Rozdział 2

[poprawione; 19.01.2018]

***


- Powoli tracę do ciebie cierpliwość. Mówiłam ci coś na ten temat. Mogłabyś się chociaż postarać.

Mama od dobrych dziesięciu minut przechadzała się po całej kuchni, nieskutecznie namawiając mnie do zmiany zachowania i nabrania szacunku do nauczycieli. Ja siedziałam na krześle barowym przy blacie, opierając głowę na łokciu. Obserwowałam, jak przejmuje się telefonem od pani dyrektor mojej szkoły. 

Kiedy zaczęłam uczęszczać do liceum, ustaliłyśmy z mamą jeden warunek: zero prowokacji. Miałam nie dolewać oliwy do ognia. Nie robić problemów tam, gdzie było ich już wystarczająco z oczywistych względów. W przeciwnym razie miałam przenieść się do ,,ośrodka dla osób niepełnosprawnych umysłowo".

Innymi słowy:  do Psychiatryka.

Obiecałam się postarać, bo w głębi duszy wierzyłam, że to cały świat ma coś nie tak z głową, a ja jako jedyna jestem przy zdrowych zmysłach. Że to tylko jedna, wielka fikcja, w której ktoś osadził mnie przez przypadek.

No cóż, nadzieja matką głupich...

Gdybyśmy odbyły tą rozmowę w sobotę, może byłby jakiś rezultat. Ale był czwartek.

Chciałam w tej chwili postawić się na miejscu mojej mamy, ale nie mogłam. Starałam się zrozumieć cokolwiek. Starałam się poczuć choć trochę żalu, wstydu za sytuację, w której ją postawiłam. Starałam się zrozumieć, jak poważna była w tym momencie i jak bardzo przejmowała się moim życiem. Szkolnym i nie tylko.

Ale co?

Nic z tego.

Mur został zbudowany. Byłam zdana na neutralność.

- Staram się - burknęłam pod nosem, spuszczając wzrok. Moje bandaże wydały się być w tej chwili niezwykle interesujące.

- Słuchanie muzyki na lekcji nazywasz ,,staraniem"?!

Podniosłam energicznie głowę zupełnie zaskoczona wybuchem matki.

Głośno westchnęła, zakrywając twarz swoimi małymi dłońmi. Jej drobna postura była mylna. Jeślibym jej nie znała, stwierdziłabym, że to słaba, bezbronna i nieporadna kobieta. Lecz na prawdę była na tyle silna, by się mną zajmować. To ona ustalała tu reguły. Nie dawała sobie mydlić oczu. Zawsze stawiała na swoim i zawsze starała się być nieugięta. Teraz jednak jej fundamenty zwiastowały trzęsienie ziemi.

Wzruszyłam ramionami, gdy matka odwróciła się do garnków, opierając się o blat oburącz. Wolno oddychając, uporczywie wpatrywała się w ścianę przed sobą. Najwidoczniej rozmowa dobiegła końca. Podniosłam się spokojnie z krzesła i poszłam do pokoju.


~°~


Odchyliłam się na fotelu, przymknęłam powieki i nuciłam słowa kolejnej, trapowej piosenki, która w stu procentach oddawała mój nastrój i rozbrzmiewała w pokoju z największą, możliwą głośnością. Nogi podrygiwały co każdy bas z miejsca, stopy sunęły po podłodze, tworząc różne, abstrakcyjne wzory, a palce u rąk stukały o obicie siedzenia z każdą sylabą wokalu.

W jednej chwili, zupełnie niespodziewanie, przed oczami pojawił mi się On.

Jego kruczoczarne, średniej długości włosy postawione delikatnie do góry, przy bokach głowy ścięte na krótko, gdzie z prawej, wygolona całkowicie część tworzyła niewielką gwiazdkę, znajdującą się nieco za uchem.

Jego duże oczy. Z pozoru błękitne, pod światło przybierały niemal szarej barwy. Miały w sobie przyjemny blask. Można było poczuć na sobie emanujące z nich ciepło. A nawet rzucane przez nie wyzwanie, pewien rodzaj protestu.

I jego uśmiech. Wyzywający, szczery i kryjący za sobą niejeden sekret.

