12. the truth about august night
Dni mijały coraz szybciej. Im bliżej końca pobytu lorda Renly'ego na Szafirowej Wyspie, tym zdawały się krótsze. Takie zresztą były rzeczywiście, bo przecież dzień skracał się o kilka minut z każdą kolejną dobą. Ale chodziło o coś jeszcze — po prostu czas szybciej płynął. Im bliżej było tego dnia, tym częściej Brienne myślała o Jaimem. Nawet jeśli poprzedniego wieczoru znowu się pokłócili, nawet jeśli powiedział jej kilka niemiłych słów i rzucił spojrzenie pełne wyższości, nie mogła przestać o nim myśleć.
Pierwszego dnia popytu na Tarth'cie nosił się prawie jak swój ojciec, z przyklejonym do twarzy irytującym uśmieszkiem, zawsze skupiając na sobie całą uwagę i wystudiowanym ruchem głowy odrzucając w tył włosy, gdy tylko podłapał spojrzenie jakiejś dziewczyny. Zszokowany głębokimi różnicami pomiędzy tym, co zostawił na kontynencie, a tym, jakie zwyczaje panowały na wyspie, wciąż opowiadał o tym "jak to robiono w domu", zawsze stawiając wyspiarzy, jej lud, w złym świetle, żeby pokazać ich jako zacofanych durniów.
Och, jak bardzo go wtedy nienawidziła. Jego niemożliwe zachowanie mówiło o nim wszystko. W jej oczach zawsze był tylko niegrzeczny, denerwujący, arogancki i... po prostu był Lannisterem. Nie potrafiła myśleć o nim inaczej, nawet jeśli nigdy nie powiedział jej złego słowa i traktował inaczej niż pozostali obecni na dworze mężczyźni.
Ale potem, z czasem jak ich relacja rozwijała się powoli, kiedy zaczynała kiełkować między nimi przyjaźń i wzajemne przywiązanie, zaczęła częściej chodzić w miejsca, w których wiedziała, że go znajdzie. Dłuższą drogą wracała wieczorem do własnych komnat, żeby przejść obok jego pokoju. Wciąż szukała wymówek, żeby z nim porozmawiać. Podczas wspólnych treningów zawsze starała się bardziej i ćwiczyła więcej niż kiedykolwiek dotąd, żeby znów spojrzał na nią z malującą się w spojrzeniu ciekawą mieszanką... czego? Dumy? Podziwu? Brienne nie miała pojęcia, w każdym razie, czegoś podobnego.
Za każdym razem, gdy się całowali, czuła, jak na nią reaguje. Sama doświadczała wtedy prawdziwej burzy uczuć i za każdym razem trzymała między nimi odpowiedni dystans, karcąc się nieustannie za własne myśli i marzenia. On tego nie chce. Nie chce mnie. Jak mógłby chcieć?
Gdy tylko o nim myślała czuła w dole brzucha znajomy ucisk, momentalnie zasychało jej w ustach, myśli stawały się bezładne i splątane, serce galopowało, a oddech przyspieszał i drżała, jednocześnie z gorąca i z zimna. Ale to nie miało znaczenia. To nie było prawdziwe. To nie była prawdziwa miłość. W starych legendach i pieśniach nie było ani słowa o tym, by miłość wyglądała w ten sposób.
Nie była specjalnie zaskoczona, kiedy Jaime zapukał do niej tego wieczoru. Uchyliła drzwi, chcąc mu powiedzieć, żeby się wynosił — nie chciała widzieć ani jego, ani nikogo innego — ale z jego twarzy biła taka skrucha i poczucie winy, że wbrew sobie zawahała się, a potem tylko westchnęła i otworzyła je szerzej, ale nie dała mu wejść. Zdecydowanie stanęła w progu, składając ręce na piersi, kiedy spróbował przepchnąć się obok niej do jej pokoju.
— Czego chcesz? Potrzebujesz tematu na więcej żartów, tak jak wczoraj przy kolacji? — zaatakowała. — Możesz sobie darować tę zdziwioną minę. Słyszałam, co mówiłeś.
— Ja nie...
— Nie chciałeś, żebym słyszała? — zadrwiła. — Ale szydzenie z brzydkiej dziewczyny to żadna sztuka.
Nie była dziś brzydka. W jej oczach okolonych jasnymi rzęsami znajdowało odbicie światło gwiazd. Jaime nie potrafił odwrócić wzroku od jej twarzy. Wydawało się wręcz nienaturalne, żeby ktokolwiek mógł mieć tak niewiarygodnie niebieskie oczy, jak ona w tej chwili.
— Brienne, ja...
— O, to już nie dziewko?
