Rozdział 14
Każda lekcja to wbijanie wzroku w książki, z których nie czytałam ani litery. Każda przerwa to zaszywanie się w najdalszej toalecie, by nie pokazywać się mu na oczy. Każda minuta to rozmyślanie nad tym, czemu akurat ja.
Mimo, że w większości ta sytuacja była moją winą, nie leżała ona w całości po mojej stronie. Gdy Vis dowiedział się o moim defekcie, zrobił coś, co połamało mnie na małe kawałeczki, zostawiając tylko szczątki zaufania i tak bardzo niestabilnego.
Co zrobił?
Odwrócił się ode mnie.
Było piątkowe popołudnie. Siedziałam ze swoim słonikiem na środku łóżka w tureckim siadzie, przejeżdżałam koniuszkami palców po każdej jego krawędzi i zatapiałam się w naszych wspomnieniach. Niemal tonęłam - traciłam coraz więcej tlenu. A ja byłam tlenem. Traciłam samą siebie, myśląc o kimś, kto wcale nie był idealny i miał więcej wad, niż się wydawało na początku. Traciłam siebie, myśląc o czymś, co nigdy miało nie wrócić.
Teraz wszystko się zmieniło.
~°~
Po tej całej akcji nie mogłam już pojechać z Visem na ten niezwykle upragniony koncert.
Cena za kłamstwo?
Tylko jej część.
Ściskałam w dłoni owy bilet, którego nie mogłam dłużej posiadać. Byłby wtedy stratą pieniędzy.
Odważyłam się w końcu zapukać w mahoniowe drzwi, które prawdopodobnie otworzyć miał ten sam mężczyzna, co ostatnio.
Nie myliłam się.
Stanął w progu, a cel, w jakim tu przyszłam, wyparował mi z głowy. Na sobie miał luźne, czarne dresy i bordową koszulę. Nie mogłam się wysłowić, bo jego koszula była rozpięta, a pod nią był tylko muskularny brzuch wywołujący wypieki na moich policzkach.
- Dzień dobry, ja... tylko chciałam oddać to Visowi - Wystawiłam nieśmiało dłoń z biletem, a on ze skupieniem i bez pośpiechu go ode mnie przejął. Starałam się nie mówić głośno, w razie gdyby on znajdował się w mieszkaniu. - Kiedy wracał ze szkoły, wypadł mu z plecaka.
- Dziękuję, przekażę mu.
Jego głos był tak różny od Visa, ale mógłby wywołać ciarki na plecach nie jednej kobiety.
A kiedy spytał, jak się nazywam, uśmiechnęłam się wdzięcznie i odpowiedziałam przed odejściem:
- Wystarczy Szajbuska. Będzie wiedział, o kogo chodzi.
~°~
Para uciekała z kubka, szybując i rozpływając się w powietrzu, całkowicie później znikając. Roznosiła wokół aromat kawy i przynosiła ukojenie moim zmęczonym zmysłom.
Opierałam się dłońmi o blat, a między nimi znajdował się mój napój. Czerwone światełka na kuchence układały się w godzinę osiemnastą siedemnaście. Nie mogłam się skupić na tym, na czym powinnam. Nie wiedziałam, co będzie między mną, a Visem. Okłamałam go. Dręczyło mnie to cały czas.
Czy to źle, że chciałam być normalna?
Najwidoczniej.
- Co tam, Tiaro?
Dłoń rodzicielki na moim ramieniu była jak druga porcja kawy. Umiała rozbudzić, kojąc równocześnie.
- Nic, mamo - westchnęłam, ale ona tylko czekała, aż zacznę się jej wyżalać. - Miałam się ciebie pytać, czy mogę pojechać z przyjacielem na koncert mojego ulubionego zespołu, ale pokłóciliśmy się i raczej nici z wypadu.
- Oj, dziecko... Zrezygnujesz z, być może, jedynej okazji, by ich zobaczyć, bo pokłóciłaś się z przyjacielem?
- On się dowiedział, że jestem... - W gardle pojawiła mi się gula, w wyniku czego nie byłam w stanie dokończyć zdania.
- Za każdym razem to ukrywasz i tak to się kończy. Musisz nauczyć się tego, że szczerość to podstawa w przyjaźni i miłości. Jeśli nie będziecie utrzymywać ze sobą kontaktu, to znaczy, że nie był wart twojego czasu. Ale... - Podniosła palec wskazujący do góry i zaakcentowała to słowo. - Ale jeśli mimo to, dalej będziecie się przyjaźnić, znaczy to, że na prawdę mu zależy. Pamiętaj, że on tylko...
- Potrzebuje czasu - przerwałam jej i obróciłam się do niej przodem już zirytowana. - Mówisz tak za każdym razem, mamo. I jak to się zwykle kończy?
Odpowiedziała mi ciszą i wzrokiem na suficie.
- Właśnie. Wszyscy bez wyjątku odchodzili ode mnie, jak od jakiejś zarazy. A czemu w ogóle do mnie przychodzili? Nie mieli pojęcia o istnieniu Szajbuski. Byli wyłączeni ze świata mediów. Nie uważali mnie za inną! Wystarczyło się czegoś dopatrzeć, by odkryli prawdę i później zostawili mnie samą! - podniosłam głos tylko trochę, choć chciałam wydrzeć się na cały dom. To w końcu moja matka.
