xxx
Widziałem ciemność po przeczytaniu ostatnich słów z listu mojego najbliższego przyjaciela Eijiego. Lecz dopiero na koniec mojej wędrówki zdałem sobie sprawę, że nie tylko był moim przyjacielem. Był kimś więcej. Miałem tylko dwa pytania w głowie. Czemu tak późno to zrozumiałem. Cały czas w głowię miałem niewinny uśmiech czarnowłosego chłopaka. Jego cudowne oczy, które widziały wiele. Zbyt wiele. Jak mogłem na to pozwolić? Moja głowa pękała od podobnych myśli, jednak w mojej głowię było jeszcze jedno bardzo ważne pytanie. Czy ja żyję?
Ciągle widziałem tylko ciemność wszędzie, gdzie patrzyłem. Byłem wręcz prawie pewny, że umarłem i tak właśnie wygląda śmierć. Niemniej jednak myliłem się. Po chwili byłem pewien, że jestem w tym samym miejscu, gdzie dostałem listy od Singa.
- Ty uparty debilu! - krzyknął młody chińczyk i pobiegł przed siebie.
Stałem odwrócony od niego i tylko słyszałem jak odbiega w nieznaną mi stronę. Usiadłem na ławce wykonanej z kamienia i spojrzałem na kopertę, na której było napisane moje imię i nazwisko. Otworzyłem kopertę i wyjąłem list oraz bilet. Przeczytałem pierwsze kilka zdań. Wiedziałem co jest na końcu napisane, wiedziałem jak moje losy dalej się potoczą. Nie byłem, jednak pewny czy to wszystko jest naprawdę, czy jednak jest to pętla, która cały czas się powtarza. Podniosłem się z miejsca gdzie chwilę temu jeszcze siedziałem. Ruszyłem pewny siebie. List dalej trzymałem w jednej z dłoni, aczkolwiek w drugiej trzymałem pistolet. Przed de mną pojawiła się postać. Dobrze wiedziałem co chcę zrobić. Bez chwilowego zawahania wycelowałem i strzeliłem w głowę postaci przed de mną.
Nie chciałem, aby tak nasza historia się skończyła, więc biegłem w stronę lotniska najszybciej jak się tylko da. Nie zatrzymałem się ani chwili. Chciałem osobiście pożegnać chłopaka lub nawet zatrzymać go przy sobie. Wiedziałem jednak, że to nie będzie najlepszy pomysł. W taki sposób narażał bym go na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Tymczasem wiedziałem, że bez tego czarnowłosego moje życie już nigdy nie będzie takie same. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że nigdy już go nie zobaczę. Dobiegałem do lotniska, gdzie na pasie startowym, był samolot Eijiego, który zaraz miał startować. Pod moimi powiekami zbierały się powoli łzy, gdy samolot Japończyka właśnie powoli unosi się coraz wyżej i wyżej. Serce ścisnęło się i na sekundę zatrzymało swoją pracę. Tak samo jak reszta narządów w moim organizmie. Zacisnąłem pięść, w której trzymałem kartki papieru. Moje słone łzy wydostały się spod powiek i leciały spokojnie po moich policzkach. Przyglądałem się tylko jak samolot chowa się za szarymi, deszczowymi chmurami. Czułem jak moje serce, które jeszcze chwilę temu nie mogło pracować, rozpada się na milion małych kawałków, jak najdelikatniejsze szkło jakie mogło istnieć.
Wiatr rozwiewał moje blond włosy, uderzając moją twarz zimnymi powiewami. Łzy powoli wchłaniały się w moją skórę, lecz pojedyncze leciały przez policzki, kończąc swój bieg dopiero na brodzie, opadając powoli raz na ziemię, raz na mój czarny sweter. Zależało gdzie wiatr w tamtym momencie powiał.
- Nie udało mi się... - powiedziałem do siebie, opuszczając powoli głowę, tracąc z widoku samolot.
Patrzyłem w szary chodnik bez jakichkolwiek uczuć. List schowałem do kieszeni swojego jasnego płaszcza.
- Ash! - odwróciłem głowę w stronę głosu, który przerwał moje smutne myśli. - Jednak przyszedłeś! - moim oczom ukazał się Sing, szczerzył się jak mało kto oraz machał do mnie.