Momentalnie otworzyłam oczy ze zdziwienia. Wyprostowałam się na fotelu, czując natychmiastowy paraliż ciała. Czemu poświęciłam swój czas na myśleniu o nim? Dlaczego on, dlaczego dzisiaj i po prostu dlaczego? Oparłam łokcie na kolanach i schowałam głowę w dłonie.

- Czego ty ode mnie chcesz? - szepnęłam, wiedząc, że tym sposobem nikt tego nie usłyszy.

Siedziałabym tak do końca dnia, gdyby nie telefon, który zaczął wibrować w kieszeni moich spodni, informując o nadchodzącym połączeniu. Wyjmując go, równocześnie podeszłam do głośników komputera, by całkowicie wyciszyć muzykę. Odebrałam, nawet nie patrząc na to, kto dzwonił.

- Słucham? - Mój głos w tym momencie nie był ani trochę uprzejmy.

- Witamy, pani Blindway! Z tej strony wydawnictwo magazynu ,,Inside of a Human"! Dzwonimy z propozycją wywiadu na temat pani... 

Nie słuchając dalej, od razu zakończyłam połączenie.

Kiedy ekran telefonu całkowicie zgasł, z hukiem odłożyłam urządzenie na biurku, po czym rzuciłam najbliższym kwiatkiem o ścianę, zamieniając przy tym jego doniczkę w pył. Ziemia rozsypała się po pokoju, tworząc z niego istne pobojowisko.

Mój oddech stał się ociężały, ręce co chwilę zaciskały się w pięści, wzrok nie mógł się na niczym skoncentrować, a serce ustalało swój własny rytm. Jednak była to tylko fizyczna reakcja, która, myślałam, choć trochę mi pomoże. Nic z tego. Wciąż czułam to głupie otępienie.

Odwróciłam się w stronę otwartych z impetem drzwi. Mama patrzyła to na mnie, to na zniszczoną ozdobę współczująco. W ciągu dalszym nie obchodziły mnie konsekwencje moich czynów. Nie myślałam o tym, co zrobię z rozwalonym kwiatkiem, co zrobi mama, co będzie jutro i jak będę dalej żyć.

Bo takie były czwartki.

Jedne, wielkie emocjonalne pustki.

- Znowu media? - spytała cicho matka i podeszła do mnie wolnym krokiem.

- Znowu.


~°~


- Szajbuska buja w obłokach, proszę Pana. Ona nie ma czasu na rozmowy!  

W sali zapanował śmiech, a ja dopiero teraz zauważyłam, że pan Anders patrzył na mnie, wyczekując odpowiedzi na pytanie, którego oczywiście nie usłyszałam. Starałam się skupić na więcej, niż jednej rzeczy, wierciłam się na swoim miejscu, nagle przytłoczona chaosem w pomieszczeniu.

- Proszę o spokój! - Po chwilowym uciszaniu, starzec powrócił do mnie wzrokiem. - Panno Blindway, spytałem, z kim pani zamierza zrobić projekt o rewolucji francuskiej?

- Raczej sama - odpowiedziałam szybko i spuściłam niepewny wzrok na zeszyt, modląc się o to, by odpuścił.

- Niestety ten projekt decyduje o ocenie semestralnej, więc tym razem nie mogę na to zezwolić.

Co?

Stukałam długopisem o okładkę książki, starając się wymyślić jakiekolwiek rozwiązanie, ale niczego nie mogłam wykombinować ani na niczym się skupić. Czułam na sobie liczne spojrzenia i presję. To tylko pogarszało moją sytuację. Patrzyłam wszędzie, byle nie na uczniów i nauczyciela, nawet za oknem nie znalazłam rozwiązania.

Piątek to Rozkojarzenie, więc nie było mowy o koncentracji.

- A więc? - Anders, zważywszy na moje roztargnienie, sam postanowił przejąć inicjatywę. Przebiegł wzrokiem po sali, co również zrobiłam. - Kto zechciałby pomóc Tiarze przy zadaniu?

Na to pytanie klasa odpowiedziała prychnięciami, krótkimi śmiechami i nagłym zainteresowaniem treścią książki od historii. Grupa chłopaków, z którą siedział nowy chłopak, szturchała się łokciami, śmiejąc się w najlepsze. On sam natomiast rozglądał się po klasie, chyba licząc, że ktoś nagle podniesie rękę.

