Rozdział 25
Sprawdź, czy czytałeś poprzednie rozdziały!
Polecam muzykę :)
Od samego rana wszystko było idealne.
Wtorek był jakby wynagrodzeniem za pozostałe 6 dni. Odprężający, dający porządną dawkę energii i zapału. Motywował od pierwszego promienia słońca zza okna aż po długą poświatę księżyca ciągnącą się po zmiętej pościeli łóżka. Dawał więcej niż kubek ciepłej kawy czy stos słodyczy. Ten dzień był ponadto. Wtedy chciało mi się żyć.
Po przebudzeniu spędziłam dość miły, choć bardziej spokojny poranek. Zdziwiło mnie, że matka wstała tak, jak zwykle. Jakby nie znała pojęcia ,,kac". Postanowiłam, jak ona, nie wracać do tego, co było, ale i tak to wisiało nad nami i dało się to odczuć. Mimo wszystko dzień zaczął się dobrze.
Szkołę przeżyłam znośnie. Breaka nie było, Philis zachowywała pewien dystans, a Vis ciągle narzekał na to, że musiał wstać godzinę wcześniej, by pomóc kucharkom na stołówce. A ja za każdym razem się śmiałam, na co on rzucał mi mordercze spojrzenie.
W tej chwili stałam twarzą do promieni słonecznych pod posiadłością Hansonów. Czekałam na Visa, bo kilkadziesiąt minut wcześniej postanowiłam się z nim spotkać. Czułam, że dobrze mi to zrobi. Jemu w sumie też. On potrzebował odstresowania po bijatyce z Breakiem, a ja - po widoku pijanej matki i rozmowie z ojcem. Potrzebowaliśmy też wyjaśnić sobie kilka spraw.
- Hej.
Obróciłam się do Visa, który stał nonszalancko w czapce z daszkiem nałożonej tył na przód, granatowym podkoszulku bez rękawów, czarnych spodenkach po kolana i trampkach tego samego koloru. Tylko czapka była różnicą między wyglądem szkolnym, a obecnym. Wyglądał inaczej.
- Hej - odpowiedziałam z uśmiechem, poprawiając ramiączko od plecaka.
- Ładnie ci w takiej fryzurze. - Wskazał palcem na mojego kucyka.
- O, dzięki. - Zachichotałam nerwowo, automatycznie dotykając włosów i ukazując mimowolnie rumieńce. - Zaplanowałam coś dla nas - dodałam.
Vis spojrzał na mnie badawczo.
- A mogę zapytać: co?
Pokręciłam głową i głośno się zaśmiałam.
Ten jedynie wzruszył bezradnie ramionami i podążył za mną.
~°~
- Strzał w dziesiątkę - powiedział Vis z nutką aprobaty.
Dotarliśmy do miasta, gdzie już było widać, że powoli nadchodzi lato. Przy głównej ulicy rozłożone zostały różne stragany z biżuterią, pamiątkami, ubraniami i oczywiście jedzeniem. Było mnóstwo ludzi. Każdy już szukał czegoś taniego, by zaopatrzyć się w rzeczy niezbędne lub zbędne na wakacje.
Na wspomnienie Breaka i ucieczki przed paparazzi właśnie w tym miejscu przeszedł mnie mało wyczuwalny dreszcz, ale szybko zniknął. Dziś miałam zbyt dobry nastrój, by się tym martwić.
- Chciałam po prostu pospacerować i kupić też coś, co posłuży mi za kamuflaż. - Pokazałam ręką stoisko z okularami przeciwsłonecznymi, kapeluszami i apaszkami, do którego ruszyliśmy wolnym krokiem.
Vis popatrzył na mnie rozbawiony.
- Wiesz, mi chodzi głównie o jedzenie - powiedział, śmiejąc się później z mojego oburzenia. - Nie no, kupimy sobie kapelusze.
W tym momencie to ja się zaśmiałam.
- Ten ze słomy będzie idealny, co nie? - Wziął do ręki wybrane nakrycie głowy i założył je na głowę.
Pani sprzedawczyni też miała niezły ubaw. Powstrzymała się od chichotu i powiedziała:
- Niestety to damski kapelusz, więc może panienka chce przymierzyć? - Starsza pani odwróciła się do mnie i posłała mi ciepły uśmiech.
Pani Flaw, bo tak się nazywała, widziała mnie tu nieraz, gdy chciałam kupić coś dla siebie lub dla mamy. Znała mnie i wiedziała o Szajbusce, ale dziwnym trafem nie komentowała tego i często ratowała mnie z opresji, kiedy, przykładowo, ktoś mnie rozpoznawał, a ona mówiła wtedy coś w stylu:
- To moja siostrzenica, Susan, ale często ją mylą z Szajbuską.
Rzadko spotykałam takich ludzi. A to był najlepszy typ człowieka, z jakim przyszło mi się spotkać. Bezinteresowny.
- Nie, dziękuję. Ale chciałabym kupić te okulary - powiedziałam, pokazując na przedmiot, który od początku wpadł mi w oko.
- Oczywiście, słońce.
