Prolog

Aurora Davies uwielbiała poszerzać swoją wiedzę z zakresu eliksirów. Od najmłodszych lat fascynowały ją wszelkiego rodzaju wywary, od prostych mikstur leczniczych po bardziej skomplikowane eliksiry zmieniające wygląd lub wpływające na emocje. Często spędzała godziny w bibliotece, wertując opasłe tomiska pełne przepisów i teorii magicznej chemii, wierząc, że kiedyś zdobędzie mistrzostwo w tej dziedzinie. Uważała, że umiejętność tworzenia eliksirów mogła jej się przydać w przyszłości – zarówno w życiu codziennym, jak i w ewentualnej karierze w Ministerstwie Magii lub Świętym Mungu.

Niestety, jej zamiłowanie do eliksirów nie szło w parze z radością z uczestnictwa w lekcjach profesora Horacego Slughorna. Owszem, Slughorn był wybitnym nauczycielem, ale jego skłonność do faworyzowania wybranych uczniów – szczególnie tych z „potencjałem" lub wpływowymi rodzinami – często irytowała Aurorę. W dodatku, towarzystwo niektórych współuczestników zajęć skutecznie odbierało jej przyjemność z nauki.

— Panie Potter, panie Black! — Rozległ się donośny, lecz pełen uprzejmego upomnienia głos profesora Slughorna. Aurora, słysząc te dwa nazwiska, przewróciła oczami z wyraźną irytacją.

James Potter i Sirius Black, dwójka huncwotów, byli wieczną zmorą jej akademickiego życia. W czasie lekcji eliksirów stanowili niekończące się źródło zamieszania – zamiast skupić się na pracy nad kociołkiem, woleli rzucać szeptane żarty i śmiać się z własnych wygłupów. Nie raz zdarzyło się, że w wyniku ich rozproszenia czy bezmyślności coś wybuchało lub zaczynało wydzielać nieprzyjemny dym, czym doprowadzali Aurorę do szału.

— Proszę zachować ciszę i w spokoju przygotować eliksir. Inni uczniowie przynajmniej się starają! — dodał Slughorn, przenosząc spojrzenie z dwójki chłopców na Conora Jonesa, młodszego gryfona, który wyglądał, jakby walczył na śmierć i życie, próbując powstrzymać swój kociołek przed wybuchem.

Blondynka prychnęła pod nosem. Jak można być tak nieporadnym?

— Przepraszamy — powiedzieli chórem. Dziewczyna kolejny raz tego dnia przewróciła oczami, odruch, który zdawał się być jej naturalną reakcją na Jamesa Pottera. Nie mogła znieść jego głosu — tej pełnej samozadowolenia nuty, która sprawiała, że każdy jego komentarz brzmiał jak wyzwanie. Fakt, Syriusz Black również ją irytował, ale nie tak bardzo jak James. Black był po prostu zbyt pewny siebie, jednak to Potter posiadał tę unikalną zdolność do wyprowadzania jej z równowagi jednym spojrzeniem.

James Potter — szukający Gryffindoru, huncwot, samozwańczy filantrop i najpopularniejszy chłopak w Hogwarcie (choć Syriusz mógłby się kłócić o ten tytuł) — był kiedyś najlepszym przyjacielem Aurory.

Był to idealne słowo.

Ich przyjaźń, która wydawała się niezniszczalna, rozpadła się niczym stary pergamin. Powód? Aurora trafiła do Slytherinu. Dla Jamesa Pottera, dumnego Gryffona i głównego oponenta wszystkiego, co związane ze Ślizgonami, było to nie do zaakceptowania. Ich wieczna przyjaźń została zakończona jednego wieczoru po ceremonii przydziału, a Aurora nigdy nie zapomniała wyrazu rozczarowania na twarzy Jamesa, kiedy opuściła stołek Tiary Przydziału.

"Jak mogłaś?" — to jedno zdanie, wypowiedziane z niedowierzaniem, wryło się w jej pamięć niczym gorące żelazo.

Miał tupet — to musiała mu przyznać. W jednej chwili wymazał lata wspólnych zabaw, tajemnic i przygód, jakby nie znaczyły nic, tylko dlatego, że system podziału domów wskazał jej inną drogę. Aurora nigdy mu tego nie wybaczyła i nie zamierzała tego zmieniać. Co gorsza, była pewna, że James nie widział w swoim zachowaniu niczego złego.

