@Coraz więcej problemów@
- Wiem jedno... mamy przekichane. - Powiedział zmęczony Furry. Od dwóch godzin wędrujemy pieszo po pustyni. Z racji tego, że nasz wóz został zniszczony a wody mamy mało, jest nam coraz ciężej walczyć z upałem. Jest jeszcze jedno zmartwienie. W nocy temperatura spada poniżej zera. No, chyba że ta Kraina jest na tyle szalona i będzie taki sam upał jak teraz.
- Wpadliśmy jak śliwki w kompot... Oby Skoczków nie było na naszej drodze. - Ravi wyraźnie miał dość słońca i potu.
- Czemu nie polecimy na smokach?! - Spytał Coda wachlując się swoim kapelusikiem.
- Smoki są tak samo zmęczone jak wy, więc nie zaryzykuje ich utraty tylko dlatego, że nam jest niewygodnie w sytuacji jakiej się znaleźliśmy. - Odpowiedział Sirin ocierając czoło. Miał racje. Smoki ledwo co szły i nie pomagało im to, że walczyły ze Skoczkami.
- Mam nadzieje, że nie krążymy w kółko. - Odezwał się Kapelusznik a na samą myśl o naszym błądzeniu zrobiło mi się słabiej.
- Gdyby to słońce tak nie prażyło... - Do marudzenia dołączył się także Wampir. Jemu słońce najbardziej doskwierało.
- A tak w ogóle to czemu wy dwaj tu jesteście? - Spytał Loki Wampira i Maga.
- Ja leciałem za wami pokazać smoki Blackowi no i w sumie z tęsknoty za Alicją. - Odpowiedział Sirin ledwo dysząc.
- Mnie zaniepokoiły smoki nad miasteczkiem, więc poszedłem za nim. - Powiedział po chwili Kizoku.
- Nie idę dalej! - Loki stanął z założonymi rękoma.
- To co? Chcesz się usmażyć? Nie radze, na pewno zaraz znajdziemy jakieś schronienie. - Pocieszałam go tą myślą, chodź sama szczerze w to wątpiłam.
- Pff, na pewno coś znajdziemy, prędzej będzie to fatamorgana, niż prawda. - Powiedział pewnie. Nie wytrzymałam i podeszłam do niego bliżej i przyciągnęłam go bliżej za koszule.
- Posłuchaj, to że ty nie wierzysz w to, nie oznacza, że reszta też. Ja chcę mieć chodź trochę nadziei, że nam się uda. - Powiedziałam cicho patrząc z nienawiścią w jego zielone oczy. Zamilkł na moment wpatrując się jedynie we mnie. Puściłam jego koszule i szłam dalej.
- Ugh, uparta dziewucha. - Wysyczał i szedł za mną niespieszno.
~~ time skip~~
Po jakiejś godzinie słońce zaczęło chować się pod piach, a my dalej wykończeni szliśmy. Ledwo co się trzymałam na nogach, ale nie mogę się teraz poddać. Musimy dojść jak najdalej i jak najszybciej. Oczy same mi się zamykały. Nagle jakby świat zaczął wirować a ja osunęłam się na jeszcze rozgrzany piasek pustyni.
...
- Coline. Coline obudź się. - Usłyszałam dawno mi nie słyszalny głos. Uniosłam ciężkie powieki i zobaczyłam... Moich rodziców!
- Co wy tutaj robicie? - Spytała cicho podnosząc się powoli. Otaczał nas zielony las i śpiew ptaków.
- Tęsknimy, skarbie. - Odpowiedział mój ojciec chcąc położyć dłoń na moim policzku. Cofnęłam się zdziwiona ich postawą. Teraz ich obchodzę?
- Możesz do nas wrócić teraz. - Dodała mama chcąc złapać mnie za dłoń. Odtrąciłam dłoń i ponownie się cofnęłam.
- Nie mogę. Nie teraz. Po mojej misji na pewno wrócę. - Odpowiedziała a rodzice wydali się smutni, lecz po chwili rozpromienili się.
- Masz rację. Wykonaj zadanie i ocal przyjaciół. To postawa godna każdego żołnierza i mojej córki. - Odezwał się tata i szybko podszedł do mnie i ucałował w czoło. Poczułam ogromny smutek. Mimo, że tak ich nie lubię, zaczynam za nimi tęsknić. Przecież oni mnie kochają. Moi rodzice rozsypali się na miliony płatków białych kwiatów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top