I kilka minut później spacerowaliśmy dalej pośród tłumu.
- Naprawdę podobał mi się ten kapelusz. - Vis westchnął z miną smutnego dziecka.
- Gdybyś go kupił, nie miałbyś kasy na jedzenie - stwierdziłam z małym uśmiechem.
- Masz rację! - powiedział głośno z palcem w górze, nagle ożywiony. - Idziemy na...
Vis nagle przystanął i złapał się za głowę. Zmrużył powieki, a na twarzy pojawił mu się nieznaczny grymas.
- Co jest? - zapytałam, kładąc dłoń na jego barku.
A kiedy to zrobiłam, runął nieprzytomny na ziemię.
Kucnęłam przy nim i w panice zaczęłam go klepać po twarzy oraz szarpać za ramiona.
- Vis! Słyszysz mnie?! Vis!
Nie reagował.
Dawno nie byłam taka przestraszona. Ręce mi się trzęsły, w głowie miałam pustkę, a świat jakby wirował. Ludzie niewzruszeni szli dalej, jedynie spoglądając kątem oka na to, co właśnie miało miejsce. Gotowało się we mnie, kiedy patrzyłam na ich chłód.
Ocknęłam się, zdając sobie sprawę z mojego rozkojarzenia. Starałam się przypomnieć sobie jakiekolwiek postępowanie pierwszej pomocy w takim wypadku i jedyne na co wpadłam, to sprawdzenie oddechu.
I wtedy się stało.
Pochyliłam się, by sprawdzić, czy oddycha i zamiast poczuć na policzku jego oddech, poczułam tam jego usta.
Odskoczyłam niczym oparzona na odległość co najmniej metra. Vis ze zwycięskim uśmiechem usiadł, a później powoli podniósł się z ziemi, poprawiając czapkę.
- Czy ci do reszty odbiło?! - krzyknęłam wzburzona, choć nie mogłam pozbyć się ciepła, jakie wywołały jego usta, mimo że był to tylko policzek. Przeważała jednak złość.
- Od dawna chciałem to zrobić. - Z szerokim uśmiechem podszedł do mnie i wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać.
- Idiota - warknęłam. Samodzielnie się podniosłam i wyminęłam rozbawionego chłopaka.
Wykazał się taką głupotą, że to ostatnie, czego bym się po nim spodziewała. Nie brał pod uwagę tego, że mogę, na przykład, dostać zawału albo zadzwonić po pogotowie. To wszystko było tak nieprzemyślane... I to dla zwykłego całusa? Jego zachowanie mogłam określić bezczelnym, infantylnym, nieodpowiedzialnym i... uroczym.
- Tia, zaczekaj, no! - Vis zrównał kroki z moimi po mojej prawej stronie.
- Nie mogę uwierzyć, że zrobiłeś coś tak... - Nie umiałam się wysłowić.
- Odważnego? - dokończył za mnie chłopak, który nie mógł się pozbyć tryumfu na twarzy.
- Nie, Vis. Odwaga pozbawiona rozsądku to głupota.
Popatrzyłam na niego ,,spod byka" i postukałam go teatralnie w czoło palcem wskazującym. Gdy zaczęłam cofać rękę, chwycił mnie w miejscu nadgarstka prawą dłonią. Podniósł wtedy lewą i splótł swoje palce z moimi. Patrzył na mnie z nagłą powagą, a ja myślałam, że jego stalowe oczy zaraz mnie roztopią. Wolno opuścił nasze ręce tak, że chwilę potem luźno wisiały między nami.
Czułam to, bo jednak nie mogłam spuścić swoich oczu z jego. Moje serce wyznaczało swój rytm, napawając mnie kojącym, a równocześnie pełnym energii uczuciem. Ludzie wokół zdawali się być jedynie ledwo odczuwalną mgłą, obecną, choć niewidoczną i zupełnie nieistotną.
Vis westchnął jakby zrezygnowany i powiedział cicho:
- Kocham cię, Tia. Nigdy o tym nie zapominaj.
A potem, nie zważając na swoje słowa oraz moje zatrzymane w tym momencie serce, pociągnął mnie za sobą w dalszą drogę.
⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐
💖💖💖💖💖
#Tiavis
#Tiavis!
#Tiavis!!
Zacznę od... Mamy rekord <3 Od ostatniego rozdziału przybyło mi 180 wejsć! OMG... Brak mi słów... Myślałam, że będę dziękować za wbite 1600 (za co i tak dziękuję!) a tu chyba należą się podziękowania za prawie 1700! Jesteście wielcy!😘💛💛
Zauważyłam, że dużo osób zaczęło się aktywować, co po prostu... rozsadza mi serce, że tak to ujmę, haha ;)💙
Wszystko idzie w dobrym, a nawet świetnym, kierunku, więc oby tak dalej!💚
Czekam na opinie, może głosy i nowe obserwacje, bo jak wspominałam kilka rozdziałów temu... Szykuję coś nowego. A w jakim gatunku, dowiecie się za niedługo :))
See ya,
~ May Forgotten💜
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top