Ale oczywiście, moje postrzeganie chwili było mylne. 

- Ja.

Czarnowłosy odezwał się niespodziewanie, podnosząc rękę, na co jego towarzysze zamilkli jak jeden mąż. Ja sama zamrugałam parokrotnie, nie będąc pewna, czy znowu czegoś nie pomieszałam i patrzyłam na nie tę osobę. Ale tym razem była to najprawdziwsza prawda.

Ktoś sam się zgłosił. Do pracowania ze mną.

Sam.

- Dobrze, czyli Tiara Blindway... - mówił na głos pan Anders, zapisując informację przy swoim biurku - i Elvis Hanson. Wspaniale. Teraz Malia Craft.

Na tym przestałam po raz kolejny słuchać, gdyż nie mogłam wyrzucić z głowy pewności, z jaką przyszło mu zgłoszenie się na mojego partnera. Nie umiałam tego poskładać w logiczną całość. Nawet niektórzy w klasie byli więcej, niż zmyleni.

Elvis Hanson.

Mimowolnie popatrzyłam na niego, starając się zrozumieć jego tok myślenia. On nie pozostał mi dłużny, bo drugi raz dane mi było zobaczyć jego wyzywające spojrzenie i szczery, enigmatyczny uśmiech. Mało tego, gdy każdy był zajęty dobieraniem się w pary i omawianiem swoich tematów, Elvis zrobił coś, czego się w zupełności nie spodziewałam.

Co zrobił?

Zeza.

To sprawiło, że moje usta wykrzywiły się w uśmiechu przez rozbawienie, które przejęło mnie nagle i z dziwną łatwością. Chłopak cicho zaśmiał się pod nosem, uśmiechając się szeroko, po czym oderwał ode mnie swój wzrok, przerzucając go na kolegów i włączając się w ich rozmowę.

Popatrzyłam na swój zeszyt, myśląc: 

Kiedy ostatnio się uśmiechnęłam?


~°~


Na równi z dzwonkiem, zaczęłam wrzucać pojedyncze rzeczy do plecaka, wciąż myśląc o dzisiejszym zajściu. Kiedy byłam już przy wyjściu szkoły, usłyszałam za sobą swoje imię. Odwróciłam się, by zobaczyć Elvisa biegnącego do mnie z czymś w dłoni. Zdziwił mnie ten widok, dodając mi tylko mętliku w głowie.

- Tak?

- Wypadł ci przy ławce telefon - oznajmił, nieco zdyszany, podając mi wspomniany sprzęt.

- Dzięki. - Schowałam go do torby, nieudolnie szukając w sobie resztek inteligencji.

Już miałam wyjść z tego budynku i nie narażać się na więcej takich błędów. Schować się pod łóżkiem, topiąc się w morzu własnego zażenowania i nie wychodzić z pod niego przez najbliższy rok. Jednak kiedy tylko się obróciłam, usłyszałam od niego: 

- A co z projektem?

Przyłożyłam dłoń do czoła, stwierdzając w myślach, że gorzej być nie może. Zresztą, było to do przewidzenia. Upokarzałam się z każdą sekundą, dodatkowo widząc, jak moja reakcja wywołuje u Elvisa perlisty śmiech.   

- Racja. Może być jutro? - pytam od razu, chcąc mieć to już za sobą.

Elvis, usatysfakcjonowany moją propozycją, kiwa głową na zgodę, a ja znowu miałam okazję zobaczyć ten błysk wyzwania w jego oczach.

- Masz Facebooka?

Jego nagłe pytanie przywróciło mnie momentalnie na ziemię. Jedynie przytaknęłam, bo tego dnia już nic nie byłam w stanie pojąć. Nie umiałam złączyć ze sobą faktów, otoczona przez same znaki zapytania. W tym zatłoczeniu myśli, nie wiedziałam niczego. 

Bo takie były piątki.

Jedne, wielkie niewiadome.

- To napiszę do ciebie wieczorem. Trzymaj się. - Ostatni raz uśmiechnął się tajemniczo, machając mi na pożegnanie, po czym minął mnie i poszedł na parking szkoły.

Jak to mówią:

Jak dają - bierz, jak biją - uciekaj.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top