Rozdział 28

Ręka, w której trzymałam kubek, lekko drgała z nadmiaru emocji. Czułam swój nieco przyśpieszony oddech świszczący przy uszach. Nie bałam się. To uczucie można by było porównać do nagłego przypływu endorfin.

Wróciłam do obszernego salonu, by postawić parującą herbatę przed siedzącym na kanapie Dustinem.

- Dzięki. - Obdarzył mnie promiennym uśmiechem.

- Dalej do mnie nie dociera, że zostajesz w Edge. - Usiadłam obok niego.

- Uwierz, do mnie też nie. - Zaniósł się śmiechem, tak jak ja.

Nagle, mimowolnie, w oczach stanęły mi łzy szczęścia. Zwróciłam się do przyjaciela.

- Wiesz, że jesteś dla mnie jak brat? - zapytałam retorycznie bliska żałosnego szlochu szczęścia.

Ten potargał mi włosy. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę. Tą samą, co w dniu naszego pierwszego spotkania.

- A ty dla mnie o rok młodszą, pokręconą siostrą.

Uderzyłam go żartobliwie w tył głowy, na co Dustin równie żartobliwie wykrzywił twarz w grymasie.

- Dobra, wygrałaś. Daj mi chociaż wypić herbatę - powiedział zrezygnowany.

- Ten jeden raz. - Parsknęłam głośno.

Do czasu, w którym spojrzałam na zegarek, gadaliśmy o niczym ważnym, zostawiając cięższe tematy na boku. Gdy bez większego powodu popatrzyłam na wyświetlacz mojego telefonu, doznałam lekkiego szoku.

- Jest pierwsza w nocy!

Pierwsza myśl była taka, że dość długo czasu zleciało, odkąd ojciec opuścił dom, by zająć się sprawą matki. Druga natomiast nasuwała niepokój o Dustina, a szczególnie to, że o tej porze będzie musiał wracać do domu.

- Hm, faktycznie - mruknął przyjaciel, patrząc na swój telefon. - Będę spadał.

Poszliśmy na korytarz, na którym Dustin ubrał buty i na pożegnanie mocno mnie uścisnął. Odsunął mnie na odległość swoich rąk opartych na moich ramionach i popatrzył na mnie z troską i niepewnością.

Powiedział coś, co brzmiało dość niepokojąco.

- Zawsze bądź przygotowana na najgorsze.

I wyszedł, nie obracając się za siebie.


~°~


Kiedy zeszłam do kuchni, tata zajadał się naleśnikiem na wyspie kuchennej.

- O, dzień dobry. Tam masz resztę - powiedział, podnosząc swoje śniadanie i wskazując nim blat naprzeciwko niego.  

Spojrzałam w tamtą stronę i faktycznie była tam cała góra naleśników. Złożone w trójkąt, posypane cukrem pudrem. Mimo że za nim nie przepadałam, postanowiłam nie marudzić. Zastanawiało mnie, czy pamięta cokolwiek z tego, co lubiłam, czy czas, jaki żył bez nas, wystarczył do zapomnienia. Kierowałam się ku drugiej opcji.

- Dzięki - mruknęłam z lekkim uśmiechem i na talerz obok nałożyłam trzy. Nie pytałam z czym są, bo nie czułam się w tym otoczeniu na tyle wygodnie, żeby zadawać zbędne pytania.

Kładąc jedzenie na wyspie, usłyszałam pytanie:

- Co robiłaś, kiedy mnie nie było?

Ojciec nie mówił tego protekcjonalnie, ale z nutką ciekawości i ciepła. Chyba te jedenaście lat nie wpłynęło również na mnie. Może jednak żałował? 

Akurat.

- Przyszedł do mnie przyjaciel, ale szybko poszedł. Był tylko na chwilę. Po jego wyjściu, poszłam spać - powiedziałam w skrócie.

- Yhm - odpowiedział, jakby w zadumie. - Cieszę się, że masz z kim spędzać czas.

Krojąc naleśnika, spojrzałam na niego przelotnie i nie chcąc, zauważyłam szczerość jego uczuć. Ciepłe spojrzenie, spokój, jaki od niego emanował, oraz ten uśmiech, jaki został po tak długim czasie. To była dobra rzecz, którą, z niewielu z nim związanych, pamiętałam. 

- Tak, ja też. - Wstałam, zabierając pusty już talerz i wkładając go do zlewu.

- Włóż go do zmywarki - odezwał się za mną ojciec. - Jest tam, na prawo.

Zrobiłam to, o co poprosił.

Ciekawość wygrała walkę, którą toczyłam ze sobą od wczoraj.

- Tato? - powiedziałam z trudem słowo nie warte tego człowieka.

- O co chodzi? - spytał, robiąc to, co ja chwilę wcześniej.

- Kim jest Barry?

Ojciec zamknął zmywarkę i wyprostował się, wzdychając.

- To człowiek, który nam pomoże.

Zmarszczyłam brwi w zagubieniu. 

- Nam? W czym?

Ojciec przetarł skronie.

- Konkretnie tobie.

Spuściłam wzrok na ręce.

- Chodzi o chorobę, tak? - zapytałam z irytacją.