Wyprostowałem się i wytarłem resztki łez. Sing podchodził do mnie bliżej, A reszta poszła w innym kierunku. Gdy był już obok mnie, moje policzki były całkowicie suche, jednak oczy dalej były lekko zapłakane.
- Przepraszam, że tak Ciebie nazwałem. Wcale tak nie myślę. - jego uśmiech powoli schodził z jego twarzy.
- Sing. Przestań - wciągnąłem powietrze głęboko do płuc i wypuściłem je ustami, aby opanować swoje emocje.
Nastała cisza. Nie była to na pewno niezręczna cisza. Patrzyłem na jego bladą twarzyczkę. Wyglądał jakby zastanawiał się nad bardzo ważną rzeczą. Nie miałem pojęcia, jaka to była rzecz.
- W takim razie - odezwał się, przerywając ciszę między nami - Ash co robisz? - zapytał spoglądając na moją twarz.
Pierwszy raz, miałem problem w podjęciu tak oczywistej decyzji. Zostać w Nowym Jorku i żyć swoim dawnym życiem, czy wyjechać do Japonii i zacząć całkowicie nowe życie, przy boku Japończyka. Odpuściłem wzrok i popatrzyłem w chmury. Na niebie były tylko szare chmury. Nic więcej.
- Lecę - powiedziałem stanowczo, ruszając przed siebie.
Chłopak nie odezwał się tylko udał się za mną. Przez resztę drogi była ta sama cisza. Doszliśmy do celu naszej wycieczki, czyli do mojego mieszkania. Było ono całkowicie bez kolorów, gdy nie było w nim mojego przyjaciela. Ciągle w głowie miałem jego śmiech, uśmiech, płacz. Płacz Japończyka była najgorszą rzeczą jaką kiedykolwiek moje uszy słyszały.
Podszedłem do wielkiej szafy, gdzie była czarna walizka, oraz półki pełne od ubrań jak i pozbawione ich. Te puste były dla Eijiego. Otworzyłem i położyłem walizkę na łóżku. W pośpiechu pakowałem rzeczy, które były mi najbardziej potrzebne. Chłopak stał w wejściu i patrzył na mnie bez słowa. Kątem oka spojrzałem na niego. Jego myśli były widocznie czymś innym zajęte, ponieważ nie zareagował na mój uśmiech, który posłałem mu chwilę temu. Wróciłem wzrokiem do wypełnionej, aż po brzegi walizki. Było w niej dużo ubrań jak i potrzebne dokumenty. Miałem chęć zabrać chociaż jeden pistolet, ale jednak wiedziałem, że na pokład samolotu mnie z nim nie wpuszczą. Zamknąłem ją, ale z wielką trudnością. Do tej czynności poprosiłem Singa.
Przekręciłem kluczyk w drzwiach, zostawiając za sobą wszystkie dobre i złe wspomnienia. Westchnąłem cicho, kładąc ostatni raz dłoń na drzwiach. Trudno było mi się rozstać z takim życiem jakie miałem do tej pory, ale musiałem, jak chciałem walczyć o to co w moim życiu było najważniejsze. Oddałem klucze chłopakowi, A sam pomaszerowałem przed siebie. Przed budynkiem zadzwoniłem po taksówkę. Chwilę musiałem czekać, ale nie dłużej niż 10 minut. Podczas jechania kupiłem bilet, w jedną stronę, który był za 30 minut. Przez całą drogę patrzyłem się przez okno, ignorując zagadywanie taksówkarza.
Dojechaliśmy na miejsce. Zapłaciłem facetowi i ruszyłem z walizką na lotnisko. Gdy tylko wszedłem na pokład samolotu zrobiłem się spokojniejszy i wiedziałem, że odwrotu już nie było. Siedząc w samolocie i czekając, aż mój samolot odleci, skontaktowałem się z Panem Ibe, aby podał mi adres Eijiego. Gdy z nim rozmawiałem, był dość zdziwiony, ale bez zastanowienia był podał mi adres. Jakby nawet nie podał i tak bym to zdobył. Jakoś. Kiedy samolot wspinał się do samej góry, ja ostatni raz spoglądałem na moją małą ojczyznę.
