Rozdział 12



Wstałem trochę zbyt skocznie z tej kanapy. Schowałem kluczyk do kieszeni i skupiłem się na obserwującym mnie Gabrielu. Przekrzywiłem delikatnie głowę, zastanawiając się, jak do niego podejść.

– Mam cię pokierować? – zapytał cierpliwie.

Zabrzmiało to trochę tak, jakby oczekiwał, że się speszę i nie będę wiedzieć, jak dobrze go podnieść.

– Nie – zaprzeczyłem, potrząsając głową. – Mam cię złapać na księżniczkę, co nie? – zapytałem wprost, ale mu się określenie niestety nie spodobało.

– Nie przeginaj – syknął wściekle. Mogło mi się wydawać, ale chyba nawet on się tym zestresował.

Odpowiedziałem mu szerokim, rozbawionym uśmiechem i podszedłem do niego.

To było całkiem fajne i satysfakcjonujące uczucie, że robię w końcu coś dla niego, że robię coś, co prawdziwy opiekun by robił.

Nie przejmując się jego skrzywioną miną, pochyliłem się w jego stronę i powoli, zachowując ostrożność, wsunąłem ręce pod jego kolana i plecy. Dałem nam obu oswoić się ze swoją bliskością.

Poczułem się troszkę nieswój przez bliskość jego chłodnego ciała, ale było to na pewno lepsze niż dotyk Piersa. Po prostu ta bliskość z Gabrielem wydała mi się obca. Nie pamiętam, kiedy byłem z kimś tak blisko fizycznie jak teraz.

Pachniał papierem. Jego zapach kojarzył mi się z nowym podręcznikiem, który ojciec kupił mi w podstawówce. Tak, to był identyczny zapach.

Niemal natychmiast zaczął narzekać, a nawet go jeszcze nie podniosłem:

– Trzymaj mnie pewnie – gderał.

– Trzymam cię pewnie.

– Wyżej ta ręka na plecach.

– Jestem pewny, że powinna być tutaj.

– Słyszysz, co mówię? Uważam...

Miałem dość jego narzekania i nieufności, dlatego płynnym ruchem uniosłem go do góry bez ostrzeżenia. Śmiesznie krzyknął, łapiąc mnie za szyję. No nie mogłem i się roześmiałem.

– Dobrze się bawisz, Miller? – syczał wściekły, łapiąc mnie za dekolt koszulki i mocno ją rozciągając. – Jeszcze raz taka akcja, a będziesz płakał przez tydzień.

– Och, no weź, przecież dobrze cię trzymam.

Posłał mi tak paskudnie surowe spojrzenie, że trochę zrzędła mi mina.

– Cholera, Adam. Nie tak gwałtownie – zaprotestował natychmiast, jak zrobiłem dwa kroki w stronę schodów. – Nie bujaj mnie tak, bo mam chorobę lokomocyjną.

– O kurde, a tak zapylasz na wózku – powiedziałam, na co od razu zostałem uszczypnięty w szyję.

– Adam, nie bądź bezczelny, bo pożałujesz.

– Przepraszam – powiedziałem z uśmiechem, świetnie się bawiąc.

Był cięższy, niż się spodziewałem, ale to niespecjalnie mi przeszkadzało. Bez problemu mogłem go nosić.

– Trzymaj mnie pewniej na tych schodach.

– Trzymam cię wystarczająco pewnie. No przecież cię nie zrzucę. – Coraz bardziej frustrowała mnie jego nieufność. Czy tak ciężko chwilę zaufać? Przecież dobrze go trzymam. Czym się różnię od tego fizjoterapeuty?

Zacisnął mocno szczękę, chwilę milcząc.

– To nie tak, że ci nie ufam w tej sprawie, Adam. – Podjął w końcu, kiedy stanąłem przed odpowiednimi drzwiami. – Samo to, że pozwoliłem ci się już dotknąć, to jest wiele. Po prostu jestem ostrożny.

Nie patrzył na mnie, jak mówił. Za to ja się w niego wpatrywałem, zastanawiając się, czy rzeczywiście to tak niewygodne dla niego psychicznie.

To było miłe, że postanowił mi się wytłumaczyć. Jednak trochę tę chwilę zepsuła myśl, która właśnie mnie nawiedziła. Paskudna realizacja mojej tępoty.

– Gabriel – powiedziałem ostrożnie, oczekując, że zaraz mnie udusi.

– Tak? – zapytał, w końcu na mnie patrząc.

– Mam kluczyk w spodniach – powiedziałem na jednym wydechu.

Jego mina była bardziej wymowna niż cokolwiek innego. Miałem wrażenie, że mu para z uszu wychodzi.

– Mogę cię przerzucić przez ramię i wyjąć...

– Zapomnij, zanieść mnie na dół.

– Och, no weź – powiedziałem jękliwie.

Wiedziałem, że spieprzyłem, ale nie chciałem, żeby spieprzyło się między nami. Podejrzewałem, że jeśli go zaniosę na dół, nasza relacja się pogorszy. Będzie tak samo sztywno i stresująco jak na początku znajomości.

