Zmęczenie

Dzień meczu zbliżał się nieubłagalnie. Miał odbyć się w sobotę, co skutkowało tym, że gryfoni dużo ćwiczyli w poprzednich dniach. Za wszelką cenę chcieli pokonać ślizgonów, a zmęczenie nie grało w tym żadnej roli. Każdy gryfon będący w drużynie Quidditcha wiedział, że uczniowie domu węża prowadzą brutalną i agresywną grę. W poprzednim roku znacznie się poprawili, dlatego nikogo nie dziwił fakt, że gryfoni obawiali się o wynik meczu.

James Potter od samego rana był przymulony. Kawa, którą wypił przy śniadaniu, dodała mu trochę energii; niestety teraz nie było po niej ani śladu. O swój stan obwiniał wykańczające go treningi i szlaban nadany przez McGonagall. Przez te kilka dni posprzątał więcej toalet niż przez całe swoje życie u siebie w domu. Jakby tego było mało, myśli o Davies go nie opuszczały. Nie wiedział, czy sam się nakręcił, czy eliksir tak na niego działał.

- Może powinienem zrobić coś z tą relacją? - James zadał sobie pytanie w myślach licząc, że właściwa odpowieć sama mu się nasunie.

Nie chciał nad tym główkować, a już zwłaszcza nie miał ochoty myśleć nad Davies. Nie lubił tracić czasu na zastanawianie się nad różnymi kwestiami. Chłopak wolał robić, potem myśleć.

James zastanowił się na chwilę. Był w rozsypce. Dziewczyna musiała mu wybaczyć ‐ tylko tego był pewien. Niestety wiedział, że wykonanie tego zadania mogło okazać się znacznie trudniejsze. Nie miał pojęcia jak w rzeczywistości działa eliksir, a teraz on sam był ofiarą.

Ofiarą.

Ofiarą własnego eliksiru. Taką samą ofiarą jak Snape, nad którym się znęcał.

James westchnął. Czy on tylko potrafi wszystko psuć?

Po chwili zdał sobie sprawę, że nie, ponieważ jego narcystyczna osobowość przejęła inicjatywę. Miał przyjaciół, których uwielbiał i z wzajemnością. Wiedział, że skoczyliby za nim w ogień, dlatego stwierdził, że jednak umie coś nad wyraz ważnego - potrafi przyjaciół trzymać razem.

Tak naprawdę James pierwszy raz musiał przeprosić kogoś tak bardzo, aby ta osoba mu w stu procentach wybaczyła.

Szczerze.

Nigdy, nikomu nie zrobił tak dużego świństwa jak Aurorze. Dotychczas jego kłótnie kończyły się na Remusie i Syriuszu, z którymi godził się po kilku minutach, a oni sami mu wybaczyli. Mógł mieć zawahania co do Snape, ale on z nim nigdy się nie przyjaźnił - dlatego uważał, że żarty na jego osobie są niczym.

- Może powinienem ją przeprosić?

James nie wiedział. On naprawdę nie miał pojęcia co mógł zrobić. Totalnie się zagubił. Aurora była specyficzną osobą, przebywającą w żmijowisku. Miał świadomość tego, że w jakimś stopniu się zmieniła, ale żeby utwierdzić się w tym przekonaniu, musiał to sprawdzić.

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to było to. Od tego musiał zacząć.

Musiał powiedzieć słowo przepraszam.

Zdecydowanie było poza jego codziennym słownikiem. To słowo już w jego myślach brzmiało obco. Z jednej strony nie chciał wiedzieć jak brzmi ono naprawdę, ale z drugiej, wiedział, że nie ma wyjścia.

Potter nagle poczuł jak ktoś chwycił i pociągnął go za przedramię. Był zdezorientowany, ale gdy zobaczył, że przed nim znajdowała się ściana, wszystko zrozumiał. Spojrzał się na Remusa z wdzięcznością i cicho mu podziękował.

James rozejrzał się po twarzach swoich przyjaciół. Przy nich miał wrażenie, że on wcale nie miał ciężkiego dnia.

Ten dzień był trudny dla wszystkich.

Huncwoci byli zmęczeni, a ospałość Blacka dorównywała Jamesowi.

- Może to przez pogodę?

Po jakimś czasie James ziewnął. Zasłonił usta ręką i przymknął oczy. Zmęczenie przyćmiło jego wszystkie inne uczucia. Jedyne o czym marzył, to móc położyć się na swoim łóżku.

Nie minęło kilka sekund, a James poczuł jak na kogoś wpadł. Automatycznie przytrzymał tą osobę, aby się nie przewróciła. Gdy spojrzał w oczy osoby, ujrzał w nich irytację.

James poczuł jakby się rozbudził. Jego trybiki zaczęły chodzić. Wyrzuty sumienia zajęły miejsce zmęczenia. Chłopak rozszerzył szeroko oczy.

Eliksir na niego działał mocniej niż przypuszczał.

- Puszczaj mnie Potter. - Wysyczała Aurora wyrywając się z jego uścisku. Był mocny, więc wyszarpanie się sprawiło jej lekki trud.

Dziewczyna nie chciała mieć nic wspólnego z chłopakiem.

- Dopiero jak przeprosisz. - Zaśmiał się James, ale mimo to ją puścił. Nie wiedział, czy się cieszył, że ją widział, ale poczuł jakieś pozytywne emocje.

Jakby ekscytację.

Dziewczyna prychnęła i odeszła. Nie obejrzała się nawet za siebie.

- Nadal nie wiem, jak ty się mogłeś z nią przyjaźnić. Jest zimna, wredna, opryskliwa, arogancka, chłodna, ironiczna i...

- Syriusz - James przerwał jego wywód i pokręcił głową. - Ona taka nie jest. Po prostu... jest w Slytherinie i zachowuje się jak ślizgoni. Gwarantuję ci, że ona jest miła.

Oczy Syriusza niemal wyszły na wierzch.

- Jak możesz ją bronić? - Zamurowało go i nie wiedział co mógł więcej powiedzieć. Po prostu nie był w stanie niczego innego z siebie wydusić.

James nie odpowiedział mu, tylko ruszył przed siebie.

Rogacz jak na prawdziwego Huncwota przystało, wpadł na genialny plan. Na kolacji wypił mocną kawę, przez co nie był już zmęczony. Rozbudziła go i miał wrażenie, że nie będzie spał w nocy. Odkąd wrócił do dormitorium, minęła godzina, a on zdążył wymyślić i stworzyć listę, która pomogłaby mu zakończyć działanie eliksiru.

James przeczytał ją uważnie.

1. Przeprosić Aurorę Davies.
2. Obiecać jej poprawę.
3. Odnowić przyjaźń.

Niby niewiele, ale to i tak dużo jak na niego. Skoro eliksir na niego w jakikolwiek sposób oddziaływał to musiał jak najszybciej zakończyć jego działanie.

Niby banalne, ale nie dla niego.

Potter zwinął wcześniej napisany list i podał go sowie.

- Do Aurory Davies. - Wyszeptał, a znane mu zwierze po prostu odleciało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top