- Do zobaczenia Nowy Yorku - szepnąłem cicho i zasłoniłem malutkie okienko.
Położyłem głowę na zagłówek fotela i pogrążyłem się w myślach, które spowodowały, że odleciałem w świat marzeń.
Po kilku godzinach lecenia, byłem tak padnięty jak nigdy. Nie byłem zwyczajny, aby latać samolotem na tak duże odległości. Wyszedłem z maszyny na świeże powietrze, od razu poczułem się lepiej. Odebrałem swoją walizkę i wyszedłem przed budynek. Tak jak Japończyk było tu pięknie, lecz na pierwszy rzut oka nie był to świat dla mnie. Zadzwoniłem do jakiegoś hotelu, który znalazłem w Internecie i nie był wcale aż tak daleko jak myślałem. Nie chciałem kolejnych pieniędzy tracić na taksówkę, więc ruszyłem pieszo, z nadzieją, że się tutaj nie zgubię, co było bardzo prawdopodobne.
Dotarłem do miejsca, oczywiście z przygodami. Z kilka razy pomyliłem uliczki, a dogadanie się tutaj z ludźmi było trudniejsze, niż przypuszczałem. W końcu wymęczony całą tą podróżą, mogłem na chwilę odsapnąć i położyć się na łóżku. Było strasznie niewygodne, ale nie miałem już po co narzekać. Potrzebowałem go tylko na jedną noc, ale wiedziałem, że temu hotelowi nie wystawię dobrej oceny. Nawet się nie rozbierając, zasnąłem przytulny do poduszki.
Z samego rana dobijały się do mnie budziki jak i promienie bladego słońca, przedostające się przez okno. Ostatecznie te dwa czynniki spowodowały, że się obudziłem i podniosłem z łóżka. Nie był to częsty widok. Przetarłem swoje zaspane oczy i rozejrzałem się dookoła. Serio się to działo. Nie był to sen, ani nic podobnego. Siedziałem w pokoju hotelowym w Japonii. Sam nie mogłem w to uwierzyć. Wzrok mój przeniósł się na okno, gdzie wchodziło słońce, bardzo powoli wstawało zza budynkami. Spojrzałem na telefon, który cały czas leżał na szafce obok mojego łóżka. Tylko jedna osoba do mnie napisała, był to Sing z zapytaniem czy wszystko ze mną w porządku? Odpisałem mu od razu i przeprosiłem, że nawet się nie pożegnaliśmy, ale w tedy to nie miałem czasu na komitety pożegnalne.
Oddałem kartę od pokoju do recepcji. Byłem przed hotelem, ubrany w świeże i czyste ciuchy oraz ze swoim bagażem. Czekałem na Pana Ibe, który zaproponował, że podwiezie mnie na miejsce. Mimo tego, iż nie okazywałem tego, lubiłem go.
- Eiji będzie miło zaskoczony twoim widokiem... - powiedział cicho, odpalając samochód.
- Sam jestem zdziwiony całą tą sytuacją - uchyliłem sobie na trochę szybę w samochodzie.
- Gdy tylko wrócił do domu, zamknął się w nim i do nikogo się nie odzywał. Nawet do swojej małej siostry, która cały czas próbowała się z nim pogadać lub się pobawić. - westchnął cicho i ruszyliśmy.
- Daleko to? - mruknąłem patrząc przez szybę na ludzi przechodzących obok.
- Chwila moment i będziemy Ash... - odpowiedział dociskając trochę gazu - Jednak jak przepuszczałem z Maxem. Jesteście nie rozłączni... Żyć bez siebie nie potraficie.
Nie odpowiedziałem mu, po za bardzo się zamyśliłem o spotkaniu. Przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie jak to mogło wyglądać. Na pewno chłopak będzie zaskoczony moją osobą w jego domu, ale czego można by było się spodziewać.