— Nie przyszedłem tutaj, żeby z ciebie drwić — przerwał jej wreszcie. — Przyszedłem, żeby cię przeprosić. Za to haniebne, szczeniackie zachowanie. Właśnie to robię. Przepraszam.
Brienne westchnęła.
— Nie musisz przepraszać za to, że powiedziałeś prawdę. Bo to prawda, każde słowo — odpowiedziała, opuszczając głowę. Jej oczy pociemniały smutno, a w półmroku komnaty na jej policzku zalśniła pojedyncza łza. — W porządku, to... Nie jestem na ciebie zła. — Rzeczywiście nie była. Cały gniew sprzed chwili odpłynął, pozostawiając po sobie tylko dziwną pustkę. — W porządku — powtórzyła. — Nienawidzę tego, że jestem taka. Przykro mi.
— Nie mów tak, proszę. — Jaime wyciągnął rękę, żeby dotknąć jej ramienia, pocieszyć, może nawet przygarnąć do siebie i przytulić, ale odepchnęła jego dłoń i odsunęła się.
— Niemówienie o tym nie pomoże, Jaime. Nie gniewam się. Idź już — poprosiła, wsuwając się z powrotem do swojej komnaty i spróbowała zamknąć za sobą drzwi, ale mężczyzna natychmiast wsunął czubek buta w szparę, nie pozwalając jej na to.
— Zaczekaj — odezwał się niepewnie. — Pomożesz mi w czymś?
Wieczorem do pokoju Jaimego wleciała ćma. Była duża i bardzo brzydka, miała brązowe skrzydełka i śmieszne włochate czułki, nie żeby przyglądał się jej za bardzo. Wciąż krążyła wokół świecznika, a jej cień na ścianie był monstrualny. Nawet jeśli była to tylko ćma, mężczyzna się przestraszył i musiał wezwać pomoc. Brienne prychnęła z rozbawieniem, jak gdyby nigdy nic łapiąc ją w obie dłonie.
— Przecież motyli się nie boisz — zauważyła.
— Bo motyle są ładne.
— A wiesz, że ćmy to też motyle, tylko nocne?
Ćma wylądowała za oknem.
— Nie wiedziałem — burknął Jaime.
— Jeśli się ich boisz, musisz trzymać wieczorem okno zamknięte, zwłaszcza gdy świece są zapalone — powiedziała Brienne. — Ale chyba coś stracisz.
— Co?
Dziewczyna wychyliła się przez okno i głęboko wciągnęła nosem powietrze, opierając łokcie na parapecie.
— Prawdę o sierpniowej nocy. Jej zapach, muzykę świerszczy... To piękne.
Brienne uśmiechnęła się. Jaime jeszcze przez chwilę patrzył na nią, na jej twarz, zanim nachylił się do dziewczyny, żeby ją pocałować. Brienne zamknęła oczy i odetchnęła krótko, gdy przycisnął wargi do kącika jej ust, tylko na chwilę, ale w brzuchu dziewczyny rozszalały się motyle, przez głowę przeleciało tornado i miała wrażenie, że jej usta płoną. Odwróciła głowę, gdy pocałował ją znowu, pozwalając mu na to, rozchylając wargi w odpowiedzi na pieszczotę. Tym razem nie odsunął ust od jej warg tak szybko. Przez cienki materiał koszuli nocnej jego ręce dotykały jej talii, bioder, pleców. Wolniutko prześlizgiwały się po miejscach, na które tak długo tylko zerkał.
— Chcę, żebyś mnie poślubiła. — Brienne usłyszała jego szept tuż przy uchu i odsunęła się, żeby na niego spojrzeć. Po sposobie, w jaki Jaime patrzył na nią, poznała, że mówi poważnie.
— Nie wiesz o czym mówisz — wyszeptała.
— Po raz pierwszy w życiu wiem. Chcę, żebyś mnie poślubiła — powtórzył — bo cię kocham. Ciebie, upartą, uczciwą, honorową...
— Brzydką, za wysoką, zbyt męską...
— Tak. — Jaime skinął głową. — Kocham cię całą, ze wszystkim co masz do zaoferowania, nawet z twoimi wadami. Znam je wszystkie i nadal tak samo cię pragnę. Kocham twoje oczy, twoje piegi i usta. — Uśmiechnął się, przesuwając kciukiem po jej dolnej wardze. — Kocham to jak się rumienisz, gdy jesteś czymś zawstydzona, kocham twoje ciepło i twój zapach... — Pocałował ją miękko w policzek. — Kocham twoją determinację, siłę i pewność siebie, twoją lojalność i oddanie. Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła?
Brienne przez chwilę jeszcze patrzyła na niego, zanim nachyliła się do niego i niemal muskając ustami płatek jego ucha, wyszeptała:
— Weź mnie do łóżka.
