Szlaban
Huncwoci szli do sali od transmutacji. Była sobota, a odbębnianie szlabanu nie było spełnieniem ich najskrytszych marzeń. Niestety musieli się pojawić, bo przez nich ich dom straciłby punkty.
Znowu.
Nie chcieli żeby ich koledzy posyłali w ich stronę krzywe spojrzenia. Niby byli bardzo znani w Hogwarcie ze swoich żartów i każdy chciał się z nimi przyjaźnić, ale kiedy działy się jakieś nieprzyjemne sytuacje, to się niektórzy odwracali od nich. Na początku takie zachowanie bolało Huncwotów trochę, ale z czasem przywykli już do tego. Zaczęli ufać tylko sobie, a do swojego grona niewielu wpuszczali. Mało kto miał dla nich miano prawdziwego kolegi.
James z westchnieniem usiadł na ławce. To był już ich trzynasty szlaban w tym roku. Niedługo miał się rozpocząć drugi tydzień października. Jak mogli tyle razy zostać przyłapani?
Byli lekkomyślni.
— Dzień dobry. — Powiedziała podchodząc do nich nauczycielka. — Mam nadzieję, że nie jesteście zmęczeni. Macie godzinę na posprzątanie tej klasy. Proszę oddać różdżki.
McGonagall stała i z wyczekiwaniem czekała na własność swoich uczniów. Miała nadzieję, że nie będą za dużo kombinować. James, Peter i Remus oddali swoją różdżkę bez wahania. Chcieli mieć to już za sobą. Wiedzieli, że jak tak dalej pójdzie to oni cały dom w kilka minut posprzątają. W końcu każdy szlaban wyglądał podobnie.
— A czy ja muszę oddawać tę różdżkę? — Jęczał Black. Sprzątanie klasy nie było jego marzeniem.
Nauczycielka zgromiła go wzrokiem.
Syriusz już znał odpowiedź. Z westchnieniem oddał różdżkę McGonagall.
— Będę za tobą tęsknić. — Powiedział z utęsknieniem Syriusz, a nauczycielka krzywo się na siego spojrzała. Wiedziała, że mówił o swojej różdżce.
— Widzimy się za godzinę. — Powiedziała i wyczarowała wiadra z wodą, szmatki, mopy i płyny do mycia.
McGonagall odeszła. Po chwili chłopacy usłyszeli jak przekręciła klucz w drzwiach.
Zakluczyła ich. Nie wyjdą stąd dopóki nie posprzątają.
— Umyję okna. — Powiedział z rezygnacją Remus. Już po chwili wziął potrzebne do tego rzeczy i ruszył w stronę swojego stanowiska.
— Wyczyszczę ławki. — Powiedział Black. — Choć i tak są czyste.
James, Remus i Peter zgromili go wzrokiem.
— No dobra, umyję. — Odrzekł Syriusz widząc ich miny.
— Zetrę kurze. — Powiedział James i wziął szmatkę do ręki. Przez chwilę się jej przyglądał, po czym chwycił wiadro z wodą.
— Umyję podłogę.
Remus w skupieniu czyścił okno. Starał się to zrobić najlepiej jak potrafił. Nie chciał po sobie poprawiać drugi raz. Dopiero po jakimś czasie intensywnego pucowania zauważył, że ślizgoni mieli trening.
— Ej, idioci. — Zwrócił się do pozostałych chłopaków w pomieszczeniu. — Ślizgoni mają trening.
— Co ty pierniczysz? — Zapytał Syriusz ożywiając się. Gdy stanął przy oknie zobaczył na boisku kapitana oraz drużynę. Ślizgoni stali i słuchali prawdopodobnie tego co mówił, ponieważ nie poruszali się.
— Już ćwiczą? — Zapytał James również podchodząc do okna.
Peter został sam ze sprzątaniem klasy.
Trójka gryfonów przez chwilę wpatrywała się w ślizgonów całkowicie zapominając o szlabanie.
— Może być ciężko. — Zastanowił się James. Był najlepszym szukającym Gryffindoru. Mimo to, ślizgoni nie grali czysto. W pewnym sensie byli nieobliczalni. — Mam nadzieję, że wygramy.
— Wygramy. — Syriusz poklepał przyjaciela po ramieniu. — Złapiesz znicz i wylądujesz jako zwycięzca. Zobaczysz, za którymś razem Lily rzuci się na ciebie.
James poczuł jakby coś go skręciło. W ostatnim czasie coraz mniej myślał o Lily. Jego myśli krążyły wokół jego byłej przyjaciółki. Całe 6 lat z nią nie rozmawiał. Nienawidzili się. Dlaczego zajmowała jego co trzecią myśl?
Nie wiedział.
— Panowie, chyba to jest idealna okazja do tego, aby ujawnić mój ultra, genialny, wspaniałomyślny, świetny plan! — Krzyknął Syriusz będący cały w skowronkach. — Pamiętacie Travisa?
Potter zastanowił się. Doskonale go znał, a przynajmniej tak myślał. Grał w Quidditcha i nie raz mieli małe starcie pomiędzy sobą. Średnio przepadał za krukonem i z wzajemnością.
— Jak mam zapomnieć o tym glonojadzie? — Zapytał James ze wstrętem. Dopiero po chwili się zaśmiał.
Glonojad — Potter nadal pamiętał dzień, gdy przez przypadek Travis wpadł do jeziora. Było to jakoś na trzecim roku. Biedaczek, nie umiał wtedy pływać i wyłowiła go dziewczyna. Na domiar złego chłopak był cały we wodorostach.
— No to mam z nim pewien układ. — Syriusz powiedział tajemniczo — Ma wyciągnąć pewne informacje od takiej jednej dziewczyny na temat strategii jej drużyny.
Syriusz wręcz ociekał dumą. Nie należał do Slytherinu, ale w jego krwi nadal płynęła krew Blacków. Od czasu do czasu potrafił zabłysnąć intelektem.
— Co? On jest twoją wtyczką? — Zapytał Potter.
— Raczej kablem. — Zamyślił się Syriusz. — Ja jestem gniazdkiem.
Huncwoci roześmiali się głośno.
— No co? Gnieżdżę w sobie wszystkie informacje! — Syriusz był oburzony. Jego emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie. — Ale ten plan naprawdę działa! Przecież ci powiedziałem już co nieco. Robię to wszystko dla dobra gryfonów! — Oburzył się.
— A kto jest obiektem z którego są wyciągane wszystkie informacje? — Zapytał Potter z szerokim uśmiechem. Syriusz jak chciał, to potrafił zabłysnąć.
— Aurora, Aurora Davies. — Klasnął w dłonie, a James ze świstem wypuścił powietrze.
— Nie sądzisz, że omamianie uczennicy to zły pomysł? — Zapytał Potter.
On sam był w szoku.
— Co ty? Eee.... Nie? To tylko ślizgonka. Zresztą, on jej wcale nie omamia. Ma wyciągnąć z niej to co jest cenne i odejść. — Machnął ręką.
Lupin przyglądał się sytuacji w osłupieniu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top