Rozdział 32



Gabriel się zdenerwował. Ani trochę nie podobało mu się to, że wracam sam na pieszo do domu. Gderał mi do ucha niemal całą drogę.

– Już wchodzę na osiedle – powiedziałem swoją lokalizację, jak za każdym razem, gdy mijałem jakiś orientacyjny punkt.

– Nie podoba mi się to – powtarzał po raz setny. – Mieli cię odwieźć.

Niemal przewróciłem oczami. Zachowywał się jak matka nastolatka. Co wcale nie było takie złe. Czułem ciepło, kiedy się martwił. Długo nikt się o mnie nie martwił. Już nawet zapomniałem, jakie to miłe.

– Chciałem się przejść – zapewniłem.

– Ciemno jest. – Nie poddawał się w swoim narzekaniu.

– To nic. Nic mi nie grozi. Jestem duży – mówiłem z rozbawieniem, bo naprawdę nie widziałem problemu, by dorosły, duży facet wracał sam do domu. Warszawa nie jest jakoś super bezpieczna po zmroku, ale, nie oszukujmy się, jestem teraz na strzeżonym osiedlu w bogatej dzielnicy. Co może się tu stać?

Milczał dłuższą chwilę, kiedy ja mijałem willę naszych sąsiadów. Mieli super basen na tyłach. Kiedyś zostawili całkowicie otwartą tylną bramę, a ja akurat przechodziłem razem z Tatianą i go widziałem.

– Tobie też może się zdarzyć krzywda. Zwłaszcza tobie – powiedział w końcu.

– Zwłaszcza mi? – zapytałem zdezorientowany.

– Mam wrażenie, że możesz przyciągnąć kłopoty – westchnął w końcu szczerze.

– Jestem grzeczny – odpowiedziałem z szerokim uśmiechem.

– Nie o to chodzi, Adaś.

Zmarszczyłem brwi, chciałem kontynuować, ale akurat przechodziłem obok numeru domu, który powinienem powiedzieć Gabrielowi:

– Jestem przy dziesiątce.

– To dobrze – odetchnął, byłem w końcu niemal w domu. – Nie rozłączaj mi się, dopóki nie zamkniesz za sobą drzwi na klucz.

– Dobrze, mamo – zachichotałem.

– Nie irytuj mnie, Adam – jęknął, a ja właśnie zamykałem główną bramę. – I tak mam już zszargane nerwy.

– Dlaczego? – wszedłem na posesję. – Rozmowa z wydawcą się nie udała?

– Nie, wszystko porządku.

– Jestem przy drzwiach – powiedziałem, szukając klucza w kieszeni spodni. – To co?

– Martwiłem się o ciebie – powiedział, a ja zatrzymałem się jak sparaliżowany z kluczem w dłoni. – Adam?

Zamrugałem zaskoczony, czując wewnętrzne ciepło na jego słowa. Mogłem podejrzewać po jego postawie to uczucie, ale kiedy powiedział to tak wprost, niesamowicie mnie to dotknęło.

– Och... – westchnąłem bezmyślnie.

– Wchodzisz czy nie? Robi się zimno.

Natychmiast mnie otrzeźwił. Spojrzałem w górę, wprost na ustawioną na mnie kamerę.

– Przestań mnie obserwować na kamerach! – powiedziałem z pretensją.

– Po to je założyłem, by kontrolować co się dzieje – powiedział z irytacją i sam otworzył drzwi, kiedy już przekręciłem klucz. Mechanizm otworzył je powoli, ukazując mi ciemny korytarz. – Chodź od razu do mnie.

– Rany – powiedziałem z udawanym dramatyzmem. – Jak w horrorach.

– Adam – powiedział z naprawdę słyszalną irytacją. – Bierz kapcie i chodź do mnie.

Po czym się rozłączył. W końcu, niemal po półtorej godziny.

Zrobiłem, jak mi przypomniał. Często chodziłem po domu w samych skarpetkach albo na boso, co doprowadzało Gabriela do białej gorączki. Nadal nie wiem, o co mu chodzi. Przecież podłogi są ogrzewane, skarpetki nie rysują paneli. W czym jest problem, to ja nie wiedziałem.