Wciąż obejmował ją delikatnie, by się przekonać, czy mimo wszystko zaprotestuje lub się odsunie. Taka myśl przemknęła jej wprawdzie przez głowę, ale nie zrobiła tego, a Jaime przytulił ją mocniej do siebie. Dotyk jego dłoni sprawiał jej przyjemność. Pozwoliła, żeby wciąż to robił, nagle z przerażeniem uświadamiając sobie, gdy jego dłoń zsunęła się z jej pleców niżej, na pośladki, że ta cienka lniana koszula to wszystko co ma w tej chwili na sobie.
Jaimemu ani trochę to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, chciał zedrzeć z niej ubranie, znaleźć się przy niej i sprawić, by wzdychała z przyjemności. I po raz pierwszy czuł, że ona też tego chciała. Przez materiał czuł przyspieszone bicie jej serca, jej piersi, idealnie mieszczące się w dłoni, były nabrzmiałe i sprężyste pod jego dotykiem, co chwilę czuł jak jej biodra ocierały się o niego, kiedy podekscytowana wierciła się w jego objęciach.
Jego usta z powrotem odnalazły wargi dziewczyny, westchnęła, gdy potem, wdychając jej delikatny, lekko słony od potu i morskiej wody zapach, przeniósł się z pieszczotą na jej szyję. Przycisnął ją do siebie, pozwalając jej wodzić dłońmi po jego plecach i ramionach.
— Powiedz mi, żebym przestał — wysapał. Wydawała mu się taka bezbronna, gdy trzymał ją w ramionach, drżącą, delikatną, wydającą ciche dźwięki... Za nic nie chciał jej skrzywdzić.
Ale Brienne spojrzała tylko na niego i łamiącym się z emocji głosem odpowiedziała:
— Wcale nie chcę, żebyś przestał.
— Ufasz mi?
Mogła tylko skinąć głową w odpowiedzi.
Brienne nie potrafiłaby nazwać tego, co działo się później. Pamiętała jego usta na swoich, kiedy całował ją znowu, ale inaczej niż wcześniej, z większą pewnością i z jeszcze większym uczuciem; pamiętała jego dłonie powoli sunące po jej ramionach i plecach, gdy powoli zdejmował z niej koszulę nocną i jak sama w pośpiechu rozsznurowywała jego kaftan.
Już sam dotyk Jaimego na jej nagiej skórze sprawiał, że czuła przyjemne ciepło gdzieś tam w środku, ale gdy opadła plecami na jego łóżko, a on ukląkł nad nią, przypominało to już raczej bolesny ucisk. Jej skóra niemal płonęła w miejscach, gdzie dotykał jej talii i pleców.
Pamiętała, jak wtulała się w jego szyję, jak drżała i kręciła się lekko w jego objęciach, gdy wsunął jej rękę między uda, tam gdzie nikt wcześniej jej ani nie widział, ani nie dotykał. Im czulsze i głębsze były jego pieszczoty, tym bardziej rumieniła się, zawstydzona własnymi reakcjami i jednocześnie wystraszona, że zrobi coś złego.
A potem poczuła go głęboko w sobie i gwałtownie wciągnęła powietrze, palce obu dłoni zaciskając mocno na kołdrze, gdy początkowy opór jaki stawiało jej ciało, ustąpił.
Słyszała, że to boli i była na to przygotowana, nie bała się tego. Ale nikt nigdy nie powiedział jej, że to też wspaniałe i piękne uczucie. To było zupełnie niepodobne do niczego, czego Brienne doświadczyła do tej pory i o wiele lepsze niż wszystko, o czym kiedykolwiek jej opowiadano.
Było spokojnie i czule, właśnie tak, jak to sobie wyobrażała. Minęło kilka chwil, zanim Jaime westchnął, nieruchomiejąc, a potem pojej wnętrzu rozlało się coś ciepłego i było po wszystkim. Brienne spojrzała na niego, przygryzając wargę, gdy leżeli obok siebie w rozrzuconej pościeli — już teraz tęskniła za jego dotykiem na swojej nagiej skórze i za tym jak przygryzał jej wargę przy pocałunkach — i lekko dotykając palcami jego policzka, wyszeptała:
— Wyjdę za ciebie.
Zaledwie kilka chwil później, w samym środku sierpniowej nocy, mocno ściskając się za ręce, biegli do septu i tam przysięgali sobie nawzajem, jedynie przed bogami; w strojach nocnych, bez płaszcza, który Jaime mógłby jej zarzucić na ramiona i bez septona, który wyrecytowałby odpowiednie formuły. Nie potrzebowali żadnej z tych rzeczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top