Dojechaliśmy pod niezbyt duży dom. Kiedy Pan Ibe chciał coś jeszcze powiedzieć, mnie już nie było w pojeździe. Stałem pod drzwiami. Wstrzymałem się chwilę z zapukaniem. Czy naprawdę chciałem, znów narażać czarnowłosego? Wiedziałem, że nigdy już nie ucieknę od problemów jakie miałem w USA. Zawsze będę mnie prześladować. Jednak innego wyjścia nie miałem. Zapukałem kilka razy o drewniane drzwi. Czekałem dosłownie chwilę, aż mała dziewczynka otworzyła mi. Miała podobne rysy twarzy jak Eiji i byłem pewny, że to jego siostra. Patrzyła przestraszona na mnie, oparta o ramę drzwi. Ja uśmiechnąłem się delikatnie, aby dziewczynka choć trochę przestała się bać. W końcu byłem dla niej nieznajomym.
- Hej malutka - powiedziałem miło, a uśmiech nie schodził - Jestem Ash. Przyjaciel twojego brata Eijiego. Mogłabyś mnie zaprowadzić do niego?
Czarnowłosa tylko pokiwała główką i zaczęła mnie prowadzić przez korytarz. W między czasie rozglądałem się i zapoznawałem z nowym miejscem. Dziewczynka zatrzymała się przed drzwiami i pokazała na nie, po czym odbiegła do drugiego pokoju. Stanąłem równolegle z nimi, a moje serce przyśpieszyło, ręce się pociły. Zapukałem pierwszy raz, jednak odpowiedziała mi cisza. Zapukałem drugi, i w końcu usłyszałem odpowiedź.
- Proszę - za drzwiami usłyszałem, znudzony głos Japończyka.
Otworzyłem drzwi i widziałem chłopaka siedzącego do mnie tyłem oraz patrzącego w czyste niebo. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Moją twarz zdobył pełen szczęścia i ulgi uśmiech. Widząc, że nic mu nie jest i żyje, wielki kamień spadł mi z serca. Cały mój organizm szalał gdy go widziałem. Serce biło jak szalone, całe moje ciało było sparaliżowane. Byłem nad nim i wpatrywałem się spokojnie, czekając aż jakkolwiek zareaguje, jednak chłopak był za bardzo zamyślony jak i zapatrzony w niebo. Wyglądał tak niewinnie i uroczo w takiej pozie. Położyłem swoje dłonie na jego ramionach, a ten wzdrygnął się wystraszony. Spojrzał w górę, a jego oczy napotkały moją twarz. Chłopak nagle zbladł jakby widział ducha.
- Cześć - jedyne słowo jakie mogłem wydusić z siebie, innego nie umiałem.
Chłopak wstał szybko z krzesła i rzucił mi się na szyje. Przytuliłem go również mocno i przymknąłem oczy. O właśnie to chciałem w tamtym momencie poczuć. Jego ciepło oraz jego zapach. Mimo tego, że nie rozstaliśmy się na jakoś długo, ale stęskniłem się za nim. Swoją dłoń przełożyłem na jego włosy i zacząłem je delikatnie gładzić. Były takie delikatne i pachnące.
- Ash... - usłyszałem barwny głos Eijiego - Cieszę się... - głos mu się już łamał.
Spojrzałem w oczy chłopaka, w których widziałem przezroczyste łzy. Powoli kropelki łez spływały po jego policzkach, jedna za drugą. Ten widok zawsze łamał moje serce. Nieważne w jakich okolicznościach. Ocierałem je spokojnie wewnętrzną częścią dłoń. Poczułem w tedy bardzo dziwne uczucie, jakiego dotychczas nie dane było mi czuć. Ściskanie w żołądku, jakiego jeszcze nie miałem. Zrozumiałem, że owe "uczucie", to właśnie jest miłość. Nie braterska, ani nie przyjacielska. Była to ta prawdziwa najprawdziwsza miłość, która była tą najmocniejszą ze wszystkich. Impulsywnie złapałem policzki Japończyka i przesunąłem je do swojej twarzy. Nie byłem pewny tego co robię, ale zamknąłem nasze usta w delikatnym pocałunku, przymykając oczy...
Czułem już kiedyś smak jego ust, lecz tym razem był on odrobinę inny, od ostatniego. Był lepszy od swojego poprzednika. Odwzajemnił on gest bardzo lekko, ale tak czy siak bardzo się cieszyłem. Rozchylił trochę swoje usta, a ja wykorzystałem okazję i zaatakowałem go swoim językiem. Nasze języki pasowały do siebie idealnie. Walczyły o dominację, ale było wiadome, że ja wygram te zawody.