Obserwowała, jak James i Syriusz wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, które niemal krzyczały: „Jesteśmy niesamowici i wiemy o tym". Ich bezczelność przyprawiała ją o dreszcze. Aurora wiedziała, że Syriusz miał niewielki problem z jej przynależnością do Slytherinu, ale to James całkowicie odciął się od niej, jakby Ślizgonka była czymś zaraźliwym.

Zaciskając usta, wróciła do swojego kociołka. Eliksir zmieniał kolor na dokładnie taki, jaki powinien — jasny błękit, przechodzący w subtelny fiolet. Było coś satysfakcjonującego w idealnym przygotowaniu mikstury.

- Przynajmniej eliksiry nigdy mnie nie zdradzą - pomyślała, czując ukłucie w sercu, które zwykle pojawiało się, gdy przypominała sobie o dawnych czasach.

Nauczyciel odszedł od stolika dwójki huncwotów, wyraźnie zirytowany ich niesubordynacją, i podszedł do kolejnego stolika, gdzie pracowały dwie Ślizgonki. Slughorn zaczął coś mówić — zapewne chwalił ich precyzyjne wykonanie zadania, co było typowe dla jego zachwytów nad ulubieńcami. Aurora jednak go nie słuchała. Myślami odpłynęła gdzieś daleko, unosząc się w labiryncie wspomnień i irytacji.

Blondynka cicho wypuściła powietrze z ust, jakby w ten sposób mogła pozbyć się frustracji, która rosła w niej z każdą sekundą. 

Nienawidziła bandy Huncwotów.

Tam, gdzie pojawiali się James Potter i Syriusz Black, chaos podążał za nimi niczym cień. Kłopoty, psikusy, wieczny bałagan — oto ich wizytówka.

— To tylko zdrajcy krwi — powiedziała cicho Fleur, brunetka siedząca obok Aurory. Jej słowa były przeznaczone dla uszu przyjaciółki, ale wypowiedziane wystarczająco głośno, by Aurora je usłyszała. Fleur rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Jamesa i Syriusza, jakby chciała podkreślić, że jej komentarz dotyczy właśnie ich.

Aurora oderwała wzrok od kociołka i spojrzała na Fleur. W oczach brunetki malowało się zrozumienie i coś na kształt troski. Domyśliła się, że Aurora znowu pogrążyła się w myślach o Pottera i jego nieustającym wpływie na jej życie. Fleur wiedziała, że te wspomnienia drażniły jej przyjaciółkę, więc postanowiła szybko sprowadzić ją na ziemię.

— Skup się na eliksirze — dodała stanowczo, ale z nutą zachęty w głosie.

Aurora wybudziła się z transu, spoglądając na składniki rozłożone na stole. Zorientowała się, że jej ręka zbyt długo zawisła nad kociołkiem, trzymając szczyptę wysuszonych liści księżycowych. Jeszcze moment, a wrzuciłaby je w złym momencie, co zrujnowałoby cały eliksir.

Aurora nie mogła sobie pozwolić na ocenę niższą niż Powyżej Oczekiwań. Ambicja i honor były dla niej ważniejsze niż cokolwiek innego, a myśl o tym, że ktoś mógłby ją przewyższyć w eliksirach — zwłaszcza gryfon, a już tym bardziej Huncwot — była nie do zniesienia. Jej spojrzenie zatrzymało się na Remusie Lupinie, pochylonym nad swoim kociołkiem, z wyraźną koncentracją wypisaną na twarzy.

Remus Lupin. Jedyny Huncwot, który wydawał się mieć choć odrobinę rozsądku. Aurora jednak nigdy z nim nie rozmawiała i nie zamierzała tego zmieniać. Słyszała o jego inteligencji i uprzejmości, ale dla niej to nie miało znaczenia. Był częścią tej irytującej grupy i to wystarczyło, by darzyła go taką samą niechęcią jak resztę.

Młoda Davies nienawidziła całej ich paczki jednakowo, bez wyjątków.

— Wspaniały eliksir! — głos Slughorna przerwał jej rozmyślania. Aurora spojrzała na nauczyciela, który właśnie uniósł w dłoniach jej kociołek i z zachwytem wpatrywał się w jego zawartość. — A ta konsystencja? Odpowiednio wodnista, dokładnie tak, jak powinna być. Wybitny!

Słowa profesora były jak miód na serce dziewczyny. Aurora niemal natychmiast się rozchmurzyła, a cień irytacji, który jeszcze przed chwilą ją przygniatał, zniknął jak za dotknięciem różdżki.