W całym domu było ciemno, jakby nikogo nie było. Niezadowolony z mroku, po drodze do gabinetu Gabriela pozapalałem wszystkie możliwe światła. W tym w gabinecie Gabriela, gdzie siedział jak straszydło.

– Cholera, Adam! – warknął wściekle, kiedy niespodziewanie go oślepiłem.

Dotychczas siedział w egipskich ciemnościach, a jedynym światłem tutaj był monitor jego laptopa.

– Siedzisz w ciemnościach jak wampir – powiedziałem, wchodząc do pomieszczenia i robiąc przy okazji ogromny hałas. – Oczy cię nie bolą? Nic dziwnego, że nosisz okulary.

Posłał mi paskudne spojrzenie.

– Teraz mnie bolą – syknął.

Nie przejąłem się tym specjalnie, nie było to nic złego, a nawet trochę śmieszne, bo zabawnie mrużył oczy. Poza tym, na biurku, zaraz obok laptopa, leżała czekolada mleczna, niemiecka, którą mi obiecał dać po pracy.

Natychmiast rzuciłem się w jej kierunku.

– Ej, ej! – Opakowanie zostało mi zwinięte dosłownie sprzed nosa. – Może byś się najpierw przywitał?

Spojrzałem na niego z urazą. Obiecał mi czekoladę zaraz po powrocie, ale zrozumiałem, co dokładnie ma na myśli, dlatego powiedziałem szybko:

– Cześć, Gabriel, bardzo miło mi cię znów widzieć, było super i byłem grzeczny, mogę tę czekoladę?

Zmrużył oczy, słysząc jak fałszywie brzmię. Zresztą, czego on oczekiwał? Przecież chciałem czekoladę i całą drogę z komendy do domu z nim rozmawiałem.

Oddał mi ją z rozmachem, a ja natychmiast ją odpakowałem. Nie jadałem z Wojtkiem słodyczy w kantorku przed wyjściu, więc miałem niedobór cukru.

Natychmiast wgryzłem się w nią jak w batonika. W końcu była dla mnie, nie musiałem się nią z nikim dzielić. Zwłaszcza że w domu był tylko blondyn, a on nie lubił słodyczy.

Psychopata.

Westchnął, widząc, w jaki sposób ją jem i odwrócił wzrok na ekran laptopa.

– Powiedź mi jak było – zarządził.

Zawahałem się. Ugryzłem jeszcze raz czekoladę, marszcząc brwi. Zastanawiałem się, co mogę bezpiecznie powiedzieć i co go nie zmartwi, czy gorzej; zirytuje.

– Fajnie było – powiedziałem w końcu, znów wgryzając się w miękką czekoladę. – Pomogłem w śledztwie. Już pierwszego dnia.

– Słyszałem – przytaknął. – Gratuluję. Ale nigdy więcej nie rzucaj się na nieznanego gościa. Mógł mieć nóż.

Wiedziałem, że się przyczepi i że detektyw już naskarżył. Pewnie natychmiast po moim wyjściu z komendy, zanim Gabriel zadzwonił.

– Nie miał noża – odpowiedziałem z przekonaniem.

– Ale mógł mieć – odbił piłeczkę.

– Będziemy się tak przepychać?

– Nie – westchnął. – Usiądź obok mnie i mi wszystko szczegółowo opowiedz.

Zrobiłem tak. Jak mógłbym odmówić, jeśli w dłoniach nadal miałem czekoladę? Opowiedziałem mu wszystko powoli, tak jak to zapamiętałem. A największy nacisk dałem na to, że to ja sam zwróciłem uwagę na zdjęcie przy telewizorze i że to ja zaproponowałem zostanie w samochodzie. Odpowiedział na to:

– Jesteś całkiem bystry.

– Naprawdę? – Zachwyciłem się komplementem. Parsknął na moją rozpromienioną minę, ale nie skomentował, kazał tylko kontynuować.

Trochę żałowałem, że gdy doszedłem do momentu ujęcia podejrzanego, opowiedziałem to tak beztrosko. Bo jego mina była bardzo niezadowolona.