- Tak. To psycholog, którego byłem zmuszony sprowadzić, by ci pomógł. Będzie prowadził z tobą sesje trwające nie więcej niż pół godziny.

Naprawdę nie chciałam się denerwować. Zwłaszcza, że była dziś sobota. Jedyny dzień, w którym sama decydowałam o swoim nastroju. Byłam ten jeden raz w tygodniu pod własną kontrolą.

Zrobiłam głęboki wdech, wypuszczając z ust pytanie wraz z powietrzem.

- Dasz mi pięć minut, zanim skończymy ten temat?

Dalej byłam fałszywie zaciekawiona swoimi palcami.

- Jasne, oczywiście - powiedział z ulgą.

Wyszłam z kuchni, wystukując dobrze znany mi numer na telefonie. 

- Halo, Tia?

- Cześć, Vis. - Teraz to ja odczułam ulgę. - Potrzebuję rady.

Mówiłam ściszonym głosem, by mieć pewność, że moja rozmowa jest prywatna.

- Pewnie, wszystko gra?

Uśmiechnęłam się, słysząc dobrze znaną mi troskę. Ścisnęło mnie w dole brzucha.

- Tak, tylko przed chwilą dowiedziałam się, że będę mieć psychologa. Nie wiem, czy to dobrze.

Przez krótki moment zaległa cisza.

- Hm, zależy od tego, czy chcesz być leczona.

Zawsze odmawiałam współpracy. Uważałam, że jestem nieuleczalna. Skreślałam wszystko jedną linią, nawet nie próbując. Raz mi wystarczył, bym odpuściła. Choć z czasem coraz ciężej było mi dźwigać to, co stwarzała moja choroba. Szajbuskę.

- Nie wiem, czy da się coś jeszcze zrobić - powiedziałam z przegraną w głosie.

- A czy odczułaś jakąś zmianę od kiedy ci pomagam? - zapytał.

Oczywiście, pomyślałam.

- Może warto spróbować? Ja sądzę, że warto. Jeśli niczego to nie da, zrezygnujesz.

Zgodziłam się z nim w myślach. Zawsze mówił od rzeczy. Potrzebowałam innego punktu widzenia na tą sytuację. Ciepło rozchodziło się po moim ciele ze świadomością, że miałam w kimś oparcie. Brakowało mi logicznego myślenia, którego Visowi nie brakowało.

Mogłam stwierdzić, że mnie dopełniał na swój odmienny sposób.

- Masz rację. Spróbuję - westchnęłam, wciąż niepewna swoich decyzji.

Ale skoro Vis uważał to za słuszne, nie miałam powodu, by martwić się o złe konsekwencje.

- To dobrze, Tia. Miło mi, że poważne wybory podzielasz ze mną.

- Czuj się zaszczycony, Vis - powiedziałam, chichocząc.

- Jestem - odpowiedział z dziwną powagą. - Do zobaczenia.

- Na razie. - Zakończyłam połączenie.

Stałam na szczycie schodów, nie przypominając sobie wędrówki na górę. Patrzyłam chwilę na zgaszony wyświetlacz, po czym schowałam urządzenie do kieszeni dresów.

Normalność, to coś niesamowitego, myślałam.

Gdy weszłam z powrotem do kuchni, tata zerwał się z miejsca.

- Przemyślałaś swoją decyzję? - spytał, nieco się zbliżając.

- Tak. Zgadzam się.

Te słowa były tak małostkowe. Przecież wczoraj ojciec zaznaczył, że psycholog p r z y j d z i e do naszego domu, nie "może", ani "jeśli się zgadzasz". Przyjdzie.

Mimo to chciałam uznać to za wybór. Nie coś, do czego muszę się przyporządkować.

- To wspaniale. - Szeroki uśmiech wkroczył na twarz mojego ojca. - Będzie tu za...

Przerwało mu pukanie do drzwi.

- Otworzę - oznajmił, będąc już w drodze. Podążyłam za nim.

Drzwi się uchyliły, a ja stwierdziłam, że niespodziewani goście nie służą mi na serce.

Te same kręcone, czarne włosy, wiotka budowa, jaskrawo zielone oczy i zmarszczki na twarzy. Ten sam wyraz twarzy. Pewny, nieugięty i traumatyczny dla moich wspomnień.

- Cieszę się, że znowu podejmiemy współpracę, Tiaro.

Przede mną w samej osobie stał Barry Clintid.


⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐

Co tu się stało! :o  

Cały czas będę wam dziękować. Aż do znudzenia. :D

Dzięki za wbicie 230 wejść, z czego równocześnie jest to 2447 wejść!! PRAWIE 2,5 TYSIĄCA W TAK KRÓTKIM CZASIE! Helena, mam zawał.

Dziękuję serdecznie też za dobicie ponad 300 głosów, co aż mnie wmurowało w krzesło. I oczywiście za ciepłe słowa. ♥

Komentarze i głosy mile widziane. ☺☻☺☻

Czy nazwanie was moimi Szajbusami byłoby złe? Tak? Co z tego.

Uwielbiam was Szajbusy,

~ May Forgotten


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top