Rozdział 38



Daria miała całkiem sensowny plan, choć posiadał w sobie niedogodności. To było proste, miałem zostawić swój telefon z Darią i sam iść na spotkanie z Piersem. Lokalizacja byłaby wtedy w odpowiednim miejscu i Gabriel niczego by się nie domyślił.

Poczułem się źle, że go oszukuję, jednak to było ważne i nie chciałem go martwić. Zresztą, w życiu nie pozwoliłby mi spędzić czasu sam na sam z Piersem. Prędzej odgryzłby głowę kurczakowi.

– A jak zadzwoni? – zapytałem zmartwiony i do samego końca nieprzekonany, że to wypali.

– To napiszę mu wiadomość, że nie możesz rozmawiać. Zostaw mi kod do odblokowania.

Dla niej było to takie proste. Dla mnie w ogóle.

– To nie przejdzie. – Potrząsnąłem głową. – On zawsze każe mi dzwonić.

– Tym razem to musi przejść, a on powinien to zrozumieć, że wszystko jest dla dobra śledztwa.

Nie byłem przekonany. Daria nie wiedziała, jaki Gabriel potrafi być apodyktyczny. No ale musieliśmy iść za jej planem. Lepszego nie było.

W ogóle żadnego nie było.

– Myślisz – zacząłem z wahaniem, oddając jej telefon – że jak to wyjdzie na jaw, to mnie zwolni?

Spojrzała na mnie zaskoczona, ale zaraz się szeroko uśmiechnęła i poklepała mnie po ramieniu jak starego kumpla.

– Wydaje mi się – zaczęła, kiwając głową sama dla siebie – że mu zależy na tobie bardziej niż na zwykłym pracowniku. Nie przyjaźnicie się?

Otworzyłem usta, ale zaraz je zamknąłem.

Przyjaźń.

– Nigdy nie wiem, co Gabriel myśli – odpowiedziałem wymijająco.

Gabriel był dla mnie bliski, owszem, ale czy naszą bliską relację można nazwać słowem „przyjaźń"?

– Ale ja wiem – cały czas klepała mnie po ramieniu – że Gabriel jest tak specyficznym facetem, że nigdy nie zależało mu tak bardzo na kimś jak na tobie.

Czułem, jak się peszę i pewnie robię głupie miny.

– Tak? – Miałem nadzieję, że w moim głosie nie wybrzmiała nadzieja.

– Zdecydowanie. Zaufaj mi. Znam go jeszcze za czasów jak chodził.

Poczułem gulę w gardle. Jak chodził.

Jakoś w moim mózgu Gabriel nie funkcjonował obok słowa „chodzić". Nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak mógłby blondyn wyglądać, gdyby stał.

– Co się właściwie stało? – zapytałem, licząc, że tę aurę tajemniczości wokół tego tematu rozwieje choć trochę.

– Nie jestem odpowiednią osobą, by ci o tym opowiedzieć – westchnęła. – Przepraszam.

Wiedziałem, że tak się skończy.

– Rozumiem.

– Pewnie ci kiedyś powie. To może być dla niego traumatyczne.

Po wczorajszym, mogłem w to uwierzyć. I tym bardziej poczułem wyrzuty sumienia, że teraz robię coś za jego plecami i kłamię. Ale nie było lepszego wyjścia. Trzeba było to zrobić.

Ostatecznie dogadaliśmy szczegóły i wyszedłem z jej samochodu. Żegnając się, zapewniłem ją, że nie musi mnie podrzucać w umówione miejsce z Piersem. Nie dlatego, że nie chciałem pozostawiać po sobie dziwnych śladów na mapie albo żeby traciła na mnie paliwo.

To dlatego, że bałem się z nią jeździć, zwłaszcza w godzinach szczytu.

Dochodziła siedemnasta, kiedy czekałem przed kawiarnią w centrum miasta. To tutaj miałem spotkać się z Piersem.

W więzieniu nie miałem telefonu, jednak teraz, po kilkumiesięcznym posiadaniu go, poczułem się nago bez niego.

Stałem oparty o budynek i obserwowałem przechodniów, którzy całkowicie mnie ignorowali. Czułem się trochę samotny, stojąc tak w centrum miasta, w tym tłumie ludzi. Wolałbym zostać w salonie i mieć obok siebie Gabriela.