- Powinnaś wierzyć, że tym razem będzie inaczej.
Problem był jeden. Nie miałam sił, by wierzyć.
~°~
Dzwoniący telefon wybudził mnie z drzemki uciętej na stosie nieodrobionych prac i zadań. Sięgnęłam ręką w stronę dochodzącego dźwięku i spojrzałam na wyświetlacz urządzenia.
Vis.
Spięłam wszystkie mięśnie i próbowałam opanować huragan emocji, jaki mną targał.
- Halo?
- Spotkamy się? - zapytał jakby chłodno, ale i z niepokojem.
Proste, bezpośrednie pytanie, a trudno było o prostą odpowiedź.
- Um, tak, a gdzie?
Nie wiedzieć czemu, mój głos się zatrząsł. Musiałam zapamiętać wszystko, zanim znów nadejdzie rozkojarzenie, a słowa umkną w niepamięć.
- Moglibyśmy na Placu Głównym, bardziej od mojej strony?
Było to miejsce, gdzie wyjaśnialiśmy sobie awanturę z ratowaniem opinii.
- Okej. Za dziesięć minut może być?
Teraz wiedziałam, z jakiego powodu to drżenie - ze stresu.
- Jasne, do zobaczenia - powiedział beznamiętnie i zakończył połączenie.
Wzdrygnęłam się, ale w tej chwili jedyne, czego było mi trzeba, to odwaga i pokora.
~°~
Dziesięć minut później siedziałam na jednej z ławek oddalonych od pomnika niejakiej pisarki - której nigdy nie pamiętam imienia - mniej więcej o pięć metrów, na Placu Głównym Edge. Słońce zachodziło, wydłużając wszystkie cienie z sekundy na sekundę. Delikatny, ciepły powiew wiatru, dźwięk ruszających się liści drzew, ćwierkanie ptaków i niemal niesłyszalny szum ulicy dawały mi poczucie braku balastu, jakim było moje dotychczasowe życie. Przez krótką chwilę, która umknęła tak szybko, jak nadeszła, czułam, że nie miałam żadnych trosk i zmartwień.
Tylko ja i przyszłość.
- Hej.
Spojrzałam na Visa stojącego tuż obok z rękami w kieszeniach i wzrokiem rozbieganym tak, jak ostatnim razem.
- Cześć. - Podniosłam się ze swojego miejsca i otrzepałam z niewidzialnego kurzu, co pomogło mi rozładować jakkolwiek stres.
- Posłuchaj mnie, ja...
- Nie, Vis, teraz to ja mam więcej do tłumaczenia, a tym bardziej do wyjaśniania. - Wystawiłam rękę do przodu, by mu przerwać, dając mu do zrozumienia, że tym razem będzie inaczej.
Westchnął i usiadł na ławce, co również zrobiłam.
- Pewnie zdążyłeś już sprawdzić, z kim masz do czynienia.
Nie zaprzeczył.
- Tak myślałam. - Zapatrzyłam się w pomnik, a słowa, jakby napisane wcześniej w mojej głowie i gotowe do wypowiedzenia, uchodziły z moich ust. - Nie mówiłam ci tego, bo chciałam...
- Normalnie żyć, wiem o tym - odezwał się nagle, zdejmując ze mnie jakąś część ciężaru, który dźwigałam od wczoraj. Kiedy spojrzałam mu w oczy, jego chłód gdzieś wyparował. - Nie mówię, że to, co zrobiłaś, było odpowiednie, ale rozumiem twój cel. Wiesz, że tak niczego nie osiągniesz?
- Wiem, ale to trudniejsze, niż sądzisz. - Tym razem to ja westchnęłam, opierając głowę o ławkę i patrząc na pomarańczowe już niebo. - Mi wszystko przychodzi z trudem, nie to co reszcie. Tego nie wyczytałeś?
Zacisnęła mu się szczęka, a stalowy wzrok utkwił w płytkach chodnika. Jego klatka unosiła się mozolnie pod ciemnozieloną koszulką. Widziałam, że walczył sam ze sobą.
Nad czym?
Nie miałam bladego pojęcia.
Zaczął wyjmować coś z kieszeni swoich czarnych dżinsów.
To był bilet.
- Wiesz, co? - Wyciągnął bilet w moją stronę. - Zapomnijmy o tej sprawie i jedźmy na ten pieprzony koncert.
Zdziwienie, jakie odczułam, to mało powiedziane.
- Co? Dlaczego? - zapytałam, gdy opuściło mnie odrętwienie. Dalej jednak nie wzięłam biletu.
- Pomogę ci.
Wepchnął mi bilet do ręki, ale nie zabrał dłoni. Chwile się wahał, by moment później złapać na moją dłoń i spleść nasze palce razem. Przeszły mnie przyjemne ciarki.
- W... W czym?
- Pomogę ci się wyleczyć.
⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐
1243 słowa. Standardzik ;D
Dziękuję najpierw za wbicie kolejnych 89 wejść, co dało w sumie ponad 700!!!
Sztosik! <3
Teraz dziękuję za 109 wyświetleń na prologu. To naprawdę wiele dla mnie znaczy! ☺
Rozdział w sobotę, ale następnego nie dodam w czwartek, a w kolejną sobotę, ponieważ mam od poniedziałku do środy wycieczkę, więc nie mam kiedy tego pisać.
Przepraszam i dziękuję,
~ May Forgotten ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top