Oderwaliśmy się, kiedy zabrakło nam powietrza. Słyszałem cichuteńkie dyszenie chłopaka. Patrzył w dół na nasze stopy. Przez grzywkę, która opadała mi na pół twarzy, zauważyłem bardzo mocne rumieńce. Dłonią podniosłem podbródek chłopaka. Jego oczy dalej były w łzach. Głaskałem go drugą dłonią po policzku, wpatrując tak głęboko w oczy, iż miałem wrażenie, że się w nich topie. Były takie cudowne i wielkie. Mógłbym wpatrywać się w nie godzinami.
- Kocham cię Eiji... - Szepnąłem cicho, nie odrywając wzroku od jego twarzy, która robiła się jeszcze bardziej czerwona.
- J-Ja C-Ciebie t-też... - odpowiedział jąkając się, a moje serce stanęło, tak jak reszta organizmu.
Wiadomość tego, że odwzajemnia moja uczucia, była najlepszą wiadomością , jaką do tej pory dostałem. On mnie kochał. On serio mnie kochał. Takiego potwora, zabójcę i gangstera. Pokochał mnie takiego jaki byłem. Nie wytrzymałem. Moje powieki całe zapełniły się łzami. Płakałem. Płakałem ze szczęścia jakie życie mi przyniosło. Usiadłem na łóżku ciągnąc go za sobą. Poczułem jego ramiona jak przytulają mnie do siebie. Fortunie ułożył mi moją głowę bardzo blisko jego serca. Biło tak szybko i nierównomiernie. Jednak w pewnym momencie niczego nie słyszałem... Serce młodego japończyka przestało bić, po tym jak usłyszałem strzał z pistoletu.
Przez moment nie wiedziałem co koło mnie się dzieję, wszędzie była ciemność. Czy ja znowu umarłem? Nie, była to jedynie zmyłka. Moje oczy powoli widziały, a moja twarz czuła ciepłą ciecz, która pachniała specyficznie. Krew. To była na pewno krew. Znałem ten zapach doskonale. Eiji nie obejmował mnie już, tylko leżał bezwładnie na łóżku, z zamkniętymi oczami, oraz dziurą na środku głowy, z której płynął czerwony płyn.
- Eiji! - krzyknąłem i próbowałem szturchać chłopaka - Proszę obudź się!
Nie mogłem zrozumieć, czemu akurat on. Tak cudowna i empatyczna osoba musiała umrzeć w tak obrzydliwy sposób. Nie docierało to do mnie, że nigdy więcej nie zobaczę jego uśmiechu, nie usłyszę jego cudownego głosu i śmiechu. Zalałem się łzami, siedząc i patrząc na zwłoki. Całe moje ciało znieruchomiało. Nie mogłem podjąć żadnych działań, organizm po prostu odmawiał i kierował się sam. Ułożyłem się obok chłopaka i przytuliłem się do niego, czując niemiłosierny ból w sercu.
- Przepraszam... Przepraszam... - powtarzałem co chwilę.
To było wszystko moją winą. Gdyby nie wciągnął Eijiego w mafię, nigdy taka scena by nie miała miejsca. Chłopak spokojnie żył by swoim spokojnym życiem. Gdybym w NY dał się zabić, siedział by tutaj i nikt by go nie zastrzelił. Z czasem by w końcu zapomniał o mnie i ułożył sobie życie od nowa. Znalazł by dziewczynę godną jego, z czasem by mieli dzieci, ślub. Cieszyłby się życiem i by żył dalej. A teraz? Leżałem obok niego i patrzyłem jak uchodzi z niego to ciepło, które obdarowywał każdego kogo napotkał. Chciałem, aby ten głupi sen się zakończył. A by ten cały koszmar się zakończył, aby wszystko było jak dawniej. Przymknąłem oczy bardziej tuląc go do siebie.