Na moment zapomniała nawet o Huncwotach, których śmiech i szepty z tyłu klasy wcześniej doprowadzały ją do szewskiej pasji. Jej eliksir był najlepszy, a to wystarczyło, by poprawić jej humor. Uśmiech dumy zagościł na jej twarzy, a myśl, że żaden z Gryfoni — a już na pewno nie Remus Lupin — nie mógł jej dorównać, była wyjątkowo satysfakcjonująca.

Aurora spojrzała w stronę Fleur, która odpowiedziała jej ledwie zauważalnym, zadowolonym skinieniem głowy. Przyjaciółka doskonale wiedziała, jak ważny był dla niej sukces w tej dziedzinie.

Conor westchnął z rezygnacją, skinął głową i zabrał się za czyszczenie bałaganu. Wyglądał na całkowicie pokonanego. Dopiero październik, a był to już jego piąty spektakularny wybuch w tym roku szkolnym.

— Niektórzy to się nigdy nie zmienią — zauważyła Fleur, na jej twarzy igrał lekki, wyższościowy uśmieszek.

Aurora zerknęła na przyjaciółkę, a potem ponownie na Conora. Nie miała nic przeciwko chłopakowi, ale jego ciągłe porażki w eliksirach bywały wręcz komiczne.

Fleur zaś, choć znacznie bardziej surowa w ocenie, miała swoje powody. Pochodziła z prestiżowego rodu, w którym przywiązanie do tradycji oraz magii czystej krwi odgrywało istotną rolę. Nie była co prawda fanatyczką jak niektórzy Ślizgoni, ale zdarzało jej się użyć takich określeń jak „szlama" czy „zdrajca krwi". Było to dla niej niemal odruchowe, jakby dziedzictwo rodzinne wciąż odciskało na niej swoje piętno, choć ona sama często zaprzeczała, że miało na nią wpływ.

— Może powinien sobie odpuścić eliksiry i zająć się czymś mniej wymagającym, jak... opieka nad magicznymi stworzeniami? — dodała po chwili Fleur, odgarniając kosmyk swoich ciemnych włosów. — Przynajmniej tam nic nie wybucha.

Aurora uniosła brew, ale nie odpowiedziała.

Po kilku minutach od wybuchu Conora, blondynka znów usłyszała głos Syriusza, który, jak zawsze, przyciągał jej uwagę. Oderwała wzrok od podręcznika, który zaczynał się coraz bardziej sypać pod jej palcami, a strony były lekko pomarszczone od nadmiaru zaznaczeń.

— Chyba źle zrobiłeś — powiedział Syriusz, choć na jego twarzy błąkał się szeroki uśmiech, który tylko potęgował niepewność w jego głosie.

— Co ty, pokroiłem tak jak miałem. — James odpowiedział lekceważąco, powąchał swój eliksir, a jego mina świadczyła o tym, że coś wyraźnie poszło nie tak. — Rumiankowego zapachu to on nie ma.

Blondynka uniosła brwi. Chłopak, jak zawsze, robił coś na opak. W przepisie, który miała przed sobą, nie było ani słowa o krojeniu żadnych składników, a jednak on to zrobił, nie patrząc na instrukcje. Co gorsza, to była tylko pierwsza oznaka tego, że coś poszło nie tak. Nie mogła tego zignorować, bo zasiadała nieopodal i nie chciała, by przypadkowo wpadła w zasięg ich eksperymentalnych eliksirów.

— Fleur, w podręczniku nic nie pisze o krojeniu czegokolwiek. — blondynka zwróciła się do przyjaciółki, jej głos był pełen niepokoju.

Fleur podniosła wzrok, ale zamiast odpowiedzi, zaczęła przyglądać się swoim paznokciom, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Aurora poczuła, jak napięcie rośnie, ale nie miała zamiaru dać za wygraną.

— No, i...? — odpowiedziała Fleur obojętnie, jakby nie dostrzegała problemu, który właśnie się rysował.

Aurora nie mogła uwierzyć w jej lekceważenie. Zawahała się przez chwilę, ale potem dodała:

— Nie chcę ucierpieć przez jakiś niewypał. Spójrz, co się stało z Jonesem. — wskazała na chłopaka, który wciąż miał na sobie galaretowatą substancję. — Mam nową szatę i wolałabym, żeby nadal była w takim dobrym stanie, w jakim jest teraz.

