łagodniej.

Wywołany zdrobnieniem swojego imienia, zerknąłem na niego między szczebelkami balustrady, ale zaraz znów schowałem się za ścianą.

– Nie chcę. Chcę stąd iść – powiedziałem, zdając sobie sprawę, jak dziecinnie to brzmi. Ale nie potrafiłem inaczej. Nie w takiej dziwnej, nierealnej sytuacji. Dlaczego tak się do mnie zwraca? Dlaczego nie jest zły ani obrzydzony moją osobą?

– Rozmowa w życiu jest bardzo ważna – kontynuował tym samym tonem głosu.

– Dlaczego mnie męczysz? Zostaw mnie. Daj mi odejść.

Czułem uścisk w piersi. Chciało mi się płakać.

– Adam, w życiu społecznym rozmowa jest głównym punktem rozwiązywania problemów. Zejdź do mnie i porozmawiajmy.

– Nie chcę. Piers wszystko ci powiedział.

– Nic nowego mi nie powiedział.

Znów na niego spojrzałem. Tym razem zaskoczony. Miał nieprzeniknioną zimną maskę spokoju. Co on właśnie powiedział?

– Myślisz, że nie wiedziałem, kogo wpuszczam pod swój dach? – zapytał ze swego rodzaju rozczulonym rozbawieniem na moją głupotę i niemądre słowa. – Adam, jestem osobą, która wie niemal wszystko. A na pewno sprawdza biografię swojego pracownika, z którym będzie mieszkał w jednym domu i spędzał całe dnie.

Wpatrywałem się w niego z szokiem wymalowanym na twarzy. On od początku wiedział. Do diabła! Widział wszystko, nim jeszcze się tu wprowadziłem!

– Wiedziałeś... – zacząłem cicho zaszokowany i zdezorientowany.

– Oczywiście. – Cały czas podtrzymywał łagodny ton. – Wszystko. Rozmawiałem niemal ze wszystkimi w twoim środowisku. Nawet z dyrektorem więzienia. Pana Piersa również znam z akt spraw, które mi komenda wysyła. Jak już mówiłem, niewiele rzeczy można przede mną ukryć.

Poczułem, jak palą mnie policzki z emocji.

– Zejdź do mnie, Adaś, byśmy mogli porozmawiać. – Wystawił w moją stronę dłoń, jakby czekał, aż będę wystarczająco blisko, by mnie złapać.

Powoli się podniosłem nadal zdezorientowany i otumaniony nagłym zwrotem akcji. Tego to na pewno się nie spodziewałem. On wiedział, a przede wszystkim: akceptował mnie z moją okropną przeszłością.

Zszedłem na dół, a on złapał mnie za rękę i odebrał lekką torbę. Zmarszczył brwi na jej ciężar, ale nic nie skomentował. Powiedział tylko:

– Chodźmy do gabinetu, porozmawiamy, a ja dam ci cukierki.

Jednak nie zareagowałem, tak jakby on chciał, choć oczywiście ucieszyłem się na myśl o dodatkowym słodkim.

– Dlaczego? – zapytałem, nie ruszając się ani o milimetr. Musiałem wiedzieć. – Dlaczego to dla mnie robisz?

– Moje motywy nie są ważne. Ja obdarzyłem cię zaufaniem, ciebie też o to proszę.

– Ja... – zawahałem się zmieszany. – Ufam ci, Gabriel. Dlaczego miałbym ci nie ufać, skoro dajesz mi dom? Tylko nie rozumiem dlaczego. Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? Dlaczego... Dlaczego się mną zajmujesz, skoro to ja powinienem się tobą opiekować?

Był przygotowany na takie pytania z mojej strony. Niemal bez mrugnięcia okiem odpowiedział mi:

– Dostajesz to, na co zasługujesz. A jeśli chodzi ci o mało obowiązków, to nie martw się, tysiące obowiązków już na ciebie czeka. Musisz się tylko wdrożyć.

Skrzywiłem się. I na co zaczynałem temat? Uśmiechnął się rozbawiony moją miną. Naprawdę było dla mnie dziwne, że traktuje mnie bardziej jak dziecko, a nie kryminalistę pod swoim dachem.

– Wydaje mi się, że miałeś mi pomóc odpisywać na maile. – Zmienił nagle temat, a ja natychmiast jęknąłem. Nienawidziłem tego! Równie bardzo jak czytania na głos.

– O Boże, Gabriel...

– Przynajmniej nauczysz się ortografii.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top