Drzwi od sypialni otworzyły się. Usłyszałem krzyk kobiety, zapewne była to mama chłopaka. Próbowała mnie odciągnąć wraz z Panem Ibe od sztywnego chłopaka. W końcu im się to udało. Kobieta wyszła z pokoju, dzwoniąc gdzieś. Mężczyzna tylko objął mnie i mocno do siebie przytulił. Stałem bez ruchu wierząc dalej, że to tylko jakiś głupi żart. Po 10 minutach była policja i pakowali zwłoki czarnowłosego. W tedy widziałem po raz ostatni jego niewinną twarzyczkę. Nigdy więcej już nie dane było mi jej widzieć...
*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*
Minęło kilka dni od tego całego zdarzenia i nadszedł dzień ostatniego pożegnania. Na te kilka dni zostałem w Japonii i powiadomiłem osoby z NY o całej zaistniałej sytuacji. Większość osób - w tym Yut, co zadziwiło mnie to. Przez ten czas nocowałem u rodziny zmarłego. Cały czas wspierali mnie w tym wszystkim. Byłem im wdzięczny za to, że mimo tego, iż ich synowi stworzyłem takie piekło, chcą mnie wspierać...
Każdy kto szanował Eijiego, przybył na to jak smutne spotkanie. Wszelki kto był tam, spoglądał na drewnianą trumnę, gdzie leżało moje szczęście. Nie żywe...
Przemowę kończyli właśnie rodzice chłopaka, co oznaczała, że była to pora skończenia tego wszystkiego. Ja odmówiłem mówienia czegokolwiek, ponieważ wiedziałem, że i tak to nie da nic, a ja nic nie będę mógł powiedzieć poprzez swój płacz. Gdy trumna schodziła na dół, każdy się rozchodził, a ja stałem i patrzyłem. Jak tylko ciało było na samym dole, zrozumiałem dopiero, że to koniec i nie da się tego odwrócić. Łzy płynęły jeszcze szybciej, a moje ciało opadło na kolana.
- Eiji! - krzyknąłem załamany, wystawiając rękę w stronę dołku.
Przesiedziałem w tamtej pozycji jeszcze kilka chwil, aż do momentu, kiedy Sing złapał mnie za ramie i podniósł. Odeszliśmy trochę dalej, a on do rąk dał mi pistolet, po czym dodał.
- Zabij tego skurwysyna, który jemu to zrobił... - po czym odszedł, zostawiając mnie samego.
W pobliżu była mała góra, na którą miałem zamiar się udać. Moje nogi były wyczerpane, ale nie zamierzałem rezygnować. Był zachód słońca więc chciałem, go zobaczyć. Takie widoki uspokajały mnie. Usiadłem na trawie w ręku dalej trzymając, dalej w ręku pistolet Singa. Mówił on, że miałem zabić osobę odpowiedzialną za to wszystko. I to miałem zamiar zrobić. Załadowałem pistolet i przystawiłem sobie do głowy...
- Sa - yo - na - ra - szepnąłem cicho, po czym wykonałem strzał.
Nie poczułem nawet bólu. Przez chwilę tylko widziałem ciemność, ale później byłem na polanie, gdzie uczyłem strzelać Japończyka. Stał tam. Cały i zdrowy. Widząc go lepiej się poczułem. Obserwowałem go cały czas, aż do momentu, gdy odwrócił się w moją stronę i zaczął biec.
- Ash! - krzyknął i uradowany rzucił się na moją szyję.
Przytuliłem go mocno do siebie, czując, że znów moje policzki robią się mokre. Ponownie byłem obok niego i znów go tuliłem. Moje szczęście do mnie powróciło. Eiji stanął już normalnie i patrzył w moje oczy. Bez opamiętania pocałowałem go namiętnie, a on tylko odwzajemnił. Wtopiłem dłoń w jego włosy i zachłannie muskałem jego usta. Dopiero kiedy zabrakło nam oddechu oderwaliśmy się od siebie. Chłopak szepnął cicho z tym cudownym uśmiechem na ustach.
- Teraz już zawsze będziemy razem...
___________
Z tego, że jest późna godzina publikowania owego one shota, poprawki będą naniesione rano. Publikuje to tak późno dla pewnej osoby, która zniecierpliwiona już czeka na niego i nie pozwolę jej dłużej czekać bo jest najwspanialsza! <3 Love you Eżi <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top