Aurora nerwowo poruszyła nogą. Nie miała zamiaru pozwolić, by jej nowa szata skończyła w takim stanie, jak ta, którą miał Conor. Czuła, że nie może pozwolić na więcej chaosu. W sali unosił się zapach nieudanych mikstur, a nieopodal, jak zwykle, Huncwoci bawili się świetnie, ignorując wszelkie zasady. Blondynka zaczęła się zastanawiać, jak im w końcu pokazać, że nie wszystko w życiu to tylko zabawa.

Blondynka nigdy nie pozwalała sobie na niedoskonałości, zwłaszcza gdy chodziło o jej wygląd. Wiedziała, że to, jak się prezentuje, ma ogromne znaczenie, zarówno w oczach innych, jak i jej własnych. Dbała o każdy detal, od odpowiedniego ubrania po perfekcyjnie ułożone włosy, bo wiedziała, że to wrażenie, które robi na innych, może zadecydować o wielu rzeczach.

Kiedy Fleur rzuciła jej lekceważącą uwagę, w której zbytnio się nie angażowała, blondynka poczuła lekką frustrację, ale nie dała tego po sobie poznać. Wstała z krzesła z gracją, jakby była na wybiegu, w pełni świadoma swojego wyglądu. Uważnie przechodziła przez salę, wstrzymując oddech, by nie rozproszyć się przez chłopaków, którzy patrzyli na nią z wyraźnym niezadowoleniem.

Syriusz Black patrzył na nią z takim chłodem, że niemal poczuła, jakby jego wzrok przeszywał ją na wylot. James, jak zwykle pełen arogancji, wyraźnie unikał jej spojrzenia. Kiedy się zbliżyła, zmarszczył brwi i odsłonił zdegustowany wyraz twarzy.

— W recepturze nic nie jest napisane o krojeniu czegokolwiek. — powiedziała, nie spuszczając wzroku z ich zmieszanych min. Jej głos brzmiał spokojnie, ale w jej oczach można było dostrzec delikatne napięcie.

James, próbując ukryć swoje zakłopotanie, spojrzał na nią zaskoczony, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

— A tobie co do tego, Davies? Od kiedy jesteś taka troskliwa? — zapytał Black, podnosząc ton głosu. W jego słowach było coś drwiącego, jakby uznawał jej uwagi za zupełnie nieistotne.

Aurora nie miała zamiaru z nim polemizować. Odpowiedziała ostrym tonem, sycząc przez zęby:

— Od zawsze, ale nigdy w stosunku do was.

Jej słowa, pełne chłodnej złości, były jak igły, które przebiły ciszę w sali. Slughorn, który do tej pory zajmował się innymi grupami, natychmiast zaczął się interesować sytuacją przy ich stoliku. Zauważył napięcie, które narastało między uczniami, i powoli zbliżył się do ich stołu.

James, nie przejmując się jej ostrzeżeniem, złapał za swój eliksir i z impetem wypił spory łyk, jakby chciał udowodnić, że nic mu nie będzie. Jego spojrzenie, pełne wyzwań, spotkało się z oczami Aurory. Mimo że dziewczyna starała się zachować zimną krew, w jej oczach pojawiła się nuta niepokoju. James zauważył to, ale nie przejął się tym wcale.

— Widzisz? Żyję. Wcale nie zrobiłem trucizny. — powiedział z kpiącym uśmiechem, patrząc na nią, jakby chciał ją ostatecznie przekonać.

Jednak Aurora, nie mając zamiaru dać za wygraną, odpowiedziała z groźnym akcentem:

— Jeśli to coś, co nazywacie eliksirem, wybuchnie tak jak waszego kolegi, to nie ręczę za siebie.

Jej słowa były pełne zdecydowania. Usiadła z powrotem na swoim krześle, starając się pozostać spokojną, mimo że nerwowo bębniła palcami o blat stołu. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział, jaki los czeka ich miksturę, ale jedno było pewne: nie było to już tylko niewinne gotowanie eliksirów. W powietrzu czuć było nadchodzący problem.

Syriusz spojrzał na Jamesa, a potem na Aurorę, jakby dostrzegł w tej sytuacji coś, co mogło skończyć się katastrofą. Nikt nie wiedział, co z tego wyniknie, ale w tej chwili, w atmosferze napięcia i wybuchowego charakteru Huncwotów, Aurora czuła, że jej przeczucia nie były bezpodstawne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top