)Druga strona(

... w jednej chwili przestał głaskać moje włosy i zesztywniał.

-chcesz stąd odejść?- spytał poważnie. Przestraszyłam się tego Lokiego. Tego śmiertelnie poważnego Lokiego.

-no... kiedyś napewno będę musiała, przecież mam rodzinę, przyjaciół- odpowiedziałam zakłopotana. Szczerze? Zbytnio nie tęskniłam za rodzicami a przyjaciół nie mam. No i nie chce wracać tam, gdzie jest wojna światowa.

-nie podoba co się tu?- oczy Kocura stały się puste, bez życia. Zaczynam się go serio bać.

-nie to, że mi się nie podoba, tylko pewnie za jakiś czas będę musiała wracać... co nie?- nie byłam pewna czy ta odpowiedź nie będzie złą, ale trudno. Chłopak podniósł się zmuszając mnie do zrobienia tego co on. Mocno chwycił mnie za ramiona i rzucił o ziemię.
Co to ma znaczyć niby? Zamknęłam oczy czekając, aż moje plecy spotkają się z gruntem, co nastąpiło szybko i boleśnie. Ręce Kota znajdowały się po obu stronach mojej głowy, a on sam "wisiał" nade mną i patrzył zagubionym wzrokiem w moje fiołkowe oczy.
Co mu chodzi po głowie? Jego dzika natura kota zaczyna dać o sobie znaki chyba.

-Loki, jeśli to jakiś żart to....- chciałam mu rzucić jakąś riposte, ale mi przerwał.

-nigdy stąd nie odejdziesz, nie pozwolę ci na to- po tych słowach wbił się w moje usta. Nie był to brutalny pocałunek, lecz delikatny, przepełniony uczuciami. To nie zmieniało faktu, że ogłupiałam na dłuższą chwilę i nie wiedziałam co się właśnie stało. Leżałam tak przyciśnięta przez ciało zielonookiego Kota (tak jak w mediach) i nie wiedziałam co zrobić. Nie chciałam tego. Z oczu mimowolnie popłynęły łzy i próbowałam się wyrwać. Chłopak poczuł prawdopodobnie łzy kapiące z moich policzków, więc oderwał się ode mnie i spojrzał zaskoczony na mnie. Patrzyłam na niego z obrzydzeniem i wściekłościom.

-Nienawidzę cię- warknęłam mocno i stanowczo na co oczy Kota rozszerzyły się a uszy stanęły dęba. Tym razem odepchnęłam go używając całej mojej siły i uwolnił am się od niego. Chciałam uciec. Zapaść się pod ziemię.

-Alicjo... przepraszam cię- powiedział Loki.

-nie obchodzi mnie to i tak nienawidzę cię! Po tobie bym się tego nie spodziewała, Loki- odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biegnąc przed siebie. Słyszałam rozpaczliwe wołanie kota, abym się zatrzymała, ale przecież nikt nie powiedział, że mam go słychać. Ten świat jest chory! Mam teraz ochotę z niego wyjść i nigdy nie wrócić.

A może... to jest tylko sen? No właśnie! Przecież zasnęłam przed tym jak Królik mnie tu zabrał. Tylko jak mam przestać śnić? Uszczypnąć się czy co? W sumie warto spróbować.

Już miałam to zrobić gdy usłyszałam potężne wciągnięcie powietrza do płuc z mojej prawej. Jak poparzona odwróciłam się i zobaczyłam nieźle wtopionego w tło Absolema.

-o, to ty, Absolem- nie powiem, nawet się ucieszyłam z jego towarzystwa.

-Alicja! I jak, zdobyłaś to, o co cię prosiłem?- spytał z nadzieją w swoim grubym głosie. Zbladłam.

Kompletnie zapomniałam o tym! I co mam mu teraz powiedzieć? Smok popatrzył na moją talię i rozszerzył oczy.

-masz to! Jestem ci wdzięczny, Alicjo. Podaj mi to- powiedział szczęśliwy. Spojrzałam na pas. Miałam tam schowany mały słoiczek a w środku latał żywo mały, biały motyl z dużymi skrzydłami jak u anioła. Kiedy!? Odczepiłam go i dałam go smoku. Uszczęśliwiony przytulił do siebie słoiczek i małym owadem.

-w zamian możesz mi zadać jedno pytanie- powiedział patrząc na mnie swoimi ślepiami.

-jakie chcę? Niezależnie jakiej kategorii pytanie?- spytałam ciekawa.

-jakie chcesz a ja ci odpowiem szczerze na nie- odpowiedział i czekał na ruch z mojej strony. Skoro tak to....

-czemu nic nie pamiętam z mojej ostatniej wizyty w Krainie Czarów?

Witam :3 podoba się? Daj gwiazdkę i koma! Każdy to lubi i wie, że jeśli to zrobisz to szybciej pojawi się rozdział ^^ sorki za błędy ;-; a propo sorry że mnie tak długo nie było z tym maraton em ale miałam pewną sprawę do załatwienia :/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top