– O – powiedziałem, zerkając w prawo. – Tam jest stolik. Posadzę cię na nim.

– Ten stolik, na którym stał mój wazon? – zapytał specjalnie zgryźliwie, by wywołać we mnie wyrzuty sumienia.

To dopiero sadysta.

Poczułem, jak mnie uszy pieką.

– Tak, to ten... – mruknąłem, kierując się w tamtym kierunku.

Stolik nie został jeszcze zagospodarowany, dlatego mogłem go tam usadowić i poszukać tego przeklętego kluczyka, który bezmyślnie schowałem w najgłębszą kieszeń.

– Mam do ciebie zaskakującą cierpliwość – wyznał niespodziewanie, kiedy w końcu doszukałem się tego kawałka metalu.

Spojrzałem na niego błyskawicznie, całkowicie zaskoczony. Te zgredliwe komentarze to jego cierpliwość?

– Tak? – Starałem się nie brzmieć, jakbym w to wątpił.

– Nieważne – westchnął, chwytając mnie za szyję. – Spróbuj mnie podnieść wolniej, by mi się w głowie nie zakręciło.

Dostosowałem się do jego wytycznych, by go przypadkiem naprawdę nie zdenerwować. Przeszło mi przez myśl, jak wygląda jego twarz i jak głośny może być krzyk Gabriela.

Przekręciłem zamek bez jakiegoś konkretnego problemu. Jedyne co mnie peszyło to nieruchomy wzrok blondyna utkwiony w mojej twarzy. Ten to nawet potrafi wywołać presję w takiej prozaicznej czynności jak otwieranie drzwi.

Starając się go zignorować, nacisnąłem klamkę i pchnąłem te zaskakująco ciężkie drzwi.

Spodziewałem się wszystkiego, nawet sali tortur, bo po Gabrielu i jego hobby wiele można było oczekiwać. Jednak nie spodziewałem się całkowitej ciemności.

– Przesuń się trochę w prawo – powiedział dziwnie cicho, jakby ten mrok wpływał na nastrój – a zapalę światło.

Uczyniłem to, a on opierając się bardziej ręką o mój bark, wychylił się i zapalił światło. Na początku oślepłem, ale wystarczyło parę razy zamrugać, by zaraz ujrzeć całe bogactwo ukryte w tym tajemniczym pokoju.

Pokój był ogromny, teraz już rozumiałem, dlaczego wzdłuż korytarza nie ma więcej drzwi jak tylko do łazienki, tutaj i mojego pokoju. Poza tym plułem sobie w brodę, że nie domyśliłem się tego, co tu mogę ujrzeć.

Gabriel był pisarzem, molem książkowym i kolekcjonerem starych gazet i czasopism kryminalnych. To chyba logiczne, że ma swoją własną bibliotekę, o wiele większą niż parę półek w gabinecie.

Jednak ta różnorodność: stare wolumina, półki jak w starych arystokratycznych bibliotekach zachwyciły nawet mnie, a przecież nienawidziłem czytać.

– O Jezu! – powiedziałem, wchodząc gwałtownie do pomieszczenia i obracając się wokół.

Oczywiście zrobiłem to mało delikatnie i zaraz usłyszałem:

– Prawie przyłożyłem głową o framugę drzwi!

Nie przejąłem się tym jednak, bo szeroko się do niego uśmiechnąłem.

– Ale wypas Gabriel! Jesteś kolekcjonerem?! To wygląda jak na filmach!

Rzeczywiście. Drewniane, zdobione półki aż uginały się pod ciężarem książek. Nie wiem, jak były poukładane, ale widziałam stare woluminy, jaki i nowe książki. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu, a wszystkie okna były zasłonięte ciężkimi zasłonami. Powietrze było suche i pachniało identycznie jak Gabriel. Nowym podręcznikiem, pomieszanym z zapachem kurzu.

– Podoba ci się? – zapytał, cały czas mnie obserwując.

– Jasne, że tak! Fajnie to wygląda. Na pewno są stare, nie? Znajdą się tu też twoje książki? – zapytałem, szukając czegoś ciekawego między półkami. Bo oprócz książek były tu też różnego rodzaju bibeloty.

Chciałem je dotknąć. Zwłaszcza dziwne figurki, ale chyba Gabriel się domyślił, bo zaraz mnie powstrzymał.

– Posadź mnie na kanapie, jest za trzecim regałem.

Uczyniłem, jak powiedział, tym razem starając się być jeszcze bardziej delikatnym, by wybaczył mi te gwałtowne ruchy z nim na rękach, jakie czyniłem przez całą dotychczasową tutaj drogę.

Usadowił się wygodnie i spojrzał na mnie jakoś bystro, jakby zaraz miał mnie wystawić na próbę.

– Znajdź dla mnie Przygody Guliwera.

Byłem zaskoczony tą prośbą. Zwłaszcza że była tu masa książek, a on chciał przygodówkę dla dzieci.

– Gdzie zacząć? – zapytałem, czując się trochę bezradny.

Przecież tutaj było tysiąc książek, jak nie więcej.

– Przy ścianie, po twojej lewej.