Ale jego podejście zmieniło się, kiedy z całkowitą szczerością rozwodziłem się na temat lustra weneckiego i jakie fajne ono było. Oparł wtedy głowę na dłoni i przyglądał mi się z rozbawieniem.

– Kojarzę jego nazwisko – przyznał Gabriel, kiedy skończyłem swoją relację z dzisiejszego dnia. – Rzeczywiście pisał artykuły dla tego magazynu. Znam tam redaktora naczelnego, kiedyś pracował w wydawnictwie, gdzie debiutowałem. Jego alibi nie jest niepodważalne, ale możliwe. Wystarczy pogadać z magazynem. Ale to nie jest takie ważne.

– Nie? – zwątpiłem.

– Wydaje mi się, że to nie on. I detektyw też to podejrzewa.

– Jak to?

– Mamy serię morderstw o identycznym tle. Szukamy bardziej kogoś, kto mógłby dopuścić się do kilku morderstw na tle homofobii.

– Czyli to nie on? – upewniłem się, czy nadążam za jego tokiem myślenia.

– Tego nie powiedziałem. – No super, czyli nie nadążam, pomyślałem. – Ale wydaje mi się, że szukamy kogoś innego w świecie pełnym nitek.

Zamrugałem zaskoczony i nawet zapomniałem o czekoladzie w moich dłoniach.

– W świecie pełnym nitek? – powtórzyłem.

Spojrzał na mnie z lekkim, złośliwym uśmiechem, jakby wiedział coś, czego ja nie wiem.

– To znaczy, że mamy skomplikowaną sprawę seryjnego zabójstwa. Mamy nitki i tylko jedna prowadzi nas do zabójcy.

– Aha – przytaknąłem bezmyślnie, wcale nie rozumiejąc.

– Napiszę wiadomość do detektywa – powiedział, sięgając po komórkę. – Musicie znaleźć powiązania naszego najnowszego denata z kimś z więzienia. Może zostały jakieś ślady w Internecie lub w komórce, z kim się kontaktował. A może wszystkich łączy znajomość z jedną osobą, o której nie wiem? – gdybał.

Ugryzłem czekoladę, patrząc na profil Gabriela. Wydawał się niesamowicie skupiony. Zrobiły mu się nawet zmarszczki na czole, których wcześniej u niego nie widziałem.

– Adaś – powiedział nagle, na co aż podskoczyłem. Tak gwałtownie się do mnie odwrócił i złapał za twarz, że nawet nie wiedziałem, kiedy on dokładnie to wszystko zrobił. – Czy chcesz nadal brać w tym udział? Wolałbym, żebyś został w domu, ale wydaje mi się, że jesteś niesamowicie potrzebny teraz, w tym śledztwie.

Zamrugałem. Uczcie bycia potrzebnym było całkiem fajne. Spojrzałem w jasne, przeszywające mnie oczy blondyna. Były nieprzeniknione, ale wydawały mi się dziwnie napięte. Może zmartwione?

– Było całkiem... – zawahałem się w dobrze słów – ciekawie – powiedziałem w końcu. – Może bym jeszcze pomógł? – zasugerowałem ostrożnie.

Uśmiechnął się jakoś dziwnie i lekko szarpnął, bym się pochylił w jego stronę. Czułem, jak mi gorąco na całym ciele, kiedy miękkie usta Gabriela ucałowały mi czoło. To był długi, uroczy pocałunek, którego nigdy w życiu od nikogo nie otrzymałem.

W życiu nie byłem bardziej speszony. Przebijało to nawet uczucie, kiedy dyrektorka więzienia komplementowała mój nowy fryz. A już wtedy myślałem, że spalę się ze wstydu i speszenia.

Teraz chyba byłem istną erupcją wulkaniczną.

– Jesteś bardzo odważny, Adaś, tylko nie waż mi się więcej rzucać na ludzi.

W odpowiedzi uśmiechnąłem się głupio, czerwony na całym ciele. Chyba jednak trochę porzucam się na ludzi, jeśli w zamian dostanę taką nagrodę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top