Kopnąłem kamyczek, znudzony czekaniem. Zastanawiałem się, jak będzie wyglądać mój dzień z Piersem. Nie wyobrażałem sobie tego. Czy nie dojdzie do tragedii?

– Wyglądasz bardzo ładnie. – Zaskoczony podniosłem wzrok z kamyczka na stojącego przede mną Piersa. – Mogłem ci kupić kwiaty – dodał.

Nie wygląda jak ćpun, to było pierwsze co pomyślałem, kiedy mu się przyjrzałem. Wyjął kolczyki z twarzy, ubrał koszulę, choć nie była do końca wyprasowana. No i jego twarz wyglądała zdrowo, promiennie.

Poczułem się trochę źle, że on tak się cieszy z czasu spędzonego ze mną, a ja chcę tylko wrócić do domu i walnąć się na kanapę.

– To randka? – zapytałem zaskoczony, analizując jego zachowanie i słowa.

– Tak – potwierdził uradowany.

– Aha – mruknąłem mało entuzjastyczny.

Ja i randka, ja i Piers. To nie były dobre połączenia.

– Idziemy najpierw na kawę – zaczął mi tłumaczyć plan wesoło. – Normalni ludzie tak robią.

– My nie jesteśmy normalnymi ludźmi – mruknąłem ponuro.

Jednak nie wydawał się urażony moimi słowami. Nie przestawał się szczerzyć.

– Ale dzisiaj możemy być, prawda?

– Przez tę sytuację wyglądamy jeszcze dziwniej – uświadomiłem go.

Uśmiechnął się i zrobił jeszcze jeden krok w moją stronę. W ogóle nie był zrażony moim słowami. Czuł się świetnie, kiedy ja czułem się niekomfortowo i nie na miejscu.

– Zasługuję na to choć trochę, prawda? Wystawiłem się na niebezpieczeństwo.

Zmarszczyłem brwi i przybrałem ofensywną postawę, czyli założyłem ręce na piersi.

– Co? – warknąłem.

– W końcu ten wasz morderca wie o mnie i teraz na mnie poluje.

Kompletnie nie brzmiał, jakby martwił się o swoje bezpieczeństwo i to, że prawie zginął z rąk seryjnego mordercy.

– Przecież nie jesteś gejem – wytknąłem mu oczywistość. – Dlaczego miałby mieć motyw? Nie byłeś wcześniej przypadkowy?

– Jestem gejem – powiedział to z tak rozbrajającą szczerością, że aż zaniemówiłem.

Omiotłem go całego spojrzeniem, szukając jakiegoś tatuażu oznaczającego jego orientację. Może po prostu nie ja go zrobiłem. Nie mam w końcu monopolu na tatuaże dla przestępców.

– Nikt o tym nie wiedział – powiedziałem w końcu, nic nie znajdując.

– Wszyscy wiedzieli – odpowiedział mi z całkowitym spokojem, a mnie naprawdę to zaszokowało.

– Co?

– Tylko ty o tym nie wiedziałeś – wydawał się ucieszony, że może w końcu mi wszystko opowiedzieć – bo nie chciałem twojego tatuażu.

– Dlaczego?

Naprawdę nie rozumiałem jego działań. Jak mu się udało tego uniknąć? W ogóle, dlaczego tego nie chciał? Teraz to nie była żadna większa hańba jak we wcześniejszych latach.

– Nie chciałem mieć czegoś, czego ty nie masz.

Okej, albo jestem debilem większym niż myślałem, albo Piers jest jeszcze bardziej porąbany w swoim myśleniu niż oczekiwałem.

– Nie rozumiem twojej logiki – przyznałem bezradny.

– Och, no bo jestem romantykiem. – Roześmiał się wesoło. – Nigdy mnie nie zrozumiesz.

Przewróciłem oczami. Zdecydowanie bardzo mu się aktualna sytuacja podobała.

– Jak chuj.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej jak to było możliwe i szturchnął mnie zaczepnie palcem w pierś.

– Chodź, mamy dla siebie tylko niecałe już dwadzieścia cztery godziny.

Westchnąłem i kiwnąłem głową.

– W końcu obiecałem – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy i wlazłem za nim do tej kawiarni.

Przynajmniej on płaci.  


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top