Poszedłem tam, szurając stopami po miękkim dywanie. To było jak szukanie igły w stogu siana. I moje jęki i błagania nie dały rezultatu. Gabriel był nieugięty. Siedział na tej starej kanapie i czekał, aż wykonam jego polecenie.

Jestem pewny, że spędziłem na klęczkach chyba godzinę, oczywiście okazało się, że to niespełna piętnaście minut, ale czas podczas szukania ciągnął mi się nieubłaganie.

Znalazłem tę przeklętą książkę, wydaną jeszcze w poprzednim wieku i doczłapałem się z powrotem do blondyna. Odebrał ją i dokładnie obejrzał.

– A więc jednak umiesz czytać – powiedział niespodziewanie, a mnie aż odrzuciło z szoku.

– Co?

Spojrzał na mnie bystro, a ja natychmiast poczułem, jak wszystko przewraca mi się w żołądku. Jednak wraca temat czytania z rana.

– Po dzisiejszym ranku pomyślałem, że możesz mieć mały problem. To, jak zareagowałeś... – podjął powoli, uważnie mnie obserwując.

Chyba przeczuwał, że to delikatny temat, a mną zaczyna trząść. Dosłownie. Dłoń zaczęła mi drgać, przez co natychmiast schowałem ją do kieszeni. Powoli wpadałem w panikę, a panika u mnie przeradza się w agresję.

– Nie mam problemu – wysyczałem, drżącym od emocjo głosem.

– Spokojnie...

– JESTEM SPOKOJNY! – ryknąłem niespodziewanie nawet dla siebie.

On nawet nie drgnął, kiedy go tak zaatakowałem.

– Nie podnoś na mnie głosu, Adam – upomniał mnie wręcz lodowato spokojnie. – Nie zapominaj, kim jestem.

Wziąłem głęboki, drżący oddech. Nie chciałem na niego krzyczeć, ale wzmianka o czytaniu zawsze wywołuje we mnie skrajne emocje.

Gabriel miał w sobie ten surowy spokój, który mnie temperował. Działało to na mnie lepiej niż krzyki strażników bym się uspokoił. Jego chłód i bark agresywnej reakcji zwrotnej działał o wiele skuteczniej.

Zamknąłem oczy, próbując się uspokoić. Ja naprawdę nie chciałem na niego krzyczeć.

– Adam – powiedział do mnie zaskakująco łagodnie, a kiedy nie zareagowałem złapał mnie za dłoń i powtórzył: – Adam, spójrz na mnie.

Zrobiłem to niechętnie. Wpatrywał się we mnie jasnym spojrzeniem.

– Usiądź obok mnie – powiedział łagodnie jak do jakiegoś bachora.

Kompletnie już odechciało mi się czegokolwiek. Mój niespodziewany wybuch wyssał ze mnie energię i miałem wszystkiego dość. Usiadłem obok w odpowiedniej odległości, by samemu się dobrze czuć, a on puścił moją dłoń.

Chwilę mnie obserwował, kiedy w końcu się odezwał.

– Masz dysleksję, prawda? O to chodzi?

Padło, a ja się poczułem, jakbym dostał policzek. Nienawidziłem tego słowa, nienawidziłem, gdy ktoś mnie tak szufladkuje, mimo że miał rację. Chciałem być normalnie traktowany, a nie jak głupek z jakąś diagnozą. Wystarczająco doznałem przykrości związanych z tą całą dysleksją.

Natychmiast znów się nastroszyłem, poczułem pieczenie na policzkach i wziąłem wdech, by krzyknąć w obronnym geście, ale mnie na szczęście ubiegł, zanim powiedziałam coś okropnego.

– Spokojnie, Adaś – powiedział tak miękko, jakby to powiedział ktoś inny, a nie on. Natychmiast się uspokoiłem, patrząc na niego otępiały.

Nazwał mnie Adaś. Tylko jedna osoba w życiu tak mnie nazywała, a nie żyje od dziesięciu lat.

Położył dłoń na moim karku, patrząc mi prosto w oczy, jakby swoim spojrzeniem chciał mnie zmusić do spokoju.

– Spokojnie – powtórzył. – To nic złego.

Tym razem czułem tylko wstyd, ale nie odsunąłem się od niego. Mimo że paliły mnie nie tylko policzki i uszy, ale i szyja. Musiałem wyglądać żałośnie.

– Do niczego cię nie zmuszam, nie oceniam – mówił wolno i wyraźnie. – Chciałbym, żebyś od teraz poświęcał na czytanie piętnaście minut dziennie. Nie martw się, nie będziesz czytał na głos, nie zmuszam cię do tego. Zrób to w swoim tempie i opowiedz mi o tym, co przeczytałeś, dobrze?

Wszyscy zawsze nazywali mnie idiotą, nikt dotychczas nie poświęcił mi tyle uwagi i cierpliwości. Kompletnie zapomniałem, czym jest wyrozumiałość.

Próbowałem się nie rozpłakać z całych sił. Ale to było żałosne.

– Nie gryź wargi, Adam – poprosił mnie z delikatnym uśmiechem, kładąc książkę na moich kolanach. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top